Podejrzany o terroryzm w USA nie wejdzie na pokład samolotu, ale legalnie kupi broń palną. Ten absurd kongresmani chcieli poddać pod debatę na początku grudnia, lecz inicjatywa została zablokowana. Następnego dnia małżeństwo z Kalifornii przeprowadziło zamach terrorystyczny, zabijając w San Bernardino 14 osób. Broń nabyli zgodnie z prawem. Temat dostępu do niej znowu powrócił.
To, co wydarzyło się w Kongresie na początku grudnia, przypomina wydarzenia po 11 września 2001 r. i ówczesną partyjną wojnę o listę No-Fly, czyli rejestr osób, które potencjalnie mogłyby przeprowadzić ataki z użyciem samolotów pasażerskich podobne do tych na WTC. Rządzący wówczas republikanie argumentowali, że władze muszą podjąć racjonalne działania, by chronić obywateli i kraj. Demokraci oburzali się na ograniczenie swobód obywatelskich i brak poszanowania konstytucji. Dzisiaj argumenty pozostały te same, ale główni aktorzy zamienili się rolami.
1 grudnia do Kongresu po raz kolejny miał wrócić temat luki prawnej, która pozwala podejrzewanym o działalność terrorystyczną legalnie kupić broń. Partia Demokratyczna chciała debaty na temat "Ustawy o odmowie dostępu do broni palnej i materiałów wybuchowych dla niebezpiecznych terrorystów", która uniemożliwiłaby sprzedaż broni osobom znajdującym się na liście No-Fly. Republikanie nie chcieli na ten temat nawet rozmawiać i debatę zablokowali.
– To oburzające, że republikanie chronią prawo podejrzanych o terroryzm do wejścia do sklepu i kupienia broni śmiercionośnej – grzmiała demokratka Nancy Pelosi. Republikański senator Marco Rubio ripostował: – Zwykli Amerykanie, którzy nie mają nic wspólnego z terroryzmem, figurują na liście No-Fly. Nie ma odpowiedniej procedury ani sposobu, by usunąć z niej swoje nazwisko w odpowiednim czasie. Ich prawo do Drugiej Poprawki [konstytucji; poprawka daje prawo do posiadania broni – red.] byłoby zawieszone do tego czasu.
Pułapki "czarnej listy"
Lista No-Fly powstała po atakach z 11 września 2001 r. i zawiera rejestr nazwisk osób, które potencjalnie mogą stanowić zagrożenie dla lotnictwa cywilnego. Innymi słowy, służby wówczas podejrzewały, że mogłyby one – śladem wrześniowych zamachowców – uprowadzić samolot i przeprowadzić atak terrorystyczny. W dniu najtragiczniejszego zamachu terrorystycznego w historii USA na liście znajdowało się – jak donosiła telewizja CBS – 16 nazwisk. Potem rejestr rozrósł się i w 2013 r. liczył – według nieoficjalnych doniesień – 47 tys. pozycji, w tym ok. 800 obywateli USA. Dzisiaj baza z pewnością powiększyła się o kolejne nazwiska. Oficjalne jej rozmiary są tajemnicą.
Krytycy jednak zwracają uwagę, że wiele nazwisk znalazło się tam przez przypadek. Na liście No-Fly figurowały m.in. dzieci, doszło nawet do sytuacji, że z samolotu wyproszono 18-miesięczną dziewczynkę, gdyż jej nazwisko widniało w rejestrze. Inne głośne przypadki to m.in. senator Ted Kennedy, któremu pięciokrotnie odmówiono wstępu na pokład, wracający z misji w Iraku marine Daniel Brown czy David Fathi – adwokat pracujący dla ACLU, amerykańskiej organizacji non-profit, której celem jest ochrona praw obywatelskich.
O tym, jak łatwo znaleźć się na "czarnej liście" i jak trudno z niej zniknąć, przekonała się malezyjska muzułmanka Rahinah Ibrahim, którą w 2005 r. zatrzymano na lotnisku w San Francisco. Batalia sądowa o usunięcie nazwiska z listy zajęła jej dziewięć lat, a kobieta przez cały ten czas nie mogła podróżować samolotem.
W pułapkę "czarnej listy" wpadają ludzie o nazwiskach takich samych jak te noszone przez osoby podejrzewane o terroryzm. Problemem są także tłumaczenia z języka arabskiego, bo często funkcjonuje kilka wersji tego samego nazwiska.
Jednak lista No-Fly to tylko mały rejestr wchodzący w skład ogromnego zbioru Terrorist Screening Database, który składa się z ponad 700 tys. pozycji i jest prowadzony przez FBI. Politycy Partii Republikańskiej obawiają się, że to właśnie na podstawie tego rejestru odmawiano by prawa do posiadania broni. Dotychczas republikanie nie podważali sensu istnienia listy No-Fly, uważając ją za znaczący wysiłek w walce z międzynarodowym terroryzmem. Zaczęli ją krytykować dopiero wtedy, kiedy w związku z nią zagrożone zostało prawo do posiadania broni, choć stanowiska w samej partii także są zróżnicowane.
"Wzywam Kongres do załatania tej luki"
Debata w Izbie Reprezentantów 1 grudnia miała być reakcją na serię zamachów w Paryżu z 13 listopada, w których kilku napastników zabiło z kałasznikowów 130 osób. Oprócz tego miała się ona odbyć cztery dni po kolejnej masowej strzelaninie na terenie Stanów Zjednoczonych, podczas której napastnik zastrzelił trzy osoby w klinice Planned Parenthood w Colorado Springs (Kolorado).
Nazajutrz, kiedy komentarze po fiasku debaty jeszcze nie ucichły, doszło do kolejnego wstrząsającego ataku. 29-letnia Tashfeen Maliki i jej mąż, 28-letni Syed Rozwan Farook zastrzelili 14 osób i ranili 21 w ośrodku pomocy niepełnosprawnym w San Bernardino w Kalifornii. Oboje zginęli później w policyjnej obławie, a w ich domu policja znalazła ładunki wybuchowe i broń palną, co świadczy o tym, że mogli planować więcej ataków. Trzy sztuki broni – jak twierdzi Federalne Biuro Śledcze (FBI) – kupili legalnie sami napastnicy, pozostałe zarejestrowane były na ich byłego sąsiada.
FBI na konferencji prasowej poinformowało, że para już jakiś czas temu uległa ideologii islamistów. Samo tzw. Państwo Islamskie przyznało, że zamachowcy byli jego zwolennikami. Wiadomo, że małżeństwo nie znajdowało się na liście obserwacyjnej FBI, ale nie jest pewne, czy któreś z nich nie figurowało w jakimś innym zestawieniu amerykańskich służb.
Może o tym świadczyć przemówienie prezydenta Baracka Obamy, który po zamachu w San Bernardino jednoznacznie mówił o broni palnej w rękach terrorystów.
– Obecnie osoby z listy No-Fly mogą wejść do sklepu i kupić broń. To szaleństwo. Jeśli jesteś zbyt niebezpieczny, żeby wejść na pokład samolotu, to z definicji jesteś zbyt niebezpieczny, by kupić broń – powiedział. – Zatem wzywam Kongres do załatania tej luki. Nie możemy zapobiec każdej tragedii, ale jako minimum powinniśmy przyjąć, żeby nie ułatwiać potencjalnym terrorystom lub przestępcom zdobycia broni, której mogą użyć przeciwko Amerykanom – dodał.
Senat nie chce kontroli nad bronią
Temat ograniczenia dostępu do broni wraca w debacie publicznej niemal zawsze po dużej strzelaninie, w której giną ludzie. Republikanie torpedują każdy taki pomysł, argumentując, że na straży prawa Amerykanów do posiadania broni stoi druga poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych z 1791 r. Posiadanie broni – jak twierdzą – wynika z tradycji, służy do obrony i zapewnienia bezpieczeństwa, a nie urządzania strzelanin. Za republikanami stoi także jedna z najpotężniejszych amerykańskich grup lobbystycznych – Narodowe Stowarzyszenie Strzeleckie Ameryki (NRA).
Liberałowie z kolei chcieliby ograniczenia prawa do posiadania broni. Najnowsza propozycja to odmowa sprzedaży broni (No-Gun) osobom widniejącym na liście No-Fly. Jednak i tym razem apel prezydenta pewnie niewiele pomoże.
Dobrze zorganizowana milicja będąca niezbędną dla bezpieczeństwa wolnego państwa, prawo obywateli do posiadania i noszenia broni nie mogą być naruszone
Druga poprawka do Konstytucji USA z 1791 roku
4 grudnia – dwa dni po ataku w San Bernardino – w Senacie przepadły dwie propozycje dotyczące broni. Pierwszy akt prawny zgłoszony przez senator Dianne Feinstein zakładał, że osoby znajdujące się na federalnych "czarnych listach" nie będą mogły kupić broni u licencjonowanych sprzedawców. "Zgodnie z obowiązującym prawem znani terroryści lub podejrzewani o terroryzm znajdujący się na 'czarnych listach' nie mogą wejść na pokład samolotu, ale wolno im legalnie kupić broń i materiały wybuchowe gdziekolwiek w Stanach Zjednoczonych. To nie ma sensu" – argumentowała senator w uzasadnieniu do ustawy, która powstała na początku 2015 r. "Bracia Kouachi odpowiedzialni za ataki w Paryżu [chodzi o zamachy ze stycznia 2015 r. – red.] byli na amerykańskiej 'czarnej liście', w tym liście No-Fly. Jednakże gdyby bracia mieszkali na terenie Stanów Zjednoczonych, mogliby legalnie kupić broń" – podkreślała Feinstein.
Projekt ustawy przepadł stosunkiem głosów 45 do 54. Wbrew stanowiskom swoich partii zagłosowali republikanin Mark Kirk z Illinois (za ustawą) oraz demokratka Heidi Heitkamp z Dakoty Północnej (przeciw).
Drugim głosowanym 4 grudnia projektem była ponadpartyjna inicjatywa podobna do tej z 2013 r., którą bezskutecznie próbowano wprowadzić po strzelaninie w szkole podstawowej Sandy Hook w Newtown, gdzie w 2012 r. zginęło 20 dzieci. W tym akcie prawnym chodziło o to, by każdy handlarz bronią (obojętnie czy posiada licencję, czy nie) był zobowiązany do przeprowadzenia tzw. background check, czyli sprawdzenia kartoteki potencjalnego klienta.
Ta propozycja także przepadła stosunkiem głosów 48 do 50. W tym przypadku projekt poparło aż czterech senatorów Partii Republikańskiej. Wszyscy czterej senatorowie ubiegający się o nominację republikańską w wyborach prezydenckich zagłosowali przeciw.
Terrorysta idzie do sklepu
Od 1994 r. w Stanach Zjednoczonych obowiązuje tzw. prawo Brady'ego, czyli obowiązek nałożony na licencjonowanych handlarzy, producentów i importerów broni do sprawdzenia kartoteki każdego przyszłego klienta (background check) bezpośrednio przed transakcją oraz do prowadzenia ewidencji sprzedaży. W ten sposób w ciągu ponad 20 lat obowiązywania tego prawa zablokowano sprzedaż ponad 2,5 mln sztuk broni.
Jednak broń można kupić nie tylko w sklepach licencjonowanych sprzedawców, lecz także na nieobjętych tymi regulacjami targach (gun shows) albo w internecie, gdzie background check nie jest wymagany. Szacuje się, że w ten sposób nabywane jest ok. 40 proc. wszystkich sztuk broni.
Instytucja kontrolna Kongresu, Government Accountability Office (GAO) – odpowiednik polskiej Najwyższej Izby Kontroli – szacuje, że w ciągu ostatnich 11 lat na terenie Stanów Zjednoczonych broń kupiło ok. 2 tys. osób znajdujących się na "czarnej liście". 190 transakcji zablokowano.
"Czynnikiem numer jeden jest strach"
Statystyki pokazują też, że niemal po każdej strzelaninie ludzie tłumnie ruszają do sklepów i zaopatrują się w broń.
Dzień po Święcie Dziękczynienia, w tzw. czarny piątek (czas największych wyprzedaży) do FBI napłynęła rekordowa liczba zapytań o background check – 185345 sprawdzeń. Poprzedni rekord pochodzi z 21 grudnia 2012 r., kiedy handlowcy wysłali 177170 zapytań. Dzień wcześniej doszło do strzelaniny w szkole podstawowej Sandy Hook.
Sprzedaż skacze też za każdym razem, kiedy prezydent Barack Obama wzywa do ograniczenia dostępu do broni. – Czynnikiem numer jeden jest strach – stwierdził Brian Ruttenbur, analityk w BB&T Capital Markets w rozmowie z "Milwaukee Wisconsin Journal Sentinel". – Strach przed ograniczeniem rejestracji, zakazem – dodał.
"Zamknięcie luki po liście No-Fly jest oczywistą sprawą"
Pomimo pata w Senacie poddawać się nie zamierza prezydent, który już wcześniej za największą porażkę swoich dwóch kadencji uznał swoją niemoc ws. ograniczenia dostępu do broni palnej. Po strzelaninie w San Bernardino razem ze swoim sekretarzem prasowym Joshem Earnestem w serii tweetów i wystąpień uznali, że ograniczenie dostępu do broni na podstawie listy No-Fly będzie ewidentnym przełomem w tej długiej walce.
"Zamknięcie luki po liście No-Fly jest oczywistą sprawą" – napisał ostatnio na Twitterze Obama. Na swojej stronie internetowej z kolei zachęca do podpisania wirtualnej petycji do Kongresu. Inicjatywę poparli demokraci, m.in. deputowany z San Bernardino Pete Aguilar, który w komentarzu opublikowanym przez magazyn "Time" stwierdził, że należy uświadomić narodowi, że "broń nie jest cenniejsza niż życie ludzkie". Pojawiło się jednak też wiele głosów krytycznych.
Republikanin i gubernator New Jersey Chris Christie natychmiast określił propozycję Obamy mianem "cynicznej". Gubernator Ohio John Kasich nie był już taki ostry w słowach i stwierdził, że zakaz sprzedaży broni dla ludzi z listy No-Fly jest zrozumiałym środkiem bezpieczeństwa. – Oczywiście, myśląc zdroworozsądkowo, jeśli jesteś na "czarnej liście", to nie powinieneś móc kupić broni – argumentował.
Nawet znany z kontrowersyjnych poglądów lider sondaży prezydenckich Donald Trump ostatecznie stwierdził, że jest otwarty na dyskusję w tej sprawie. – Z pewnością się temu przyjrzę – oświadczył w rozmowie z CBS. – Bardzo popieram wszystko, co związanie z drugą poprawką. Ale jeśli nie możesz latać i źle się prowadzisz, to z pewnością trzeba się temu przyjrzeć – dodał.