Wszystko rozgrywa się w ułamkach sekund. Jest huk. A potem cisza. I tylko strażacy, którzy przyjadą na miejsce, przez kilka godzin rozcinają blachy auta owiniętego wokół drzewa, by wydobyć z niego ofiary. Po takich wypadkach natychmiast rozlegają się apele: Drzewa przy drogach to pewna śmierć. Trzeba je wyciąć w pień!
4 lipca około godziny 23 dyżurny komendy policji w Wałbrzychu dostał zgłoszenie – na drodze we wsi Grzędy niedaleko Czarnego Boru doszło do wypadku. Na miejscu okazało się, że samochód dosłownie wbił się w drzewo. Strażacy kilka godzin cięli pogniecione blachy, by wydobyć z wnętrza ciało 19-letniej dziewczyny, która kierowała autem. Zginął też 21-latek, który siedział obok niej. 20-latka w ciężkim stanie przetransportowano do szpitala. To jedyny świadek, który – jeśli przeżyje – będzie w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy do wypadku doszło, bo młodzi ludzie urządzili sobie wyścig. To jedno z założeń przyjętych w śledztwie przez prokuraturę.
6 lipca o godzinie 10.43 radny sejmiku dolnośląskiego Grzegorz Macko z Prawa i Sprawiedliwości zamieścił na swoim profilu na Facebooku wpis: "Być może udałoby się uniknąć ofiar śmiertelnych, gdyby nie rosnące w poboczu jezdni drzewo. Od dawna uważam, że przynajmniej część ofiar tego rodzaju wypadków żyłaby do dzisiaj, gdybyśmy podjęli decyzję o zastąpieniu drzew krzewami wzdłuż niektórych tras. Dlatego w przyszłym tygodniu złożę interpelację i zacznę rozmowy z zarządem województwa dolnośląskiego na temat usunięcia niektórych drzew i nasadzenia w ich miejsce krzewów na najbardziej niebezpiecznych odcinkach dróg wojewódzkich. Jednocześnie uważam, że każde ewentualnie usunięte drzewo rosnące przy drodze powinno być zastąpione co najmniej kilkoma nowymi, młodymi drzewami rosnącymi w miejscach do tego przeznaczonych”.
W ciągu kilku dni liczba komentarzy pod deklaracją radnego wzrosła do blisko tysiąca. Komentujący podzieli się w opiniach.
Paweł Baranowski: "To znaczy, że w każdym podobnym przypadku było wtargnięcie drzewa? Czy drzewa mają przestrzegać przepisów ruchu drogowego?".
Łukasz Oleksy: "Ludzie czy dla Was życie innych jest nic nie warte? Drzew można nasadzić od pierona ale dalej od drogi. Są miejsca, gdzie drzewa dosłownie wchodzą na jezdnie np. Struga - Stare Bogaczowice. Oczywiście, że wina kierującej pojazdem, ale w tym wypadku zginął też inny pasażer a kolejny w szpitalu. Trzeba dostosować drogi do rzeczywistości. Brak drzew nie nauczy rozwagi ale uchroni od śmierci".
Artur Wiaderny: "Czy jeśli wytniemy wszystkie drzewa przy drogach i nawet wyprostujemy zakręty to skończą się śmiertelne wypadki ? A co z tymi, którzy siadają za kierownicą i tymi co jadą z nimi i nie zwracają uwagi na prędkość, styl jazdy, warunki na drodze? Czy gdyby ci młodzi ludzie jechali tą droga zgodnie z przepisami, to czy to drzewo stanęłoby na ich drodze i odebrało im życie? Nie znamy jeszcze wszystkich szczegółów, ale nadmierna prędkość była prawdopodobnie główną przyczyną tego zdarzenia. Tragedia byłaby jeszcze większa, gdyby w tym czasie z przeciwka jechał inny pojazd albo szła grupa ludzi. Zamiast wycinać drzewa, trzeba się zastanowić, jak uświadamiać młodych kierowców że ich prawo do jazdy nie oznacza że oni już wiedzą jak korzystać ze swoich samochodów. Jak nie zrobić krzywdy sobie ani innym uczestnikom ruchu drogowego...”.
Paweł Dębicki: "A może lepiej wprowadźmy taki system GPS jak w Anglii, każdemu młodemu kierowcy do 23. roku życia firma ubezpieczająca daje ubezpieczenie tak, jakby był długo kierowcą, ale montuje mu GPS i jeśli tylko przekroczy prędkość, automatycznie przychodzi mu 5 razy wyższa składka ubezpieczeniowa niż miał. Tam się sprawdza”.
Niebezpieczne aleje?
W 2004 roku weszła w życie znowelizowana ustawa o ochronie przyrody. Łatwiejsze stało się uzyskanie zgody na wycinanie przydrożnych drzew. Każdy tragiczny wypadek, w którym samochód rozbijał się na drzewie, wywoływał żądania wycinki. W 2005 roku tylko w powiecie sokołowskim na Podlasiu wycięto blisko pół tysiąca drzew, w okolicy Mrągowa – 450, wzdłuż drogi z Białej Piskiej do Ełku – 1600. W większości starych, co najmniej stuletnich lip, klonów, topoli. Wycinki uzasadniano zarówno bezpieczeństwem kierowców, jak i osobistymi tragediami. Ówczesny naczelnik wydziału dróg w powiecie sokołowskim nie krył, że jest przeciwnikiem ochrony przydrożnych drzew, bo na jednym z nich zabił się jego syn.
Piętnaście lat temu Ministerstwo Środowiska było zaniepokojone skalą tej wycinki, a posłowie zamierzali doprowadzić do kolejnej nowelizacji ustawy, by całkowicie zablokować usuwanie starych klonów czy lip rosnących wzdłuż dróg. Dyskusja i emocje rosły po kolejnych tragicznych wypadkach i opadały, gdy o tych wypadkach zapominano. Jedno było pewne: temat prędzej czy później wróci.
Tak było w 2009 roku, kiedy niedaleko Świdnicy zginął znany w mieście chirurg – jechał zbyt szybko, nie zapanował nad autem i rozbił się na drzewie. W ciągu kilku dni jego przyjaciele zebrali ponad tysiąc podpisów pod petycją, w której domagali się wycięcia drzew na trasie Świdnica–Strzegom. Dolnośląska Służba Dróg i Kolei we Wrocławiu ugięła się i zdecydowała, że z poboczy drogi zniknie 350 lip, ale interweniowały władze Strzegomia, które nie dały na to zgody. W efekcie kierowcy zorganizowali protest, blokując drogę nazywaną "drogą śmierci". Strzegomscy samorządowcy jednak nie ulegli. Z wypadkami postanowili walczyć inaczej: ograniczając prędkość do 70 km/h i ustawiając fotoradary. Ostatecznie drzewa i tak padły kilka lat później, podczas remontu trasy.
Emocje opadły, by ze zdwojoną siłą wrócić kilka lat później na drugim końcu Polski – w kwietniu 2014 roku w Klamrach pod Chełmnem zginęło siedmioro młodych ludzi.
W pięcioosobowym aucie zmieściło się dziewięcioro nastolatków. Spotkali się na ognisku. Ktoś w pewnym momencie rzucił pomysł: a może by pojeździć po okolicy?. Wzięli kluczyki do renault scenic należącego do ojca jednego z nich. Na łuku drogi auto wypadło z zakrętu i uderzyło w drzewo. Najmłodsza ofiara miała zaledwie 13 lat. 16-latek, który według wstępnych ustaleń policji siadł za kierownicą, był pod wpływem alkoholu, podobnie jak siedząca obok niego dziewczyna. Oni przeżyli wypadek.
Po tragedii Krzysztof Hołowczyc, rajdowiec promujący bezpieczną jazdę, w emocjonalnym wpisie w mediach społecznościowych apelował: "Ile ludzi musi jeszcze zginąć, żebyśmy wreszcie zrozumieli, że drzewa nie mogą rosnąć przy drodze! Nie ma żadnego usprawiedliwienie dla śmierci na przydrożnych drzewach kilku tysięcy Polek i Polaków tylko w ostatniej dekadzie!". A wojewoda zachodniopomorski wysłał do wszystkich samorządowców list z prośbą o ułatwienie wycinki drzew rosnących wzdłuż dróg.
Akcja – reakcja
Rok po tragedii w Klamrach prezes Najwyższej Izby Kontroli skierował do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o stwierdzenie niezgodności z ustawą zasadniczą artykułu 83 ustęp 3 ustawy o ochronie przyrody .
– Chcemy takiej zmiany przepisów, która uniemożliwi sadzenie nowych drzew w pasie drogowym w pobliżu miejsc, gdzie wcześniej wycięto niebezpieczne dla kierowców drzewo – tłumaczył prezes Krzysztof Kwiatkowski. – Nie postulujemy wycinki drzew, a jedynie powstrzymanie się od sadzenia nowych w miejscach, gdzie wcześniej dochodziło do tragicznych w skutkach wypadków w wyniku zderzenia z drzewem.
We wniosku podkreślano przede wszystkim liczbę wypadków, ale nie pokuszono się o skorelowanie jej z brawurą kierowców, łamaniem przepisów czy jazdą po pijanemu.
– Jesteśmy głęboko zaniepokojeni tym szkodliwym i błędnym uproszczeniem, zawartym w ocenie NIK-u, szeroko obecnym w mediach, co zdecydowanie szkodzić może ochronie alei przydrożnych, docenianych w wielu innych krajach europejskich, choćby w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Szwecji - komentował dendrolog, prof. Jacek Borowski.
Działania NIK-u znalazły błyskawiczną odpowiedź – środowiska zaangażowane w ochronę przyrody, a szczególnie drzewostanu, zaczęły publikować liczby.
A z tych jednoznacznie wynikało, że w Polsce najczęstszym rodzajem wypadków drogowych są zderzenia pojazdów będących w ruchu (46 proc. ogółu wypadków, kończących się w 41 proc. tragicznie). W 2018 roku najechanie na drzewo lub słup stanowiło 6,4 proc. wypadków. Zginęło w nich 459 osób, co stanowiło około 15 proc. ofiar śmiertelnych. W krajach europejskich zderzenia z drzewami stanowią średnio 4,5 proc. zarejestrowanych wypadków, a w USA - tylko 1,9 proc.
Ekolodzy niejako przy okazji polskiej dyskusji wywołanej przez wniosek prezesa NIK do Trybunału Konstytucyjnego przypomnieli debatę (ostrą), jaka toczyła się za naszą zachodnią granicą. Firmy ubezpieczeniowe w Niemczech kwestionowały wypłaty odszkodowań za wypadki związane z najechaniem na drzewa, usiłując przerzucić odpowiedzialność na urzędy państwowe "za obecność drzew stwarzających niebezpieczeństwo na poboczach drogi". Sprawa oparła się o sądy, a te nie miały wątpliwości: "jeśli profil drogi jest prawidłowy, najechanie na drzewo należy uznać za naruszenie przepisów ruchu drogowego, co nie upoważnia do przyznania odszkodowania przez państwo", a "drzewa nie są niebezpiecznymi przedmiotami w sensie prawnym". Z resztą poradzono sobie w prosty sposób: w Brandenburgii na drogach obsadzonych drzewami zainstalowano fotoradary, co zmniejszyło liczbę wypadków i ofiar śmiertelnych o jedną trzecią.
W polskiej walce z przydrożnymi drzewami, podkreślając tragiczne konsekwencje wypadków, pomijano ich okoliczności i brak chociażby osłon energochłonnych wzdłuż alej, amortyzujących siłę uderzenia nawet o 70 procent.
Spór o przydrożne aleje odżył rok temu. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości złożyli interpelację do Ministerstwa Sprawiedliwości, w której pytali o możliwość złagodzenia przepisów dotyczących wycinania drzew rosnących wzdłuż dróg (obecnie zgodę na taką wycinkę musi dać lokalny samorząd). Aktywiści i ekolodzy podnieśli alarm, a ministerstwo wyjaśniło, że nikt nie szykuje kolejnej wersji Lex Szyszko i liberalizacji przepisów nie będzie.
Wyciąć w pień?
Pod hasłem "były drzewa, nie ma drzew" po mediach społecznościowych krąży zdjęcie alei lipowej wzdłuż drogi wojewódzkiej nr 278 z Trzebiechowa do Sulęcina w województwie lubuskim. Trzystuletnie lipy, mimo protestów przyrodników, wycięto w pień. Dyskusje pod zdjęciami alei z drzewami i ogołoconej ze starych lip, jak łatwo się domyślić, są pełne emocji.
Wycinkę poparło w petycji co prawda tysiąc mieszkańców Trzebiechowa, ale Joanna Liddane, prezes Zielonogórskiego Towarzystwa Upiększania Miasta oraz działaczka Ruchu Miejskiego, w emocjonalnym wpisie na FB skomentowała ją tak: "No i zniknęła aleja... Przerażająca zmiana krajobrazu po 100 latach. Co czuje teraz "nowoczesna" burmistrzyni Trzebiechowa/Lubuskie Izabella Staszak, która dążyła do likwidacji alei? Dumę z siebie? A może jednak przerażenie tym co narobiła? Urzędniczka (tubylec!) oraz setki innych uczestniczących w tym procederze "mądrych głów" nie chciało brać przykładów z cywilizowanych krajów. Zdjąć nogę z gazu na tym kilkukilometrowym odcinku, nie mieściło się w głowach. Zrobić remont drogi która bez wątpienia potrzebowała nowy dywanik, bez drastycznej wycinki - było dla nich awykonalne... Beznadzieja i oszołomstwo. Zmiany klimatu, smog, chronione gatunki roślin i zwierząt, piękno krajobrazu, dziedzictwo kulturowe? Tego nie widzą, nie znają. Liczą się wygrane wybory, żeby inne Grażyny i Janusze mogli rozpędzać swoje gruchoty na roztopionym asfalcie a potem dali nagrodę przy urnie. Patrzcie komu płacicie za nieodwracalne zmiany w środowisku i krajobrazie miejsc w których żyjecie”.
Wywołana do tablicy burmistrz tłumaczyła, że wycinka została wykonana dla dobra Trzebiechowa, połączenia miejscowości z Sulechowem i dla bezpieczeństwa mieszkańców, korzystających z tej trasy. Łącznie wycięto 400 drzew, a Robert Górski, zielonogórski lekarz i tutejszy radny, na swoim profilu facebookowym dziękował za wycinkę mieszkańcom, którzy podpisali petycję, urzędnikom, którzy się do niej przychylili i podkreślił, że wdzięczni na pewno są też lekarze i pielęgniarki ratujący ofiary wypadków drogowych.
Ostatecznie uratowano aleję lipową na odcinku Kruszyna-Radowice, wpisując ją do rejestru zabytków, co zablokowało część zaplanowanego remontu. Udało się też uratować drzewa rosnące wzdłuż drogi z Sulechowa do Skąpego (podpierając się zresztą pełnymi zachwytu opiniami Roberta Makłowicza o wyjątkowości lubuskich dróg obsadzonych starymi drzewami, stanowiących atrakcję turystyczną).
Magdalena Berezowska z Fundacji Ekorozwoju, pytana o walkę z przydrożnymi drzewami, wzdycha. – Przecież to nie ma sensu. Większość wypadków, kiedy kierowca najeżdża na drzewo, wynika z łamania przepisów ruchu drogowego, brawury. Jeśli wytniemy wszystkie drzewa, będzie tylko gorzej. Z badań, którymi dysponujemy, wynika, że drzewa nie tylko wyznaczają kierunek drogi, co ułatwia ocenę jej przebiegu, przeciwdziałają zawiewaniu dróg przez śnieg, zapobiegają tzw. olśnieniu, osłaniają nawierzchnię przed działaniem bezpośredniego promieniowania słonecznego, co zwiększa jej trwałość, ale przede wszystkim "wymuszają" większą ostrożność. Brak tego ograniczenia wpłynie na postawy kierowców. Będą jeździć szybciej, ryzykowniej. I wcale nie będzie to oznaczało mniejszej liczby wypadków, bo przy wyprzedzaniu na trzeciego można wypaść na pobocze, do rowu, dachować. I też zginąć - przekonuje.
Aktywiści zaangażowani w ochronę przyrody przyznają, że mamy w Polsce cichą wojnę domową na petycje – jedni zbierają podpisy pod pismami w sprawie wycięcia drzew rosnących wzdłuż dróg, inni – w ochronie tych drzew. Obie strony kierują się troską o zdrowie i bezpieczeństwo rodaków, ale za nic w świecie nie są w stanie, jak na razie, spotkać się na drodze do wspólnego celu.