- Nie zareagowaliśmy odpowiednio w styczniu, w lutym, ktoś nam nie przekazał informacji dużo wcześniej. I jako ludzkość daliśmy ciała. Jestem absolutnie przekonany, że pandemię udałoby się powstrzymać wiele miesięcy wcześniej. I teraz nie bylibyśmy w miejscu, w którym jesteśmy - mówi Mikołaj Ziółkowski, organizator Open'era i szef agencji Alter Art w rozmowie z Piotrem Jaconiem. Nie ma jednak wątpliwości, że w niedalekiej perspektywie będzie można "posiedzieć razem na trawie, obejrzeć koncert swojego ukochanego artysty, pójść na wystawę, pójść do kina".
Piotr Jacoń: Od 2002 roku to pierwsze lato bez Open'era. Jak ci z tym?
Mikołaj Ziółkowski: Oswoiłem się już. Szczerze mówiąc, od wielu tygodni przygotowywałem różne scenariusze. Plan A, B, C... Ale głową jestem już w 2021 roku. Choć jasne, dla mnie osobiście to pierwsze takie lato od dwudziestu lat. I to jest ciekawe uczucie...
Napisałeś nawet "dziwne i dewastujące"...
W kontekście samego festiwalu - tak. Ale jak już zdecydowaliśmy, to poszło. Nie jestem człowiekiem, który będzie siedział, rozpamiętywał i się zamartwiał. Wręcz przeciwnie. Teraz rozmawiam głównie o tym, co za rok. I nie mam już właściwie ani minuty, bo pracujemy nad tym, co wydarzy się za kilkanaście miesięcy.
Zazdroszczę, że wiesz, co będzie za rok. Mało kto wie
Jestem optymistą. Uważam, że przyszłe lato jest bezpieczne. Najbliższe miesiące to będzie sytuacja skomplikowana i trudna. Ale zapewniam wszystkich – wrócimy do normalności. Wirus jest do opanowania. Będzie dobrze. Wrócimy do festiwali, do koncertów. Wrócimy do tego, że cztery osoby siedzą razem i są bezpieczne...
Ale na Open'erze zwykle jest ich dużo więcej...
Wiem. Są takie głosy, że stary świat już nie powróci. Ale popatrzmy historycznie. Była dżuma? Była. Była cholera? Była. Hiszpanka też. Naturalnym elementem historii ludzkości są zarazy. Odrzućmy czarnowidztwo. W końcu wrócimy razem i – nie w cztery osoby, ale w osiemdziesiąt tysięcy – staniemy na terenie festiwalu. I będziemy celebrować.
Imponujący jest ten twój spokój. Ale jakiś niepokój musiałeś mieć.
Teraz wiemy, że imprezy w całej Europie nie odbędą się do końca sierpnia. A my bardzo długo liczyliśmy, że będziemy ostatnim bastionem. Że czerwiec, lipiec, czyli w to prawdziwe lato uda się coś otworzyć. I że to będziemy my. Przypominam sobie spotkania z moimi przyjaciółmi z festiwali europejskich. Jakieś półtora miesiąca temu byliśmy myślowo gdzie indziej. Ale wirus jednak mnie zaskoczył.
Byliście gdzie indziej – widać to chociażby po wpisach na waszej stronie. Jeszcze 11 marca informowaliście o jednym z projektów festiwalowych, "Znikające mury". To okazało się symboliczne. Bo cztery dni później wyrosły mury – polskie granice zostały zamknięte.
Tak. I mówiłem wtedy, że jeżeli Open'er się nie odbędzie, to znaczy, że wszyscy jesteśmy w dużym kłopocie. Bo będzie – i jest – kryzys największy od dekad. I ma go cały świat. Widzimy teraz, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii, w Polsce. I myślę, że wszyscy byliśmy do niego głęboko nieprzygotowani. Nie zareagowaliśmy odpowiednio w styczniu, w lutym, ktoś nam nie przekazał informacji dużo wcześniej. I jako ludzkość daliśmy ciała. Jestem absolutnie przekonany, że pandemię udałoby się powstrzymać wiele miesięcy wcześniej. I teraz nie bylibyśmy w miejscu, w którym jesteśmy.
Ilu ludzi - przez to, że Open'era nie będzie - nie będzie miało pracy?
Straty we wszystkich branżach tak zwanego wolnego czasu będą gigantyczne. Dużo większe niż się komukolwiek wydaje. Słyszałem na jakiejś konferencji, że imprezy masowe nie mają wielkiego wpływu na gospodarkę. To jest kompletna nieprawda. We współczesnym świecie właśnie ta część przemysłu – festiwale, koncerty, turystyka, teatry, kina – to jest koło zamachowe gospodarki. I tak jest także w Polsce.
Ale u nas ta branża wylądowała w czwartym etapie odmrażania gospodarki.
I ja się z tym nie zgadzam. Będziemy teraz bardzo pracowali nad tym, żeby wytłumaczyć, jak to jest ważne – gdy ludzie się ze sobą spotykają - dla gospodarki, kultury, ale również życia społecznego. Pytałeś o pracę, której teraz nie ma. To jest 8 tysięcy osób pracujących na samym festiwalu. Poza tym wpływ na całą gospodarkę miasta, regionu. Na przykład przez oblężone hotele. I jeszcze może prozaiczna skala – taksówkarze. Dla nich w Trójmieście jest takich pięć najlepszych dni w roku. Cztery dni Open'era i sylwester.
Ale skoro taksówkarze to wiedzą, hotelarze też, to dlaczego rząd umieszcza was w tym czwartym etapie?
Będę to bardzo mocno powtarzał: nie wróci konsumpcja, jeśli nie wrócą imprezy. Naprawdę nie są potrzebne nikomu nowe buty, nowa bluzka, żeby siedzieć na działce w lesie albo w ogródku. Nie jesteśmy w latach dziewięćdziesiątych, gdy kupowaliśmy nowe buty, bo nam się podarły stare. Teraz kupujemy je, by się pokazać na festiwalu, w kinie, w teatrze czy restauracji. To jest u nas 3,5 do 5 procent PKB. We Francji dziesięć, czyli więcej niż cały francuski przemysł samochodowy.
Teraz słyszę w tobie prezesa Stowarzyszenia Organizatorów Imprez Artystycznych i Rozrywkowych. Miałeś okazję z ministrem kultury o tym rozmawiać?
Byłem w sztabie kryzysowym przy Ministerstwie Rozwoju. Współpracujemy z Państwowym Funduszem Rozwoju. Z panem ministrem kultury nie miałem okazji. Za mało jest tam takiego myślenia, że kultura i ekonomia idą pod rękę. To nasza branża jest teraz przemysłem ciężkim. I tak musimy być traktowani. Tym bardziej że – to wiemy – my wrócimy ostatni. I przez to pomocy będziemy potrzebowali większej niż inni.
Minister kultury jest jednocześnie wicepremierem. W rządzie ma zatem chyba mocny głos. Powinien wiedzieć to, o czym mówisz. I podobnie myśleć.
Piszemy apele w tej spawie.
Jak cię słucham, to właściwie żałuję, że nie ty jesteś tym ministrem…
(śmiech) Ktoś już mi to sugerował ostatnio. Ale nie, dziękuję. Robię swoje.
Na Open'erze jesteś jak minister kultury…
Staramy się, żeby to nasze festiwalowe miasteczko było miastem kultury. Przeznaczamy ogromne miliony na działania związane z kulturą i sztuką. I będziemy to robili także w przyszłym roku, gdy tylko powrócimy.
Jurek Owsiak ogłosił, że Pol'and'Rock to będzie taka wirtualna wielka domówka. Wspominałeś o tych scenariuszach A, B i C. Któryś z nich zakładał coś podobnego?
Jest przygotowany projekt specjalny, który będziemy ogłaszali niedługo. Nie chcieliśmy tego robić w momencie przełożenia festiwalu. Teraz ważniejsze była kwestia oswojenia tego "nie bycia razem". Choć myślę, że ten rodzaj kwarantanny może mieć także dobre strony. Pewne smaki powrócą. Zaczniemy je bardziej doceniać. Jak ktoś się urodził dwadzieścia lat temu, to Open'er zawsze po prostu był. A teraz nagle go zabrakło. Widzę na przykład po mojej córce, jakie to ciekawe doświadczenie. Nagle uświadamiasz sobie, że nic nie jest dane na zawsze...
Ale w końcu nie powiedziałeś mi, co planujecie? Co to za projekt specjalny?
Przygotowujemy coś, co z oczywistych powodów będzie się odbywało bardziej wirtualnie, online. Nie chcę mówić teraz o zbyt wielu szczegółach, ale mamy kilka fajnych pomysłów. I w związku z tym spotkamy się od 1 do 4 lipca. Obiecuję.
Od 1 do 4 lipca tego roku?
Tak! Plan jest. Działania są. Znaleźliśmy partnerów. Więc ten rok też będzie miał swój festiwalowy wymiar. Już teraz zapraszam. Szczegóły za kilka tygodni.
Ludzie oddają bilety?
Mamy w sumie trzy festiwale. Dużo koncertów, dużo wydarzeń. Zwroty są umiarkowanie małe. Jeśli bardzo jasno komunikujemy, że na przykład Nick Cave, który miał zagrać w maju 2020, zagra w maju 2021 – a ten koncert był praktycznie wyprzedany - i jeśli ktoś ma ten bilet, udało mu się go kupić, to właściwe nierozsądne byłoby zwracać. Bo potem się go już pewnie nie zdobędzie.
Plus w przypadku festiwali jest taki, że prosimy naszych fanów, żeby zachowywali bilety, bo mamy dla nich pewne bonusy. Dotąd zawsze była pula fan tickets, czy tak zwanych early birds – które były tańsze. Na przyszły rok ich nie będzie, więc ci, którzy kupili bilety na tegorocznego Open'era wcześniej, mają już teraz bilety w najlepszej cenie na następny rok. A jeśli ktoś zamieni tegoroczny bilet na voucher, będzie mógł brać udział w przedsprzedaży nowych koncertów. A przypomnę, że te zwykle rozchodzą się błyskawicznie. Koncert Shawna Mendesa sprzedał się w siedem minut. Chętnych było sześć razy więcej niż biletów.
Umiesz kusić.
Cała nasza branża taka jest. My to my. Ale wiemy, w jakiej sytuacji są Stany Zjednoczone. I to dla mnie duża nadzieja. Bo skoro tam na przykład pola golfowe są zamknięte, wielkie kluby amerykańskiego futbolu, koszykówki nie grają dla publiczności, a to są miliardy dolarów strat, to przecież to jest ogromna presja, by wszystko to jak najszybciej znów mogło ruszyć. Więc i presja na szukanie szczepionki jest odpowiednio duża i nieporównywalna do niczego w historii. Pandemia naruszyła wielkie interesy, ale – i to widzę pozytywnie – właśnie dlatego szukanie sposobu na nią zakończy się wielkim sukcesem w niespodziewanie krótkim czasie.
A jak ci się rozmawia z artystami? Byliście umówieni na ten rok – jesteście umówieni na następny?
To jest duże wyzwanie. Ale ponieważ muzycy żyją głównie z koncertów – to jest dominujący element ich budżetów – więc jeśli ich nie ma od maja do października, to wszyscy pracujemy nad rozwiązaniami krótko- i długofalowymi. To, co mogę powiedzieć teraz, to że duża część programów powróci. Po prostu przekładamy imprezy w ramach takiej lojalnej, fair umowy w całej branży. Akurat w naszym przypadku świetnie się składa, bo program na ten rok był bardzo dobry, więc nasza publiczność powinna być zadowolona. Choć oczywiście to jest gigantyczne wyzwanie, bo osobnym, ważnym elementem są trasy koncertowe. One też są przekładane. Trzeba rozmawiać z każdym z artystów z osobna. Także z tymi, których wcześniej planowaliśmy na przyszły rok. Połączenie tych wszystkich wątków jest... no, mało sypiam. Ale jestem przekonany, że wrócimy lepsi, piękniejsi, silniejsi.
I tylko ty będziesz mniej wyspany...
Myślę, że to będą świetne festiwale! Choć dostaję i takie pytania, czy ludzie się nie będą bali? Czy pandemia zmieni rynek festiwalowy, całe funkcjonowanie życia społecznego? Ja jestem w tej grupie, która mówi: nieprawda. Jeśli festiwale zaczną się odbywać, to po prostu będzie oznaczało, że już jest bezpiecznie. Będą oczywiście jakieś różnice, jakieś higieniczne obostrzenia, ale to nie problem.
Przypomnę, że mieliśmy całe lata zagrożenia terrorystycznego i też musieliśmy sobie z tym radzić. To nie jest nowina dla festiwali. Festiwale żyją oddechem świata. Spędzaliśmy tygodnie całe nad planami antyterrorystycznymi, by było bezpiecznie. I teraz też tak będzie. Jestem przekonany, że jak ludzie będą już mogli w tym uczestniczyć, to będzie totalna euforia. Że można posiedzieć razem na trawie, obejrzeć koncert swojego ukochanego artysty, pójść na wystawę, pójść do kina. I że to nabierze kompletnie nowego smaku. A patrząc w kalendarz i słuchając zapowiedzi, kiedy mają być szczepionki, to głęboko wierzę, że właśnie festiwale mogą być tym wielkim powrotem do dobrej normalności. Do tego, że jesteśmy razem. Że jak przechodzimy ulicą, to nie omijamy drugiego człowieka, tylko jesteśmy obok niego.
To tym bardziej "do zobaczenia"! Ale czy to oznacza, że w tym roku ty do swojej rodzinnej Gdyni w ogóle nie przyjedziesz?
Tego nie powiedziałem! Będziemy na pewno. Gdynia w naszym sercu – na zawsze i od zawsze!
ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ PIOTRA JACONIA Z MIKOŁAJEM ZIÓŁKOWSKIM W TVN24 GO