Na zdjęciu są przytuleni. Żona i mąż. Wyglądają na szczęśliwych, chociaż ona była po kilku udarach. On się nią opiekował. Z oddaniem, które budziło podziw. Co stało się, że uderzał z taką mocą, że złamał wszystkie żebra i pękła wątroba? Dlaczego w małym domku pod Kutnem rozegrała się taka tragedia?
CZĘŚĆ PIERWSZA
SĄSIEDZI
Latem niewielki parterowy dom w Pleckiej Dąbrowie pod Kutnem wygląda malowniczo. Otoczony polami, z dala od innych zabudowań. Żeby tu dojechać i się nie zgubić, trzeba w odpowiednim momencie skręcić z głównej drogi w wąską, krętą asfaltówkę.
Zimą ten sam budynek wygląda jak wyjęty z koszmaru. W listopadzie ubiegłego roku przestała świecić latarnia, stojąca na wprost domu. Wieczorami tonął w kompletnych ciemnościach, które tylko w niewielkiej części rozpraszało światło z dwóch niewielkich okien.
Miejsce kaźni.
Tutaj kilka lat temu zamieszkali Darek i jego schorowana żona.
Miejscowi o przybyszach wiedzieli niewiele: ustalili, że 54-letni Darek też ma problemy zdrowotne i jest na rencie. Robotny, ale trochę nieśmiały. Można go było poprosić o pomoc przy pracach polowych. Mówił cicho, nieco niewyraźnie. Wcześniej pracował gdzieś za granicą na budowie. Z domu wychodził rzadko - najczęściej po to, żeby załatwić leki dla żony.
A Beata? Miła, trochę przy kości. Już po pięćdziesiątce. Bidulka, bo przez udar miała problemy z chodzeniem. Po tym, jak w kwietniu dostała kolejnego udaru, już prawie w ogóle nie wychodziła.
W weekendy - ze szkoły w Kutnie - przyjeżdżał do nich syn. "Uboga, ale kochająca się rodzina" - taką etykietkę dostali od sąsiadów.
Ksiądz wiedział, że korzystali z pomocy społecznej, a Darek czasami wypił. No, ale kto by nie wypił, skoro ma tyle na głowie?
Wszyscy zamarli, kiedy dowiedzieli się, że Darek jest mordercą, a Beata ofiarą. Był 30 listopada 2017 roku.
"Stało się coś niepojętego" - podkreślała sąsiadka (ta, której dom jest kilkaset metrów dalej).
Minęło kilka dni. Po szoku przyszło przerażenie.
Okazało się, że Beata zginęła w męczarniach.
Że "kochający mąż", który opiekował się nią z takim oddaniem, po prostu ją skatował.
Sekcja wykazała - jak czytano na wsi w prasie - że miała złamane wszystkie żebra. Ciosy sprawiły też, że pękła jej wątroba, podobnie jak jelito cienkie. Głośno było o tym, że po zabójstwie Darek miał zadzwonić na pogotowie i spokojnie mówić, że zabił żonę.
Jak to możliwe? Co stało się w niewielkim zielonym domku na uboczu?
CZĘŚĆ DRUGA
NIEOBECNI
Darek i Beata mieli czworo dzieci. Wszyscy na literę K:
Najstarszy Kamil, potem Katarzyna (oboje już po trzydziestce), Karolina, no i najmłodszy Konrad.
- Do końca był z rodzicami tylko Konrad. A reszta? Niech pan ich spyta, gdzie byli, jak ich ojcu brakowało siły - mówi Marta, siostra oskarżonego o morderstwo.
I opowiada: jej brat miał problem z alkoholem. Ale w ostatnim czasie - jak mówi - przytłoczyło go życie. Nie potrafił poradzić sobie z tym, że miał coraz więcej pracy przy żonie.
- Byłam z niego bardzo dumna. Beatka była dla mnie jak siostra. Dzięki Darkowi była zawsze umyta, zadbana. On chodził na zakupy, po lekarzach. Mył, pielęgnował, przewijał. Leki podawał - wylicza.
Mówi, że niejednego zdrowego by to przerosło. A jej brat długo dawał radę.
- Od zawsze miał na utrzymaniu całą rodzinę. Pracował dorywczo, bo był przekonany, że tak więcej zarobi - opowiada.
Nie może wybaczyć dzieciom, że zajęły się swoim życiem.
- On wydzwaniał, błagał o pomoc. Był bardzo samotny, zostawiony z tym wszystkim. W końcu nie wytrzymał - opowiada.
Marta tłumaczy, że Beata przed śmiercią miała przy sobie tylko męża i rodzinę z jego strony. Jej siostry pojechały pracować za granicą.
Ojciec zawsze był dobrym aktorem. Pił w domu. Awanturował się w domu. Wszystko zostawało w czterech ścianach. Dlatego sąsiedzi zawsze mieli o nim dobre zdanie
Katarzyna
Rodzeństwo Darka starało się wspierać ich dzieci. Wszystko zmieniło się, kiedy dowiedzieli się, że złożyły zeznania obciążające Darka - o tym, że znęcał się on już wcześniej nad Beatą. Pojawiły się pretensje.
Na tyle duże, że na pogrzebie zamordowanej 52-latki musiała być obecna ochrona.
- Doszło do tego, że jeden z braci mamy nam wygrażał. Mówił, że wyciągnie nas za włosy na środek kościoła i opowie o tym, jak niewdzięcznymi jesteśmy dziećmi - mówi Katarzyna.
Już na cmentarzu wykrzykiwał: "Gdzie byliście?!".
- Dla wszystkich staliśmy się tymi złymi - dodaje Kamil.
CZĘŚĆ TRZECIA
KONTEKST
Katarzyna: Łatwo nas oceniać. Mówić, że porzuciliśmy rodziców. Że nie reagowaliśmy na sygnały, na które zareagowałaby każda normalna osoba.
Jak ktoś nie zna kontekstu, to szybko wyrabia sobie zdanie. Ale życie jest bardziej skomplikowane.
Wiesz, jakie jest moje najwcześniejsze wspomnienie? Jak ojciec rzuca szklaną popielniczką o ścianę. Popielnica się roztrzaskuje, jej kawałek wbija się w rękę mamy.
Najstarsza rzecz, jaką pamiętam.
Jak byłem nastolatkiem, to usłyszałem, że mam iść do pracy. Pomóc utrzymać się rodzinie. No i poszedłem, porzuciłem szkołę i nigdy jej nie skończyłem. A to, co zarobiłem, to szło w gardło ojca. Mimo to nie żałowałem tej pomocy, bo wszyscy mieliśmy głęboko zaszczepione poczucie winy. Kiedy nie pomagałem, to dusiły mnie wyrzuty sumienia.
Kamil
Ojciec pił. Był alkoholikiem. A ta choroba polega na tym, że cały świat jest podporządkowany procentom. W życiu chodziłam do sześciu podstawówek. Siedem razy musieliśmy się przeprowadzać.
Kamil: "Nowy", "nowy" - tak na mnie mówili co roku w szkole. Dla dziecka zmiana środowiska to zawsze przeżycie. A my mieliśmy je regularnie. To był cykl naszego życia. Przenosiliśmy się gdzieś, bo ojciec zmieniał robotę.
Na początku było okej. Potem zdarzały mu się dwudniówki, potem trzydniówki. Na starcie pił tak, że nikt nie widział. Ale jak weekend rozszerzał mu się na pięć, sześć dni w tygodniu, to pracodawca się orientował. I wyrzucał ojca z roboty.
Katarzyna: Ojciec zawsze był dobrym aktorem. Pił w domu. Awanturował się w domu. Wszystko zostawało w czterech ścianach. Dlatego sąsiedzi zawsze mieli o nim dobre zdanie.
W jednej ze szkół zaprzyjaźniłam się z pewną dziewczyną, bo też miała ojca alkoholika. Tyle że mój ojciec nie leżał w rowie. W szkole mnie pytali, czemu zadaję się z tamtą "brudną i śmierdzącą dziewuchą". Też by mnie tak przezywali, ale mój ojciec potrafił robić dobre wrażenie. Nikt nie wiedział, przez co przechodzę ja, rodzeństwo i mama.
Kamil: Był taki czas, że nie pił. Siedem lat. Żyliśmy jak normalna rodzina. Taka, która może na siebie liczyć. Która może się skupić na ogarnianiu życia. Która nie boi się przemocy w domu. Która się nie wstydzi.
Katarzyna: To był fajny czas. Ojciec nauczył mnie łowić ryby. Mam dużo dobrych z nim wspomnień. Zajmował się wszystkim - pracował na budowie, był operatorem koparki... w końcu pojechał pracować w Niemczech. Jak mama go zobaczyła po powrocie, to zbladła z przerażenia. Zrozumiała, że znowu zajrzał do kieliszka. I że będzie źle.
Kamil: Po siedmiu latach spokoju wróciły stare demony. Kłótnie, wyzwiska, przemoc.
Katarzyna: Któregoś dnia obiecałam sobie, że ja tak nie skończę. Że będę miała dobre życie. Chciałam skończyć szkołę, dojść do czegoś. Ojciec, jak był pijany, to krzyczał i wyzywał. Darł zeszyty, wrzeszczał: "Wypierdalaj do pracy, studentko jebana!".
Kamil: Jak byłem nastolatkiem, to usłyszałem, że mam iść do pracy. Pomóc utrzymać się rodzinie. No i poszedłem, porzuciłem szkołę i nigdy jej nie skończyłem. A to, co zarobiłem, to szło w gardło ojca. Mimo to nie żałowałem tej pomocy, bo wszyscy mieliśmy głęboko zaszczepione poczucie winy. Kiedy nie pomagałem, to dusiły mnie wyrzuty sumienia.
Katarzyna: Mama widziała, jak on nas niszczy. Ale się go bała. Miała coś na kształt syndromu sztokholmskiego. Była uzależniona od swojego oprawcy. Nie chciała tego przerwać. W końcu zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy im w stanie pomóc. Że kochamy rodziców, ale im się po prostu nie da pomóc.
Kamil: W końcu zrozumieliśmy, że musimy się ratować. Najpierw wyprowadziła się Katarzyna, potem z domu została wyrzucona Karolina. Ja zostałem najdłużej, bo nie chciałem zostawić najmłodszego brata sam na sam z rodzicami. Potem o tym, co dzieje się w domu, dowiadywałem się przez telefon.
Jak miałem brać ślub, to rodzice zażądali tysiąca złotych, żeby się pojawili. To było coś jak łapówka. Zapłaciłem, bo nie wyobrażałem sobie, żeby ich nie było...
Katarzyna: Na mój ślub nie przyszli. Mówili, że to przez to, że nie chciałam pożyczyć im samochodu. Ojciec twierdził, że nie mają czym przyjechać. A przecież tydzień wcześniej byli samochodem u babci...
Nie do opisania jest to, co czułam, kiedy dostałam SMS z błogosławieństwem od rodziców. Akurat zakładałam suknię ślubną. Błogosławieństwa udzielała mi babcia, ta sama, która motywowała mnie do nauki.
A ojciec tego wieczoru pił. Pił i wydzwaniał. W SMS-ie było, że mnie kochają. Dopiero po pewnym czasie uwierzyłam. Zrozumiałam, że przecież muszą mnie kochać. W końcu jestem ich dzieckiem.
CZĘŚĆ CZWARTA
PROCES
Rozprawa Dariusza Ch. ruszyła w łódzkim sądzie okręgowym w tym tygodniu. Proces miał się rozpocząć o godzinie dziewiątej. Grubo przed czasem na sądowym korytarzu zrobiło się tłoczno.
Przyszło rodzeństwo oskarżonego, w tym Marta. Były siostry nieżyjącej Beaty (dziennikarzom pokazywały zdjęcie zabitej sprzed 30 lat, nowszego nie miały). Przy samych drzwiach usiadły dzieci pary.
Trzy grupy niemal ze sobą nie rozmawiały.
Wraz ze śmiercią mamy straciliśmy oboje rodziców. Mamę pochowaliśmy. A z nim już nigdy nie uda się to, o czym wszyscy w duszy marzyliśmy. Że znowu będzie dla nas tatą. Tak jak był przez siedem lat abstynencji. Nie umiem go nienawidzić. Chyba zawsze będę go kochać. I to mnie trochę przeraża.
Katarzyna
Z kilkunastominutowym opóźnieniem pojawił się konwój z aresztu. Dwaj funkcjonariusze prowadzili chudego mężczyznę z kajdankami na rękach. Spojrzenie miał puste, nieobecne. Nawet nie spojrzał na żadną z trzech grup zgromadzonych przed salą rozpraw.
Proces rozpoczął się od odczytania aktu oskarżenia. Wynikało z niego, że Dariusz bił Beatę, kopał, gniótł nogami.
Dariusz poinformował sąd, że nie będzie składał wyjaśnień. Zaznaczył też, że będzie odpowiadał tylko na pytania swojej obrończyni. Jej mówił, że opieka nad żoną go przerosła.
- Dzwoniłem do dzieci, ale one po prostu nie odbierały ode mnie telefonów - zeznał.
- W jakich relacjach pana dzieci wyprowadzały się z domu? - pytała obrończyni.
- Chyba w dobrych. No, mieli swoje życie. Szli na swoje. To naturalna kolej rzeczy - mówił.
- Co czuł pan w stosunku do żony?
- Kochałem ją - odpowiedział po chwili zastanowienia.
Sędzia odczytał na sali rozpraw zeznania, które składał w czasie śledztwa. Wynikało z nich tyle, że przed śmiercią żony pił alkohol.
"Wpadłem w jakiś dziwny stan. Pamiętam, że uderzyłem ją z pięści w brzuch. Ale to przecież nie mogło jej zabić. Nie pamiętam, co było dalej" - zeznawał.
Stwierdził też, że źle zrobił, mówiąc dyspozytorowi o tym, że zabił żonę.
"Ona była już zimna, a ja byłem po prostu wystraszony" - dodał.
Niemal nie patrzył w stronę sali, gdzie siedziała jego rodzina. Sprawiał wrażenie nieobecnego.
CZĘŚĆ OSTATNIA
BEZ ODWROTU
Kamil: Czy mogliśmy zrobić coś więcej? Chyba nie. Jakiś czas przed dramatem zadzwonił do mnie najmłodszy brat i powiedział, że ojciec bije matkę. Zadzwoniłem na policję, o co zresztą rodzina ojca miała do mnie potem olbrzymie pretensje. Policja przyjechała, ale mama powiedziała, że nie dzieje się jej nic złego. Radiowóz odjechał, brat zadzwonił ponownie. Powiedział, że matce teraz dostaje się jeszcze mocniej. Znowu zaalarmowałem policję, tym razem go zabrali. Rodzice dostali niebieską kartę. Mama niedługo potem ją wycofała.
Katarzyna: Na sali rozpraw wpatrywałam się w jego oczy. Sama nie wiem, czego szukałam. Chyba odpowiedzi, czemu człowiek, który powinien kochać, od zawsze niszczył nam życie. Nie widziałam jednak nic.
Kamil: Chyba chciałbym o tym wszystkim już zapomnieć. Stwierdzić, że najgorsze za nami. Ale od zawsze byliśmy uczeni poczucia winy.
Katarzyna: Wraz ze śmiercią mamy straciliśmy oboje rodziców. Mamę pochowaliśmy. A z nim już nigdy nie uda się to, o czym wszyscy w duszy marzyliśmy. Że znowu będzie dla nas tatą. Tak jak był przez siedem lat abstynencji. Nie umiem go nienawidzić. Chyba zawsze będę go kochać. I to mnie trochę przeraża.
***
Marta (siostra oskarżonego): Na końcu błagał o pomoc. Prawda jest taka, że zapłacił gigantyczną cenę za błędy sprzed lat, które popełnił przez alkohol. Staraliśmy się mu pomóc. Chyba jednak zbyt słabo.
Pokazuje w telefonie zdjęcie. Widać na nim uśmiechniętą Beatę i przytulającego ją Darka. Wyglądają na szczęśliwych. Fotografia wykonana kilka tygodni przed zabójstwem.
Darkowi grozi dożywocie.
*Niektóre imiona zostały zmienione