Hostia zaczęła krwawić w rękach kapłana. Jej przeniesienie do innego miasteczka zapoczątkowało procesje odprawiane w Boże Ciało. Minęły stulecia, krwawiące hostie wciąż się ukazują.
Ksiądz we włoskiej Bolsenie odprawiał mszę, kiedy hostia, którą trzymał, zaczęła krwawić. Próbował ją ukryć. Ślady zauważyli wierni, a ksiądz oprzytomniał. Dotarło do niego, że stał się cud. O sprawie poinformowano papieża Urbana IV. Do Bolseny wysłano teologów. Zabrali oni relikwie i wyruszyli na spotkanie z papieżem. Po drodze dołączali do nich wierni. Kolejni i kolejni. Urban IV wyszedł na spotkanie hostii. Wzruszony ogłosił, że stał się cud. To wydarzenie z 1263 r. uznaje się za początek procesji odprawianych w Boże Ciało.
750 lat później cud, albo, jak wolą duchowni, wydarzenie o znamionach cudu eucharystycznego, powtórzył się w Legnicy.
"Bóg miał jakiś plan"
– Ciężko powiedzieć, dlaczego akurat u nas. Może Bóg chciał, żeby to się tutaj stało i żeby nasze społeczeństwo było tym dowartościowane. Ja w to wierzę, jestem katolikiem. To piękna sprawa ze strony Boga – uważa Adam, mieszkaniec Legnicy.
- Może dzięki temu, iż się zdarzył, ludzie staną się lepsi – zastanawia się pani Małgorzata, i dodaje, że "cud miejsca nie wybiera".
– To poszło w świat. Ten cud to dobra sprawa dla miasta, taka promocja ze strony Kościoła. Ludzie zaczną do nas przyjeżdżać – prognozuje pan Jerzy.
– A dla mnie to bzdura. Różne rzeczy przeżyłem i podchodzę do tego realnie. Mnie to nie przekonuje, raczej się z tego śmieję. Może chcą na tym zarobić, bo kto to widział, w XXI wieku wierzyć w cuda – zastanawia się pan Henryk.
Miasto podzieliło się w ocenie cudu. Pojawiają się głosy, że jak Wałbrzych ma swój "złoty pociąg", to Legnica zapragnęła mieć swój cud. Może tak, może nie.
Z badań CBOS wynika, że aż 70 proc. Polaków deklaruje, że w cuda wierzy. Znawców tematu to nie dziwi, bo jak mówią w ostatnich latach społeczeństwo staje się coraz bardziej otwarte na zjawiska nadprzyrodzone. Ludzie łakną czegoś niezwykłego. Dlaczego? Według racjonalistów cuda po prostu dobrze się kojarzą, bo jesteśmy wychowywani w duchu religii. W ten sposób umacnia się wiara w płaczące krwią obrazy i boskie postacie na okiennych szybach.
"Największe cuda powstają w największej ciszy" - Wilhelm Raabe, niemiecki pisarz
Przez kilkanaście miesięcy o "cudzie" w Legnicy mało kto wiedział.
Zaczęło się w Boże Narodzenie 2013 r. Podczas mszy świętej komunii udzielał ksiądz, który miał problemy z czuciem w palcach. Hostia zamiast na język wiernego trafiła na podłogę. Została podniesiona i zgodnie z panującym zwyczajem umieszczona w naczyniu z wodą. Tam, jak zwykle, miała się rozpuścić. Minęło kilkanaście dni, a komunikant, zamiast się rozpłynąć, na 1/5 powierzchni zabarwił się na czerwono. Poinformowano biskupa. Ten kazał czekać i obserwować. Księża patrzyli i nie dowierzali: niezabarwiona część opadła na dno kielicha i rozpuściła się. Zabarwiona miała się dobrze. Biskup zwołał komisję do zbadania zjawiska. W jej skład weszli duchowni i legnicka kardiolog. Do akcji wkroczyli specjaliści z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu.
Pobrali 15 próbek. Okazało się, że struktury włókniste najbardziej przypominają włókna mięśnia
Potwierdzenie cudu jest niemożliwe, bo jego istotą jest niemożność wytłumaczenia sprawy metodami przyrodniczymi. Im bardziej staramy się wyjaśnić, że to nie był cud, i nam to nie wychodzi, tym bardziej rośnie prawdopodobieństwo cudu
prof. Tadeusz Dobosz, Zakład Medycyny Sądowej we Wrocławiu
sercowego. W dodatku takiego znajdującego się w stanie agonii. Hostię sprawdzono pod kątem występowania bakterii serratii, czyli pałeczki krwawej, która produkuje czerwony barwnik i powoduje niektóre z cudownych zjawisk. – Nic czerwonego nie wyrosło. To oznacza, że albo bakterii nie było, albo po prostu nie wyrosła. Istnieje prawdopodobieństwo, że bakteria była, ale nie udało się jej namnożyć – wyjaśnia prof. Tadeusz Dobosz z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. I zastrzega, że to wcale nie musi oznaczać, że komunikat jest wolny od tej bakterii.
Hostię sprawdzono też pod kątem występowania ludzkiego DNA. Ponad wszelką wątpliwość taką możliwość wykluczono. Rezultaty nie usatysfakcjonowały specjalnej komisji. Pojawiły się kolejne pytania. Sprawę postanowiono przekazać ekspertom z Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie. W międzyczasie obraz pokazywano kolejnym lekarzom. W większości mieli przyznawać, że "obraz jest trudny do identyfikacji, ale skłaniają się do rozpoznania tkanki mięśnia serca". Do Szczecina próbki osobiście zawiozła legnicka kardiolog. Tamtejsi badacze stwierdzili, że w hostii znajduje się fragment DNA.
– Badania wykazały, że struktura genetyczna odpowiadała ludzkiej, ale materiał był uszkodzony i zdegradowany – zastrzega prof. Mirosław Parafiniuk z Zakładu Medycyny Sądowej w Szczecinie. I dodaje: tkanka może pochodzić od każdego ssaka na ziemi. Mogła być ludzka, ale także należeć do krowy albo płetwala błękitnego.
"Każdy cud musi znaleźć wytłumaczenie, inaczej jest nie do zniesienia" - Karel Čapek, czeski pisarz
Ksiądz Tadeusz Dąbski, oficjał Sądu Kościelnego i członek komisji, podkreśla, że badania miały pomóc w uzyskaniu "pewności moralnej". Po otrzymaniu wyników Kościół poinformował o wydarzeniu noszącym znamiona cudu eucharystycznego. Nie oznacza to jednak oficjalnego uznania cudu, bo o tym decyduje Watykan.
To jednak wiernym nie jest potrzebne, podobnie jak dokładne ustalenie przyczyn przemiany.
– Jeżeli to jest niewytłumaczalne, to dla mnie to jest cud – mówiła jedna z kobiet po niedzielnej mszy w kościele św. Jacka. Inna dodawała: tego nie wymyślono, tego nie mógł ktoś po prostu zrobić. Kolejna była zdania, że nie uwierzy ten, kto nie wierzy. – Do tego wiara jest potrzebna, modlitwa, zaufanie Bogu, zaufanie Kościołowi – wyliczała. – Jesteśmy chrześcijanami i wierzymy, nie widząc – dodała.
– Każdy po swojemu odczyta ten znak. Nie chcę, by to przybrało postać jarmarczności. Pan Bóg jest poważny i Kościół też. Nam chodzi po prostu o prawdę – zaznacza ks. Andrzej Ziombra, proboszcz parafii św. Jacka.
"Jawa to jawa, ilość cudów jest w niej ograniczona" - Hanna Kowalewska, "Julita i huśtawki"
Jak w przeszłości bywało z cudami?
Dotychczas Kościół potwierdził 133 przypadki cudów eucharystycznych, czyli przemiany wina i chleba w ludzką krew i ciało. Zdecydowana większość to zdarzenia sprzed kilkuset lat. Do tego dochodzi szereg innych, np. zwłoki, które nie ulegają rozkładowi, czy uzdrowienia dokonywane przez świętych. Współcześnie potwierdzonych cudów jest mniej.
Nie cuda bowiem skłaniają realistę do wiary. Prawdziwy realista, który nie wierzy, zawsze znajdzie w sobie moc i zdolność przeczenia cudom i choćby nawet stanął przed niewątpliwym faktem, raczej nie dałby wiary własnym zmysłom, niżby miał uznać możliwość cudu
Fiodor Dostojewski, "Bracia Karamazow"
Niezależnie od tego, czy Kościół takie zdarzenia potwierdza, czy nie, mówi się o nich od wieków.
Jak głoszą przekazy historyczne na początku VIII wieku we włoskim Lanciano pojawił się mnich, który przeżywał kryzys wiary. Podczas mszy hostia w jego dłoniach przemieniła się we fragment ciała, a wino w cieknącą krew. Ta następnie zakrzepła w pięć nierównych grudek. Umieszczono je w relikwiarzu, który do dziś przyciąga w to miejsce wiernych. W latach 70. XX wieku relikwie przebadano. Wyniki mogły zszokować niedowiarków, bo badacze stwierdzili: krew jest prawdziwa, ciało też. Pochodzą od człowieka i mają tę samą grupę krwi – AB – która znajduje się na Całunie Turyńskim. Profesor Odoardo Linoli z Uniwersytetu w Sienie stwierdził też, że ślad odpowiada świeżej ludzkiej krwi. To nie koniec, bo w tkankach nie znaleziono żadnych środków konserwujących. Wydarzenie zostało uznane za cud.
Z kościelnych relacji wynika, że kolejne cuda zdarzały się we wspomnianej już wyżej Bolsenie, a także w innych miejscach we Francji, Hiszpanii i Portugalii, gdzie w połowie XIII wieku wykradziona ze świątyni hostia miała zacząć krwawić. Krew miała pojawić się też we włoskiej Sienie na hostii ukrytej między kartami brewiarza. Z kolei w Amsterdamie chory przyjął hostię, którą później zwymiotował. Ta miała zacząć świecić i w tajemniczy sposób wracać do mężczyzny.
"Kto nie wierzy w cuda, nie jest realistą" - Dawid Ben Gurion, izraelski polityk
W 1996 r. znak od Boga pojawił się w Buenos Aires. Okazało się, że po mszy na podłodze leżała hostia. Zgodnie ze zwyczajem złożono ją do naczynia z wodą. Tam, podobnie jak w Legnicy, miała się rozpuścić. Zamiast tego pojawił się na niej czerwony ślad. Sprawa była niejasna. Kardynał Jose Maria Bergoglio, dziś papież Franciszek, zlecił wykonanie badań naukowych. Próbka powędrowała do Nowego Jorku. Stwierdzono, że to ludzkie ciało i krew, w których obecne jest DNA.
Możesz liczyć tylko na siebie albo na cud. A pamiętaj, co mówi towarzysz Stalin: cudów nie ma
Wiktor Suworow, pisarz, były oficer armii radzieckiej
"W jaki sposób i dlaczego konsekrowana hostia mogła zmienić swój charakter i stać się ludzkim żyjącym ciałem i krwią, pozostanie dla nauki nierozwiązaną tajemnicą, która całkowicie przerasta jej kompetencje" – powiedział jeden z badaczy, gdy dowiedział się, skąd pochodzi analizowany materiał. To ostatni z cudów eucharystycznych oficjalnie uznanych przez władze kościelne.
W 2009 r. głośno było o cudzie w Sokółce. W kościele św. Antoniego ksiądz podczas mszy upuścił konsekrowany komunikant. Później na hostii pojawiła się czerwona plamka. Przebadali ją lekarze i stwierdzili, że znajdują się w niej fragmenty włókien mięśnia sercowego. Zjawiskiem zainteresowało się Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów, które o sprawie poinformowało śledczych.
Dziś, siedem lat po ujawnieniu cudu, mieszkańcy Sokółki doceniają skutki tego, co zaszło. – Przestępstw jest mniej – twierdzi pani Zdzisława. A jej krajanka, pani Marta, mówi, że cudu sama doświadczyła, bo po sześciu dawkach chemii zniknął jej guz.
Krwawe łzy Matki Boskiej i te z żywicy w środku lasu
Obok cudów uznanych przez Kościół są też zjawiska niezwykłe, które jednak nie znajdują uznania w oczach duchowieństwa. W najlepszym wypadku Kościół nie wypowiada się o nich pozytywnie, w najgorszych przyznaje: to fałsz, wymierzony w zasady wiary. Mimo to takie zdarzenia mają się świetnie.
Takim najgłośniejszym polskim zdarzeniem był prawdopodobnie cud lubelski. W 1949 r. w miejscowej katedrze na obrazie Matki Boskiej zauważono krwawe łzy. Ludzie płakali i bili przed obrazem pokłony. Wierni nie mieli wątpliwości: stał się cud. Władze komunistyczne z kolei były pewne, że to prowokacja. Wprowadziły nawet zakaz sprzedaży biletów kolejowych do Lublina. Kościół informacji nie udzielał. Biskup lubelski stwierdził lakonicznie, że cudu nie było. Jednak ludzie wierzyli.
Innym z niewyjaśnionych zjawisk było zdarzenie z Zabłudowa. Tam w latach 60. mała dziewczynka miała zobaczyć na łące Matkę Boską, która zapowiedziała dziecku, że objawi się ponownie za kilkanaście dni. Do Zabłudowa zjechali wierni. Doszło do przepychanek z milicją. Cudu Kościół nie uznał.
Cudowna miała być też, według niektórych, dolnośląska Oława. To właśnie tam działał Kazimierz Domański, który na początku lat 80. miał zobaczyć na swojej posesji Matkę Boską i Jezusa. Po tym do miasta zaczęli przyjeżdżać wierni z całej Polski. Objawień Domańskiego Kościół również nie uznał. "Objawienia są fałszywe, wprowadzają w błąd opinię publiczną, godzą w zasady wiary i są wykorzystywane przeciwko Kościołowi katolickiemu" – napisano w oświadczeniu Episkopatu Polski w 1986 r. W miejscu objawień powstało sanktuarium.
Pod koniec XX wieku w oknie jednego z budynków w Zabrzu wierni dopatrywali się wizerunku Matki Boskiej. Pod oknem odmawiali modlitwy, stworzyli kapliczkę. U właścicielki mieszkania miało pojawić się nawet dwóch mężczyzn chętnych na zakup maryjnego okna. Postać Maryi widzieli też mieszkańcy Nowej Huty. Przedstawiciele Kościoła mówili wprost: to ludzka naiwność, z objawieniami za wiele wspólnego to nie ma.
W 2012 r. w lesie pod Częstochową wierni dopatrzyli się twarzy Matki Boskiej na jednym z drzew. – To cud. Nikt by tego przecież tak nie namalował – opowiadała pani Władysława. Jej towarzyszka mówiła: Matka Boża żywicą płacze, z daleka widać koronę. Leśnicy nie mieli jednak złudzeń. – Wyciek żywicy, rozwój grzybów i zjawiska biochemiczne powodują, że pojawiają się przebarwienia – wyjaśniał wówczas Paweł Krej z Nadleśnictwa Kłobuck.
Z kolei pielgrzymi zmierzający do Częstochowy upatrzyli sobie korę 700-letniej lipy w Cielętnikach. Wszystko dlatego, że wierzą w to, że kora drzewa leczy zęby. Już przed wojną miejscowy proboszcz, chcąc powstrzymać proceder, polecił zamazać cały pień smołą.
Wierni w Legnicy nie widzieli jeszcze cudownej hostii. Czekają. – Jest mocne pragnienie, by relikwiarz pokazać jeszcze w czerwcu, ale nie jest to łatwe. Czekamy w napięciu, bo nie od nas wszystko zależy – przyznaje proboszcz Ziombra.
Bóg na tyle się objawia, abyśmy mogli Go rozpoznać, i na tyle się ukrywa, aby wiara pozostała wolną decyzją
Ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski z Prałatury Personalnej Opus Dei
*****
O fenomen cudów zapytaliśmy ekspertów
Dr Maciej Krzywosz, twórca i szef Pracowni Badań i Dokumentacji Zjawisk Mirakularnych na Uniwersytecie w Białymstoku
Cuda się zmieniają. Dlaczego?
W ostatnich latach wzrasta otwartość społeczeństwa na zjawiska nadprzyrodzone. Odchodzi się od podejścia naukowego, a liczba objawień i cudownych zdarzeń jest przeogromna. Możemy powiedzieć, że żyjemy w czasach, kiedy tych zdarzeń jest najwięcej. Ludzie kwestionują dziś oświeceniowy paradygmat. Charakter cudów się zmienia. Obecnie widać przesunięcie, coraz więcej jest takich, których naukowo nie trzeba wyjaśniać. Coś, co dla ekspertów nie byłoby cudem, a zwykły człowiek będzie traktował to jako znak czy interwencję boską. Chodzi o zdarzenia, które da się wytłumaczyć na gruncie przypadku. To takie przesunięcie w stronę cudów prywatnych, indywidualnych. Dla jednych spotkanie dawno niewidzianego znajomego, które skutkuje radykalną zmianą życia, np. porzuceniem nałogów, będzie przypadkiem, ale osoba głęboko wierząca może doszukiwać się w takim spotkaniu działania boskiego. To, że kwestie indywidualne są coraz bardziej popularne, to uzupełnienie oferty Kościoła. Za popularność dużych cudownych zdarzeń odpowiadają mass media i to, jak często wierni zwracają ku danemu cudowi.
Przypadek z Legnicy to drugi w ostatnim czasie cud eucharystyczny w Polsce. Jak to wytłumaczyć?
Cud eucharystyczny jest raczej mało popularny w kraju, w którym panuje kult maryjny. Objawienia, które dla ludu są cudami, są przeważnie związane właśnie z tym kultem. Przypadek z Legnicy to drugi w ostatnim czasie, po Sokółce, polski cud eucharystyczny. Taka częstotliwość pojawienia się tych zdarzeń to fenomen, bo wcześniej mieliśmy z nimi do czynienia głównie w okresie średniowiecza i kontrreformacji. Jednak na razie nie zanosi się na to, by kult eucharystyczny mógł wyprzeć ten maryjny. Wypracowanie takiej przewagi zależałoby od powstania stabilnego kultu, musiałoby dojść do pewnej zmiany w jego krajobrazie.
Jaki jest stosunek Kościoła do doniesień o cudach?
Sceptyczny. Bierze się to z odpowiedzialności, jaka na nim ciąży. Kościół zajmuje się cudami przez duże "c", związanymi z procesami kanonizacji i beatyfikacji. Bada je zwykle po śmierci kandydata na błogosławionego czy świętego. Takimi jak płaczące obrazy czy figurki zajmuje się niezwykle rzadko. Płacząca figurka z Akity i płacząca płaskorzeźba z Syrakuz to jedyne znane mi przypadki takich zdarzeń, które znalazły formalne uznanie w oczach duchownych. Kościół jest ostrożny, bo nie chce narazić swojego autorytetu. Czerpie ze swojego doświadczenia, bo w historii zdarzały się już oszustwa. We Włoszech w latach 90. wykryto płaczącą figurkę Maryi, która działała na pilota. Najstarsze z takich oszustw pochodzi z XV wieku. Nie inaczej jest w przypadku wizjonerów. Dlatego zachowuje ostrożność i odpowiedzialność. I czeka. Jeśli ludzie będą podążali do Sokółki czy Legnicy, wtedy za jakieś 100 lat miejscowy biskup wyda oficjalny dekret o cudzie, legitymizując zdarzenie. Jeśli zaś wierni przestaną odwiedzać dane miejsce, bo stwierdzą, że nie otrzymują żadnych łask, to cuda te zostaną, jak wiele innych, zwyczajnie zapomniane.
***
Jacek Tabisz, Polskie Stowarzyszenie Racjonalistów
Skąd się biorą cuda?
Dla mnie nie ma czegoś takiego jak cuda. Jeśli wierzy się w bardziej naukowe wyjaśnienie świata, to nie wierzy się w cuda. Na przykład taki cud hostii uderza nie tylko w tych, którzy myślą racjonalnie, ale też w przedstawicieli innych religii. Dlaczego krwawiąca hostia nie zdarza się protestantom, dlaczego w Polsce nikt nie widzi imienia Allaha na niebie albo dlaczego Hindusi nie widzą na szybach Matki Boskiej. To uwarunkowania kulturowe. Tylko katolicy wierzą w to, że hostia ma związek z rzeczywistym ciałem Jezusa. Wizje biblijne są po prostu mało zgodne z naukowym obrazem świata. Ludźmi rządzą emocje. Wiele osób kultywuje religię, bo była w jej duchu wychowywana. Nie są filozofami i nie zadają sobie różnych pytań, więc wierzą w krwawiącą hostię, bo nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiali. Nie mają innego odniesienia niż pozytywne emocje i wspomnienia wyniesione z domu.
Maryja na szybie, Jezus na drzewie…
Psycholodzy ewolucyjni podkreślają, że mózg człowieka składa się z różnych modułów, podobnie jak zbudowany jest komputer. Jednym z takich modułów jest moduł rozpoznawania twarzy. Człowiek ma skłonność do widzenia twarzy we wszystkim: na toście, na szybie, na drzewie czy w kałuży. Jeśli dodamy do tego głęboką wiarę, to wiadomo, że człowiek nie zobaczy twarzy sąsiada, tylko kogoś dla niego ważnego – zazwyczaj osoby boskiej.
O cudzie z Legnicy
Przy okazji cudu w Sokółce złożyliśmy zawiadomienie do prokuratury (sugerowano w nim m.in., że mogło dojść do zbezczeszczenia zwłok – przyp. red.). Przy okazji wydarzeń w Legnicy nie zdecydowaliśmy się na taki krok. Wtedy to był happening, teraz zdecydowaliśmy się na rozmowę z naukowcem z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Usłyszeliśmy, że racjonalny naukowiec niczego nie wyklucza, ale bada. Specjalista zachował się obiektywnie. Obalono tezę o tym, że na hostii pojawiła się bakteria powodująca czerwoną barwę. Osobiście nie wierzę w cuda, ale zakładanie od razu, że może być to bakteria, to złośliwość.