Sieć polaryzuje naszą politykę, sprawia, że ignorujemy niewygodne fakty, i hamuje prawdziwych aktywistów - pisze Timothy Snyder.
Niektórzy pytają: Co jest nie tak z Internetem? Inni dodają: Czy faszyzm może powrócić? Obydwa pytania dotyczą tego samego problemu.
Wbrew powszechnie głoszonym opiniom o zbliżaniu ludzi, Internet nie rozprzestrzenił wolności na świecie. Wręcz przeciwnie, świat stał się bardziej zniewolony, częściowo właśnie przez sieć. Gdy w 2005 roku co czwarty człowiek na ziemi miał dostęp do Internetu, zdrowy rozsądek podpowiadał, że wraz z rozprzestrzenianiem sieci naturalną konsekwencją będzie wzrost wolności. Kiedy Mark Zuckerberg nazywał dostęp do Internetu podstawowym prawem człowieka, a sieć oplatała kolejne obszary świata, okazało się, że tradycyjnie rozumiane wolności były coraz bardziej ograniczane.
Według organizacji Freedom House, począwszy od 2005 w każdym kolejnym roku odnotowywano spadek poszanowania dla demokratycznych wartości i zwrot ku autorytaryzmowi. Rok 2017, w którym już ponad połowa ludzkości była podłączona do sieci, Freedom House uznała za szczególnie katastrofalny. Dla ludzi, którzy dorastali w czasach powszechnego dostępu do Internetu, demokracja nie ma już tak istotnego znaczenia. Charakteryzuje ich też większe przyzwolenie dla autorytaryzmu, niespotykane wcześniej w żadnym innym pokoleniu.
Nowa demokracja
To bardzo znamienne, że Internet stał się bronią w arsenale ludzi szerzących autorytarne poglądy. Prezydent Rosji, wraz ze swym nadwornym propagandystą, czerpie garściami cytaty z faszystowskiej ideologii, która głosi, że prawda jest bez znaczenia. Przed wyborami prezydenckimi w USA w 2016 roku rosyjskie boty rozsiewały dzielące społeczeństwo informacje. Celem tych działań było zniechęcenie części Amerykanów do udziału w wyborach oraz skłonienie innych do poparcia Donalda Trumpa - kandydata przychylnego Rosji. W tym samym 2016 roku boty spoza granic Wielkiej Brytanii wpłynęły znacząco na wynik głosowania w sprawie brexitu. Dla odmiany niemieckie partie demokratyczne porozumiały się w sprawie nieużywania takich narzędzi podczas kampanii wyborczej. Jedyną partią, która odrzuciła ten pomysł, była skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec, która swój wynik w ubiegłorocznych wyborach zawdzięcza rosyjskim botom.
Demokracja powstała jako sposób sprawowania rządów w trójwymiarowej rzeczywistości, w której rozmówcy mogli się fizycznie zidentyfikować, a o świecie można było nie tylko dyskutować, ale i wspólnie go weryfikować. Współczesna demokracja natomiast opiera się na koncepcji "przestrzeni publicznej", w której nie zawsze współobywatele ukazują się naszym oczom i nie zawsze mamy możliwość wspólnej weryfikacji faktów. Istnieją jednak dziedziny, do których możemy się odwołać, takie jak nauka czy dziennikarstwo, które są wspólnym punktem odniesienia dla dyskusji i polityki. Internet zaś zaciera granicę pomiędzy przestrzenią publiczną a prywatną. Sprawia, że mylimy nasze osobiste oczekiwania z faktycznym stanem rzeczy. Mamy do tego naturalną skłonność. Niestety, tkwiąc w przekonaniu, że dzięki Internetowi nasze myślenie staje bardziej racjonalne, przeoczyliśmy oczywiste zagrożenie. Otóż, dziś nasze przeglądarki są w stanie poprowadzić nas do świata, w którym prawdą jest to, w co my chcielibyśmy wierzyć.
Myślimy o komputerach jako o "swoich", a postrzegając siebie jako racjonalnych, używamy ich jako narzędzi. Dla wielu z nas taka oto perspektywa schlebiania sobie może okazać się katastrofalna w skutkach. Kiedy wpisujemy hasła w przeglądarce lub czytamy wiadomości, tak naprawdę mamy do czynienia z podmiotem, który za pomocą algorytmów poznał nasze preferencje i kierując się nimi, podstawia nam pod nos wersję rzeczywistości, która najbardziej nam odpowiada. Oczywiście, ludzie również potrafią nas zadowolić, ale nie z tak bezduszną determinacją ani nie z tak bezbłędną i kumulatywną pamięcią o naszych słabościach. Dotychczas myśleliśmy, że sztuczna inteligencja istnieje równolegle do naszej. Wyobrażaliśmy sobie, że obie niejako ze sobą rywalizują. W rzeczywistości jednak ten stosunek nie jest równoległy. Wchodzimy w interakcję z podmiotami, które mimo że same nie są inteligentne, potrafią nas skutecznie ogłupić.
Test Turinga
Słynny "test Turinga" został zaprojektowany, aby zbadać, czy program komputerowy jest w stanie przekonać człowieka, że sam jest człowiekiem. Test ów polega na tym, że sceptycznie nastawieni ludzie zadają trudne pytania i badają odpowiedzi programu. Stworzony model niewiele jednak ma wspólnego z tym, jak naprawdę wygląda nasza interakcja z komputerami. W rzeczywistości - zamiast zastanawiać się, w jaki sposób "rozumuje" sztuczna inteligencja - podczas interakcji z komputerem sami przestajemy myśleć krytycznie, jeśli tylko wiąże się to z lepszym samopoczuciem i samozadowoleniem. Co znamienne, pierwszy program komputerowy, który zaliczył test Turinga, naśladował psychoanalityka. Odwrócił sytuację i to już nie my testowaliśmy program, ale program manipulował nami.
Mamy skłonności do myślenia, że komputery są godne zaufania, kiedy wywołują w nas wrażenie, że dbają o nasze samopoczucie. Przeglądamy strony, które wzmacniają nasze emocje, które nas złoszczą lub cieszą. Nie zadajemy sobie przy tym pytania, czy przypadkiem nie są tak zaprogramowane, abyśmy obejrzeli wybrane dla nas reklamy. Lub, jak się okazuje, czy nie są używane przez obce państwa jako broń, aby nam zaszkodzić.
Demokracja musi opierać się na pewnej idei prawdy. Nie na zgiełku naszych odruchów, ale na niezależnej rzeczywistości widocznej dla każdego obywatela z osobna. Taka właśnie rzeczywistość musi być celem.
Autorytaryzm pojawia się, gdy cel ten zostaje porzucony, a ludzie za prawdę uznają to, co chcą usłyszeć. Następnie rozpoczyna się czas polityki spektaklu, w której prym wiodą najwięksi kłamcy z największymi megafonami. Donald Trump świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Mimo tego, że zawiódł jako biznesmen, odniósł sukces jako polityk, ponieważ nauczył się wzbudzać pragnienia. Za pomocą nowoczesnych technologii nauczył się szerzyć treści niemające nic wspólnego z rzeczywistością. Poprzez codzienne tweety oburza jednych i zachwyca drugich, podważając jednocześnie całą ideę wspólnego rozumienia świata opartego na faktach.
Tak działa faszyzm
Faszyzm bazuje przede wszystkim na uczuciach. W latach 20. i 30. XX wieku faszyści próbowali wykorzenić myśl oświeceniową i przemawiać do ludzi jako do przedstawicieli plemienia, rasy lub gatunku. Liczyła się tylko narracja dzieląca ludzi na "nas" i "ich", która inicjowała politykę konfliktu i walki. Faszyści sugerowali, że światem rządzą konspiratorzy, których tajemnicze jarzmo trzeba zrzucić przemocą. Można to było osiągnąć dzięki przywódcy (führerowi, duce), który przemawiał wprost do ludzi, omijając prawo i instytucje. Totalitaryzm oznaczał zdominowanie całej osoby, bez poszanowania rozdziału tego, co prywatne, od tego, co publiczne.
Nasza pamięć o XX wieku stała się mglista, odkąd zanurzyliśmy się w cyberprzestrzeni i być może dlatego nie zauważyliśmy pewnych alarmujących cech tego doświadczenia. Internet odrodził faszystowskie przyzwyczajenia umysłu. Smartfony i kanały informacyjne rozpraszają uwagę tak, że nie potrafimy już normalnie myśleć. Ich programiści z premedytacją wykorzystują taktyki psychologiczne, takie jak "wzmocnienie sporadyczne", abyśmy byli on-line, a nie myśleli. Czy sięganie po telefon 80 razy dziennie to naprawdę wolny wybór?
Firmy wiedzą, że czasowe ograniczanie dawki informacji lepiej wywołuje pożądany efekt. Dlatego właśnie obcowanie ze smartfonem lub mediami społecznościowymi tak silnie na nas oddziałuje. Gdy tylko zdobędą nasza uwagę, podtrzymują ją za pomocą niezmierzonych ilości informacji, których celem jest kształtowanie naszych preferencji i myśli. Badacze stwierdzili, że użytkownicy Internetu są przekonani, że wiedzą więcej, ale w istocie nie potrafią przypomnieć sobie tego, co rzekomo wiedzą.
Faszystowska psychologia Internetu ma oczywisty potencjał polityczny, w pewnej mierze już świadomie wykorzystywany. Facebook ustanowił standard przedstawiania fikcji jako faktów przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w USA. Zarówno Facebook, jak i inne media społecznościowe wykorzystują nasze preferencje, aby wciągnąć nas do świata, w którym jesteśmy "my i oni". Boty społeczne i polityczne, w tym wiele rosyjskich, wykorzystały naszą łatwowierność, aby pogłębić już istniejące podziały i rozpowszechniać teorie spiskowe. Płynnie przeszliśmy do stanu, w którym czytanie cudzych maili jest normalne, zacierając tym samym granicę pomiędzy sferą prywatną i publiczną. Ostateczny zwycięzca wyborów używał i nadal używa Twittera do komunikowania emocji swoim zwolennikom, bez żadnego pośrednictwa.
Internet chce twojej duszy
Faszyzm w wersji 2.0 różni się od swego oryginału. Tradycyjni faszyści chcieli podbijać zarówno terytoria, jak i ludzi, podczas gdy Internet zadowoli się twoją duszą. Rasistowskie oligarchie, które powstają w cieniu Internetu, chcą dopaść was na waszych kanapach, oburzonych lub zachwyconych - wszystko jedno, byle tylko koniec końców was zdekoncentrować. Zależy im na tym, aby społeczeństwo było spolaryzowane i wierzyło w wirtualnych wrogów u bram, a nie tych rzeczywiście maszerujących lub działających w świecie fizycznym. Polaryzacja nastawia jednych przeciw innym, odwracając uwagę od fundamentalnych problemów, takich jak nierówności społeczne czy zagraniczna ingerencja w demokratyczne wybory. Internet wywołuje poczucie podziału na "nas i ich" wewnątrz kraju, a także doświadczenie, które wydaje się polityczne, ale nie wiąże się z żadną rzeczywistą polityką.
Oczywiście, Internet można też wykorzystywać na rzecz postępu. Na przykład, gdy aktywiści wzywają do protestu na Ukrainie czy w Egipcie lub nauczyciele szkół publicznych używają mediów społecznościowych do organizowania strajków, gdy wydatki na edukację spadły w ostatniej dekadzie o 28 procent. Sprawa najważniejsza: w takich przypadkach ludzie używają Internetu przeciwko niemu samemu, aby przenieść się fizycznie do świata realnego. A wówczas reakcja przywódców, takich jak Donald Trump i prezydent Rosji Władimir Putin, jest wymowna. Natychmiast nazywają prawdziwych demonstrantów opłacanymi aktorami lub agentami obcych mocarstw, próbując z powrotem owinąć realny ludzki świat internetową fikcją. W dobie Internetu przechadzka z nieznajomymi dla rozprostowania nóg staje się groźną manifestacją poglądów politycznych.
Najbardziej niepokojącym podobieństwem między faszyzmem 1.0 a faszyzmem 2.0 jest ich autentyczna popularność. Niektórzy Amerykanie chcą ukarać Rosję. Inni chcą ukarać Dolinę Krzemową. Obie reakcje są rozsądne, ale nie rozwiązują podstawowego problemu. To my sami godzimy się na to, aby być oszukiwani, bardzo podobnie jak Europejczycy w latach 30. XX wieku. Dlaczego tak zwani internetowi trolle, boty i algorytmy miałyby nas szanować, kiedy my nie szanujemy samych siebie? Faszyzm żerował na samotności i łatwowierności. To lekcja, której możemy się nauczyć - ale nie od maszyn. Możemy naprawić Internet tylko poprzez uczciwe przyjrzenie się sobie samym.
Artykuł napisany przez Timothy Snydera dla "Washington Post".