Moje ręce są czerwone i spękane, wyglądają jak tarka. Aplikacja kremu boli. Swędzi bez, swędzi z. Ale leję płyn w pracy co krok. W domu też. Wracam po dyżurze a rodzina krzyczy: idź do wanny i siedź tam długo!
Przez tydzień rozmawiałam z pielęgniarkami i innymi kobietami, które pracują w szeroko pojętej ochronie zdrowia. Są z całej Polski, z małych i dużych szpitali. Pytałam, jak im się pracuje w czasie epidemii.
Dorota. Pielęgniarka ze szpitala w Częstochowie.
Jestem pielęgniarką 29 lat. Przed tym wszystkim moje życie było poukładane, mogłam wszystko zaplanować, a teraz nie wiem, co będzie. Mają mnie przesuwać na zakaźny. Jestem przerażona, w domu ryczę na głos. Rodzina mnie bardzo wspiera i mówi, że jak pójdę na zwolnienie, to zrozumieją. Ale ja wiem, że nie mogę. Myśl, że każdy by tak podszedł do sprawy i nie będzie miał kto pracować, jest przerażająca. Proszę, módlcie się za nas, jest naprawdę bardzo ciężko psychicznie.
Kamila. Pielęgniarka, ratowniczka medyczna i dyspozytorka z centralnej Polski.
Moje ręce są czerwone i spękane, wyglądają jak tarka. Aplikacja kremu boli. Swędzi bez, swędzi z. Ale leję płyn w pracy co krok. W domu też. Wracam po dyżurze i rodzice krzyczą: "idź do wanny i siedź tam długo!".
Jesteśmy mięsem armatnim. Tak się czuję. Teraz tak naprawdę każdy pacjent może mieć koronawirusa, taka jest prawda. A my, jak jedziemy karetką do pacjenta, możemy zastosować inne niż standardowe środki ochrony - czyli rękawiczki, które mamy zawsze - tylko jeśli jest podejrzenie koronawirusa. Maseczki są wydzielane, jeszcze kilka dni temu ich po prostu nie mieliśmy! A wie pani, co jest najgorsze? Że pacjenci kłamią. Kłamali zawsze - ludzie wiedzą, co mówić dyspozytorce, żeby ta wysłała karetkę. Ekipa jedzie na sygnale, bo wezwanie było do osoby nieprzytomnej, wchodzimy, a pani siedzi i mówi, że tak się źle czuje, że prawie nieprzytomna jest... Ale teraz sprawa jest o wiele bardziej poważna... Ja znam tę pracę z kilku stron, bo nie tylko pracuję na oddziale, jeżdżę karetką, ale też pracuję jako dyspozytorka. Liczba telefonów wzrosła o jakieś 70 procent, bo ludzie traktują nas jak infolinię w sprawie koronawirusa. Ja odbierając telefon muszę zrobić teraz wywiad, aby ocenić, czy jest ryzyko, że pacjent może być zarażony. Jeśli nie - ekipa nie dostaje nawet maseczki. A pacjenci nie mówią prawdy, bo nie chcą iść na kwarantannę. Z różnych powodów - mają pracę, swoje sprawy.
Nie odejdę od chorych, bo bycie obok potrzebujących, ratowanie życia, to powołanie. Ale mam też nastoletniego syna i po każdym dyżurze zastanawiam się, czy wracać do domu. Dla bezpieczeństwa fizycznego. Bo psychicznego nie czuje nikt. Boję się i myślę, że najgorsze jest przed nami. Bez epidemii były braki kadrowe. A teraz mamy wybierać jedno miejsce pracy. Ja pracuję w trzech. Takich jak ja są tysiące. Sam koronawirus uśmierci pewną populację. Ale dużo większa będzie zagrożona z powodu braku personelu. Padniemy na kolana.
Olga. Opiekun medyczny w jednym wrocławskich szpitali.
Chcę być pielęgniarką, w tej chwili jestem opiekunem medycznym, to znaczy, że opiekuję się pacjentem, pielęgnując go. Czyli na przykład myję, przebieram, karmię. Nie ma u nas zakażonych, ale trudno udawać, że nie ma problemu. Na ten moment na moim oddziale są dwie maski HEPA i siedem fizelinowych. Płyn dezynfekcyjny? Brak lub jest pod kluczem. Oddziałowa kończy pracę o 14.30 i jak płyn skończy się do 17.00, to nie ma go do 7.00 dnia kolejnego. Chodzimy po salach chorych i kombinujemy, przelewamy, żeby był tam, gdzie my myjemy ręce.
Ale ja nie wyobrażam sobie innej pracy. Jestem gotowa nawet na wolontariat. Jest niepewność, jak to dalej będzie wyglądać. Strach, bo nikt tego nie ogarnia. Ale też nadzieja, że musi być dobrze.
Martyna. Pielęgniarka z SOR-u dużego szpitala na północy Polski.
Trafiają do nas różni pacjenci. Cały przekrój. Od złamanego palca po wielonarządowe obrażenia po wypadkach. Tego dnia przyszłam do pracy, a koleżanka siedzi wystraszona i mówi, że był pacjent z podejrzeniem koronawirusa. I że ona siedzi i czeka na wynik, bo była przy przyjęciu i teraz nie wie, czy może iść do domu. To był pacjent z zawałem, oczekiwanie na wynik się przedłużyło. Natychmiast zadzwoniłam do męża: musisz się wyprowadzić do rodziców. Najpierw się śmiał, ale byłam kategoryczna. On jest chory, jest osobą niepełnosprawną i wystraszyłam się, że jeśli przyniosę koronawirusa do domu, to on wyląduje na OIOM-ie. Zostałam sama z psem. Okazało się, że muszę prosić innych o pomoc. Na lokalnej grupie dla psiarzy napisałam, że potrzebuję osoby, która w czasie dyżuru wyjdzie z psem. Zgłosiło się dużo osób...
Siedzieliśmy z mężem wieczorem na kamerkach i obojgu kapały nam łzy. I on pyta któregoś dnia, że może ja po prostu już nie chcę z nim być... Uświadomiłam sobie, że nie damy rady tak dłużej. To przecież może trwać nawet miesiące, a my jesteśmy do siebie bardzo przywiązani.
Po tygodniu wrócił do domu, ale wprowadziłam zasady. Wchodzę oddzielnymi drzwiami i nim się przywitamy, kąpię się i przebieram. Dezynfekujemy ręce.
Jest jeszcze jeden problem. W moim mieście wprowadzono zakaz pracy w kilku miejscach. Większość z nas brała dyżury w dwóch szpitalach, czasem jeszcze gdzieś dorabiała. Teraz nie ma takiej możliwości. A ja jestem jedynym żywicielem rodziny.
Anna. Technik medyczny z Warszawy.
Jestem astmatykiem, za półtora roku biorę ślub. Narzeczony bardzo się martwi. Boję się, tylko głupiec by się nie bał, ale robię wszystko, aby minimalizować ryzyko. W moim szpitalu nie było do tej pory pacjenta z koronawirusem. Ale mamy już na to osobną procedurę. Moja praca to przygotowanie jałowego sprzętu dla pacjentów do zabiegów i operacji. Po zabiegu czy operacji myjemy sprzęt medyczny, składamy, sprawdzamy, przygotowujemy do sterylizacji. No i na koniec sterylizujemy. Gdyby operowany był pacjent z koronawirusem, dostaniemy dodatkową ochronę, będę np. musiała zmienić ubranie.
Beata. Pielęgniarka w małym szpitalu w Zachodniopomorskiem.
Pracuję 30 lat. Nie jest dobrze, o środki ochronne musimy walczyć. Nie wszystkie procedury są przestrzegane, bo np. czasem jesteśmy w czasie dyżuru przesuwane między oddziałami, ale ciężko walczyć o swoje racje, kiedy człowiek boi się, że straci pracę w jedynym szpitalu w swoim mieście. Ja dodatkowo nie mam łatwej sytuacji w domu. Mój mąż pracuje za granicą. Spóźnił się i wjechał do kraju już po zamknięciu granic. Jest na kwarantannie. Pierwszy raz nie mogliśmy się ze sobą przywitać. On siedzi w jednym pokoju. Dezynfekuje wszystko, nosi rękawiczki i maseczkę. Wczoraj nie wytrzymałam i płakałam w głos. A on w tym pokoju mówił, że nawet nie może mnie przytulić. Ale jesteśmy uczciwi i odpowiedzialni. On czuje się dobrze, ale dopóki kwarantanna się nie skończy, będziemy jej przestrzegać. Nie mogę narażać moich pacjentów.
Agnieszka. Pielęgniarka ze stacji dializ na Mazowszu.
Martwię się i boję, ale wiem, że mam misję do spełnienia. Cały świat się teraz zmienił. Widzę kogoś z katarem i zastanawiam się, czy to nie koronawirus. Ja ciągle mam w głowie słowa wykładowców ze swojej uczelni: "obsłuż tak, jakbyś sama chciała być obsłużona". Mam to szczęście, że pracuję w prywatnej firmie i pracodawca zapewnia nam wszystko - nie brakuje nam środków dezynfekcji, rękawic i ubrań ochronnych. Firma zaczęła o tym myśleć, jak pojawiły się pierwsze doniesienia z Chin. Jestem za to wdzięczna.
Bożena. Pielęgniarka z OIOM-u w dużym szpitalu w Małopolsce.
Pracuję jako pielęgniarka 25 lat. Ostatnio usłyszałam od innej pielęgniarki, że stanowię zagrożenie, bo wynoszę zarazki z oddziału. Poczułam się jak trędowata. Zaznaczam, że nasi pacjenci nie są badani pod kątem koronawirusa. Tylko że dla nas, na "ojomie", zasady antyseptyki i dezynfekcji to codzienność. Nie mam pacjenta z "koronką", ale miałam już np. ze świńską grypą. My każdego dnia mamy świadomość zagrożenia, ale wiem, że w innych szpitalach emocje są duże, bo koronawirus to coś nieznanego, więc dezynfekuje się klamki, biurka, komputery. Na "ojomach" to się robi od lat.
Monika. Pielęgniarka ze szpitala w Zgorzelcu.
Lekarz z naszego szpitala ma koronawirusa. Cały oddział chirurgii jest na kwarantannie. Ja pracuję na sali operacyjnej i byłam z nim podczas jednej z operacji. Myślałam, że też czeka mnie kwarantanna. A ja nawet żadnej informacji nie dostałam, tylko suchy telefon, że normalnie mam się stawić do pracy. Nikt nam nic wytłumaczył, nie wyjaśnił, dlaczego nie wszyscy mają kwarantannę. Pan doktor wrócił na początku marca z Indii. Były nawet na ten temat żarty dotyczące koronawirusa, ale on się śmiał i pytał: "a czy ja wyglądam jak Chińczyk?".
Oczywiście na sali operacyjnej są zachowane wszystkie procedury bezpieczeństwa. Ale my też mijamy się na korytarzu. A teraz jedna z dziewczyn śpi na dyżurce, bo boi się wracać do chorego męża. Ja już trochę ochłonęłam z nerwów... Najgorsze to, że tak zostałam w tym wszystkim pominięta, jakbym nie miała kontaktu, jakbym nie zarażała. Zastanawiam się: ja jestem, czy mnie nie ma? Czuję się jak nikt. I nie wiem tak naprawdę, czy mam koronawirusa, czy nie. Żyję w ogromnej niepewności. Chciałabym, żeby ktoś zrobił nam chociaż testy.
Anna. Pielęgniarka z Rzeszowa.
Jest wojna. I my, pielęgniarki, na tej wojnie walczymy. Nie tylko w szpitalach. Jestem pielęgniarką, która pracuje z chorymi w domu.Jest bardzo ciężko. Niektórzy boją się mnie wpuścić do domu. A ja wiem, że muszę, bo chory ma respirator i bez mojej pomocy nie poradzi sobie. Inni mają pretensje, kiedy mówię, że nie przyjadę, bo pacjent nie wymaga pilnej wizyty, a - przepraszam, że tak bezpośrednio - od braku zmiany pampersa człowiek nie umrze. Ciągle dzwonimy do siebie z dziewczynami, znamy się, ja przecież 30 lat w zawodzie. Wie pani, jakie to teraz emocje? Koleżanka mi mówi, że w ramach akcji wsparcia na oddział przyjechało sushi. I wszystko poszło do pokoju lekarzy. Popłakałam się, jak to usłyszałam. Pewnie każdy myśli, że pielęgniarka to nawet nie wie, co to sushi, bo jej nie stać...
Przepraszam, muszę kończyć. Jadę do pacjenta. Wyszedł wczoraj ze szpitala, ma tracheostomię, muszę do niego wejść, a nie mam maseczki. Boję się, że rodzina zrobi alert...
Z rozmów pielęgniarek na branżowych forach i grupach
Koronawirus to teraz numer jeden. Reklama firmy szyjącej kolorowe bluzy pielęgniarskie w urocze kotki, rybki czy kwiaty to absurdalny wyjątek wśród pytań i komentarzy związanych z pracą w czasie epidemii.
Elżbieta: Teraz nas widzą. Później będą opluwać jak zwykle. Grube, nic nie robią, żrą czekoladki, dupy rosną i pieniędzy chcą.
Dorota: Zbyt mała ilość środków ochrony osobistej.
Ewa: Pielęgniarki dostają nakaz pracy - także te powyżej 60. roku życia, dla których spotkanie z wirusem może być pierwszym i ostatnim - oraz matki małych dzieci! W sytuacji gdy brakuje środków ochrony, takie postępowanie jest nieludzkie! Jak można nakazać pójść do pracy pielęgniarce chorującej na cukrzycę i samotnie wychowującej dziecko!
Beata: Dom, praca, dom, praca. Pacjenci powoli zaczynają rozumieć, co im się tłumaczy. Skupiam się, by wszystkie procedury były dokładnie wykonane. Zaczynam się martwić, że nie starczy mi wypłaty, by żyć pomiędzy, bo tak wszystko poszybowało w górę.
Janina nic nie pisze. Wrzuca tylko zdjęcie krótkiego liściku z serduszkami. Na białej kartce wykaligrafowane dziecięcym pismem: Droga Babciu! Wszyscy mamy nadzieję, że nie zarazisz się koronawirusem w szpitalu.
Imiona niektórych bohaterek na ich prośbę zostały zmienione.