Zachwycali, inspirowali, walczyli o wielkie idee, odkrywali nowe oblicza sztuki, muzyki i filmu. Ich artystyczny dorobek stał się nieśmiertelną częścią kultury najnowszej. Rok 2016 w powszechnej pamięci zostanie zapewne na długie lata zapamiętany jako jeden z najsmutniejszych w świecie kultury ostatnich dekad.
Może to tylko zrządzenie losu, może jakiś misterny plan sił nadprzyrodzonych, ale liczba wybitnych artystów, którzy zmarli w 2016 r., jest zasmucająca.
Przygnębiającą listę – liczącą ponad 120 nazwisk – otworzyła śmierć Natalie Cole. Zdobywczyni m.in. dziewięciu statuetek Grammy, jedna z najważniejszych artystek rhythm & bluesa, córka słynnego Nata Kinga Cole'a, zmarła 1 stycznia 2016 r. Tylko w styczniu odeszli m.in.: David Bowie, Alan Rickman, Glenn Frey (The Eagles), Black, Ettore Scola, Jacques Rivette czy Bogusław Kaczyński. Potem z każdym tygodniem ta lista tylko się wydłużała.
Publicyści najbardziej opiniotwórczych tytułów na świecie próbowali odpowiedzieć na pytanie, które i tak pozostaje bez odpowiedzi: dlaczego tak wielu artystów zmarło właśnie podczas minionych 12 miesięcy? Wnioski z tych przemyśleń wskazują przede wszystkim na wiek tych, którzy odeszli. Dziennikarze serwisów CBS News, BBC News czy "Variety" piszą wprost, że można było się tego spodziewać. Zwłaszcza w odniesieniu do wybitnych postaci, które swoją karierę rozpoczynały jeszcze w latach 60. minionego wieku. Jednak nawet w przypadku informacji o śmierci twórców w podeszłym wieku często budziły one zaskoczenie i niedowierzanie. W komentarzach i kondolencjach pojawiały się słowa, że to za wcześnie.
Spore grono tych, których pożegnaliśmy w mijającym roku, to ludzie między 50. a 70. rokiem życia – czyli zdecydowanie poniżej średniej oczekiwanej długości życia w takich krajach jak: USA (79,68 lat), Wielka Brytania (80,54 lat), Francja (81,75 lat) czy Polska (77,54 lat).
Bowie, Prince i George Michael
Szczególnie dotkliwy mijający rok był dla muzyki. I nie o statystyki chodzi, ale o rangę osób, które odeszły. Fani na całym świecie z niedowierzaniem przyjmowali informacje o śmierci największych gwiazd muzyki pop, rocka, soulu, jazzu czy piosenki poetyckiej. Tak było 10 stycznia, kiedy zmarł David Bowie, 21 kwietnia, gdy odszedł Prince, czy 25 grudnia, kiedy cały świat przy dźwiękach "Last Christmas" dowiedział się o śmierci George'a Michaela. Pustka po tej trójce jest nie do wypełnienia – odeszły talenty, które wyznaczały kierunki muzyki rozrywkowej przez ostatnie dekady. Każdy z nich zostawił dziesiątki nieopublikowanych nagrań, materiałów archiwalnych. Miłośnicy ich muzyki z niecierpliwością czekają na ich publikację.
Leonard Cohen, który odszedł 7 listopada w wieku 82 lat, zmarł tak jak żył – po cichu, gdzieś poza głównym nurtem. Informacja o śmierci jednego z największych bardów XX wieku przekazana została trzy dni po jego śmierci.
Jak informował wówczas magazyn "Rolling Stone", Cohen pracował nad nową muzyką przed śmiercią. "Mój ojciec odszedł spokojnie w swoim domu w Los Angeles, wiedząc, że skończył album, który uważał za jeden ze swoich najlepszych" – napisał Adam, syn Leonarda Cohena. "Do ostatnich chwil pisał ze swoim wyjątkowym poczuciem humoru" – dodał. Sam artysta mówił 17 października w wywiadzie dla "New Yorkera", że jest gotowy, by umrzeć. – Mam nadzieję, że nie jest to zbyt niewygodne. Mnie już wystarczy – powiedział.
Świat muzyki żegnał w 2016 r. również wybitnych przedstawicieli muzyki poważnej: angielskiego dyrygenta i skrzypka Neville'a Marrinera czy sir Petera Maxwella Daviesa, jednego z najwybitniejszych kompozytorów przełomu wieków.
W Polsce pożegnaliśmy m.in. Bogusława Kaczyńskiego – popularyzatora opery, operetki i muzyki poważnej, krytyka i publicystę muzycznego – oraz Eugeniusza Rudnika, który określany był "ojcem polskiej muzyki elektronicznej".
Pionierzy kina, wybitni aktorzy
Przemysł filmowy również żegnał swoje wielkie legendy. W krótkim odstępie czasowym odeszła grupa reżyserów, którzy zmienili oblicze kina światowego: Ettore Scola, Jacques Rivette, Andrzej Żuławski, Abbas Kiarostami. Zmarli także: Andrzej Kondratiuk (którego Polska pokochała za nieśmiertelną "Hydrozagadkę"), Tadeusz Chmielewski ("Nie lubię poniedziałku", "Jak rozpętałem II wojnę światową").
W wieku 90 lat, tuż po pierwszym, zamkniętym pokazie swojego 40. filmu odszedł Andrzej Wajda. Jednemu z najważniejszych twórców w historii polskiego kina i teatru hołd złożył cały artystyczny świat.
Bohdan Smoleń,Andrzej Kopiczyński,Marian Kociniak, Halina Skoczyńska, Monika Dzienisiewicz-Olbrychska – to tylko niektórzy z aktorskiego grona, którego już nie zobaczymy na żywo.
W styczniu Wielka Brytania z wielkim smutkiem pożegnała Alana Rickmana, który zapisał się jako wszechstronny, charyzmatyczny aktor o bardzo bogatych warunkach. Zarówno w rolach teatralnych – pamiętnych kreacjach szekspirowskich – jak i w rolach czarnych charakterów sprawdzał się rewelacyjnie.
Po długoletniej walce z chorobą zmarł także Gene Wilder – znany z takich filmów jak "Willy Wonka i fabryka czekolady", "Producenci", "Młody Frankenstein" czy "Płonące siodła".
Z trudem znajdzie się fanów filmowych komedii, którzy nie znaliby zabawnej serii o żandarmach z St. Tropez. W 2016 r. pożegnaliśmy dwoje odtwórców głównych ról komedii Louisa de Funesa. W styczniu odszedł Michel Galabru, znany głównie z roli cholerycznego Jerome'a Gerbera z serii filmów o żandarmach z St. Tropez. W grudniu zmarła Claude Gensac – filmowa żona de Funesa, ale także jedna z najbardziej charyzmatycznych i charakterystycznych francuskich aktorek. Grała do końca swojego życia.
Debbie Reynolds i Carrie Fisher – matka i córka, które łączyła bardzo skomplikowana i trudna miłość (o niej powstała autobiograficzna książka Fisher "Pocztówki znad krawędzi" będąca podstawą filmu z Meryl Streep i Shirley MacLaine w rolach głównych). 60-letnia Fisher, którą świat kocha za rolę księżniczki Lei w sadze "Gwiezdne wojny", odeszła 27 grudnia. Dzień później świat obiegła wiadomość, że nie żyje jedna "z ostatnich arystokratek Hollywoodu", legendarna Debbie Reynolds. Mówi się, że niemal jednoczesna śmierć tych wielkich artystek to dowód na silą więź, jaka je łączyła.
Pozostaje mieć nadzieję, że 2017 rok będzie odrobinę łaskawszy dla kultury.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl