Siedziała z tyłu. Zakrwawiona i konająca. Kiedy srebrne audi uderzało w nasyp ziemi, w środku byli też Karol i Kamil. Bliźniacy nie do odróżnienia. Kto siedział za kierownicą? Prokuratura jest pewna, że jeden z nich. Niewykluczone, że nigdy nie uda się wskazać który.
Typ artystki. Jak ktoś z liceum chciał mieć fajny nadruk na t-shircie, to przychodził do Angeliki. Potrafiła naszkicować każdy model auta, stworzyć efektowny napis. Rzeźbiła i malowała.
W zadbanym domu jednorodzinnym niedaleko Nowego Sącza zostało mnóstwo jej prac.
- Nie umiem zdobyć się na odwagę, żeby zacząć je przeglądać - tłumaczy Katarzyna, matka osiemnastolatki.
Od śmierci córki minęły trzy miesiące. Zginęła w pierwszy dzień wakacji.
- W niedzielę przywiozłam ją z pracy. Powiedziała mi, że idzie do koleżanki - opowiada matka.
Ufała córce. Angelika była ułożoną i mądrą dziewczyną. Alkoholu nie ruszała, od lat cierpiała z powodu cukrzycy. Czasami się zdarzało, że zostawała u znajomych. Dlatego matka nie zdziwiła się, kiedy rano nie było jej w domu.
- Pojechałam załatwiać swoje sprawy. Po godzinie ósmej dowiedziałam się, że szuka mnie policja. Nie chcieli powiedzieć, czego dotyczy sprawa. Od razu wiedziałam, że stało się coś bardzo złego - opowiada.
Na miejscu wypadku była po godzinie 9. Ciało jej osiemnastoletniej córki było już w czarnym worku. Leżała obok rozbitego audi. Samochód roztrzaskał się za łagodnym zakrętem, wypadł z drogi i z dużą siłą uderzył w nasyp ziemi. Angelika zginęła na miejscu. Żeby ją wydostać z tylnego siedzenia, trzeba było rozcinać karoserię. Potem rozpoczęła się reanimacja.
Kilkadziesiąt minut walki o życie, która skończyła się przegraną.
Katarzyna dowiedziała się, że z jej córką jechało dwóch dziewiętnastolatków - Karol i Kamil. Obaj mieli ponad pół promila alkoholu. Policjanci nie byli w stanie stwierdzić, kto kierował. Do teraz nic się nie zmieniło.
- Kto za to odpowiada? To pytanie zadajemy sobie od samego początku. Ale znalezienie odpowiedzi będzie ekstremalnie trudne - mówi Tadeusz Cebo, prokurator rejonowy w Gorlicach.
Bo przed śmiercią Angelika jechała z dwoma bliźniakami jednojajowymi, którzy mają ten sam kod DNA.
- Żaden nie przyznaje się do kierowania autem. Jeden z nich sugeruje wręcz, że za kierownicą siedziała Angelika - mówi prokurator.
Zaraz dodaje, że to jedna z najbardziej skomplikowanych spraw, z którą miał do czynienia.
Z góry
Kiedy srebrne audi wypadło z drogi, było już jasno.
- O piątej nad ranem rozległ się huk. W samych gaciach wybiegłem. Zdążyłem tylko kalosze na nogi założyć - mówi kluczowy w tej sprawie świadek.
Mieszka na górze, która wznosi się obok drogi, gdzie rozbiło się audi. Drogą trzeba jechać kilkaset metrów. Na przełaj - z górki - jest kilka chwil. Trzeba tylko uważać na metalowe linki, którymi ogrodzone są pola, żeby szkód nie robiły wypasające się krowy.
- Człowiek chce pomóc, wiadomo. A ja patrzę, a tu nasi! Z tyłu dziewczyna, a z przodu oni. Jakby nieprzytomni. Jak dotykałem ich ręką, to tylko mruczeli, jak przez sen - opowiada.
Wtedy - jak wspomina - zorientował się, że nie ma jak wezwać pogotowia. Telefon został w domu, na górze.
- Wspinałem się tak szybko, że prawie mi serce stanęło - mówi.
Od razu zaznacza, że rozmawia z nami nieoficjalnie. Zresztą to samo powtarzają też inni z Krużlowej Niżnej. Bo bliźniakom nie warto podpadać. Byli już notowani za pobicia.
- Trudne chłopaki. Na cholerę zadzierać. Nie nam wyjaśniać, kto zawinił - macha ręką jedna z miejscowych.
Człowiek chce pomóc, wiadomo. A ja patrzę, a tu nasi! Z tyłu dziewczyna, a z przodu oni. Jakby nieprzytomni. Jak dotykałem ich ręką, to tylko mruczeli, jak przez sen.
Świadek tragedii
Zanim pierwszy świadek tragedii zdążył zadzwonić na pogotowie, przy rozbitym aucie był już inny mieszkaniec.
- Jak dobiegłem, to jednego z nich już nie było w środku - opowiada.
Va banque
Jeden z bliźniaków - Karol - musiał się ocknąć. Wybiegł z auta i schował się w krzakach. Siedział w nich, kiedy na miejscu wypadku były już policja, straż pożarna i pogotowie.
- Wyglądało to tak, jakby się wystraszył. Wiedział, że zrobił coś złego i chciał się ukryć - mówi jeden ze strażaków, który uczestniczył w akcji.
To na niego spadły pierwsze podejrzenia.
- Chłopaki oskarżali się wzajemnie. Jeden zrzucał na drugiego - opowiada.
Karol i Kamil trafili do szpitala. Sprawą zajęli się śledczy z Gorlic. Prokurator przedstawiła zarzut spowodowania wypadku ze skutkiem śmiertelnym w stanie nietrzeźwości Karolowi. Czyli temu, który uciekł z auta.
- To było zagranie va banque. Prokurator liczył na to, że chłopak się przyzna do winy. A tu klops - mówią nam nieoficjalnie osoby z prokuratury.
Karol zeznał, że nie pamięta momentu wypadku.
"Ostatnie, co mogę sobie przypomnieć, to moment, jak za kierownicą siedzi Angelika" - czytamy w protokole przesłuchania.
Karol nie przyznał się do winy. A co z Kamilem? On też mówi, że nie wie, co się stało.
Komplikacje
Mężczyzna, który widział kierowcę, też nie jest w stanie stwierdzić, czy to był Karol, czy Kamil.
- Chłopaków znam, od kiedy byli niemowlętami. I co z tego? Postawiłbym ich obok siebie. Nikt by nie poznał, który jest który - opowiada.
Śledczy na tym etapie wiedzieli już, że świadkowie nie pomogą. Że trzeba będzie dokonać rekonstrukcji na podstawie dowodów.
- Zabezpieczone zostały ślady, wewnątrz pojazdu i wokół niego. Mamy też wiele innych materiałów, ale dla dobra postępowania nie będę zdradzał szczegółów - mówi prokurator Tadeusz Cebo.
Co wiadomo nieoficjalnie? Że śledczy przejrzeli też zapisy wszystkich kamer, które mogły uchwycić przejazd audi. Bingo.
- Po obejrzeniu nagrania sprawa się jeszcze bardziej skomplikowała - mówi nasz informator.
Na nagraniu widać bowiem, że za kierownicą srebrnego audi siedzi... Angelika. Jak dowiadujemy się w prokuraturze, zabezpieczone zostały też rozmowy, które dziewczyna prowadziła z bliźniakami poprzez aplikację messenger. Wynika z nich, że chciała wrócić z imprezy do domu. Pisała, że to ona będzie prowadziła.
Tyle że w wersję o tym, że to osiemnastolatka prowadziła, nie wierzą śledczy. Oprócz zeznań naocznego świadka, są inne świadczące o tym dowody. Między innymi rozległe obrażenia głowy, które "pasują" do krwi znalezionej na wgniecionym dachu nad tylną częścią auta.
Strzępki
Prokuratorzy poprosili o opinię kilku biegłych: mają oni odtworzyć przebieg wypadku. Przeanalizować, czy na podstawie ran uda się określić, gdzie kto był.
- Rany bliźniaków zostały dokładnie obfotografowane i przesłane do specjalistów. Biegli dysponują też drobiazgowymi opisami oraz fotografiami wraku - mówi prokurator Cebo.
Rany bliźniaków zostały dokładnie obfotografowane i przesłane do specjalistów. Biegli dysponują też drobiazgowymi opisami oraz fotografiami wraku
Tadeusz Cebo, Prokurator Rejonowy w Gorlicach
Na razie jednak przełomu nie ma. I niewiele wskazuje na to, żeby miał nastąpić. Srebrne audi bowiem koziołkowało. A osoby w środku nie miały zapiętych pasów, czyli swobodnie się przemieszczały we wnętrzu.
Pod kątem genetycznym badane są też próbki krwi. I tu na razie impas. Okazało się, że Karol i Kamil mają identyczny kod genetyczny - w końcu są bliźniętami jednojajowymi.
Doktor Magdalena Spólnicka, szefowa Zakładu Biologii w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji, podkreśla, że bliźnięta jednojajowe zawsze mają to samo DNA.
- Bliźniacy jednojajowi pochodzą z tej samej, zapłodnionej komórki jajowej, która się podzieliła. Mają więc ten sam materiał genetyczny - tłumaczy.
A to oznacza, że trudno będzie stwierdzić, do którego z braci należą ślady DNA znalezione w aucie.
- Współczesna nauka nie jest całkowicie bezradna w takiej sytuacji. Jest metoda, która pozwala wykryć mutacje DNA, które nastąpiły jeszcze w czasie rozwoju embrionalnego. Jest ona jednak droga i czasochłonna - tłumaczy rozmówczyni tvn24.pl.
W praktyce metoda ta sprowadza się do sekwencjonowania genomu. Oznacza to tyle, że próbkę DNA trzeba zabezpieczyć i "przepisać" nukleotyd po nukleotydzie, z których składa się kod genetyczny.
- DNA jest wtedy jak książka napisana czterema literami ułożonymi w różne sekwencje. Potem takie "książki" trzeba porównać. I znaleźć kilka różniących je liter. To drobiazgowa i trudna praca - tłumaczy rozmówczyni tvn24.pl.
Będzie to możliwe tylko wtedy, jeżeli we wraku uda się zabezpieczyć ślad DNA z całą pewnością należący do osoby, która siedziała za kierownicą w momencie wypadku, a nie pasażera. A to nigdy nie jest łatwe.
- To metoda, która nie jest rutynową metodą używaną w kryminalistyce, bo zazwyczaj nie ma potrzeby przeprowadzania tak skomplikowanych analiz - kończy Spólnicka.
Największe nadzieje śledczy z Gorlic pokładają w opinii biegłego z zakresu medycyny sądowej. Takim biegłym jest Sławomir Glazar, który pracuje dla Sądu Okręgowego w Sieradzu (woj. łódzkie). Tłumaczy, że odtwarzanie okoliczności wypadków przypomina dopasowywanie skomplikowanych puzzli.
- Trzeba dokładnie obejrzeć wrak samochodu i ustalić, jakie siły na niego działały. Tak zdobytą wiedzę należy drobiazgowo porównać z obrażeniami, których doznali uczestnicy zdarzenia - opowiada biegły.
Tłumaczy, że każdy wypadek to inna historia.
- Czasami nie ma żadnych wątpliwości co do okoliczności powstania urazów. Ale bywa i tak, że nie można z całą odpowiedzialnością odtworzyć mechanizmu powstania obrażeń - przyznaje.
Domniemanie niewinności
Mecenas Agnieszka Starzyńska, łódzka karnistka, podkreśla, że udowodnienie komuś winy będzie w tej sytuacji szalenie trudne.
- W polskim systemie prawnym obowiązuje zasada domniemania niewinności oraz nierozłącznie z nią związana zasada in dubio pro reo, co oznacza, że wszelkie wątpliwości powinny być rozstrzygane na korzyść oskarżonego - tłumaczy mec. Starzyńska.
A wątpliwości - w tej sprawie - raczej nie będzie brakowało.
- Jeżeli nie uda się wskazać jednoznacznie, która osoba siedziała za kierownicą, to nikt nie poniesie konsekwencji - mówi adwokat.
I wyjaśnia, że nawet wykluczenie obecności Angeliki za kierownicą niewiele tu daje.
- W Kodeksie postępowania karnego wprost wskazano cele tego postępowania, a jednym z kluczowych jest to, aby sprawca przestępstwa został wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a osoba niewinna nie poniosła tej odpowiedzialności. Tym samym prokuratura musi się zmierzyć z bardzo trudnym zadaniem - opowiada Starzyńska.
To nie jest sytuacja, z którą można się pogodzić. Człowiek, który zabił mi dziecko, jest na wolności. Jakby nigdy nic. Jakbym nie musiała pochować własnej córki.
Katarzyna, matka Angeliki
Mecenas Bronisław Muszyński podkreśla jednak, żeby nie przesądzać o tym, że sprawa jest przegrana.
- Czasami o skazaniu decyduje niewielki ślad, który udaje się przyporządkować na późniejszym etapie badania sprawy - opowiada.
Przyznaje jednak, że niekiedy mniej skomplikowane sprawy dla prokuratorów są zbyt trudne, żeby udowodnić winę.
- Jakiś czas temu broniłem osoby, która wzięła na siebie odpowiedzialność za spowodowanie wypadku, w którym ucierpiał jej przyjaciel - mówi Muszyński.
Wspomniany przyjaciel był pod wpływem alkoholu. Prokuratorzy podejrzewali, że to on kierował pojazdem. Świadczyły o tym m.in. jego obrażenia. Tyle że opinia biegłych, którzy badali mechanizm powstania obrażeń, wskazywała jedynie prawdopodobieństwo i nie przesądzała, kto prowadził.
- Dlatego też sprawa skończyła się tak, jak chcieli tego mężczyźni w samochodzie - mówi Bronisław Muszyński.
Wyrwana śmierci
Kamil, tak samo jak i Karol, jest na wolności. Śledczy nie zastosowali wobec nich żadnych środków zapobiegawczych.
Jeżeli prokuratorom jednak uda się zdobyć dowody obciążające daną osobę, to skierują do sądu akt oskarżenia. Sprawa śmierci osiemnastolatki może jednak nigdy nie trafić na wokandę. Jeżeli nie będzie przełomu w dochodzeniu, śledztwo może zostać umorzone.
Katarzyna, matka Angeliki, nie przyjmuje do wiadomości, żeby zagadka śmierci jej córki pozostała niewyjaśniona. Regularnie czyta akta sprawy. Niedawno dołączono do nich dokument stwierdzający, że jej córka w momencie wypadku była całkowicie trzeźwa.
- To nie jest sytuacja, z którą można się pogodzić. Człowiek, który zabił mi dziecko, jest na wolności. Jakby nigdy nic. Jakbym nie musiała pochować własnej córki - mówi.
Opowiada, że Angelika zrobiła prawo jazdy 12 czerwca. Zginęła niecałe dwa tygodnie później.
- Miała mnóstwo planów. Po maturze chciała iść na ASP do Krakowa - opowiada matka. Stara się być opanowana.
- Prawko zrobiła i podjęła pracę w barze. "Będę odkładać pieniądze, kupię sobie auto. Białe" - tak mi mówiła.
Miała białą trumnę.
- W wieku dziewięciu lat Angelika miała bardzo ostry napad cukrzycy. Do szpitala zawiozłam ją, kiedy była w stanie agonalnym. Wtedy się udało, wyrwałam ją śmierci - wspomina matka.