Czarny Poniedziałek zaskoczył Polskę. Zrodzony w internecie protest zdaniem krytyków miał skończyć się na czarnych sukienkach w profilowych zdjęciach. Jeszcze w piątek przeważały głosy sceptyków wieszczących, że demonstracje zostaną zastąpione przez hashtagi, że posłów nie wystraszą wydarzenia na Facebooku. W poniedziałek okazało się, że 100 tys. strajkujących kobiet to wierzchołek góry lodowej, która wyrosła w mediach społecznościowych. Co dalej?
Zaczęło się od głosowania w Sejmie. W piątek 23 września posłowie zajęli się dwoma projektami zmieniającymi ustawę aborcyjną. Pierwszy zakładał jej liberalizację, drugi znaczne zaostrzenie. I choć oba były projektami obywatelskimi, a takie według zapowiedzi Prawa i Sprawiedliwości nie powinny trafić do kosza po pierwszym czytaniu, pierwszy odrzucono, a drugi został w grze.
Taki obrót spraw zbulwersował nie tylko tzw. środowiska pro-choice, ale też całe rzesze kobiet niezwiązanych z polityką. Pierwszym aktem sprzeciwu był czarny strój. Na znak żałoby za swoim prawem do stanowienia o ciąży kobiety założyły czarne sukienki i zalały nimi media społecznościowe. Potem doszły tradycyjne zmiany zdjęć profilowych – na czarne. Wkrótce protest wyglądał jak typowa reakcja w serwisach społecznościowych – gwałtowna, ale krótka i bez znaczenia w realu.
"To jest nic, to tylko focia"
Wiele głosów wyśmiało taką formę wyrażania oburzenia. Dziennikarka Karolina Korwin-Piotrowska w programie "Tak Jest" w TVN24 uznała, że to nic. – Daje to poczucie iluzorycznej wspólnoty. Bo to się po to robi. Jest to w sumie zamiast. I nie robi nic. Są tacy ludzie, którzy mówią: zróbmy chociaż to, lepiej niż żebyśmy niczego nie zrobili. Ale właśnie to jest nic, to jest tylko focia – mówiła. – Bardzo bym chciała, żeby się babki wzięły, ale nie za robienie selfików, tylko za prawdziwą robotę – dodawała Korwin-Piotrowska.
Taka postawa nie dziwi. Wielu badaczy internetu wskazuje na zjawisko tzw. slack- bądź clicktywizmu. Jest to podejmowanie aktywności społecznej w przestrzeni wirtualnej zamiast w realu. – Kiedyś nie było możliwości wyrażenia swoich poglądów i swojego niezadowolenia w inny sposób, dlatego ludzie wychodzili na ulicę. Teraz możemy protestować w mediach społecznościowych. To jednak nieczęsto przekłada się na rzeczywistość – wyjaśnia dr Paweł Wieczorek z Uniwersytetu SWPS. Slacktywizm nie ma realnego wpływu, ale daje poczucie spełnienia. Poczucie, że zrobiono coś dobrego.
To poczucie złudne, bo większość internetowych zrywów kończy się na cyfrowym szumie. Jedynym jak dotąd spektakularnym przykładem powodzenia w Polsce był sprzeciw wobec umowy ACTA z 2012 r. Wskutek masowych protestów, które z sieci wyszły na ulice, premier Donald Tusk "zawiesił" ratyfikację podpisanego porozumienia. – W wydarzeniu ACTA na Facebooku uczestniczyło prawie 500 tys. osób. Rząd się wycofał – przypomniał dr Dominik Batorski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, który badał ACTA i protesty z nią związane. ACTA to jednak przypadek rzadki, wyjątek potwierdzający regułę.
Janda przekonała
W kilka dni po głosowaniach w Sejmie w sceptycznym wobec internetowego zaangażowania tłumie opinii błysnął nagle wpis Krystyny Jandy. Aktorka przypomniała o Islandkach, które o swoje prawa walczyły ponad 40 lat temu. Generalny strajk kobiet przeprowadzony 24 października 1975 r. sparaliżował Islandię i wywołał rewolucję pozycji społecznej kobiet. Pięć lat później Islandia wybrała na swego prezydenta kobietę.
Wpis Jandy był iskrą, od której zapaliła się beczka prochu niezadowolenia z procedowania restrykcyjnego projektu antyaborcyjnego. "Jeśli Państwo zorganizujecie taki protest, nagłośnicie go w całej Polsce, a nie tylko na Fb, przystąpię do niego z całym przekonaniem. Ale trzeba stworzyć minimum szansy, żeby się udał" – napisała aktorka.
Deklaracja ta wywołała burzę, której efekty uwidoczniły się jeszcze przed strajkiem. 1 października przed Sejmem zebrała się manifestacja pod hasłem: "Żarty się skończyły! Moje ciało, moja sprawa". Wzięło w niej udział ok. 5 tys. osób.
Sieć wydarzeń
Organizacja przewidzianego na poniedziałek 3 października strajku przebiegała głównie na Facebooku. O wszystkich manifestacjach, nawet tych najmniejszych, można było przeczytać w głównym wydarzeniu, zatytułowanym "Ogólnopolski strajk kobiet! Polish women on strike!". Tam swój udział zapowiedziało ponad 118 tys. osób. Organizatorzy lokalnych protestów zaczęli zakładać pokrewne wydarzenia w serwisie społecznościowym. W sumie powstało ich około 150 z Polski i około 60 z zagranicy.
Koordynacja strajku od pierwszego spontanicznego postu zajęła raptem tydzień. Ta błyskawiczna mobilizacja byłaby niemal niemożliwa bez serwisów społecznościowych. – Trudno bez mediów społecznościowych zbudować tak szybko działania o rzeczywiście dużej skali – mówił dr Batorski w rozmowie z tvn24.pl.
Poza przyspieszeniem komunikacji i ułatwieniem koordynacji media społecznościowe mają jeszcze jeden niebagatelny atut. – Informacje są udostępniane przez naszych znajomych. Widzimy, kto jest zaangażowany. Dzięki temu wytwarza się tzw. "wiedza wspólna". Nie chodzi o to, że wszyscy wiemy, że ma być protest, ale że wiemy, że nasze koleżanki będą w nim uczestniczyć, a one wiedzą, że my będziemy uczestniczyć – zauważa badacz.
O ile zatem masowe lajkowanie wydarzeń może budzić obawy o realność protestu, o tyle zdjęcia znajomych maszerujących w tłumie wyraźnie go urzeczywistniają.
Miliony lajków
A trzeba przyznać, że materiały z protestów cieszyły się mediach społecznościowych wielką popularnością. Według danych systemu analitycznego Monitori liczba postów zawierających sformułowania "Czarny Protest" i "Czarny Poniedziałek" na Facebooku, Twitterze i Instagramie po 23 września sięgnęła 1,5 mln, z czego w pierwszym z tych trzech serwisów przekroczyła milion.
Olbrzymią popularnością cieszyły się też pojedyncze posty. W poniedziałek o godz. 15:39 w grupie "Ogólnopolski Strajk Kobiet" zostało opublikowane nagranie pokazujące manifestację na placu Zamkowym w Warszawie z lotu ptaka. W ciągu niespełna 45 min zostało polubione ponad 33 tys. razy. Po kilku dniach wideo lubi 117 tys. osób, a udostępniło ponad 25 tys.
Zdjęcie mężczyzny czekającego z kanapkami dla strajkujących kobiet zostało opublikowane w grupie "Męskie wsparcie strajku kobiet" i polubione ponad 59 tys. razy.
Licznie lajkowane były również zdjęcia pokazujące tłum protestujących ludzi, nie tylko w Warszawie.
W poniedziałkowym proteście w Warszawie według szacunków ratusza udział wzięło ok. 30 tys. osób, policja szacuje tę liczbę na 17 tys. Sami organizatorzy podają, że przez cały dzień w manifestacji przemieszczającej się przez centrum miasta wzięło udział ponad 20 tys. osób – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. W Poznaniu według danych policji w proteście uczestniczyło ok. 8 tys. osób. W Gdańsku protestowało ponad 7,5 tys.
Facebook zintegrował
Skala spontanicznego protestu zaskoczyła wielu ekspertów. – Nie zanosiło się na tak duże protesty. Pani Janda rzuciła pomysł, a on się rozrósł i spodobał. Trzeba podkreślić, że jak na taką spontaniczność, pogodę i to, że był to dzień pracujący, to był to bardzo duży protest – w rozmowie z tvn24.pl skomentowała doc. dr hab. Ewa Pietrzyk-Zieniewicz z Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego.
Dlaczego Czarny Protest wyszedł z internetu na ulice, a wiele innych inicjatyw grzęźnie w odmętach serwisów społecznościowych? – Media społecznościowe w przypadku poniedziałkowych protestów odegrały rolę integrującą. Oglądałam w nich relacje z małych miast – w rozmowie tvn24.pl tłumaczyła socjolożka dr Julia Kubisa z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. – Manifestacje w dużych miastach mogliśmy zobaczyć w dużych mediach, relację z mniejszych – właśnie w mediach społecznościowych. Cały przekrój aktywności ludzi ze wszystkich stron Polski. Dzięki hashtagom czy grupom na Facebooku można mieć bardzo łatwy dostęp do różnych informacji uporządkowanych tematycznie – dodała.
Jak w TVN24 wyjaśniała jedna z organizatorek akcji Agata Czarnecka, w wielu miastach doszło do zdarzeń dotąd tam niespotykanych. – Kobiety donosiły nam, że w ich miastach po raz pierwszy w ogóle zarejestrowano protest społeczny – mówiła działaczka.
Co dalej?
– Internet ułatwia organizację protestów. Jednak kluczowym pytaniem jest, co z tego wynika – zauważył dr Batorski. – Protesty w internecie potrafią gwałtownie wybuchać i równie szybko gasnąć. Sukces tego typu wydarzeń zależy od tego, jak długo ta energia się podtrzyma – zaznaczył.
Jeśli mobilizacja się utrzyma, to protest może się przeobrazić w tzw. "ruch pozytywny", czyli w takie zaangażowanie, które obejmie nie tylko kwestie aborcyjne, ale też inne problemy.
Jak oceniła dr hab. Pietrzyk-Zieniewicz, trudno jednak spodziewać się natychmiastowej transformacji. – Może to być zalążek większego, stabilniejszego ruchu, który z kolei mógłby połączyć się z innymi i wtedy stworzyć coś jeszcze większego. Nie spodziewam się jednak natychmiastowego przeobrażenia – zaznaczyła.
Mimo to w trzy dni po Czarnym Proteście Sejm odrzucił obywatelski projekt zaostrzający prawo aborcyjne.