– Pani Magdo, co to się dzieje? – pyta nauczycielkę zaniepokojona dyrektorka, widząc, że na lekcji dzieci wgapiają się w telefony. – Wszystko pod kontrolą – wyjaśnia Magda, anglistka z Radomia, nominowana do nagrody Global Teacher Prize, czyli szkolnego Nobla. Od lat na lekcjach chętnie wykorzystuje nowe technologie, nie wyobraża sobie, żeby ktoś mógł zakazać używania telefonów w szkole. Ale pani Magda jest w mniejszości. Bo telefon w polskiej szkole to zło.
Godzina 11.30, środek tygodnia. Nastolatek wysyła do ojca SMS: "Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Twoja". Po siedmiu minutach nadchodzi odpowiedź: "Hmmm czy Ty nie jesteś jednak w szkole? Może zrób coś, co zwykle robi się na lekcjach, np. jakieś notatki, skierowanie uwagi na to, co mówi nauczyciel itp.".
Problem polega na tym, że ten nastolatek właśnie posłuchał nauczyciela! Tym nauczycielem był Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018, który na co dzień uczy etyki i filozofii w II Liceum Ogólnokształcącym w Sopocie. Któregoś dnia poprosił uczniów, by wybrali sobie jakąś sentencję filozoficzną i wysłali ją dowolnej osobie SMS-em, za pomocą Messengera czy jakiegokolwiek innego komunikatora. Ten uczeń wybrał sparafrazowany cytat francuskiego myśliciela Alexisa de Tocqueville'a.
"Okazuje się, że telefon ucznia nie musi być (bo w ogóle nie jest) wrogiem nauczyciela, można wręcz go wykorzystać jako sprzymierzeńca" – pisał na Facebooku o tej lekcji Staroń, który z pasją włącza nowe technologie w edukację.
Gdy rozmawiamy o telefonach w szkole, mówi mi: – Zakazać jest najłatwiej, nauczyć korzystać mądrze – to jest wyzwanie.
Wyzwanie, którego jednak w wielu szkołach nawet nie próbują podjąć.
Zakaz na zakazie
Od 2017 roku szkoły mają obowiązek w swoich statutach zapisywać warunki wnoszenia i korzystania z telefonów komórkowych oraz innych urządzeń elektronicznych. A w tych dokumentach zakaz pogania zakaz.
Jak wynika z badań Stowarzyszenia "Miasta w Internecie", które przeanalizowało szkolne dokumenty, 60 procent szkół ma w swoich statutach zakaz korzystania z telefonów komórkowych na lekcjach. Te dane zbieżne są z wynikami ankiety, którą na początku tego roku wśród nauczycieli przeprowadził "Dziennik Gazeta Prawna". 66 procent ankietowanych stwierdziło, że w szkole, w której pracuje, istnieje już całkowity zakaz używania komórek.
A zakazów może być jeszcze więcej, bo 88,5 procent ankietowanych opowiedziało się za ograniczeniami w korzystaniu z telefonów. Co ciekawe, 59 procent nauczycieli uważało, że zakaz powinien dotyczyć jedynie uczniów. A 37 procent nie dopuszczało możliwości korzystania na lekcji z telefonów nawet do celów edukacyjnych. Przeciwnie do tego, co sądzi i robi nauczyciel Staroń.
Z badania "Smartfon i tablet w dziecięcych rękach" z 2017 roku wynika, że głównym argumentem przeciwko urządzeniom mobilnym w szkole jest utrata nauczycielskiej kontroli, a także strach. 21 na 30 nauczycieli wykazuje się głębokim sceptycyzmem wobec stosowania w szkole nowych technologii. Wskazują na niekorzystne trendy związane z technologiami, które "ogłupiają dzieci", "upośledzają rozwój", "powodują trudności z koncentracją uwagi". Z kolei nauczyciele entuzjastyczni wobec używania smartfonów w szkole dostrzegają szansę rozwojową dla dzieci oraz siebie samych. Akcentują możliwość ściślejszej współpracy między domem a szkołą.
Tak jak Magdalena Dygała, nauczycielka angielskiego z Radomia, która w zeszłym roku była nominowana do nagrody Global Teacher Prize, czyli tzw. szkolnego Nobla, od lat na lekcjach chętnie wykorzystuje nowe technologie, na przykład nagrywa z uczniami teledyski. – Pamiętam taką scenkę, gdy odwiedziła nas dyrektorka, a wszyscy moi uczniowie siedzieli w komórkach. Zapytała: "Pani Magdo, co tu się dzieje?", a ja odpowiedziałam: "Praca pod kontrolą". Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł zakazać używania telefonów w szkole, tak jak nie wyobrażam sobie, że mogłabym pracować gdzie indziej – mówiła mi.
Ale jak pokazują badania, to nie Staroń i Dygała są w przewadze.
Z ziemi francuskiej do polskiej
Gdy ministrem edukacji była jeszcze Anna Zalewska, w wywiadzie dla "Sieci" mówiła: – Chcę zwrócić uwagę rodziców, że niekontrolowane i zbyt częste używanie telefonów zaburza rozwój młodych ludzi i sprawia, że przestają ze sobą rozmawiać, skupiając się na komunikacji przez SMS-y i komunikatory.
Minister Zalewska już nie kieruje resortem, zajmuje się pracą w europarlamencie, ale to nie oznacza, że jej podejście nie dominuje w polskiej polityce. Na początku tego roku na posiedzeniu Grupy Roboczej do spraw Bezpieczeństwa Dzieci i Młodzieży w Internecie, którą zainaugurowało Ministerstwo Cyfryzacji, pojawiły się stanowcze głosy, że szkoły powinny być "strefami wolnymi od komórek". Polska powinna pójść drogą Francji. Tam już w 2010 roku wprowadzono przepisy zabraniające używania telefonów podczas lekcji. Latem 2018 roku Francuzi poszli jeszcze dalej – smartfonów i tabletów nie można używać w przedszkolach i szkołach, a zakaz obejmuje wszystkie dzieci w wieku od trzech do 15 lat. To spełnienie obietnicy wyborczej prezydenta Emmanuela Macrona.
Zaostrzenie prawa Francuzi tłumaczyli między innymi obawami przed cyberbullyingiem, czyli prześladowaniem w sieci, ściąganiem na lekcjach lub innym niewłaściwym użyciem telefonów. Nowe przepisy są restrykcyjne. Zakładają całkowity zakaz używania w szkole urządzeń łączących się z internetem we wszystkich pomieszczeniach i podczas zajęć szkolnych, także poza budynkiem szkoły. Wyjątki dotyczą jedynie przypadków, kiedy urządzenia te są pomocą naukową na lekcji lub kiedy są własnością uczniów z niepełnosprawnościami.
Kto to zrozumie?
Podobne zapisy obowiązują w jednej z podwarszawskich niepublicznych podstawówek. Jak wygląda ich respektowanie w praktyce?
– Nie wygląda – śmieje się Mateusz, uczeń siódmej klasy. – Każdy, kto wychodzi do łazienki, może śmiało wysyłać wiadomości, mamy nawet takie wyzwanie: kto wyśle ich najwięcej, wygrywa. Albo jeszcze lepsze: kto wyśle wiadomość do kogoś w klasie, kto ma akurat włączony dzwonek! Zawsze się ktoś trafi. Oprócz tego nauczyciele też wiedzą, że to fikcja. Pani od polskiego mówi czasem: "A teraz, proszę, wyobraźcie sobie, że schodzicie dwa piętra niżej, idziecie do szafek w szatni, przynosicie komórki, bo będą nam potrzebne do rozwiązania quizu". Ona doskonale wie, że nie musimy nigdzie schodzić, puszcza do nas oko, a my wyciągamy telefony z plecaków i kieszeni. Zupełnie nie rozumiem tego zakazu – dodaje siódmoklasista.
Komórka to przede wszystkim nieograniczony dostęp do internetu i to wywołuje największe lęki dorosłych, które kryją się często za zakazami.
82 procent dzieci w wieku od dziewięciu do 17 lat codziennie korzysta ze smartfona, łącząc się z internetem. Co robią? 79 procent używa go do oglądania filmów, 62 procent do grania w gry, a aż 63 procentom ankietowanych zdarzyło się bawić smartfonem lub tabletem bez konkretnego celu. To dane z polskiej odsłony badania EU Kids Online 2018.
W badaniu, które dostarcza nam wiedzy o tym, co młodzi robią w sieci, wzięła udział reprezentatywna grupa 1249 uczniów w wieku od dziewięciu do 17 lat. Pytano ich nie tylko o internet, lecz także o relacje z nauczycielami czy przemoc w szkole. Koordynator badania prof. Jacek Pyżalski mówił:
– Internet może szkodzić wtedy, gdy dorosłych nie ma przy dziecku, nie wiedzą, co dziecko robi. Tymczasem w szkole i w domu bardzo rzadko towarzyszymy młodym w sieci. Jak wynika z badania, aż 65 procent uczniów nigdy lub prawie nigdy nie rozmawiało z nauczycielem o aktywności w internecie. Jedna trzecia badanych wskazuje, że nauczyciele w szkole nigdy lub prawie nigdy nie zajmują się kwestią bezpieczeństwa online. Aż 40 procent uczniów twierdzi, że w szkole nie ma ustalonych zasad korzystania z internetu, a 45 procent badanych nigdy nie rozmawiało z nauczycielami o tym, jakie są dobre praktyki postępowania w sieci – wymieniał.
Zaskakujące wieści od Czechów
Profesor Jacek Pyżalski przyjrzał się też uczniom, którzy niewiele korzystają z internetu – tylko poniżej godziny w ciągu dnia (to grupa wybrana z badania EU Kids Online 2018). – Okazało się, że ograniczenie czasu nie chroni tych dzieci przed ryzykiem wynikającym z przebywania w sieci, na przykład czworo na 10 z tych nastolatków i tak trafiało na informacje o złych, niebezpiecznych sposobach odchudzania się czy na porady o tym, jak popełnić samobójstwo – mówił prof. Pyżalski do dyrektorów i nauczycieli, którzy przyjechali pod koniec lutego do Krakowa na konferencję Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.
Opowiedział też o najnowszych czeskich badaniach na temat komórek w szkołach. Czescy badacze w 2019 roku postanowili sprawdzić, jak zakaz korzystania z telefonów na przerwach wpływa na młodzież w praktyce. Najpierw pytali uczniów, czy zakaz zapisany w szkolnych zasadach rzeczywiście jest egzekwowany. Potem sprawdzili, czy uczniowie w szkołach z zakazem jakoś inaczej spędzają przerwy.
– Wyniki powinny nam dać od myślenia – mówił prof. Pyżalski. – Bo okazało się, że odsetek uczniów, którzy na przerwach rozmawiają z rówieśnikami, taki sam jest w szkołach z zakazem, jak w tych, gdzie on nie obowiązuje. Nie ma też różnic w częstotliwości grania w gry offline, takie bez elektroniki, na przykład zabawy z piłką, i w przygotowywaniu się na przerwach do następnej lekcji czy też czytaniu w tym czasie książek. Dzieci w obu typach szkół robią to jednakowo często! Podobnie było też w przypadku dzieci, które po przerwie nie mogły się skoncentrować albo czuły się zmęczone – dodawał.
W badanych wskaźnikach było widać tylko jedną wyraźną różnicę. W szkołach z zakazem 41 procent uczniów deklarowało, że na przerwie biega, chodzi czy jakoś się rusza. A w szkołach bez zakazu takich dzieci było mniej – 25 procent.
– Więc to prawda, dzieci w szkołach z zakazem więcej się ruszają. Ale ciągle nie wszyscy! – podkreśla Pyżalski. – Gdyby w tym badaniu podobnie wypadł jeden aspekt, można byłoby powiedzieć: przypadek. Ale kiedy zbieżnych jest tak wiele wskaźników, to raczej pokazuje nam, w jak uproszczony sposób myślimy o problemie. Wydaje nam się, że wystarczy zabrać dzieciom komórki, by zmieniły się nawyki, a Czesi pokazali, że to niekoniecznie prawda!
Bo testy lepiej wypadały
Zwolennicy zakazu lubią przywoływać badania przeprowadzone przez London School of Economics w 2015 roku, z których wynika, że uczniowie szkół, w których zabronione jest korzystanie z telefonów komórkowych, osiągali na egzaminach o ponad 6 procent lepsze wyniki niż ich rówieśnicy z placówek, gdzie takiego zakazu nie było. Naukowcy tłumaczyli to rozproszeniem uwagi, które towarzyszy uczniom, kiedy korzystają w czasie lekcji z telefonu. Według nich na zakazie najbardziej skorzystali słabi uczniowie z rodzin o niskich dochodach. Podziałało to na nich tak, jakby mieli w tygodniu dodatkową godzinę lekcyjną. Wyniki ich testów poprawiły się aż o 14 procent. Ale uwaga! Zakaz nie miał za to żadnego wpływu na wyniki najlepszych uczniów.
I jeszcze jedna ważna rzecz. Autorzy badania wcale nie chcieli walczyć z telefonami. Bo jak sami wskazują, nie można wykluczyć, że smartfony byłyby pomocne, gdyby tylko mądrze je wykorzystywać. Obecności telefonów w szkołach nie można ignorować, co nie oznacza, że trzeba ją wykluczyć.
W połowie lutego głośno zrobiło się o szkole podstawowej numer 11 w Gdyni, gdzie zakaz do statutu dopiero próbowano wprowadzić.
"Nie było mowy o konsultacjach, po prostu zostaliśmy poinformowani o jego wprowadzeniu. Nie jesteśmy zwolennikami korzystania z telefonów bez ograniczeń, ale uważamy, że dzieci w razie potrzeby powinny mieć możliwość kontaktu z rodzicami. Wprowadzanie takich ograniczeń jest niezgodne z prawem. Postęp technologiczny jest faktem, z którym – jak widać – dyrekcji szkoły trudno się pogodzić. To nie sprawi, że dzieci, którym rodzice zapełniają czas wolny telefonem, nagle się od niego odkleją" – pisali rodzice w liście do lokalnych mediów.
Dyrektor szkoły Sławomir Wiśniewski zapewniał jednak, że rodziców informował i żadnych zastrzeżeń nie było. A szkoła, wprowadzając zakaz, po prostu nie chciała, by uczniowie każdą przerwę spędzali z komórką w ręku, ale żeby rozmawiali i spacerowali. Podobno zakaz to wymusił.
Droga na skróty
Doktor Maciej Dębski, prezes Fundacji "Dbam o Mój Zasięg", na takie metody reaguje alergicznie. – To pójście na łatwiznę, droga na skróty. Łatwiej zabronić niż zarządzać – mówi. – Zakazy pokazują też bezsilność dorosłych wobec nowych technologii. Wielu z nas pamięta "czasy przed internetem" i mitologizuje je. Często mówią, że ludzie więcej ze sobą rozmawiali i w ogóle "było lepiej", gdy nie mieliśmy komórek. Ale to tylko w niektórych przypadkach prawda. Do tego wprowadzenie zakazów często uwypukla nierówności. Z moich doświadczeń wynika, że zwykle wprowadzane są bez zgody rodziców, a uczniów to już w ogóle mało kto pyta o zdanie. No i dziwnym trafem dotyczą tylko dzieci, a nie nauczycieli, bo jak głosi przysłowie: Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. Chcemy, żeby dzieci aktywnie spędzały przerwy? To im coś ciekawego zorganizujmy! Zresztą gdyby zapytać uczniów, mogłoby się okazać, że sami zgodziliby się na pewne ograniczenia w korzystaniu z telefonów, na przykład robiliby to tylko w wyznaczonych do tego i zaaranżowanych przez nich miejscach. Ale narzucanie im tego na sztywno do niczego dobrego nie prowadzi – dodaje.
Pewnie dlatego internetowe fora, na których młodzież wymienia się poradami prawnymi w odniesieniu do szkolnych statutów, puchną od pytań o komórki.
Czy szkoła może zakazać wnoszenia telefonów na jej teren? Nie. Czy nauczyciel może zabrać telefon należący do ucznia? Tylko jeśli zgodzili się na to rodzice, ale "należy pamiętać, że uczeń pełnoletni bądź opiekunowie prawni ucznia niepełnoletniego mogą w każdym momencie zażądać wydania rzeczy do nich należących, a szkoła ma obowiązek to żądanie spełnić". Czy szkoła może wymagać odkładania telefonów na początku lekcji do specjalnie przygotowanych koszyków? Jeśli zapisze w statucie takie zasady, owszem. Czy nauczyciel może przeglądać treści znajdujące się w telefonie? Absolutnie nie!
Odpowiedzi udziela między innymi prowadzone przez młodych ludzi Stowarzyszenie Umarłych Statutów.
Bywa niebezpiecznie, ale…
I oczywiście, to zrozumiałe, w telefonach czają się też liczne zagrożenia. Na przykład z badań Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę" wynika, że w Polsce aż 43 procent dzieci w wieku 11–18 lat ma kontakt z pornografią, w tym 18 procent co najmniej raz w tygodniu. A nauczyciele potwierdzają, że zdarzało im się złapać uczniów na oglądaniu filmów porno, na przykład w szkolnej toalecie. Ale żeby przestało się tak dziać, zabronienie im w szkołach korzystania z komórek nie wystarczy. Tu potrzebna jest jeszcze edukacja seksualna. Z nią jest jednak problem taki, że część dorosłych zakazałaby jej równie chętnie co komórek.
Z kolei z badania "Młodzi cyfrowi", przeprowadzonego przez fundację założoną przez dr. Macieja Dębskiego i Uniwersytet Gdański, wynika, że nawet co piąty nastolatek może być fonoholikiem. Ale czy myślimy o tym, gdy sami kilkuletnim dzieciom dajemy tablet, aby mieć chwilę spokoju? Średni wiek, w jakim dziecko w Europie otrzymuje swój pierwszy telefon komórkowy, to siedem lat. Problem z pewnością nie zaczyna się w szkole.
Prawie wszystkie telefony uczniów (97 procent) mają dostęp do internetu. Co dziesiąty uczeń używa telefonu "przez cały czas", 15 procent zawsze zaraz po przebudzeniu. Klikają: w drodze do szkoły, na przerwach, podczas spotkań ze znajomymi, w łóżku przed zaśnięciem. Co piąty uczeń używa telefonu nawet siedem godzin dziennie.
Mamy, o czym rozmawiać, to jasne.
Ustalmy zasady gry
– Wprowadzenie zakazu ma pomóc uczniom w skupieniu się na nauce, oderwaniu ich od nieustannego "bycia online" w mediach społecznościowych. Ale może trzeba podejść do tego problemu z innej strony i włączyć technologie mobilne w proces edukacyjny po to, by nauczyć dzieci i młodzież odpowiedniego – to jest bezpiecznego i "higienicznego" – korzystania ze smartfonów – zastanawia się dr hab. Piotr Stankiewicz, dyrektor związanego z MEN Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE) i ekspert w dziedzinie edukacji cyfrowej.
W ten sposób szef IBE zachęca do udziału w projekcie "Smartfon w szkole. Ustalmy zasady gry". Naukowcy przez cały rok 2020 chcą dyskutować z rodzicami, nauczycielami i uczniami oraz szukać pozytywnych rozwiązań związanych z komórkami w edukacji. IBE poprowadzi serię debat i warsztatów na ten temat, a wypracowane rekomendacje, strategie i propozycje rozwiązań technologicznych spróbuje wdrożyć w kilku wybranych szkołach podstawowych. Te wszystkie działania nie mają jedynie na celu uatrakcyjnienia lekcji. Mają prowadzić do trwałej zmiany modelu uczenia się: dzięki możliwości korzystania z własnego smartfona uczniowie staną się bardziej aktywni, ciekawi świata, będą lepiej współpracować oraz przejmą odpowiedzialność za własne uczenie się, zarówno na etapie edukacji szkolnej, jak i później – w całym swoim życiu.
Bo może wcale nie chodzi o zakazy, ale o właściwie praktyki i dobre wychowanie. Przecież z badania CBOS "(Nad)używanie smartfonów" wynika, że większość ich użytkowników – 87 procent! – uważa za niestosowne sięganie po telefon podczas lekcji lub wykładu w szkole czy na uczelni. Przekonajmy resztę i żadne zakazy nie będą potrzebne.