Po klęsce w Syrii bojownicy ISIS pozostawili po sobie kukułcze jajo. Na Bliskim Wschodzie przebywa około 2,5 tysiąca dzieci, których rodzice przyjechali z całego świata walczyć ramię w ramię z dżihadystami. Rodzice zginęli, a dawne ojczyzny boją się przyjmować ich dzieci w obawie przed nową generacją terrorystów.
Michael Skråmo urodził się w Norwegii. Wychował się w szwedzkim Goeteborgu. W 2014 roku wyjechał do syryjskiej Rakki, by walczyć w szeregach tak zwanego Państwa Islamskiego. Wcześniej przeszedł na islam i przyjął imię Abo Ibrahim Al Swedi.
Do Syrii zabrał żonę i dwójkę dzieci. Tam parze urodziło się kolejnych pięcioro. Skråmo występował z nimi w propagandowych nagraniach dżihadystów, którzy lubili chwalić się, że mają w swoich szeregach białego Skandynawa. 33-letni mężczyzna zginął pod koniec marca podczas oblężenia miasta Baguz, ostatniego bastionu ISIS. Życie straciła też jego żona. Siódemka dzieci, w wieku od roku do 8 lat, trafiła do ośrodka dla uchodźców w mieście Al-Hol w północno-wschodniej Syrii. Szwedzkie władze w ostatnich dniach zgodziły się, by przewieźć je do konsulatu w irackim mieście Irbil. Stamtąd najprawdopodobniej prędzej czy później trafią do Europy.
- To wspaniała wiadomość, ogromna ulga. Te dzieci widziały na własne oczy okropne rzeczy i potrzebują opieki psychologów – skomentował w szwedzkiej telewizji TV4 dziadek dzieci, który walczy o ich powrót do ojczyzny.
W obozie w Al-Hol, w którym potomstwo skandynawskiej pary spędziło kilka miesięcy, przebywa około 2,5 tysiąca innych dzieci, których przynajmniej jedno z rodziców jest lub było obcokrajowcem walczącym w szeregach ISIS. Szacuje się, że ramię w ramię z dżihadystami walczyło około 30 tysięcy bojowników z 85 krajów. Europę najliczniej reprezentowali obywatele Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec. Ich dzieci trafiły do obozu po tym, jak tak zwane Państwo Islamskie poniosło klęskę i straciło resztki terytorium. Egzystują w skrajnej nędzy, bez nadziei na zmianę swojego położenia. O ich los upominają się obrońcy praw człowieka. ONZ przypomina władzom poszczególnych krajów, że ich obowiązkiem jest przyjęcie swoich małoletnich obywateli.
- Te dzieci miały ojca i matkę, a ojciec i matka mieli jakąś narodowość. Te dzieci powinny być traktowane przede wszystkim jako ofiary. Każde rozwiązanie powinno brać pod uwagę przede wszystkim ich interes. Pięciolatek jest zawsze pięciolatkiem, bez względu na to, w którym miejscu kuli ziemskiej mieszka. Powinien dostać szansę na wzrastanie w bezpiecznym otoczeniu i prowadzić w przyszłości normalne życie - podkreśla koordynator ONZ ds. kryzysu syryjskiego Panos Moumtzis.
Poszczególne rządy nie kwapią się jednak do tego, by sprowadzać dzieci bojowników do swoich ojczyzn. Powodem są przede wszystkim obawy o bezpieczeństwo, bo wiele dzieci dżihadystów to tak zwane "szczenięta kalifatu". ISIS poddawało szkoleniom wojskowym i praniu mózgów nawet kilkulatków, by w niedalekiej przyszłości wykorzystywać ich w walce lub do przeprowadzania zamachów terrorystycznych.
Dżihadyści przez lata z dumą zamieszczali w sieci relacje z brutalnych szkoleń swoich "szczeniąt".
- To jest rzeczywiście skomplikowane. Jednak te dzieci są tutaj przede wszystkim ofiarami. One nie miały nic do gadania, kiedy tam je zabierano albo kiedy tam się rodziły. Były wychowywane i programowane przez dżihadystów w bardzo często brutalny sposób. Często uczono je, jak zabijać. Nie tylko kazano bawić się bronią, ale i zmuszano je, by strzelać ludziom w tył głowy i tak przygotowywano do roli bojowników. To są dzieci skrzywione i złamane psychicznie, sieroty, które myślą często kategoriami zemsty wobec tych, którzy pozbawili ich domu - tłumaczy prof. Daniel Boćkowski, ekspert do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego z Uniwersytetu w Białymstoku.
Już w ubiegłym roku ówczesny szef odpowiedzialnego za kontrwywiad niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) Hans-Georg Maassen ostrzegał przed "dżihadem przedszkolaków" i "tykającymi bombami" w postaci młodych ludzi chcących wrócić z Bliskiego Wschodu do Europy.
- Mówimy często o dzieciach, które przeszły pranie mózgów w ISIS i są wyjątkowo mocno zradykalizowane. Chodziły do szkół i przedszkoli ISIS. Od wczesnych lat swojego życia były karmione ideologią ISIS. Były uczone, jak walczyć, w niektórych przypadkach były zmuszane do torturowania więźniów, czasem nawet do ich zabijania – alarmował Maassen.
Jego obawy potwierdza obecny szef BfV Thomas Haldenwang, który ostrzega, że dzieci bojowników ISIS są idealnym narybkiem dla "cyberkalifatu", czyli dżihadystów, którzy po tym, jak tzw. Państwo Islamskie straciło terytorium, przenieśli działalność do świata wirtualnego.
"Zadajemy sobie pytanie, czy nie rodzi się na naszych oczach nowa generacja terrorystów? Dzieci mudżahedinów od najmłodszych lat były świadkami przemocy i śmierci. Poległych bojowników czczą jako bohaterów i chcą iść w ich ślady" – powiedział Haldenwang w wywiadzie dla "Welt am Sonntag".
Kara za grzechy rodziców
Gorąca debata na temat dzieci dżihadystów trwa w Danii. Tamtejsze ministerstwo ds. imigracji chce pozbawić obywatelstwa dzieci swoich obywateli, które urodziły się w Syrii i Iraku.
- Skoro ich rodzice odwrócili się plecami do swojego kraju, to nie ma żadnego powodu, żeby teraz te dzieci miały duńskie obywatelstwo - tłumaczy intencje swojego rządu minister ds. imigracji Inger Stojberg.
Przeciwko takiej polityce gorąco protestuje duński oddział UNICEF. Według organizacji pomysł rządu łamie międzynarodową Konwencję Praw Dziecka i jest "karaniem dzieci za grzechy ich rodziców".
Duński spór jak w soczewce skupia pojawiające się na całym świecie argumenty za i przeciw repatriacji dzieci dżihadystów. Z jednej strony pojawia się jedna z podstawowych wartości cywilizacji zachodniej, czyli troska o dzieci, z drugiej - troska o bezpieczeństwo.
- Bezpieczeństwo i wartości nie zawsze idą ze sobą w parze. Kwestią zasadniczą jest, jak zapanować nad potencjalną radykalizacją tych młodych ludzi. Dużo lepsze jest prowadzenie resocjalizacji i nadzoru nad nimi - jak będą wzrastały, jak będą wychowywane - niż pozostawianie tego problemu samemu sobie. Zamknięcie granic, niewpuszczenie tych młodych ludzi nie rozwiąże problemu - tłumaczy dr Krzysztof Liedel, prawnik i specjalista w zakresie zwalczania międzynarodowego terroryzmu.
Nie wiadomo, ilu dzieci dotknęłoby nowe duńskie prawo. W ostatnich latach z Danii wyjechało około 40 osób, które zasiliły szeregi ISIS. Dziesięć z nich zostało schwytanych.
"One nie są potworami"
Kwestia repatriacji dzieci dżihadystów jest też przedmiotem ostrego sporu politycznego w Australii, w której 18 maja odbędą się wybory parlamentarne. W tym przypadku znane są liczby - na terenie obozów dla uchodźców w Syrii przebywa 70 dzieci obywateli Australii, którzy w przeszłości zasilili szeregi ISIS. Australijski premier Scott Morrison sugeruje, że dzieci te nieprędko wrócą do swoich byłych domów.
- Bezpieczeństwo Australii zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu. Nie będę ryzykował niczyim życiem po to, żeby wydobyć tych ludzi z rejonów objętym konfliktem - twierdzi Morrison, który próbuje podczas kampanii udowadniać, że jego prawicowy rząd jest w kwestii bezpieczeństwa narodowego twardszy od przeciwników z lewicowej Partii Pracy.
Media w jego kraju opisują starania 62-letniej Karen Nettleton, która próbuje wywieźć z Syrii trójkę swoich wnuczek. 17-letnia Zaynab (w Syrii urodziła już dwójkę swoich dzieci), 16-letnia Hoda i 8-letnia Humzeh trafiły na Bliski Wschód w 2014 roku. Zabrali je tam ich rodzice. Dziś oboje nie żyją. Ich matką była Tara Nettleton, biała Australijka, która przed laty przeszła na islam. Ojcem dziewczynek był Khaled Sharrouf, uznany za najbardziej brutalnego dżihadystę pochodzącego z antypodów. Został pozbawiony australijskiego obywatelstwa po tym, jak zamieścił w sieci zdjęcie jednego ze swoich dwóch małoletnich synów (obaj zginęli w bombardowaniu syryjskiej Rakki), trzymającego w ręce obciętą głowę syryjskiego jeńca.
- To, że dziewczynki noszą nazwisko Sharrouf, nie oznacza automatycznie, że są potworami jak ich ojciec - przekonuje ich babcia. Jej starania o powrót wnuków do ojczyzny wspiera Bill Shorten, lider australijskiej opozycji. - Te dzieciaki nie powinny być piłką w politycznym futbolu. Jeśli tu mogą dostać dużo miłości, to podejrzewam, że najlepiej będzie można im pomóc, przywracając je do życia w Australii - mówi Shorten.
Resocjalizacja i inwigilacja
Do tej pory najwięcej dzieci dżihadystów z ISIS przyjęło z powrotem Kosowo. 20 kwietnia rząd w Prisztinie poinformował, że specjalnym samolotem do ojczyzny przyleciało 74 dzieci i 32 kobiety. Dodatkowo Kosowo przyjęło czterech byłych bojowników ISIS, którzy od razu trafili do aresztu. W Europie Zachodniej jako pierwsza wyłom zrobiła Francja, która pozwoliła na przyjazd piątki dzieci, choć szacuje się, że w Iraku i Syrii utknęła około setka dzieci z obywatelstwem francuskim, których rodzice walczyli w szeregach ISIS. Pokazuje to, że kraje Unii Europejskiej odnoszą się wyjątkowo niechętnie do sprowadzania potomków bojowników w obawie o reakcję swoich społeczeństw.
- Nie wiemy, czy te osoby, które przywrócimy do społeczeństwa, w pewnym momencie szukając swojej tożsamości i korzeni, nie powrócą do radykalnych wspólnot, nie przypomną sobie losów swoich rodziców czy kolegów, którzy zginęli pod bombami i ktoś tego nie wykorzysta. I nie dziwię się władzom, że to jest trudny i konfliktogenny obszar. Bo z jednej strony mówimy o prawach dzieci, prawach człowieka, a z drugiej - o ciężkiej pracy nad osobami, których postrzeganie świata i psychika jest złamana w sposób trudny nam do ocenienia - tłumaczy prof. Daniel Boćkowski.
Europejskie rządy skłaniają się ku temu, by podejmować decyzje o powrocie dzieci, badając każdy przypadek z osobna. Rząd Belgii chce uzależniać powrót od wieku dziecka. W grudniu belgijski sąd nakazał władzom przyjęcie sześciorga dzieci, które z matkami mieszkają w obozie w Al-Hol. Rząd złożył apelację od wyroku i wygrał, jednocześnie deklarując chęć "umożliwienia powrotu dzieciom w wieku 10 lat, których pochodzenie od belgijskiego rodzica jest udowodnione". Belgia, choć nikt nie przyznał tego wprost, uznała, że u młodszych dzieci łatwiej będzie odwrócić efekt prania mózgu.
- Trzeba pamiętać, że są to dzieci. Można z nimi pracować, można je resocjalizować. Odrzucanie jakiejkolwiek formy pomocy im będzie skutkowało tym, że będą się jeszcze bardziej radykalizować i będą stanowić coraz większe zagrożenie. Kraje Unii Europejskiej powinny zastanowić się nad rozwiązaniem systemowym, tak by resocjalizować tych młodych ludzi, którzy nie z własnej winy doświadczyli wojny i przemocy - tłumaczy dr Krzysztof Liedel.
Największy problem jest ze starszymi dziećmi. Zwłaszcza nastoletni chłopcy przez lata byli wychowywani przez swoich ojców na bojowników. Przykładem jest główny bohater nominowanego do Oscara filmu dokumentalnego "O ojcach i synach"
- Ojciec nazwał swojego syna "Osama Bin Laden junior". To oznacza, że chłopiec będzie naznaczony na całe życie - mówi Talal Derki, reżyser obrazu.
- Trzeba te dzieci wpuszczać do Europy, ale z pełnym zachowaniem kontroli, tak by mieć o nich na bieżąco pełną wiedzę, by nie być zaskoczonym nagłym zwrotem sytuacji. Każde państwo mające na uwadze bezpieczeństwo swoje i swoich obywateli, musi podjąć wszelkie działania, by zapewnić warunki pełnego bezpieczeństwa - ocenia dr Marek Cupryjak, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Szczecińskiego.
Wśród środków, które mogłyby pomóc służbom, jest pełna inwigilacja powracających z Syrii dzieci. O nadzwyczajne uprawnienia w tej kwestii stara się niemiecki kontrwywiad.
- Gdybyśmy mieli prawo ich obserwować, moglibyśmy w uzasadnionych przypadkach włączyć do działania pomoc społeczną. Te dzieci same są ofiarami i są wykorzystywane - tłumaczy szef niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji Thomas Haldenwang. Na nadzwyczajne uprawnienia na razie nie dostał zgody.
Autor jest dziennikarzem "Faktów o Świecie" w TVN24BIS