Najbardziej ceniła tłuszcz, krew i włosy. Piszczele, żebra i kręgosłupy starała się sproszkować. Tak powstawały "magiczne" balsamy, maści, kompresy i napoje. Z ciał zamordowanych dzieci, najlepiej takich w wieku do dziewięciu lat. To nie opowieść z mroków średniowiecza, działo się to na początku XX wieku w Europie.
Był rok 1912. W dziewiczy rejs wypłynął Titanic i kilka dni później zatonął po zderzeniu z górą lodową. Pożar w Stambule strawił ponad tysiąc budynków, a Chińczycy nie mogli wyjść z szoku po decyzji o abdykacji 6-letniego cesarza Puyi.
Hiszpanie mieli wtedy zupełnie inne problemy. Żyli sprawą "wampirzycy z Barcelony" i jej "czarami" – mrocznymi i krwawymi, z ofiarami z dzieci. W mieszkaniu Enriquety Marti znaleziono dziecięce kości, zakonserwowane szczątki, włosy, świeżą oraz zakrzepłą krew i półki uginające się pod ciężarem buteleczek oraz słoiczków pełnych "magicznych medykamentów". Powstawały z ciał dzieci, a klientami czarownicy mieli być przedstawiciele elit ówczesnej Hiszpanii. Jej makabryczne mikstury miały leczyć złamane serca, nerwy, impotencję, a nawet gruźlicę czy wręcz przywracać młodość.
Za dnia żebraczka, wieczorami luksusowa burdelmama
Enriqueta Marti przyszła na świat w 1868 r. Od dziecka poznawała właściwości ziół. Uczyła się, jak stworzyć z nich napary o leczniczych właściwościach. Marzyła jednak o zupełnie innym życiu. Jako nastolatka opuściła dom rodzinny i wyjechała do Barcelony. Chciała się usamodzielnić i poznać wielki świat. Została służącą. Bywała nianią. Zarabiała niewiele. Wielki świat był na wyciągnięcie ręki, ale wciąż dla niej nieosiągalny.
Barcelona była wtedy stolicą nie tylko Katalonii, ale też rozpusty. To właśnie stąd eksportowano najwięcej w Europie materiałów pornograficznych. Marti chciała się wzbogacić. Nie zastanawiała się długo. By odmienić swój los, zajęła się prostytucją.
Zakochała się w mało znanym malarzu. W wieku 27 lat wzięła ślub. Jednak sielanka nie trwała długo. Po latach señor Juan, rozczarowany małżonek Enriquety, wspominał jej trudny charakter i problemy z dochowaniem wierności. Para rozchodziła się i schodziła. W okresach separacji Enriqueta miała czas na prowadzenie podwójnego życia.
W ciągu dnia ubrana w łachmany włóczyła się po mieście. Pod taką przykrywką odwiedzała przytułki i miejsca, w których biedni prosili o pomoc, jedzenie i pieniądze. To właśnie tam wypatrywała swoich ofiar: dziewczynek i chłopców wyglądających na porzuconych i niechcianych. Nie miała w zwyczaju odpuszczać raz spotkanemu dziecku. Podstępem przekonywała maluchy, by poszły z nią. Gdy to nie pomagało, przekonywała wszystkich, że jest matką danego dziecka. Nikt wówczas nie przejmował się tym, czy była to prawda.
Enriqueta Marti została aresztowana w swoim mieszkaniu na ulicy Minerva w Barcelonie. Prowadziła dom publiczny, w którym oferowała usługi seksualne dzieci w wieku od 3 do 14 lat. Kary za to nie poniosła. Akta sprawy gdzieś po prostu zaginęły
"wampirzyca z Barcelony" była też burdelmamą
Wieczorami zakładała najdroższą biżuterię i najpiękniejsze ubrania. Wszystko po to, by przyciągnąć potencjalnych klientów – chętnych do korzystania z seksualnych usług jej małoletnich podopiecznych.
Policja przymyka oko
W 1909 r. do jej mieszkania wchodzą śledczy. Enriqueta, zastana w towarzystwie młodego i wpływowego mężczyzny, nie kryje zdumienia. Zostaje oskarżona o prowadzenie domu publicznego, w którym wykorzystuje się dzieci. Sprawa nigdy nie miała finału w sądzie. W tajemniczych okolicznościach śledztwo zostało porzucone – pisze Sylvia Perrini w książce "Serial Killers. True Crime Anthology 2015".
Prawdopodobnie uratowały ją kontakty wśród barcelońskiej śmietanki towarzyskiej. Dlaczego? Bo to jej przedstawiciele byli klientami Enriquety. Być może właśnie to zachęciło kobietę do poszerzenia działalności.
"Wampirzyca z Barcelony": dziecięca krew dobra na wszystko
Gdyby inspektorzy nie byli tak podatni na naciski wyższych sfer, być może horror barcelońskich dzieci skończyłby się znacznie szybciej. 41-latka była bowiem nie tylko dziecięcą burdelmamą, ale także… czarownicą – i to dosłownie. W tym czasie kobiety z wyższych klas wierzyły w to, że dziecięca krew pomaga w zachowaniu młodości, a ich tłuszcz jest dobry dla skóry – czytamy w tekście Perrini.
Właśnie dzięki takim przesądom Enriqueta zdobywała coraz więcej klientów i klientek. Za produkty czarownicy potrafili zapłacić olbrzymie pieniądze. Tak duże, że kobieta mogła pozwolić sobie na wynajmowanie kilku mieszkań. W jednym z nich przyrządzała mikstury, w drugim mieszkały dzieci, które wykorzystywała do prostytucji, kolejne zajmowała sama, a w najbardziej luksusowym prowadziła dziecięcy dom publiczny.
Balsam z tłuszczu, wywar gotowany na sproszkowanych rzepkach
O jej miksturach wiedziało wielu. Miały być dobre na wszystko. Wierzono, że nie tylko posiadają właściwości upiększające, ale także leczą zszargane nerwy, złamane serca, gruźlicę i impotencję. Czy klienci wiedzieli, z czego składały się "magiczne buliony"? Tego nie wiadomo. Pewnie mało kogo to obchodziło.
Wśród klientów czarownicy była cała śmietanka towarzyska Hiszpanii: baronowie, lekarze, prawnicy, kupcy, politycy, wysocy urzędnicy, działacze z kręgu kultury. Znaleziono zakodowane listy opatrzone podpisami z inicjałami, do tego wykazy nazwisk. Wielu wpływowym osobom zależało na tym, by sprawę wyciszyć
o sprawie Enriquety Martí, zwanej Wampirzycą z Barcelony
Główny składnik jej eliksirów był jeden: dzieci. Jak później relacjonowały gazety, najlepsze były takie do 9. roku życia. Nic nie mogło się zmarnować. Enriqueta ceniła zarówno tłuszcz, jak i krew czy włosy. Najwięcej wysiłku wkładała w obróbkę kości. Przed każdym użyciem dziecięce piszczele, żebra i kręgosłupy starała się sproszkować. Balsamy, maści, kompresy i "magiczne" napoje miały leczyć to, z czym nie radziła sobie tradycyjna medycyna. A wówczas nie radziła sobie z wieloma problemami. To napędzało Enriquecie klientów, a dzieci kosztowało życie.
Władze: nikt nie porywa i nie morduje dzieci
Z biegiem czasu mieszkańców Barcelony ogarniała coraz większa panika. Z ust do ust przekazywano sobie informacje o zaginionych maluchach. Ich rodziny zgłaszały śledczym zaginięcia, ale ci robili niewiele. W sprawę zaangażowały się władze miasta, które postanowił ukrócić pogłoski. Wydano oświadczenie z którego wynikało, że plotki są fałszywe. Utrzymywano, że nikt nie porywa i nie morduje dzieci – pisze Perrini.
Ciekawska sąsiadka wkracza do akcji
Na początku 1912 r. miarka się przebrała. Całe miasto szukało kilkuletniej Teresity, która zaginęła bez śladu. Podczas gdy trwały poszukiwania, dziewczynka była więziona w mieszkaniu Enriquety.
Przestraszone dziecięce oczy, wyglądające przez okno, zauważyła mieszkająca obok kobieta. Zapytała panią Marti, czy dziecko jest jej. Odpowiedzi nie dostała. Zamiast tego usłyszała głośne trzaśnięcie. Właśnie to zgubiło Enriquetę. Zaniepokojona sąsiadka o sprawie opowiedziała miejscowemu rzemieślnikowi. Ten powiadomił policję.
"Chodź ze mną. Dostaniesz cukierki"
Marti została zatrzymana na środku ulicy. Była zaskoczona, ale bez słowa protestu zaprowadziła funkcjonariuszy do swojego mieszkania. Tam znaleziono dwie dziewczynki. Jedną z nich była poszukiwana od kilkunastu dni Teresita. Obiecywała mi cukierki. Kazała nazywać siebie mamą – powiedziała dziewczynka śledczym. I opowiedziała, jak podczas nieobecności Enriquety weszła do jednego z pokoi, do których wchodzić nie było wolno. Była tam torba z ubraniami i nóż pokryty krwią – relacjonowała uwolniona dziewczynka.
Ekspertom medycyny sądowej udało się odróżnić łącznie szczątki dwanaściorga dzieci. Ile ofiar na koncie miała Enriqueta Marti, trudno nawet oszacować. Działała przez blisko 20 lat. Nie wiadomo jednak, kiedy poza dziecięcą prostytucją zajęła się też produkcją "magicznych" mikstur. W tym czasie było wiele dzieci, które zniknęły bez śladu. Na początku XX wieku było to normalne. Społeczeństwo nie przejmowało się losem dzieci tak bardzo jak dziś
Ofiar "wampirzycy" nigdy nie udało się policzyć
Policjanci byli coraz bardziej zaniepokojeni. Jednak gdy usłyszeli słowa Angelity, drugiej z dziewczynek, włosy zjeżyły im się na głowach. Miała ona widzieć, jak Enriqueta na kuchennym stole zabija 5-letniego chłopca. Sprawy nie dało się ukryć. Pisały o niej nie tylko hiszpańskie dzienniki, ale też te zza oceanu. Odkąd sprawa ujrzała światło dzienne, do służb zaczęły wpływać kolejne zgłoszenia o zaginionych dzieciach – relacjonował amerykański "The Marion Star" w marcu 1912 r.
Słoiki z ludzkimi konserwami i zakrwawione ubrania
Śledczy wchodzili do mieszkań zajmowanych przez czarownicę. Policja pracuje nad sprawą tzw. czarownicy z Barcelony, która została aresztowana pod zarzutem uprowadzenia dwójki dzieci. Teraz na jaw wychodzą niemal nieprawdopodobne szczegóły jej działalności – donosił wówczas "The New York Times".
Gazeta informowała o kolejnych dziecięcych szczątkach znajdowanych w mieszkaniach Marti. Dziennikarze nie kłamali. Śledczy znaleźli torby pełne zakrwawionych ubrań, nóż i mnóstwo maleńkich kości. Niektóre z nich były nadpalone. W jednym z pomieszczeń zabezpieczono 50 słoików z zakonserwowanymi ludzkimi szczątkami, umywalkę pełną krwi oraz przygotowane do sprzedaży kremy i eliksiry. W mieszkaniach odkrywano skrytki pełne dziecięcych kości. Znaleziono też zaszyfrowaną korespondencję, notatnik czarownicy oraz listę klientów. Wśród nich było kilka bardzo znanych osób. Zostały poproszone na przesłuchanie. Twierdzą, że jej nie znali – przytaczał dziennik "The St. Louis Star and Times".
Zobacz archiwalne numery hiszpańskiego tygodnika, który opisywał sprawę Enriquety
Klientem był sam król?
Także czytelnicy "The Akron Beacon Journal" z niedowierzaniem wpatrywali się w swoją ulubioną gazetę: kobieta gotowała ciała swoich małych ofiar i sprzedawała bulion jako miłosną miksturę. Dziennik postanowił oszczędzić czytelnikom szczegółów, podkreślając, że część opowieści jest zbyt drastyczna, by o niej pisać. Plotkowano o tym, że z usług wiedźmy korzystał sam władca Hiszpanii. Król Alfons XIII miał kupować od Enriquety krew, którą leczył ukrywaną przed światem chorobę.
Cała złość społeczeństwa skupiła się na Enriquecie. Dane osób, które kupowały eliksiry, zostały utajnione. By uspokoić nastroje, hiszpańskie dzienniki podkreślały: to osoby znane z zamiłowania do charytatywnych akcji, ofiary oszustwa i manipulacji Marti. Co na to kobieta? Początkowo twierdziła, że kości w mieszkaniu to efekt zainteresowania anatomią. Później przyznała się do tego, że jest szamanką, a dziecięce szczątki wykorzystuje do produkcji "medykamentów".
Skąd brała swoje ofiary? Tłumaczyła, że o żadnych ofiarach mowy być nie może. Twierdziła, że pomagała biednym, zagubionym i głodnym dzieciom, a później wysyłała je na wieś lub oddawała innym ludziom. Nie potrafiła jednak udowodnić swoich słów.
Zdaniem śledczych na skutek działalności Marti mogło zginąć nawet kilkadziesiąt barcelońskich maluchów. Dowodem miały być m.in. kości znalezione w mieszkaniu kobiety. W czasie śledztwa nie wyjaśniono jednak, skąd szczątki pochodziły i czy rzeczywiście to "czarownica" dokonywała morderstw. Enriqueta Marti nigdy nie została oskarżona o zabójstwo.
Nie doczekała procesu za zbrodnie, zmarła w areszcie
Rozpoczęcie procesu przez niemal rok było przesuwane. Nie wiadomo, z jakiego powodu. Sławna czarownica spędzała czas za kratami, ale za swoją zbrodnię nie została osądzona. Próbowała popełnić samobójstwo, jednak została odratowana. Nie na długo, bo kilka miesięcy później, w maju 1913 r., zmarła. Oficjalnie na skutek tajemniczej choroby.
Jednak mniej oficjalna wersja mówiła o tym, że kobieta została zlinczowana przez współwięźniarki. Te miały zostać opłacone przez jej byłych klientów, którzy bali się, że ich sekret wyjdzie na jaw. Na pewno wielu odetchnęło z ulgą, że do procesu nie doszło. Od śmierci Enriquety Marti minęły 103 lata. Niektórzy powątpiewają w winę czarownicy z dzielnicy Raval. Jej obrońcy dowodzą na przykład, że nigdy nie została skazana za zabójstwa dzieci. Nigdy też się do nich nie przyznała. Jednak mikstury istniały naprawdę i nie było wątpliwości co do tego, z czego powstawały. Było za to wiele osób, którym zależało na tym, aby swoje tajemnice "wampirzyca z Barcelony" zabrała do grobu.
Archiwalne numery tygodnika "Mundo Grafico" pochodzą z zasobów Hiszpańskiej Biblioteki Narodowej
Tak teraz wygląda ulica i budynek w którym Enriqueta przetrzymywała swoje ofiary: