Historia tego miejsca niczym w soczewce odbija wszystkie dramaty i konflikty, jakie miały miejsce w tym rejonie świata przez co najmniej 1500 lat – o świątyni Hagia Sophia, która znów stała się meczetem, pisze dla Magazynu TVN24 ks. Kazimierz Sowa.
W Turcji, mimo wielkiego zwrotu w stronę religijności, święty dzień muzułmanów, piątek, jest jednym z kolejnych dni powszednich tygodnia. Niemniej w Stambule wczoraj życie tylko na pozór toczyło się normalnie. Cały świat czekał na ponowną zamianę dawnej Świątyni Mądrości Bożej, funkcjonującej przez lata jako muzeum, w meczet, a komentatorzy podzielili się na stronników i krytyków "nowego zdobywcy", czyli tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.
Ten ostatni już na początku lipca, w dniu uchylenia przez sąd decyzji prezydenta Mustafy Kemala Atatürka z 1934 roku, triumfalnie cytował słowa historycznego zdobywcy Konstantynopola, sułtana Mehmeda II, wypowiedziane przy przejęciu świątyni z rąk chrześcijan, że ktokolwiek zmienia status Hagia Sophia "popełni najcięższy grzech ze wszystkich", a "przekleństwo Boże, Proroka, aniołów i wszystkich władców oraz wszystkich muzułmanów na zawsze niech będzie z nim".
Trzeba przyznać, że nie brzmi to jak zachęta do modlitewnego skupienia, a raczej zapowiedź kolejnych działań, które mają odrodzić wielkość tureckiego ducha i państwa. Oczywiście Erdogan nie reprezentuje wszystkich Turków, ale w tym konkretnym przypadku zdecydowaną ich większość. I robi to dość bezczelnie i zarazem niezwykle widowiskowo.
Znajomy stambulski przewodnik ("wolałbym, żebyś nie podawał nawet mojego imienia, musisz mnie zrozumieć – pracuję dzięki licencji wydawanej przez Ministerstwo Kultury i Turystyki"), poproszony o komentarz pisze mi wprost: "Ten człowiek zbudował sobie pałac za miliard dolarów, a lotnisko za 50 miliardów! I gdyby tylko chciał, mógłby wznieść najwspanialszy i największy meczet na świecie, ale on chciał tylko upokorzyć Zachód. To w jego stylu”.
I faktycznie, tylko w ciągu ostatnich kilku lat w samej europejskiej części Turcji zamieniono na meczety co najmniej pięć starych kościołów chrześcijańskich, inne zaś są regularnie niszczone. Tym, którzy zaczęli go krytykować, prezydent powiedział, że skoro tak bardzo lubią muzea, to niech zamienią w nie cały Watykan.
Honor Turków inaczej patrzących na swoją własną historię próbował ratować wybitny pisarz, noblista Orhan Pamuk. W wywiadzie dla BBC powiedział: "Turcy są dumni ze swojej świeckiej ojczyzny. Przekształcenie Hagii Sophii w meczet tę dumę im w jakiejś mierze odbiera. Miliony świeckich Turków wyrażało głośny sprzeciw, ale ich głosy nie zostały usłyszane. Niestety, w Turcji nie ma wolności słowa i demokracji".
Jak łatwo się domyślić, podobne głosy jak Pamuka pojawiają się głównie wśród Turków mieszkających poza granicami swego kraju. Stambulska ulica jest raczej dumna z ponownego odzyskania "świętego miejsca". Nic więc dziwnego, że zapraszając na inauguracyjne piątkowe modły, Erdogan odwoływał się do "naturalnego prawa narodu", a jako znak swojej otwartości i nowoczesności zapowiedział wśród 1,5 tysiąca muzułmanów obecność dużej liczby kobiet.
Jest też coś miłego dla turystów – decyzja wydana 11 lipca znosi nie tylko status muzeum, ale i wszelkie opłaty za wejście do meczetu. Za to trzeba będzie pewnie zgodnie z muzułmańskim zwyczajem zdjąć buty. Przecież meczet, nawet w murach dawnej chrześcijańskiej bazyliki, to zawsze szczególne i święte miejsce.
Wszystkie nieszczęścia jednego kościoła
Legenda głosi, że kiedy 29 maja 1453 roku zdobyto Konstantynopol, dowodzący wojskami wydał rozkaz zakazujący łupienia starożytnych budowli, zwłaszcza monumentalnej Świątyni Mądrości Bożej, chrześcijańskiej bazyliki Hagia Sophia. Wycieńczeni walką, ale żądni łupów żołnierze ruszyli jednak w kierunku kipiących od złota wspaniałych świątynnych mozaik. Kiedy pierwszy z janczarów mieczem chciał wydłubać drogocenny klejnot, został na miejscu zabity osobiście przez samego Mehmeda II Zdobywcę. Niemniej równie szybko kościoły Konstantynopola, na czele z Hagia Sophia, zostały zamienione w meczety, a postacie Jezusa czy Maryi oraz świętych i aniołów zdewastowane lub pokryte wapnem. Ten ostatni zabieg okazał się z biegiem czasu czymś najlepszym, co mogło się z nimi stać.
Kiedy w XIX wieku zaczęły się prace w największych meczetach Stambułu, spod wiekowych tynków zaczęły wyłaniać się niezwykłe dzieła sztuki chrześcijańskiej. A ponieważ siła Imperium Osmańskiego już słabła, zwykle później już tylko je zasłaniano. Niemniej na gruzach lub w murach dawnych świątyń chrześcijańskich w każdy piątek gromadzili się wierni i sławili Boga, śpiewając modlitewne wersety Koranu. Nawet upadek Imperium i powstanie Republiki Tureckiej zbyt wiele nie zmieniły w historii Ayasofya, jak Turcy nazywali to miejsce – największy chrześcijański kościół świata pełnił funkcję meczetu. Zmiana miała przyjść dopiero w latach 30. minionego stulecia.
Wtedy ojciec współczesnej Turcji, Mustafa Kemal Atatürk, najpierw pod pretekstem prac konserwatorskich nakazał wyłączenie meczetu w dawnej bazylice z kultu religijnego, a następnie w 1934 roku wydał dekret zamieniający ją oficjalnie w muzeum. To, co stało się wówczas znakiem świeckości i nowoczesności państwa tureckiego, po blisko 86 latach właśnie przeszło do historii.
A historia tego miejsca niczym w soczewce odbija wszystkie dramaty i konflikty, jakie miały miejsce w tym rejonie świata przez co najmniej 1500 lat. Od chwili budowy świątyni w 537 roku aż do rok 1453 służyła ona jako chrześcijańska katedra, będąc równocześnie siedzibą Patriarchy Konstantynopola. To właśnie tam dokonała się schizma wschodnia, czyli podział papiestwa na wschodnie i zachodnie, kiedy patriarcha Michał I Cerulariusz i przedstawiciel papieża Leona IX w 1054 roku obłożyli się ekskomunikami, czyli wyrzucili się nawzajem z Kościoła, próbując tym samym udowodnić, kto jest wśród chrześcijan ważniejszy.
W kolejnych wiekach miasto zostało zdobyte na krótko przez wojska krzyżowców, którzy zamienili Konstantynopol na stolicę Cesarstwa Łacińskiego, istniejącego zaledwie między 1204 i 1261 rokiem, po upadku którego zarówno świątynia, jak i miasto szybko wróciło do roli głównego ośrodka prawosławia. Ten etap zakończył upadek Konstantynopola i Cesarstwa Wschodniego w 1453 roku, a chrześcijańskie kościoły, zamienione w meczety, otrzymały charakterystyczne dla świata islamu minarety, bez których dziś nawet trudno sobie je wyobrazić.
Do dziś w Hagia Sophia można podziwiać wspaniałe średniowieczne mozaiki, pochodzące z cesarskiego pałacu Justyniana marmurowe drzwi czy gigantyczne kandelabry, ale to tylko ułamek tego, czym w epoce chrześcijańskiej przyciągał wiernych ten kościół.
Doświadczyłem tego olśnienia osobiście, mając niezwykłą przyjemność przebywania przez kilka godzin w pustej świątyni zimą tego roku. Muzealni strażnicy pozwolili nam na kręcenie materiału we wnętrzach Hagia Sophia i niemal bezkarne zaglądanie w każdy jej kąt. A przecież to, co zostało do dziś, to zaledwie ułamek bogactwa tego miejsca, łupionego dość regularnie niemal przez wszystkich.
Niestety to, czego nie ukradli łacinnicy w XIII wieku (jak nazywano rycerzy IV wyprawy krzyżowej) lub co nie zostało przetopione na złoto, za które opłacano najemnych obrońców Konstantynopola, w dużej mierze zostało zniszczone za czasów osmańskich. Po zdobyciu miasta usunięto i przetopiono na działa dzwony i krzyże, zniszczono ołtarz i ikonostas, a znajdujące się wciąż nad Bosforem cudowne relikwie zostały albo zniszczone, albo sprzedane. W zamian za to pojawił się mihrab, czyli przeznaczona do modlitwy nisza w ścianie, wskazująca kierunek w stronę Mekki oraz ozdobny, przypominający naszą ambonę pulpit, czyli minbar. Ściany ozdobiły cytaty z Koranu.
Niemniej w Hagia Sophia jest wciąż co oglądać! Według danych tureckiego Ministerstwa Kultury i Turystyki świątynia od 2015 roku z liczbą prawie 4 milionów ludzi jest najczęściej odwiedzaną atrakcją turystyczną kraju.
Wiecznie żywy "duch podboju"
Burak Bekdil, publikujący przez lata w anglojęzycznej gazecie "Hurriyet Daily News", zwraca uwagę na polityczno-historyczną stronę decyzji zamieniającej muzeum na powrót w meczet. Ten zwolniony w 2017 roku za publikowanie artykułów na Zachodzie turecki dziennikarz uciekł z państwa Erdogana i dziś mieszka w Grecji. W tekście opublikowanym, zanim jeszcze sąd wydał decyzję, ale przy okazji obchodzonej nad Bosforem kolejnej rocznicy zdobycia miasta, zwraca uwagę nie tylko na powód płynącej ze zdobycia Konstantynopola dumy narodowej, ale również na głęboko tkwiące rozróżnienie: Osmanowie nie "najechali" chrześcijan, ale ich "zdobyli". Ów "fetysz podboju" - jak pisze Burak Bekdil - niemal domaga się apoteozy "siły miecza". I bynajmniej nie chodzi tylko o słowa. "W tureckim żargonie różnica jest wyraźna: 'zdobycz' jest wtedy, kiedy my to robimy, 'inwazja', kiedy robią to inni" – pisze wypędzony z kraju dziennikarz.
Faktycznie, podczas tegorocznych obchodów prezydent Recep Tayyip Erdogan po raz kolejny kreślił plany godne największych tureckich i otomańskich wodzów, mówiąc o zdobywaniu jako o zadaniu na przyszłość, a nie tylko wspominając wydarzenia z historii. "Życzę, by Bóg dał temu narodowi wiele więcej szczęśliwych zdobyczy" – powiedział Erdogan. Samo przemówienie - wygłaszane na tle olśniewających i monumentalnych murów Hagia Sophia - zakończył recytowaniem Koranu, co zresztą należy do ulubionych chwytów prezydenta Turcji.
Wspomniane modlitwy mają jeszcze jedno symboliczne znaczenie – oczywiście wybór piątku na reaktywację muzułmańskiej celebry jest czymś naturalnym. Piątek jest bowiem dla wyznawców Mahometa dniem świętym. Natomiast wybór daty już przypadkowy nie jest. To rocznica podpisanego właśnie 24 lipca 1923 roku traktatu pokojowego, który ustalił granice współczesnej Turcji. Granice, które były pożegnaniem z wielkomocarstwową tradycją Imperium Osmańskiego. Zatem 24 lipca to nie tylko powrót meczetu w mury chrześcijańskiej świątyni, ale i rocznica przypominająca Turkom utracone ziemie, co współcześni tureccy nacjonaliści i religijni fundamentaliści uważają za wydarzenie tragiczne i skrajnie niesprawiedliwe.
Taktyka salami Erdogana
Wielu komentatorów zauważa, że powtórna islamizacja Hagii Sophii była tylko kwestią czasu. Już wiosną turecka gazeta "Yeni Akit", znana z sympatii do rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju, opisała, jak 23 marca w zamkniętej ze względu na pandemię świątyni dwóch imamów odśpiewało islamskie wezwanie do modlitwy, a także sury "Zwycięstwo" oraz "Pomoc". Niemal natychmiast ruszyła też akcja propagandowa i naciski na sąd, aby uchylić decyzję z 1934 roku. Tureccy fundamentaliści od wielu lat dążyli do przekształcenia tego miejsca w meczet, ale dopiero wsparcie, jakie otrzymali od Erdogana, wzmocniło ich pozycję. Marcowe modlitwy zostały odśpiewane przez imamów "wielkiego meczetu" za zgodą Hayrullaha Cengiza, dyrektora Muzeum Ayasofya. Na wszelki wypadek nabożeństwo zarejestrowano i pokazano w telewizji, choć nie było to pierwsze zdarzenie naruszające "muzealny spokój" tego miejsca.
Co ciekawe, już w 2006 roku Recep Erdogan zezwolił na utworzenie w Muzeum Ayasofya pokoju modlitw, mającego służyć muzułmańskim oraz... chrześcijańskim muzealnikom, a w 2013 roku po raz pierwszy z minaretów nad muzeum rozbrzmiał głos muezzina wzywającego na modlitwy. Ciekawa była także propozycja zgłoszona kilka lat temu przez Mehmeta Akifa Aydina z tureckiego Urzędu ds. Religii, by meczet-muzeum Hagia Sophia w Stambule mógłby służyć w dni powszednie muzułmanom, a w niedziele chrześcijanom. W ten sposób udałoby się osiągnąć kompromis w sporach wokół tej historycznej świątyni. Przyjęto jednak metodę faktów dokonanych, a "taktyka salami" - polegająca na przyzwyczajaniu społeczności międzynarodowej do zmian - przyniosła efekt przynajmniej w samej Turcji. Badania opinii publicznej pokazywały, że im głośniej protestowały takie organizacje jak UNESCO czy rządy od Rosji po Stany Zjednoczone, a także liderzy chrześcijańskiego świata z papieżem Franciszkiem i patriarchą Konstantynopola Bartłomiejem I na czele, tym więcej Turków podzielało marzenie Erdogana o meczecie.
Duma Turków i sen o powrocie do wypełniania wielkiej misji w dzisiejszej polityce robią swoje. Kiedy prezydent Erdogan zwraca się do świata zachodniego, obiecuje wprawdzie zachowanie w meczecie Ayasofya wszystkich dzieł sztuki, które na czas modlitw będą zasłaniane laserami lub specjalnymi przesłonami, ale jednocześnie w oświadczeniu wydanym po arabsku obiecuje muzułmanom całego świata odzyskanie świętych miejsc Jerozolimy, co przy aktualnym zaangażowaniu Turcji w regionie nie zwiastuje niczego dobrego.
Jak podkreśla Uzay Bulut, turecka dziennikarka współpracująca m.in. z Gatestone Institute i dziennikiem "Washington Times", "wielu muzułmanów, znęcających się nad historyczną katedrą i innymi chrześcijańskimi obiektami kultu, nie postrzega swoich działań jako agresji, pogwałcenia prawa czy nadużycia. Dla nich jest to zwykły - a nawet i przynoszący chwałę - sposób traktowania chrześcijan i innych niemuzułmanów, a także ich miejsc kultu. To właśnie dlatego polityczny islam jest niebezpieczną ideologią, z którą trudno jest - o ile to w ogóle możliwe - osiągnąć jakieś porozumienie i stan pokojowego współistnienia". Z tej perspektywy piątkowe modlitwy w Ayasofya niczego nie kończą, a raczej zapowiadają, że będziemy świadkami jeszcze wielu napięć.
Korzystałem z publikacji i analiz zamieszanych na portalu Gatestone Institute - International Policy Council https://www.gatestoneinstitute.org/