Dla nas edukacja jest jak religia. Pilnujemy, by kolejne reformy szkolnictwa nie robiły bałaganu, a nauczyciele zarabiali ponad średnią krajową. Ale przede wszystkim muszą mieć swobodę w pracy z dziećmi. Nie kontrolujemy ich, ufamy, mają wolny wybór metod nauczania – sami wskazują podręczniki i materiały naukowe. Metaforycznie: można jechać z Tallina do Waszyngtonu różnymi drogami, na przykład przez Paryż, Londyn czy Warszawę. Ale na koniec chodzi o to, by spotkać się we wspólnym punkcie. To idea naszej edukacji – mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 estoński ekspert Einar Värä.
Postradziecki niewielki bałtycki kraj króluje w rankingach mierzących poziom edukacji.
Estonia zajęła pierwsze miejsce w Europie i trzecie na świecie w badaniu PISA 2015, a wyprzedziły ją jedynie Singapur i Japonia.
Stworzone przez OECD badanie PISA (Programme for International Student Assessment) co trzy lata sprawdza umiejętności 15-latków w zakresie nauk przyrodniczych (biologia, geografia, fizyka, chemia) oraz matematyki i czytania ze zrozumieniem. W 2015 roku objęło 540 tysięcy uczniów z 72 krajów (wyniki testów PISA z 2018 roku są nadal w opracowaniu).
Według nich, grupa estońskich uczniów z ponadprzeciętnymi wynikami osiągnęła 13,5 procent, a ich wyniki poprawiają się co roku. W ostatnim rankingu Estonia wyprzedziła nawet stawianą za wzór Finlandię. O tym, gdzie leży klucz do sukcesu, rozmawiamy z Einarem Värä, byłym
ekspertem estońskiego Ministerstwa Edukacji, obecnie niezależnym doradcą.
Magdalena Chodownik: Estonia, według badań, ma jeden z najlepszych systemów edukacyjnych na świecie...
Einar Värä: ...a przynajmniej w Europie.
Ale po upadku Związku Radzieckiego Estonia musiała postawić ten system od nowa. To nie było tak bardzo dawno. Gdzie leży sekret jej szybkiego sukcesu?
Nie było tak, że wraz z upadkiem ZSSR zaczynaliśmy w Estonii od "punktu zero". W rzeczywistości kraj ma bardzo długą tradycję nauczania, która sięga czasów luterańskich. W kościołach bowiem trzeba było umieć czytać i liczyć. To sprawiło, że w XIX wieku ponad 90 proc. Estończyków, nawet z terenów wiejskich, potrafiło czytać i pisać. W tamtym czasie mieliśmy już także szkoły. Co ważne, tradycja ta łączyła kształcenie z lokalnymi społecznościami. To one, te społeczności, były właścicielami szkół. W latach 1920–1940, czasach niepodległej Republiki Estonii, zaczęliśmy budować swój system edukacji. Ale potem przyszli Sowieci i musieliśmy przyjąć ich metody. Przedmioty takie jak historia były pod kontrolą Moskwy, ale niektóre elementy naszej tradycji edukacji udało się zachować, na przykład nacisk na nauczanie matematyki i przedmiotów ścisłych. Więc kiedy w czasie pierestrojki i Gorbaczowa, w 1987 roku, znów rozpoczęliśmy tworzenie naszego własnego systemu edukacji, mieliśmy już jakąś bazę.
Jakie założenia towarzyszyły tworzeniu tegoż systemu?
Kiedy odzyskaliśmy niepodległość w 1991 roku, zaczęliśmy reformować nasz system. I to był, można powiedzieć, proces konsekwentny. W 1996 roku mieliśmy już nasz pierwszy narodowy program dla szkół powszechnych. Potem, w 2002 roku, mieliśmy kolejny, i w 2011 - kolejny. Teraz pracujemy nad następnym krokiem w stronę ulepszania narodowego curriculum. Bardzo ważne w tym procesie jest to, że nasze reformy są stabilne i wynikają z pewnej ciągłości zmian.
Kolejnym punktem naszego systemu jest to, że tradycje lokalnych społeczeństw będących odpowiedzialnymi za edukację, dobrze się sprawdzają. Ludzie na poziomie lokalnym zawsze będą zaangażowani i będą chcieli mieć najlepsze szkoły dla swoich dzieci. Bo oni wiedzą najlepiej, jak zorganizować system edukacji w obrębie ich własnej społeczności.
Więc na czym polega wyjątkowość systemu i podejścia do niego w Estonii?
Po pierwsze, nasza konstytucja nie jest tylko deklaracją, że każdy ma prawo do edukacji. Mówi ona także, że każdy ma prawo do bycia nauczanym w Estonii. To oznacza w praktyce, że dzieci pochodzące chociażby z rodzin rosyjskojęzycznych, które w Estonii stanowią jedną trzecią całej populacji i których rodzice chcą, by uczyły się w estońskojęzycznych szkołach, mają do tego prawo. Taka szkoła nie może powiedzieć: "Przepraszamy, nie zaakceptujemy twojego dziecka, ponieważ nie jest w stanie rozmawiać po estońsku". Szkoła musi ich do tego przystosować i kształcić. To jest dokładnie zapisane w naszej konstytucji.
Po drugie, bardzo ważne jest – co również jest ujęte w konstytucji – że państwo i lokalne społeczności muszą utrzymać wystarczającą liczbę szkół, aby umożliwić edukację wszystkim. Mamy szkoły państwowe i prywatne, ale większość z nich jest lokalna, tj. odpowiadają za nie okręgi, regiony itd.
Czy rząd wspiera edukację w Estonii? Protestujący w Polsce nauczyciele buntują się przeciwko niskim nakładom na edukację, szczególnie jeśli chodzi o ich zarobki.
Były prezydent naszego kraju Toomas Hendrik Ilves powiedział, że "edukacja jest rodzajem religii dla Estończyków". I tak jest naprawdę. Jako naród jesteśmy przekonani, że lepiej jest zapewnić dzieciom dobrą edukację niż dom czy konto w banku. Bo jeśli masz dobrą edukację, będziesz miał i konto w banku, i dom także. Nauka jest dla nas bardzo ważna. Dlatego 7 proc. budżetu naszego kraju przeznaczane jest właśnie na kształcenie.
Słyszałem, że nauczyciele w Polsce mają niskie pensje. Taki sam problem jest na Litwie czy Łotwie. W Estonii też go mieliśmy i to nie dalej niż 10 lat temu. Strajki były dość regularne, aż w końcu rząd zdecydował – by zapobiec protestom – że średnia pensja nauczyciela powinna być wyższa niż średnia pensja krajowa. Na przykład jeśli teraz średnia krajowa wynosi w przybliżeniu 1200 euro na miesiąc, nauczyciel powinien otrzymywać minimum 1300 euro na miesiąc. Tak żeby było powyżej.
Mówienie o inkluzywnej edukacji w Estonii, o prawie do nauki dla każdego w tym kraju nie jest sloganem – naprawdę w system włączony jest każdy, także ludzie z niepełnosprawnościami, rosyjskojęzyczni...
Tak, rzeczywiście. Stawiamy na edukację zintegrowaną i integrującą. Mamy tylko jeden narodowy program nauczania dla wszystkich dziewięcioletnich szkół i dotyczy obowiązuje on w edukacji podstawowej i obowiązkowej. A teraz jeszcze uprościliśmy program. Wszystko po to, by każda szkoła mogła znaleźć swoje miejsce w ramach jego założeń. Oczywiście mamy szkoły specjalne, na przykład dla uczniów z zaburzeniami słuchu czy niewidomych, ale to dlatego, że metody nauczania są w tych wypadkach bardzo różne. W miarę możliwości jednak i tych uczniów staramy się włączać w normalne klasy. Myślimy, że to najlepsza droga dla nich, by rozwijali swoje kompetencje i wiedzę.
Z tego też powodu dopuszczamy możliwość autonomicznego dobierania metod kształcenia przez nauczycieli. Pomysłodawcom narodowego curriculum chodzi o to, żeby każda szkoła miała swoją własną "twarz", osobowość, naturę i by mogła dostosować sposoby nauczania do swoich uczniów. Myślę, że to jest bardzo ważne. Szczególnie w szkołach ponadpodstawowych staramy się dać uczniom możliwość wybierania tematów, materiałów naukowych tak, by jak najlepiej odpowiadały ich potrzebom.
W tym tygodniu miałem wizytację ukraińskich nauczycieli w Tallinie. Pokazaliśmy im nasze szkoły. Odwiedzający powiedzieli, co było bardzo ciekawe, że każda szkoła różni się od poprzedniej. Na Ukrainie szkoły są do siebie bardzo podobne, jakby były zbudowane wszystkie z tego samego materiału, a w naszym kraju każda szkoła naprawdę ma swój własny charakter. Każda jest inna.
Czyli ogólnokrajowe curriculum daje nauczycielom przestrzeń do doboru własnych metod i możliwość skupienia się na pracy takiej, jaka wydaje im się najbardziej efektywna i najlepsza dla uczniów z ich konkretnej klasy czy szkoły?
Absolutnie tak. Naprawdę myślę, że jesteśmy jednym z najlepszych krajów w Europie i nawet w niektórych kwestiach na świecie. Wracając do grupy ukraińskich nauczycieli, którzy przyjechali z wizytą, ciągle pytali mnie: "Jak kontrolujecie nauczycieli?". A my ich po prostu nie kontrolujemy.
Są tylko dwa przypadki, które mogą zwrócić naszą uwagę i spowodować pewną kontrolę. Po pierwsze, jeśli są jakieś uwagi dotyczące funkcjonowania szkoły, tj. jeśli rodzice skarżą się na szkołę i jeśli występują w niej jakieś problemy. To są oczywiście sytuacje, które musimy sprawdzać. Kolejna kwestia to rezultaty uczniów. Jeśli ich wyniki są bardzo złe, to wtedy staramy się ustalić, gdzie leży problem. Ale nie kontrolujemy nauczycieli cały czas. Ufamy im. Wierzymy, że znają najlepszy sposób kształcenia podopiecznych. Dlatego też mają wolny wybór metod nauczania – sami wskazują podręczniki i materiały naukowe.
Naprawdę ufamy szkołom i ufamy nauczycielom.
Nie macie problemów z nauczycielami? Wszyscy są wystarczająco kompetentni?
Nie jest tak, że nie mamy problemów, ale te problemy dotyczą innych kwestii. Średnia wieku naszych uczących to prawie 50 lat. I to jest wyzwanie, bo młodzi ludzie nie chcą uczyć, bo takie pieniądze mogą zarobić w dużo prostszy sposób w innych zawodach.
Jeśli chodzi o kompetencje, to mamy bardzo proste wymagania dla tych, którzy nauczycielami chcą zostać. W państwowym systemie edukacji przyszły nauczyciel musi mieć dyplom magistra. I tyle. Wierzymy, że jeśli ten tytuł ma, jest też wystarczająco mądry, żeby być dobrym nauczycielem.
Czy macie specjalne szkolenia, czy kursy dla nauczycieli?
Tak, oczywiście, ale nie wymagamy od nauczycieli, by brali w nich udział. W każdej szkole jest fundusz na nauczycielskie pensje i 1 proc. tego funduszu jest przeznaczony na szkolenia. Przewodniczący szkół mogą oferować swoim nauczycielom różne kursy, mając możliwość finansowania ich. Szkoleniowców także mamy różnych – są uniwersytety albo prywatne organizacje, które mają licencję, by prowadzić takie szkolenia. Możliwości są duże.
A jak wygląda dzień nauczyciela w Estonii? W Polsce jednym z podnoszonych problemów jest to, że nie otrzymują wynagrodzeń za pracę po godzinach, na przykład za przygotowywanie lekcji. W Estonii też tak jest?
Mieliśmy ten sam problem w Estonii. Teraz jest tak, że pełen etat nauczyciela równa się 35 godzinom pracy tygodniowo. Podkreślam – nie lekcji, a pracy. Oznacza to, że nauczyciel, szacunkowo, poświęca siedem godzin pracy dziennie, czyli podobnie jak w wielu innych zawodach.
Różnie natomiast rozkładają się proporcje i to dyrektor placówki decyduje o pracy nauczycieli. Może być tak, że nauczyciel ma 18 godzin lekcyjnych, a pozostały czas poświęca na przygotowania do tychże lekcji czy na sprawdzanie prac domowych. Może być też tak, że ma cztery godziny lekcyjne w tygodniu, a resztę czasu poświęca na inne obowiązki na przykład organizowanie aktywności pozaprogramowych.
Zamysł tego podejścia jest taki, że nauczyciel ma określone godziny pracy i w ramach tych godzin powinien się z pracą wyrobić, a potem iść do domu i wypoczywać. Oczywiście i tu wynikają pewne problemy, system nie jest idealny, na przykład z powodu braku nauczycieli w niektórych szkołach, w których liczba lekcji przypadająca na jednego nauczyciela jest wysoka. Idea jest jednak taka, że nie kalkulujemy lekcji, tylko godziny pracy.
A co czyni dobrego nauczyciela?
Najważniejszą sprawą jest, żeby chciał być nauczycielem. Jeśli ta praca ma być dla niego jakiegoś rodzaju karą, to w tym przypadku żadne kompetencje nie pomogą. Myślę, że to bardzo ważne kryterium. Szczęśliwie mamy wielu pełnych entuzjazmu nauczycieli w Estonii. I to też właśnie za sprawą tej autonomiczności, jaką im dajemy. Dzięki temu, że mogą decydować, jakich używają metod i z jakich podręczników korzystają. To po pierwsze.
Po drugie, istotna jest właśnie ta autonomia, dająca możliwość decydowania o tym, jaka jest najlepsza droga, by uczyć swojego przedmiotu i to tę konkretnie klasę. Nie można używać tej samej metody we wszystkich klasach, wobec wszystkich dzieci i do tego jeszcze rok po roku to powtarzać. Więc kolejną z takich kompetencji jest umiejętność niezależnego decydowania o metodach nauczania i wyborze materiałów naukowych.
Trzecim punktem jest sama wiedza dotycząca metod nauczania i materiałów naukowych, tak by nauczyciel znał źródła, możliwości i był w stanie dobrze wybrać.
A czy przy tak dużej dowolności nie pojawia się problem, że dzieci, które opuszczają szkoły, mają na koniec edukacji podstawowej różną wiedzę?
Dla nas liczą się efekty. Szkoła i nauczyciele mają prawo wybierać metody i materiały naukowe. Co więcej, szkoły mają prawo zmieniać nazwy przedmiotów. Weźmy za przykład obowiązkowe klasy z matematyką i angielskim. Szkoła może zadecydować o połączeniu matematyki z angielskim i nauczać matematyki po angielsku. Wymogiem jest, żeby na koniec uzyskać wymagane wyniki nauczania, czyli żeby uczeń znał i matematykę, i angielski. Takich samych rezultatów wymaga się od wszystkich uczniów w kraju. Ujmijmy to tak – można jechać z Tallina do Waszyngtonu różnymi drogami, na przykład można jechać przez Paryż, Londyn czy Warszawę. Wszystkim jednak chodzi o to, żeby dostać się do Waszyngtonu. To jest właśnie pomysł na narodowe curriculum. Można wybrać różne drogi, ale na koniec chodzi o to, by spotkać się we wspólnym punkcie.
Curriculum w polskich szkołach powszechnych jest jasno określone i nauczyciele muszą się go trzymać. Czy takie metody działania jak w Estonii, czyli dobieranie metod i materiałów, sprawiają, że dzieci uczą się chętniej, z większym zaangażowaniem? I wychodzą ze szkoły z różnymi kompetencjami?
Myślę, że nie może być tak, żebyśmy edukowali jedynie kierowców. Są jeszcze piloci, marynarze itd. Jest zapotrzebowanie i na innych specjalistów. Dokładnie tak samo jest w szkołach. Nie potrzebujemy uczniów, którzy potrafią jechać jedną i tą samą drogą. Potrzebujemy ludzi, którzy będą mogli pojechać różnymi drogami. Tak wygląda życie. Nie jest jednokolorowe, a z wieloma, wieloma kolorami. Potrzebujemy ich wszystkich.
Czyli ten różnorodny system pracy w szkołach przygotowuje uczniów do życia lepiej? Do lepszego odnajdywania się pracy na rynku?
Tak. I nie chodzi tu tylko o rynek pracy, ale także o proces ciągłego uczenia się. Jeśli rozumiemy, co znaczy żyć w kapitalizmie, rozumiemy także, że co 10 lat następuje kryzys. To oznacza, że ludzie tracą pracę, a duży procent pewnych zawodów już nie powraca. Muszą więc zdobyć nowy zawód, być zdolni do zdobywania nowej wiedzy. Słowem - muszą być gotowi na to, by uczyć się przez całe życie.
Właśnie. Drugą rzeczą, z której Estonia słynie, jest IT. Czy to też oznacza, że szkoły są innowacyjne i przyjazne nowym technologiom i rozwiązaniom?
Tak. Całe nasze życie jest e-życiem i naprawdę jesteśmy z tego sławni. To czyni je łatwiejszym, dużo łatwiejszym. Na przykład ja potrzebuję jedynie dwóch minut, żeby wypełnić deklarację podatkową czy wymienić prawo jazdy. Więc jeśli chcemy, by nasze społeczeństwo odnalazło się w tego rodzaju świecie, musimy je do tego przygotować. Wiemy przecież, że studenci mają smartfony w swoich kieszeniach. Jakimś rozwiązaniem jest walczyć z tym. My jednak staramy się korzystać z BYOD (bring your own divice), czyli korzystać z tych urządzeń w procesie nauczania.
W Estonii jest wymóg prawny dotyczący wydawców podręczników. Ci, którzy wydają je w formie papierowej, muszą również udostępniać te same podręczniki online, nie w PDF jednak, ale w formacie interaktywnym. Zamysł zapisu jest taki, by do 2020 roku szkoły miały możliwość nauczania bez korzystania z papierowych podręczników w ogóle, tj. by korzystać tylko z tego, co będzie dostępne online. Nie będą musiały tego robić, nie będą zobligowane, ale będą miały taką możliwość.
Mamy też platformę e-szkoła, stworzoną przez państwo, z której każdy nauczyciel może ściągnąć materiały naukowe. To ogromne źródło materiałów naukowych.
Czy to oznacza, że nauczyciele, którzy mają 50 lat, są całkowicie przygotowani do korzystania z tego e-naukowego świata?
To nie jest obligatoryjne, ale mają taką możliwość. Jest natomiast pewne konieczne minimum. Oczywiście nie wszyscy są z tego zadowoleni, a muszą się tego nauczyć. Szkoły mają e-dzienniki i nauczyciele muszą je wypełniać. To sposób komunikacji z uczniami i rodzicami. Na początku na pewno jest to trochę trudne, ale jeśli potrafi się z tego korzystać, to z czasem ułatwia życie. Tak samo jak w przypadku wspomnianych deklaracji podatkowych czy wyrabiania nowego prawa jazdy.
Ja sam mam 58 lat, ale dla mnie to jest normalne, że ciągle uczę się nowych rzeczy. Tak wygląda życie. Czasami śmiejemy się, że w naszym kraju internet jest nawet w lasach. Po co i dla kogo on tam jest…? Ale w rzeczywistości tak właśnie jest – można połączyć się z internetem także w lesie.
Czy ten system nauki e-szkoły dla nauczycieli jest wspierany przez rząd?
Sam pracuję dla fundacji norweskiej, w której zajmujemy się wdrażaniem nowych rozwiązań. Ministerstwo Edukacji te rozwiązania tworzy, a my je właśnie wdrażamy. Naszym zadaniem jest implementacja nowych pomysłów i rozporządzeń dotyczących edukacji powszechnej. Ale są też inne fundacje, działające na przykład na rzecz innowacji edukacyjnych. One pracują nad poprawianiem i rozwijaniem e-kompetencji, także wśród nauczycieli.
Jak wygląda dzień nauki z perspektywy uczniów? Czy mają dużo testów? Prac domowych?
Oczywiście uczniowie mają dużo pracy i szukamy rozwiązań, które pozwoliłyby tego uniknąć. Zazwyczaj, by policzyć pracę uczniów, sumuje się ich godziny lekcyjne. Niestety, nikt nie liczy, ile czasu uczniowie muszą spędzać w domu, na przykład na odrabianiu lekcji. Debatujemy nad tym właśnie w Estonii – czy nie lepiej liczyć nie tylko czas spędzony w szkole na zajęciach, ale także godziny, które spędzają na nauce w domu. Tak jak jest na uniwersytetach. W systemie europejskim opartym na tzw. kredytach liczy się na przykład 26 godzin pracy, kiedy wykłady tak naprawdę to 13 godzin (drugie 13 godzin – samodzielna praca studentów). Tak samo powinno się traktować uczniów szkół powszechnych na niższych szczeblach edukacji. Pytanie o czas ich pracy w szkole i poza nią jest właściwie bardzo aktualnym dla nas pytaniem. Od czasu do czasu mamy bardzo gorące dyskusje na ten temat.
Jeśli chodzi o testy, to one także podlegają decyzji nauczycieli prowadzących. Mamy oczywiście ogólne regulacje, na przykład zapisy o tym, że dzień po wakacjach nie można ich przeprowadzać czy że nie może ich być więcej niż dwa w ciągu jednego dnia.
Są także standardowe testy państwowe po trzech i sześciu latach, ale nie wszystkie szkoły biorą w nich udział. One są po to, by państwo wiedziało, jak przedstawia się sytuacja, a nie po to, by kogoś ukarać czy pokazywać, że jakieś szkoły są bardzo dobre, a jakieś bardzo złe. Nie chcemy tworzyć rankingów. Do tych testów wybieramy różne przedmioty – raz język estoński, a czasami WF czy sztuki plastyczne, by pokazać ważność także tych przedmiotów. Testy wysyłamy do wybranych szkół, które będą reprezentatywne dla poziomu nauczania w kraju. Później szkoły odsyłają wyniki. Inne szkoły także mają prawo w nich uczestniczyć, ale już nie muszą odsyłać rezultatów. My zajmujemy się analizowaniem stanu edukacji w Estonii – jak wdrażany i realizowany jest program nauczania, jakie są problemy, co powinno zostać zmienione. To taki rodzaj monitoringu, ale nie kontroli w dobitnym znaczeniu tego słowa.
Po dziewiątej klasie, czyli w chwili kończenia szkoły, uczniowie muszą przejść trzy egzaminy: z języka estońskiego, matematyki i jednego przedmiotu wybranego przez ucznia. Po ukończeniu szkoły ponadpodstawowej muszą zdać trzy państwowe egzaminy – znów język estoński, matematyka i język obcy. Następnie mają egzaminy szkolne i muszą zaliczyć pracę badawczą. Tak wygląda system w naszym kraju.
A czy nauczyciel w Estonii jest zawodem prestiżowym?
Są szanowani. Jednak dużym problemem dla nas jest to, o czym wspominałem - że obecnie na uniwersytetach brakuje ludzi, którzy chcieliby zostać nauczycielami.
W Finlandii na przykład ogromna liczba młodych ludzi chce uczyć i szkoły mają szansę wybierać tylko najlepszych studentów. To jest ciekawy fenomen, że tylko w Finlandii status nauczyciela jest tak wysoki. W innych krajach ta sytuacja wygląda zgoła inaczej.
To jest nawet pewną sprzecznością, że w Estonii wierzymy, iż edukacja jest bardzo ważna, ale z drugiej strony nie doceniamy nauczycieli wystarczająco. Tak to widzę. Oczywiście nagradzamy najlepszych, każdego roku wybieramy najlepszego z nich, robimy kampanię "młodzi ludzie wracają do szkół", ale wciąż wydaje mi się, że musimy zrobić więcej, by podnieść prestiż zawodu nauczyciela.
Czy uczniowie w Estonii lubią chodzić do szkoły?
Czasem mówimy, że nasi uczniowie są mądrzy, ale nieszczęśliwi. To zależy tak naprawdę od tego, jakie postawi się pytanie. Jeśli zapytasz Estończyka: "Czy jesteś szczęśliwy?", Estończyk odpowie, że oczywiście "NIE!". Ale jeśli zapytasz: "Z czego jesteś niezadowolony?", wtedy odpowiadają: "Nie ma nic, z czego byłbym niezadowolony". Podczas testów PISA w 2015 roku to pytanie było sformułowane inaczej. Wyszło na to, że nasi studenci nie są aż tak bardzo nieszczęśliwi, ale problem braku "radości ze szkoły" występuje.
Trzeba jednak pamiętać, że szkoła nie jest usługą ani spektaklem w teatrze. Szkoła to praca, ciężka praca. I dlatego w jej przypadku nie chodzi tylko o radość. Trzeba pracować, wkładać w nią wysiłek. Normalne więc jest, jeśli stwierdzimy, że szkoła jest czasem trudna. Tu nie chodzi o wstawanie rano, o osiem godzin zabawy i powrót do domu. W ten sposób niczego byśmy się nie nauczyli. Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać, żeby obłożenie pracą było proporcjonalne.
Myślę, że te porady są warte rozpowszechniania...
Zawsze sugeruję naszym znajomym z Gruzji czy Ukrainy, żeby patrzyli nie tylko na to, co robimy dobrze, ale też na to, co robimy źle. Nie podążajcie śladem naszych błędów. Popełniajcie swoje własne błędy.