Po wejściu w życie ustawy dojdzie do szargania dobrego imienia Polski na wielką skalę: spodziewam się masowego wysypu artykułów i deklaracji ocalałych z Zagłady, ich potomków, historyków, publicystów, że Polska jest współodpowiedzialna za Holokaust. Wytoczymy im wszystkim sprawy karne? Nie wytoczymy? W obu przypadkach narazimy się na śmieszność. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
Po wejściu w życie ustawy dojdzie do szargania dobrego imienia Polski na wielką skalę: spodziewam się masowego wysypu artykułów i deklaracji ocalałych z Zagłady, ich potomków, historyków, publicystów, że Polska jest współodpowiedzialna za Holokaust. Wytoczymy im wszystkim sprawy karne? Nie wytoczymy? W obu przypadkach narazimy się na śmieszność. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
31 stycznia 2018 roku o drugiej nad ranem Polska przekroczyła cienką czerwoną linię. Senat, bez poprawek, przyjął rządową ustawę o nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Chodzi przede wszystkim o zapisy dwóch artykułów, 55a i 55b. Nagle okazało się, że jesteśmy państwem, które oprócz osłabionej pozycji w Unii Europejskiej znalazło się w ostrym konflikcie z Izraelem i organizacjami żydowskimi, a najważniejszy dla naszego bezpieczeństwa sojusznik, czyli USA, stawia znak zapytania nad "efektywnością partnerstwa" z Polską. Jest to prawdziwa katastrofa, jeżeli chodzi o pozycję międzynarodową i strategiczne interesy Polski. Jest to także katastrofa, jeśli chodzi o wysiłki obrony dobrego imienia naszego kraju i walkę z oszczerstwami przypisującymi nam, jako narodowi, odpowiedzialność za niemieckie obozy zagłady.
Wspólna walka z "polskimi obozami"
Od kilkunastu lat kolejne polskie rządy walczyły z pojawiającymi się przede wszystkim w zachodniej prasie określeniami "polskie obozy koncentracyjne" i "polskie obozy zagłady". Polskie ambasady żądały – na ogół z dobrym skutkiem – usunięcia inkryminowanych zwrotów i przeprosin, ale proceder trwał nadal. Warto zauważyć, że w tych zabiegach o obronę dobrego imienia Polski ważnym sojusznikiem okazały się, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, wpływowe organizacje żydowskie, które były zaniepokojone rozmywaniem odpowiedzialności za Holokaust. Poparły one (m.in. Liga Przeciw Zniesławieniom) starania Polski o określenie obozu w Auschwitz-Birkenau jako "niemieckiego nazistowskiego" na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Ważnym sojusznikiem stał się też dla Polski rząd Izraela – w 2016 roku premierzy obu krajów wydali oświadczenie potępiające wspomniane określenia. Także w styczniu 2018 roku efekty zaczęła przynosić wieloletnia walka sądowa byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych, którzy – wspierani pro bono przez prawników ze stowarzyszenia Patria Nostra – wytaczali procesy cywilne niemieckim gazetom, które posłużyły się określeniem "polski obóz koncentracyjny". Do procesów cywilnych po stronie powodowej przystępowali ze względu na ważny interes społeczny prokuratorzy.
Jak pracowano nad ustawą
PiS w okresie swoich pierwszych rządów przeprowadził przez Sejm ustawę penalizującą przypisywanie Polsce odpowiedzialności za funkcjonowanie obozów zagłady; została ona zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego przez rzecznika praw obywatelskich, wybranego głosami ówczesnej koalicji rządowej z udziałem PiS, Janusza Kochanowskiego; w 2008 roku TK uchylił ją ze względów proceduralnych, nie wypowiadając się co do meritum sporu.
PiS, gdy znalazł się w opozycji, ostro krytykował Donalda Tuska i rząd PO- PSL, że nie dbają o godność narodową i za mało energicznie walczą z oszczerczymi określeniami. Po zdobyciu władzy powrócił do pomysłu penalizacji, ale tym razem rozszerzył jej zakres tak, by objęła przypisywanie odpowiedzialności lub współodpowiedzialności Polsce za jakiekolwiek zbrodnie popełnione przez III Rzeszę. Przyjęty przez rząd projekt został skonsultowany w sierpniu 2016 roku z ambasador Izraela Anną Azari, która – według relacji ministerstwa – wyraziła jedynie obawę, że może on ograniczyć badania naukowe nad Holokaustem. Strona polska poinformowała, że do projektu został wprowadzony wyjątek dotyczący badań naukowych i działalności artystycznej.
I tu mamy do czynienia z zagadką. Według Ministerstwa Sprawiedliwości – a jego informacji nie dementuje ambasada Izraela – od sierpnia 2016 roku strona izraelska nie zgłosiła jakichkolwiek zastrzeżeń wobec projektu, choć jej zaniepokojenie powinien wzbudzić choćby przebieg dyskusji podczas poświęconego projektowi posiedzenia sejmowej Komisji Sprawiedliwości, na którym niektórzy posłowie PiS wyrażali, przy milczeniu przedstawicieli Ministerstwa Sprawiedliwości, nadzieję, że projekt po uchwaleniu umożliwi wytoczenie sprawy karnej prof. Janowi Tomaszowi Grossowi. Jeśli był czas na zgłoszenie uwag i zastrzeżeń, to właśnie między I a II czytaniem w Sejmie; po II czytaniu na etapie sejmowym nie ma możliwości zgłaszania poprawek. Strona izraelska ze znanych sobie powodów w sposób oczywisty nie dochowała należytej staranności i reprezentujący resort wiceminister Patryk Jaki mógł stwierdzić: "Skąd mieliśmy wiedzieć, że coś jest nie tak, jeśli oni nam tego nie mówili".
Sygnały ostrzegawcze
On sam jednak wraz z resortem też nie dochował staranności, jeśli chodzi o zastrzeżenia zgłaszane w Polsce. Pierwsze pojawiło się w toku konsultacji międzyresortowych w pracach rządowych nad projektem ustawy, a autorem było Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które w swojej opinii stwierdziło, że przyjęcie przepisu w proponowanym kształcie może osłabić międzynarodową pozycję Polski ze względu na linię orzeczniczą Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.
Drugi sygnał ostrzegawczy miał szerszy charakter i większy ciężar gatunkowy.
17 stycznia 2018 roku w "Rzeczpospolitej" ukazał się artykuł dwóch prawników: Lecha Obary i Szymona Topy ze stowarzyszenia Patria Nostra, niesłychanie zasłużonego w walce z określeniem "polskie obozy zagłady". Autorzy poddali rządowy projekt zmiany ustawy spokojnej, ale zasadniczej krytyce. Przede wszystkim zwrócili uwagę na to, że określenie "przestępstwo" w odniesieniu do "przypisywania odpowiedzialności" za zbrodnie III Rzeszy państwu lub narodowi polskiemu ma zbyt ogólny charakter. Proponowali, by zamiast tego skupić się na przypadkach najbardziej jaskrawych, to znaczy na używaniu przymiotnika "polski" wobec niemieckich obozów zagłady i niemieckich obozów koncentracyjnych.
Wskazywali, że przy takim sformułowaniu przepisu będzie się można odwołać do przyjętej w 2013 roku przez Międzynarodowy Sojusz na rzecz Pamięci o Holokauście - z inicjatywy polskiej dyplomacji - roboczej definicji negacjonizmu i zniekształcania prawdy o Holokauście. Włączono do niej próby rozmywania odpowiedzialności za utworzenie obozów zagłady i koncentracyjnych, zakładanych i prowadzonych przez nazistowskie Niemcy, przez obarczanie winą innych narodów lub grup etnicznych. Prawnicy wyrażali też obawę, że przyjęcie przepisów w proponowanej przez rząd wersji będzie mogło zostać skutecznie zakwestionowane na forum krajowym i międzynarodowym i rykoszetem uderzyć w samą ideę obrony dobrego imienia Polski i Polaków. Autorzy ze smutkiem stwierdzali też, że złożyli swoje postulaty w Ministerstwie Sprawiedliwości, ale zostali całkowicie zignorowani.
Mecenasi Obara i Topa w swojej krytyce projektu skupili się na aspektach prawnych. Równie istotne są jednak aspekty pozaprawne: psychologiczne, filozoficzne i etyczne. Wydaje się, że rządowym autorom zabrakło dość elementarnej wiedzy o memuarystyce ocalałych z Zagłady, stanie niekończącej się i niemożliwej do konkluzywnego zakończenia debaty o Holokauście oraz etycznych i filozoficznych kwestiach związanych z pojęciem odpowiedzialności.
Odczucia a fakty
Pamiętnikarska literatura dotycząca Zagłady stworzona przez ocalałych jest olbrzymia, znam ją mniej niż fragmentarycznie. Przypisywanie Polakom współodpowiedzialności za utworzenie i funkcjonowanie obozów śmierci zdarza się w niej, ale dość rzadko, ale przypisywanie nam współodpowiedzialności za Holokaust jest o wiele częstsze i nic na to nie poradzimy. Dla ocalałej Żydówki czy Żyda, których większość bliskich została wydana Niemcom przez Polaków, obciążenie Polaków jako Polaków współodpowiedzialnością za śmierć rodziny wydaje się dość zrozumiałe, choć przez nas może być uznane za niesprawiedliwe.
Po drugie, debata o odpowiedzialności za Holokaust wykraczająca poza niewątpliwe i niedyskutowane fakty odpowiedzialności kryminalnej bezpośrednich sprawców, dotyczy nie tylko Niemców, ale też chrześcijan, Kościoła katolickiego, cywilizacji europejskiej, przywódców państw koalicji antyhitlerowskiej i poszczególnych narodów europejskich, w tym w najczęściej, choć nie wyłącznie, Polaków, a to z tego prostego powodu, że polskich Żydów było wśród zgładzonych najwięcej – około trzy miliony, czyli połowa wszystkich wymordowanych. Tu działa bezduszne prawo wielkich liczb.
Po trzecie, pojęcie odpowiedzialności jest precyzyjne wyłącznie w aspekcie prawnokarnym; z odpowiedzialnością moralną czy metafizyczną jest inaczej. Tu sędzią jest własne sumienie, a w drugim przypadku Bóg. W debacie o Holokauście pytania o to, kto za niego odpowiada, nakładają się na pytania o to, kto odpowiada za to, że stał się on możliwy. Wśród tych odpowiedzi zdarzają się też takie, że wśród współodpowiedzialnych jest naród polski. Sam się z takimi odpowiedziami głęboko nie zgadzam, ale nie widzę powodu, by tych, którzy ich udzielają, ścigał prokurator. Inaczej jest z przypisywaniem odpowiedzialności czy współuczestnictwa w tworzeniu i funkcjonowaniu obozów koncentracyjnych i zagłady. Tu bowiem nie chodzi o odpowiedź na pytanie etyczne, ale o fakty.
Najgorszy z możliwych terminów
27 stycznia 2018 uchwalona przez Sejm i przekazana do Senatu ustawa stała się przedmiotem dyskusji w Izraelu w najgorszym możliwym momencie, to znaczy w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu, za co odpowiedzialność ponosi kierownictwo PiS, a personalnie marszałek Sejmu Marek Kuchciński, który ustalił taki termin.
Ambasador Azari wskazała już po fakcie na impulsy, które doprowadziły do wybuchu konfliktu, którego nikt się chyba nie spodziewał: Po pierwsze, Sejm głosował nad ustawą wieczorem przed Międzynarodowym Dniem Pamięci o Ofiarach Holokaustu, gdy zawsze emocje w Izraelu są wielkie. Po drugie, w Izraelu przepis odebrano jako uniemożliwienie ocalałym z Zagłady powiedzenia czegokolwiek złego o jakimkolwiek Polaku. Po trzecie, emocje podgrzał - powiedzmy wprost - bardzo niemądry wpis na Twitterze (chodzi o post Jaira Lapida, lidera izraelskiej centrowej opozycyjnej partii Jest Przyszłość, który napisał, że "były polskie obozy śmierci i żadna ustawa tego nie zmieni" - L.D.) oraz odpowiedź na ten wpis ze strony polskiej ambasady w Izraelu. Potem burza niestety tylko się nasilała.
I utterly condemn the new Polish law which tries to deny Polish complicity in the Holocaust. It was conceived in Germany but hundreds of thousands of Jews were murdered without ever meeting a German soldier. There were Polish death camps and no law can ever change that.
— יאיר לפיד (@yairlapid) January 27, 2018
W tym wyjaśnieniu jest coś na rzeczy. Wpis Lapida ukazał się w sobotę o 12.07. Po dwóch godzinach stanowisko wobec niego, w ramach dyplomacji twitterowej, zajęła polska ambasada: "Pana bezpodstawne stwierdzenia pokazują, jak bardzo potrzebna jest edukacja na temat Holocaustu, nawet tu w Izraelu". O ile wskazanie na bezpodstawność stwierdzeń posła Lapida było jak najbardziej na miejscu, to zalecenie – i to w dniu pamięci o ofiarach Holokaustu – by Izraelczycy lepiej się w tym zakresie edukowali, nie było, łagodnie rzecz ujmując, szczytem dyplomatycznej finezji i doprowadziło do szeregu publikacji zawierających stwierdzenia, że "Polacy pouczają Żydów o tym, czym był Holokaust".
Your unsupportable claims show how badly Holocaust education is needed, even here in Israel
— שגרירות פולין (@PLinIsrael) January 27, 2018
Po wpisie posła Lapida i odpowiedzi polskiej ambasady głos po sześciu godzinach zabrał na Twitterze sam premier Beniamin Netanjahu, który uznał polska ustawę za "bezpodstawną" i ujawnił, że zobowiązał ambasador izraelską do przedstawienia polskiemu premierowi jej krytycznej oceny. Wykonując instrukcje centrali, pani ambasador podczas obchodów w Auschwitz zrezygnowała z wcześniej przygotowanego przemówienia i słowa krytyki wygłosiła.
W Izraelu
Pora teraz powrócić do sytuacji po stronie izraelskiej. Wprawdzie terminowe wybory do Knesetu mają się odbyć na jesieni 2019 roku, ale cały polityczny Izrael nie wyklucza wyborów przedterminowych, związanych z ewentualnością przedstawienia premierowi i jego żonie zarzutów korupcyjnych.
W takiej sytuacji wszyscy liczą się z sondażami preferencji politycznych, a te dają do myślenia. Partia Jest Przyszłość Jaira Lapida (autora wpisu o polskich obozach zagłady) po raz pierwszy wygrała w projekcji liczby mandatów w 120-osobowym Knesecie z Likudem Beniamina Netanjahu we wrześniu 2016 roku (24 mandaty do 22). Od tego czasu dwie partie zmieniają się na prowadzeniu, tocząc ze sobą grę o sumie zerowej – kiedy jedna zyskuje np. 3 mandaty, to druga traci tyle samo. W takiej sytuacji jeżeli jeden z rywali podniesie jakąś kwestię, to drugi musi przeprowadzić kalkulację ewentualnych zysków i strat politycznych i podjąć jedną z trzech decyzji: zaatakować stanowisko rywala, zająć stanowisko bardziej radykalne (strategia przebicia), podjąć tę samą kwestię co rywal, ale zająć w niej inne stanowisko (strategia manewrowa). Jedna ze strategii jest z góry wykluczona w sytuacji rywalizacji: zająć takie samo stanowisko jak rywal, bo kto wybierze kopię, jeśli może wybrać oryginał.
Beniamin Netaniahu wybrał strategię manewrową. O ile Jair Lapid jasno określił, że obozy zagłady były polskie, a zatem stwierdzenie o ich polskości nie może być penalizowane, bo jest prawdziwe, to premier Izraela przeniósł punkt ciężkości na sprzeciw wobec penalizacji stwierdzeń o polskiej współodpowiedzialności za Holokaust, w tym takich opinii wygłaszanych przez ocalonych z zagłady lub ich potomków, a jest to coś zupełnie innego. Szybko przy tym doszło do kontaktu polsko-izraelskiego na najwyższym szczeblu. Już w niedzielę 28 stycznia wieczorem premierzy Polski i Izraela ustalili w rozmowie telefonicznej powołanie grup roboczych, które będą dyskutować o ustawie. Ambasador Izraela wyraziła w związku z tym nadzieję, że otwiera to drogę do porozumienia.
W Polsce
A teraz znowu wracamy na polskie podwórko. Po deklaracji premiera Izraela i jego rozmowie z premierem Morawieckim obóz władzy zaczął emitować sprzeczne komunikaty: jedni głosili, że ustawę trzeba uchwalić bez żadnych poprawek, drudzy – zwłaszcza z otoczenia prezydenta Dudy – że może warto by wprowadzić jakieś poprawki.
Nikt nie wiedział, co zdecyduje prezes Jarosław Kaczyński. Ten decyzję podjął 30 stycznia, we wtorek, późnym popołudniem albo wieczorem, a zmaterializowała się ona przed południem w środę. Nagle w porządku posiedzenia Senatu znalazł się punkt dotyczący rozpatrywania noweli ustawy o IPN, a senackie komisje, które przed głosowaniem plenarnym mają rozpatrzyć ustawę, zwołano na 12. Ambasador Azari dowiedziała się o tym wszystkim z mediów i pospiesznie przybyła do marszałka Karczewskiego. Obóz władzy jednocześnie uspójnił swój przekaz. Marszałek Karczewski okazał się zwolennikiem jak najszybszego uchwalenia ustawy bez poprawek, minister spraw zagranicznych Czaputowicz dodał, że polski parlament nie może się ugiąć przed naciskami zewnętrznymi. Komisje senackie nie zgłosiły do procedowanej ustawy żadnych poprawek. Była godzina 15. z minutami.
W Izraelu
Teraz wróćmy do Izraela, gdzie skończyło się podstawianie sobie nóg przez Likud i Jest Przyszłość, a zaczęło się wzbudzające chłodny podziw skoordynowane działanie rządu, koalicji rządowej i najważniejszej partii opozycyjnej – ugrupowania Jaira Lapida. O 16.49 "Jerusalem Post" w wydaniu internetowym publikuje informację, że w Knesecie 61 posłów zarówno z koalicji, jak opozycji złożyło projekt nowelizujący ustawę przeciwko zaprzeczaniu Holokaustowi. Uznaje on za negacjonizm - zagrożony karą do 5 lat pozbawienia wolności - zaprzeczanie lub minimalizowanie roli pomocników lub współpracowników nazistów w ludobójstwie Żydów oraz zapewniający opiekę prawną państwa ocalałym z Zagłady i nauczycielom.
Warto w analizie politycznej zwrócić uwagę na parę spraw związanych z tym projektem, bo był on komunikatem politycznym dla strony polskiej. Po pierwsze, na liczbę posłów, którzy podpisali się pod projektem: 61 – czyli bezwzględna większość w 120-osobowym Knesecie. Jak będziemy chcieli, to z miejsca ten projekt uchwalimy. Po drugie, zwraca uwagę moment podania informacji o nim do wiadomości publicznej. Zakładając, że między uzyskaniem przez gazetę informacji a wrzuceniem tekstu na stronę internetową upłynęło około półgodziny, można przyjąć, że projekt ustawy złożono u przewodniczącego Knesetu tuż po godzinie 15. - parę chwili po tym, gdy komisje polskiego Senatu nie zgłosiły poprawek do nowelizacji ustawy o IPN.
Oznacza to, że w ramach politycznego planowania sztabowego projekt ustawy, konsultacje międzypartyjne i zbiórka podpisów nastąpiły wcześniej, zapewne w poniedziałek i wtorek, bo tyle to musiało zabrać czasu. Strona izraelska po prostu przygotowała się na wariant, w którym – pomimo ustalenia o powołaniu zespołów roboczych i rozpoczęciu dialogu – strona polska będzie forsowała ustawę w niezmienionym kształcie. Tak szybka reakcja jako komunikat polityczny znaczyła tyle: przewidzieliśmy, z kim mamy do czynienia; jeśli myśleliście, że zgodzimy się na to, że będziecie traktować nas jak neurotycznych, niedouczonych nastolatków, których trzeba edukować i terapeutyzować w ramach "dialogu", to się pomyliliście. Albo rozmawiamy na poważnie, albo idziemy kursem kolizyjnym.
Gra w cykora
Zgłaszając szeroko uzgodniony, międzypartyjnie, projekt ustawy o charakterze odwetowym, strona izraelska przygotowała się do - używając języka teorii gier - "gry w cykora", czyli niekooperacyjnej gry o sumie niezerowej, w której najwięcej można zyskać lub stracić, wybierając strategię konfrontacyjną. Klasyczny model tej gry zaczerpnięty z zabaw amerykańskich nastolatków to dwa pędzące na siebie samochody: ten z kierowców, który skręci, by uniknąć zderzenia, traci prestiż (wychodzi na cykora), ale ratuje życie. Jadący do końca prosto wygrywa prestiżowo, jeśli jego przeciwnik skręci. Ale jeśli zachowa się tak samo jak on – dojdzie do zderzenia i obaj zginą. Najbardziej racjonalnym zachowaniem w "grze w cykora" jest przyjęcie strategii szaleńca – przekonanie przeciwnika, że będzie się jechać prosto bez względu na wszystko.
Strategia ta jest racjonalna, gdy prawdopodobieństwo straty dla obu kierowców w przypadku zderzenia jest podobne (obaj zginą lub wyjdą z wypadku ciężko okaleczeni), co wymaga założenia, że na kursie kolizyjnym znalazły się dwa samochody tej samej wagi i wytrzymałości – np. dwa ople astra. Jednakże w przypadku konfrontacji izraelsko-polskiej i – szerzej – polsko-żydowskiej, dotyczącej kwestii Holokaustu, Polska jedzie fiatem seicento, a Żydzi – ciężkim opancerzonym SUV-em. W przypadku czołowego zderzenia my zostaniemy rozjechani, zaś pojazd żydowski zostanie co najwyżej poobijany, a kierowca nabawi się paru siniaków.
I tak bardzo niekorzystną sytuację Polski w przewidywanym starciu radykalnie pogorszyło wydane wieczorem tego samego dnia oświadczenie Departamentu Stanu USA, który stwierdził: "Zachęcamy Polskę do ponownego przeanalizowania ustawy o IPN pod kątem możliwych skutków dla wolności słowa oraz dla naszej zdolności bycia efektywnymi partnerami". Jasne stwierdzenie, że uchwalenie ustawy w niezmienionym kształcie będzie miało poważne konsekwencje dla efektywności politycznego partnerstwa z USA to potężny środek nacisku, w dodatku użyty w sposób publiczny.
W środę około godziny 20. odbyło się kryzysowe spotkanie kierownictwa PiS; ani zgłoszenie projektu izraelskiej ustawy w Knesecie, ani oświadczenie Departamentu Stanu nie wpłynęły na podjętą decyzję. Około 2. nad ranem w czwartek Senat przyjął ustawę o IPN bez poprawek, odrzucając sensowną poprawkę zgłoszoną przez senatora Marka Borowskiego i popartą przez PO: "Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za tworzenie przez III Rzeszę Niemiecką obozów koncentracyjnych i obozów zagłady oraz za dokonywane tam ludobójstwo i inne zbrodnie lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, podlega grzywnie lub karze pozbawienia wolności do lat 3”. Przyjęcie tej poprawki zlikwidowałoby cały problem i stanowiło realizację postulatu bezskutecznie zgłaszanego wcześniej przez wspomnianego mecenasa Lecha Obarę.
Seicento na SUV-a
Prezes Jarosław Kaczyński wsiadł zatem do seicento, przekręcił kluczyk, dodał gazu i ruszył na zderzenie z opancerzonym wozem terenowym; wcisnął też do tego seicento całą Polskę.
Możliwe były inne strategie, możliwe było uniknięcie "gry w cykora", zwłaszcza że strona izraelska jasno zasygnalizowała, że jest gotowa ją podjąć, ale sama pierwsza kursem kolizyjnym nie ruszy. W dodatku niedzielna rozmowa Morawieckiego i Netanjahu otwierała drogę do znalezienia rozwiązania, dzięki któremu żadna ze stron nie straci twarzy. Można było na przykład przyjąć obecną ustawę z jedną poprawką – wydłużeniem vacatio legis do dziewięciu miesięcy lub jednego roku. Gdyby taki krok został połączony z deklaracją prezydenta, że rozpoczyna szerokie konsultacje ze stroną izraelsko-żydowską oraz polskimi skutecznymi obrońcami dobrego imienia Polski ze stowarzyszenia Patria Nostra mecenasa Obary w celu przygotowania alternatywnego projektu ustawy, który zostałby uchwalony przed terminem wejścia w życie obecnej, Polska zachowałaby twarz, obóz władzy zachowałby twarz, strona izraelsko-żydowska uznałaby, że została potraktowana poważnie i nastawiłaby się na znalezienie porozumienia, a Departamentowi Stanu kamień spadłby z serca, że kolejnej awantury nie będzie.
Poza rozumem
Dlaczego prezes Jarosław Kaczyński nie skorzystał z tego narzucającego się wyjścia, pozostaje poza granicami mego rozumienia i można stawiać hipotezę, że rozum polityczny osoby kierującej de facto państwem polskim znalazł się w stanie trwałego i strukturalnego niezrównoważenia.
Pozostaje pytanie o przyszłość, która rysuje się czarno. Możliwość, że prezydent Duda zawetuje uchwaloną ustawę uważam za czysto teoretyczną. Po jej wejściu w życie dojdzie najprawdopodobniej do szargania i poniewierana dobrego imienia Polski na wielką skalę, bo można się spodziewać masowego wysypu artykułów, deklaracji i oświadczeń ocalałych z Zagłady, ich potomków, historyków, publicystów i celebrytów, że Polska jest odpowiedzialna i współodpowiedzialna za Holokaust.
Już podczas międzynarodowej debaty nad projektem ustawy pojawiały się - na przykład w "New York Timesie" - stwierdzenia, że Polacy bezpośrednio lub pośrednio współuczestniczyli w zbrodni Holocaustu. Jakie stanowisko pod rządami nowej ustawy zajmie polska prokuratura: czy wytoczy sprawy karne ocalałym z Zagłady w Izraelu, dziesiątkom dziennikarzy i publicystów w Izraelu, Stanach Zjednoczony czy Francji? Jeśli to zrobi, narazi siebie i państwo polskie na śmieszność. Nie wytoczy takich spraw – także narazi siebie i państwo polskie na śmieszność. A fraza już nie o "polskich obozach śmierci", ale o odpowiedzialności Polaków za Holocaust przestanie być jednym z wielu poglądów we wciąż toczącej się debacie o Zagładzie, lecz zostanie wdrukowana w mózgi milionów i określi potoczną pamięć historyczną o niemieckim ludobójstwie. Pierwsza po trzęsieniu ziemi, które sami wywołaliśmy, fala uderzy w nas z okazji obchodów 75. rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim (19 kwietnia).
Po drugie, pozycja międzynarodowa Polski zdecydowanie osłabnie: już mamy uruchomiony art. 7 Traktatu o UE, już mamy trudne stosunki z najsilniejszymi graczami w Unii Europejskiej, już w sposób skrajnie lekceważący traktuje nas Ukraina, a do tego dojdzie postawienie potężnego znaku zapytania nad naszym "efektywnym partnerstwem" ze Stanami Zjednoczonymi. Dla kogo w Unii i poza nią Polska będzie atrakcyjnym partnerem? Jakie koalicje interesów będzie mogła tworzyć? A ponadto: na pochyłe drzewo każda koza skacze, więc wszyscy, którzy dojrzą w tym swój interes, a takich nie zabraknie, na nas wskoczą, poczynając od naszych najbliższych partnerów z Grupy Wyszehradzkiej.
Nie widzę obecnie sposobu, żeby tych strat uniknąć.