Tytuł: Jaką strategię przyjmie PiS na wybory samorządowe?
Źródło: Getty Images
Podziel się
Jaki ogrywa Trzaskowskiego, Nowoczesna walczy o życie, SLD sięga po Jaruzelską, Kukiz obejmuje się z Jurkiem. Przed jesiennymi wyborami każdy stara się, jak może. Wszystko to będzie na nic, jeśli PiS, zamiast w partię szachów, zechce zagrać z przeciwnikami w dupaka. Dla Magazynu TVN24 pisze Ludwik Dorn.
Dla podmiotów politycznych jesienne wybory samorządowe to pierwsza konkurencja w czwórboju wyborczym (samorządy, parlament europejski, parlament krajowy, prezydentura). Kampania wyborcza do samorządów rozkwita właśnie teraz – jak wszystko w maju. A skoro w odwołujemy się do botaniki, to ruchy na scenie politycznej możemy wyjaśnić przez analogię do pojęcia tropizmu – reakcji ruchowej roślin i niższych zwierząt na bodźce zewnętrzne. Nauka wyróżnia tropizmy dodatnie (ruch w kierunku źródła bodźca), ujemne (ucieczka przed bodźcem) i transwersalne (ustawianie się bokiem do bodźca). Czego więc byty polityczne się boją? Przed czym uciekają, co je przyciąga? Do czego ustawiają się bokiem?
Zacznijmy od Prawa i Sprawiedliwości, które przed wyborami samorządowymi jest w trudnej sytuacji. O ile w polityce krajowej jest olbrzymem, to w samorządach - niedorostkiem. Po wyborach w 2014 roku rządzi tylko w jednym województwie, a zasób wójtów, burmistrzów, prezydentów i starostów jest mniej niż mizerny. Odtworzenie tego zasobu zostanie uznane za porażkę, zwycięstwem byłoby natomiast pojawienie się falangi pisowskich prezydentów w miastach do 500 tysięcy mieszkańców oraz objęcie władzy w sejmikach w co najmniej dziewięciu województwach (pięciu na ścianie wschodniej i co najmniej trzech na lewym brzegu Wisły).
W poprzednich wyborach część wyborców (którzy umożliwili mu utworzenie samodzielnego rządu) przyciągnął do PiS projekt polityki socjalnej – 500 plus i obniżenie wieku emerytalnego. Teraz Prawo i Sprawiedliwość znalazło się w socjalnej pułapce. W budżetowej skarbonie już widać dno, a w perspektywie dwóch, trzech lat czeka nas jeszcze osłabienie tempa wzrostu gospodarczego i przyrostu dochodów budżetu. Obiecać można oczywiście wszystko, ale dać nie bardzo co jest.
Największym problemem PiS w tej sytuacji są rozbudzone nadzieje, co widać już było przy proteście rezydentów, a teraz rzuca się w oczy przy proteście niepełnosprawnych i ich rodziców.
Obóz władzy do znudzenia powtarzał, że poprzednicy nie chcieli dawać pieniędzy i kradli, ale teraz "wszystko da się zrobić”, bo są dziesiątki miliardów. Tak przerzucano się tymi miliardami, że ustawiła się do nich kolejka – rezydenci i rodzice niepełnosprawnych to tylko jej czoło. Tuż za nimi są opiekunowie niepełnosprawnych w wyniku wypadków, opiekunowie zniedołężniałych osób starszych – razem wyliczano koszty takiego przedsięwzięcia na około 6 miliardów złotych. Poza tym z innego klucza w kolejce stoją tradycyjnie ratownicy medyczni i pielęgniarki, a to przecież jeszcze nie koniec.
Odnotujmy zatem polityczny tropizm ujemny – PiS od kosztów polityki społecznej będzie uciekał. Nie wnikając w to, co powiedział ten czy inny poseł obozu władzy, prezydent czy premier, to w twardych kategoriach finansowych i politycznych PiS nie ustąpi i pieniędzy nie da. Bo – jak mawiał Władysław Gomułka - "z pustego i Salamon nie naleje".
Ale rysuje się też tropizm dodatni – rozliczanie PO-PSL środkami politycznymi i prawno-karnymi. Niezależnie od tego, na ile aresztowania i zatrzymania ludzi związanych z poprzednim rządem mają mocne podstawy, to można postawić hipotezę, że kalendarz działań pisowskiej prokuratury oraz służb podporządkowany jest kalendarzowi wyborczemu. Tak samo jak aktywność śledcza Sejmu. Zapowiedziano już, że komisja śledcza ds. afery Amber Gold zakończy prace przed wyborami samorządowymi. Powoływana właśnie komisja ds. wyłudzeń VAT zakończy prace w szczycie parlamentarnej kampanii wyborczej.
Jest jeszcze w PiS-ie tropizm transwersalny, czyli ustawianie się bokiem, związany z niebezpiecznymi fermentami w społecznym zapleczu partii. 12 maja odbył się w Warszawie Marsz św. Huberta organizowany przez Ekologiczne Forum Młodzieży – stowarzyszenie powiązane z odwołanym ministrem środowiska Janem Szyszką. Udział w nim wzięli leśnicy, myśliwi z Polskiego Związku Łowieckiego oraz organizacje branży futrzarskiej.
Zapowiedź organizacji marszu, a zwłaszcza udziału w nim Jana Szyszki i dyrektora Radia Maryja ojca Tadeusza Rydzyka to najostrzejszy dotąd wyraz kontestacji politycznej w zapleczu obozu władzy. W zamyśle organizatorów marsz miał się stać okazją do skupienia sił, którym PiS boleśnie nadepnął na odcisk (branży futerkowej – nowelizacją prawa o ochronie zwierząt; myśliwym – nowym prawem łowieckim; antyaborcjonistom – ucieczką przed głosowaniem w sprawie ograniczenia aborcji).
Władze PiS zareagowały szybko i stanowczo: posłowie partii dostali zakaz uczestnictwa w marszu z zapowiedzią konsekwencji – do wyrzucenia z klubu włącznie. Pacyfikacja się powiodła, nikt znaczący z propisowskiej dotąd prawicy na marszu się nie pojawił. Problem jednak pozostał.
Rozciągany wielokierunkowymi tropizmami PiS zaczyna działać chaotycznie, także uderzając we własne interesy polityczne. Doprowadził do obniżenia uposażenia parlamentarzystów o 20 procent, ale – co ważniejsze - przeprowadził też inną obniżkę, która w wyborach może go sporo kosztować. Obciął wynagrodzenia wójtów, burmistrzów, prezydentów, starostów i marszałków oraz ich zastępców o 20 procent.
Polityczny zasób samorządowców liczy się w wyborach parlamentarnych przede wszystkim dlatego, że ludzie ci przez własną pozycję, autorytet, są w stanie przyciągnąć do partii takie kategorie wyborców, do których działacze partyjni nie mają łatwego dotarcia. To wyobraźmy sobie, że przed wyborami w roku 2019 opozycja zapowie, że jeśli odsunie PiS od władzy, to przywróci uposażenia samorządowców do poprzedniego poziomu. Czy powiązani z PiS lub sympatyzujący z nim wójtowie i burmistrzowie będą się palili do tego, by niebagatelnej podwyżki nie dostać i ofiarnie działać na rzecz zwycięstwa partii, która ich ciężko uderzyła po kieszeni?
Kukiz’15: w objęciach Marka Jurka
Kwestią osobną są ruchy antyaborcyjne, które w związku z rozczarowaniem Prawem i Sprawiedliwością zaczynają szukać własnej artykulacji politycznej. Ich rzeczniczka Kaja Godek oświadcza, że "PiS przeciąga już ponad trzy miesiące prace nad naszym projektem i wywołuje feministki na ulicę. Powoduje, że przeciwko pro-liferom organizuje się najbardziej odrażające akcje i hejt". Politycy PiS zostawiają nienarodzone dzieci bez pomocy - przekonuje Godek i dodaje, że są na "sznurku feministek".
W związku z nimi pora przejść do kolejnego podmiotu politycznego i jego tropizmów, o którym w perspektywie wyborów samorządowych niewiele słychać. Do Kukiz’15.
Dotąd partia ta podążała tropem efemerycznej formacji Ruch Palikota, który w wyborach w 2011 roku uzyskał podobny wynik (10,02 procent głosów), ale już w 2015 roku musiał zejść ze sceny. Kukiz‘15 jest na tej ścieżce i szlaku, ale otrzymał ostatnio budzące nadzieje wzmocnienie. Od zawsze antyaborcyjny Marek Jurek, były marszałek Sejmu, a obecnie europoseł z listy PiS ogłosił, że Prawo i Sprawiedliwość zerwało koalicję z jego znaną tylko hobbystom polityki partią (Prawicą Rzeczpospolitej), więc w związku z tym pójdzie do wyborów samorządowych w sojuszu z Kukiz’15.
Ze względów zasadniczych Kukiz’15 i Prawica Rzeczpospolitej powinny na siebie reagować alergicznie i wykazywać polityczne tropizmy ujemne. Partia Marka Jurka jest tak antyaborcyjna, że bardziej nie można, a wyborcy Kukiz’15 (jak wynika z sondaży) tak aborcyjni, że bardziej też nie można. Taktycznie jednak taki przedziwny sojusz ma sens: Kukiz’15, formacja typu facebookowego, żadnych struktur nie ma, istnieje wyłącznie w przestrzeni medialnej. Prawica Rzeczpospolitej, o ile zostanie wsparta przez znaczącą część środowisk antyaborcyjnych, zakorzenienie w terenie i grupy aktywistów - ma. Taki alians ma małe szanse na przekroczenie ustawowego progu wyborczego 5 procent. Ale nawet jeśli uzyska on w wyborach sejmikowych jakieś 3-4 procent, to będą to atuty dające nadzieję na przedłużenie funkcjonowania w polityce, zwłaszcza w perspektywie wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których do urn udają się najbardziej zmotywowani ideowo i politycznie wyborcy. W wyborach do PE w 2014 roku partia Janusza Korwin-Mikkego uzyskała 7,15 procent i 4 mandaty. Kukiz’15 w sojuszu z Markiem Jurkiem mógłby osiągnąć podobny wynik.
Nowoczesna: nie utonąć
Kolejny podmiot polityczny, czyli Nowoczesna, wykazuje polityczny tropizm dodatni – ciągnie prosto w paszczę Platformy Obywatelskiej. To zjawisko zadziwiające, bo Nowoczesna miała klarownie społecznie określone zaplecze wyborcze – przepojoną egoizmem społecznym neoliberalną klasę średnią. Jednak swój kapitał polityczny roztrwoniła przez konflikt w kierownictwie partii, który przypieczętowały w ostatnich dniach odejścia z jej klubu parlamentarnego.
Sejmikowa koalicja PO i Nowoczesnej musi przerodzić się w sojusz w wyborach parlamentarnych. Pytanie jest jedno: czy będzie to formalna koalicja, za którą idzie zarejestrowany w PKW podział subwencji i dotacji budżetowych dla partii politycznych, czy też wzięcie polityków Nowoczesnej na listy PO, w związku z czym Nowoczesna nie dostanie ani grosza, podobnie jak partie Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry, których politycy zostali wzięci na listy wyborcze PiS. Ponieważ pozycja przetargowa Nowoczesnej jest słaba, a pieniądze są nerwem polityki, obstawiam tę drugą ewentualność.
Platforma: uciec od problemu
W ten sposób przechodzimy do Platformy Obywatelskiej, która przed wyborami samorządowymi kieruje się przede wszystkim tropizmem ujemnym: ucieka od problemu. A problemem dla PO jest przede wszystkim odpowiedź na pytanie: ile kontynuacji, a ile zmiany po PiS. Stwierdzenia typu: nie będziemy łamać konstytucji, nie będziemy drzeć kotów z Unią Europejską są oczywiste. Jednak PO wciąż nie ma odpowiedzi na pytania, na które czeka kilka procent niezdecydowanych wyborców - czym będą się różniły nasze rządy po PiS od naszych rządów przed PiS.
W sposób bardzo wyrazisty to pytanie staje podczas kampanii wyborczej w Warszawie, gdzie PO i jej kandydat Rafał Trzaskowski muszą określić, czym będą się różniły rządy nowego prezydenta z PO od poprzedniej prezydent z PO. Co się zmieni i dlaczego? I nie chodzi tu o kwestię reprywatyzacji, która w samej Warszawie ma ograniczony zasięg oddziaływania.
Największym osiągnięciem dotychczasowej kampanii Patryka Jakiego w Warszawie jest wyjście przez niego z roli szeryfa i pokazanie się jako ktoś, kto rozumie problemy miasta i atakuje rządy PO za to, że ich nie rozwiązały. Najcelniejszym zaś strzałem podniesienie kwestii parkingów, która jest piętą Achillesową ratusza. W 2006 roku Hanna Gronkiewicz-Waltz obiecywała 17 dużych parkingów podziemnych: żaden nie został zbudowany. Kwestia transportu osobowego to jedna z największych bolączek Warszawy, a ratusz nie ma w tej kwestii żadnych dokonań.
Patryk Jaki wstrzelił się w problem, a Rafał Trzaskowski od niego ucieka, bo musiałby się odnieść krytycznie do rządów obecnej prezydent, co ze względów wewnątrzpartyjnych jest dla niego trudne. Ale wiadomo – a jest to też problem PO w skali całego kraju – że od kwestii poprzednich rządów Platformy nie ma ucieczki. Najlepiej więc chwycić byka za rogi teraz, kiedy się jeszcze nie rozpędził.
PSL: zastygnąć w stuporze
Ze stronnictw parlamentarnych pozostaje Polskie Stronnictwo Ludowe, które jako jedyna partia tropizmom przed wyborami samorządowymi się nie poddaje, tylko zastygło w stuporze. PSL, jeśli chodzi o relacje parlament – samorządy, jest dokładną odwrotnością PiS: w Sejmie należy do zawodników wagi piórkowej, w sejmikach – wagi średniej, w samorządach lokalnych (gminy, powiaty) – wagi ciężkiej.
Najbardziej "polityczne" wybory samorządowe – te do sejmików wojewódzkich – przynosiły ludowcom wyniki grubo przewyższające ich parlamentarny stan posiadania: do 23 procent w 2014 roku. Ten ostatni wynik zawdzięczał PSL przypadkowi – numerowi 1 ich listy i pojawieniu się "książeczki" wyborczej zamiast wcześniejszej "płachty".
W wyborach samorządowych uczestniczy bowiem spora grupa obywateli, którzy na wybory parlamentarne nie chodzą, zainteresowani są przede wszystkim swoją gminą. Ich zainteresowanie wyborami do powiatu jest zdecydowanie mniejsze, a samorząd wojewódzki to dla nich czysta abstrakcja. Poprzednio dostawali jako kartę wyborczą wielki arkusz, na którym sami musieli wyszukać listy wyborcze i kandydatów. W wyborach w 2014 roku pojawiła się "książeczka", w której listy umieszczone były w kolejności wylosowanych numerów. Ponieważ PSL wylosował listę z numerem 1, część wyborców "na odczepnego" stawiała krzyżyk przy pierwszej kratce na pierwszej stronie.
PSL toczy z Prawem i Sprawiedliwością walkę na śmierć i życie na terenach wiejskich i małomiasteczkowych.
Jeśli odsetek wyborców PSL w wyborach sejmikowych spadnie poniżej 15 procent, źle to będzie wróżyć PSL-owi w wyborach parlamentarnych w 2019 roku. Dotychczasową odpowiedzią partii na ten problem jest: niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba.
Lewica: samo rośnie
Pozostaje nam lewica, gdzie na hegemonię wybija się SLD, który nie sieje, nie orze, a samo mu rośnie, po trosze ze względu na "dekomunizację" zarządzoną przez PiS. Ostatnie, chyba trwałe, przyrosty sondażowe SLD, który ma struktury, wpływy w samorządach i pozawielkomiejskie zakorzenienie społeczne, partia ta zawdzięcza PiS-owi: ustawie degradacyjnej i złamaniu kompromisu aborcyjnego.
Z tego punktu widzenia przyciągniecie do siebie pani Moniki Jaruzelskiej, córki Wojciecha Jaruzelskiego, jest dla SLD strzałem w dziesiątkę. W wymiarze historii rodzinnych przyciąga te grupy powiązane z PRL, które walczą o ocalenie szacunku dla siebie lub swoich rodziców. W wymiarze konfliktu aksjologicznego i kulturowego, który uosabia spór o aborcję, reprezentuje akceptowany społecznie antyklerykalizm: mnie ochrzciła babcia, ja ochrzciłam syna, aborcja jest wielkim problemem, kobieta powinna mieć wolność wyboru, ale szacunek należy się też naszym przeciwnikom.
Przy obecnym stanie napięcia wywołanym wojną o aborcję przesłanie SLD z twarzą Moniki Jaruzelskiej przemawia też do pobożnych antyklerykałów z klasy ludowej, którzy Najświętszą Panienkę czczą, dzieci chrzczą, ale nie chcą, by katabasy za bardzo się szarogęsiły. Czyż nie do nich odwoływał się Aleksander Kwaśniewski, gdy dwukrotnie z sukcesem ubiegał się o prezydenturę?
Zmiana reguł gry
Antoni Słonimski mawiał o konflikcie literatów z komunistami PRL: my z nimi gramy w szachy, a oni z nami w dupaka. Tropizmy, o których mówiliśmy wyżej, to szachy. Ale PiS może zmienić reguły gry na dupaka.
Po wyborach w 2014 roku Jarosław Kaczyński obwieścił z trybuny sejmowej, że PO sfałszowała wybory samorządowe. Pod hasłem walki z fałszerstwami PiS zmienił kodeks wyborczy, wprowadzając idiotyczne kamerki internetowe, na które nie ma pieniędzy, ale zostawił "książeczkę" (tę, której pierwsza strona tak pomogła PSL-owi). Jednocześnie zapewnił sobie, że szefem Krajowego Biura Wyborczego, które organizować będzie losowanie numerów list, zostanie człowiek z jego partyjnego nadania.
Z nikim się nie założę, dolarów przeciw orzechom nie postawię, ale cokolwiek się zdziwię, jeśli w wyborach do sejmików wojewódzkich PiS nie wylosuje jedynki, co zapewni mu premię 3-4 procent głosów wyborczych i miażdżące zwycięstwo. A wtedy wszystkie powyższe rozważania o tropizmach będzie można wrzucić do kosza, bo reguły gry w dupaka stworzą zupełnie nową sytuację polityczną. Nikt jeszcze nie wygrał z podstawioną do losowania sierotką.