Zbliża się 50. rocznica Marca, w jej trakcie kluczowa będzie oczywiście rozmowa o polskim antysemityzmie. Polscy Żydzi mówią otwarcie o swoim lęku, Polacy za granicą (i nie tylko) wstydzą się za naszych antysemitów i tłumaczą, że bycie Polakiem czy Polką nie oznacza skażenia ową chorobą. A jednak widać, jak w kraju rośnie poparcie dla języka wykluczania, niechęci, mowy nienawiści. Dla Magazynu TVN24 pisze prof. Paweł Śpiewak.
Nic w tej nowelizacji ustawy o IPN nie daje się obronić. Jest nieostra, nieprecyzyjna, wprowadza groźbę penalizacji w całkowicie nieprzewidywalnych sytuacjach. Budzi poczucie zagrożenia, odbiera sens wielu oddolnym społecznym działaniom na rzecz pojednania polsko-żydowskiego. Zagraża wolności badań naukowych, swobodzie wypowiedzi i nieskrępowanej edukacji historycznej.
Wszystko w tej ustawie jest mętne, począwszy od wprowadzenia niejasnego prawnie pojęcia Narodu Polskiego. Można przecież przyjąć dwie wykładnie: polityczną i etniczną. Polityczna oznacza, że naród stanowią wszyscy obywatele państwa (chyba z roku 1939?), bez względu na religię czy przypisywaną sobie narodowość. W tej interpretacji Polakami są też Żydzi, Ukraińcy ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej, Litwini itd. Wedle etnicznej definicji Polakiem jest ktoś, kto ma czysto polskie korzenie, a minister sprawiedliwości polskość łączy dodatkowo z wyznaniem rzymsko-katolickim.
Z pewnością posłowie nie zadali sobie trudu zdefiniowania pojęć: wygląda na to, że gdyby Żydzi mówili źle o innych Żydach, polskich obywatelach, również byliby narażeni na kary za znieważanie Narodu. Nie wiem także, co oznacza sformułowanie "rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni".
Zdecyduje prokurator
Co więcej: wykładnię prawa zostawia się prokuratorowi. Nie sposób powiedzieć, co to jest owa działalność naukowa czy artystyczna, które nie będzie poddana sądowym badaniom. Czy prawo do zajmowania się historią mieliby tylko absolwenci odpowiednich wydziałów ze stosownymi tytułami naukowymi? Niewiele jest książek równie odważnych i przemyślanych, jak prace Anny Bikont o Jedwabnem i o Irenie Sendlerowej, ale czy ich autorka – posiadając tytuł magistra psychologii – będzie nadal mogła zajmować się tym, czym się zajmuje od lat, czy też zostanie – jako amatorka – oskarżona o przypisywanie Narodowi Polskiemu współodpowiedzialności za zbrodnie?
Trzeba jeszcze dodać, że wyjęte spod ochrony prawnej są: działalność edukacyjna, kulturalna (np. wystawy!) i wydawnicza. Czy można sobie w tej sytuacji wyobrazić budowanie zbiorowej tożsamości, wiarygodne uczenie historii? Nie wiemy też, jak sobie prawodawca wyobraża stosowanie tego prawa wobec obcokrajowców.
Polski parlament wysłał w świat jak najgorszy sygnał. Nie chroni dobrego imienia naszego kraju – raczej budzi podejrzenie, że coś jest z Polakami nie tak: że chcemy ukryć prawdę, a zamiast argumentów wybieramy sądy i więzienie. Można zrozumieć kary za negowanie Szoah, ale nie sposób sobie wyobrazić sądu, który będzie określać, czym jest fakt historyczny i jak należy go interpretować. Czysty absurd.
Zresztą reakcje światowe pokazują, jak błędnie nasi prawodawcy pojmują swoją rolę i odpowiedzialność w relacjach międzynarodowych. Zasięg informacji w sieci na temat "polskich obozów śmierci" był w ciągu tych kilku dni gigantyczny, podczas gdy reakcja strony polskiej była prawie niesłyszana. To są szkody nie do naprawienia.
Przegrana kampania
My w Polsce pewnie wiemy coś niecoś o niemieckiej okupacji, ale poza granicami kraju kampania informacyjna została doszczętnie przegrana. W prasie światowej pokazywane jest zdjęcie z Płaszowa z napisanymi na pomniku słowami: "Jude raus". Mówi się dużo o żartach w telewizji publicznej panów Wolskiego i Ziemkiewicza, że Auschwitz był żydowskim obozem śmierci. Te gorszące słowa również nie będą zapomniane.
Nikt, zdaje się, nie wziął poważnie pod uwagę reakcji Jerozolimy i Waszyngtonu. Powiedziałbym ostrzej: rząd polski w istocie zaprzeczył własnym słowom i, jak twierdzą władze Izraela, oszukał je. Wypowiedź pani ambasador Azari w Auschwitz należy – wedle opinii prasy izraelskiej – czytać jako ostrzeżenie przed przyjęciem ustawy i zaproszenie do dalszych rozmów. Naszym władzom dano czas, by wydarzenia nie wymknęły się spod kontroli i by przed głosowaniem w Senacie podjąć rozmowy na temat nowelizacji. Premier Izraela kontaktował się w tej sprawie z premierem Polski: postanowiono, że rozpocznie się dialog międzypaństwowy, by znaleźć jakieś porozumienie i uniknąć konfrontacji. Izraelczycy próbowali więc obniżyć temperaturę konfliktu: ambasador Azari nie udzielała wywiadów, nie była wzywana do swojego kraju na konsultacje.
To Polska przyspieszyła prace legislacyjne: dopiero gdy Senat przyjął nowelizację, Jerozolima zastosowała dodatkowe formy nacisku dyplomatycznego, między innymi odwołując w trybie nagłym wizytę w Izraelu szefa BBN, a także szukając (i znajdując) wsparcie w Departamencie Stanu USA.
Powołanie poniewczasie grupy do rozmów z Izraelem o wspólnej historii jest chyba nie najlepiej pomyślane. Nie powstała też reprezentacja polskich społeczników, edukatorów i historyków, którzy mogliby pokazać naszym ministrom i parlamentarzystom, co znaczy pojednanie i badanie wspólnej przeszłości. W tym kontekście przejmujące są słowa Bogdana Białka, który tak wiele zrobił na rzecz upamiętnienia żydowskich ofiar nazizmu, ale także ofiar pogromu w Kielcach: "Stała się rzecz najohydniejsza – dla małych egoistycznych celów politycznych używają milionów ofiar najstraszliwszej zbrodni nowożytnej historii, instrumentalizują niesłychane poświęcenie tysięcy bohaterów. Zmarnowali wysiłek tysięcy ludzi w miastach i miasteczkach, trud ratowania pamięci, budowania mostów, pokonywania wydawałoby się niepokonywalnego – niewysłowionego bólu. Cofnęliście nasz Kraj o dziesiątki lat – w epokę komunistycznego szowinizmu, szytego antysemityzmem, antyukraińskością i antyniemiecką fobią".
Coś się zmienia
Zbliża się 50. rocznica Marca. W jej trakcie kluczowa będzie oczywiście rozmowa o polskim antysemityzmie. Po słowach Ziemkiewicza i jemu podobnych wraca przekonanie, że czeka nas, jeśli nie powtórka Marca, to w każdym razie coś, co można nazwać jego echem. Polscy Żydzi mówią otwarcie o swoim lęku. Polacy za granicą (i nie tylko) wstydzą się za naszych antysemitów i tłumaczą, że bycie Polakiem czy Polką nie oznacza skażenia ową chorobą. Wiele wysiłku i wspaniałej roboty zrobiło Ministerstwo Kultury dla ochrony pamięci polskich Żydów. Czyżby ten wysiłek miał iść na marne?
Coś się zmienia w naszym kraju. Wydawać się mogło, że obłęd antysemicki ogranicza się do ekstremów w stylu Młodzieży Wszechpolskiej, ONR i podobnych faszyzujących formacji. Władze także mówiły, że to są postawy skrajne, że nie wyrażają opinii większości Polaków. Bardzo stanowczą i mądrą odpowiedź na takie uspokajające głosy dał bp Tadeusz Pieronek w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej". "Ideologie, które wyznają narodowcy, są skierowane przeciwko drugiemu człowiekowi, jego wolności, tożsamości i zawsze są niebezpieczne. Zaczynają się zawsze od drobnych spraw, marginesu. Ktoś rzuca ziarno, a inni ktoś je podlewa. Ziarno nacjonalizmu powinno być natychmiast wyplenione" – powiedział. Biskup dostrzega: w Polsce rodzi się faszyzm. Czuć jego zapach.
Niepokojąco przedstawiają się także wyniki badań socjologicznych na temat stosunku Polaków do obcych. Widać, jak rośnie poparcie dla języka wykluczania, niechęci, mowy nienawiści, które w dziwny sposób łączą się z przekonaniem, że Polska zasłużyła na lepszą ocenę w opinii światowej, z podtrzymywaniem dumy narodowej i obrazu odwiecznej polskiej szlachetności. Media publiczne i polityczne środowiska, od "Teologii Politycznej" po "Gazetę Polską", stworzyły spójny ideologiczny przekaz, który uzasadnia uchwalenie nowelizacji ustawy o IPN. Ich język wyraża, można sądzić, opinię większości Polaków.
Na obrzeżach
Dochodzimy do sedna sprawy: oto nadszedł moment, gdy wszystkie podejmowane dotąd przez polityków, kapłanów i autorytety intelektualne próby wyjaśnienia historii polsko-żydowskiej, a także wszystkie próby wyrażenia przeprosin zostały ostatecznie odrzucone przez suwerena reprezentowanego przez PiS. On nie chce, by w jego imieniu ktoś przepraszał. Do władzy doszła kontrelita, która – posługując się retoryką bez-wstydu – wprowadza w Polsce wielką mentalną zmianę. Oni wiedzą, co robią i dla potrzeb rewolucji czy kontrrewolucji (mniejsza o to, jak to nazwiemy) są gotowi przeczekać wrogie – jak je nazywają – ataki z zewnątrz i wewnątrz Polski. Stawką jest tożsamość narodowa.
Można rzec: zrzucane są na naszych oczach maski pojednania, odrzucane są gesty i prośby o wybaczenie, akty skruchy. W ten sposób nie tylko ugruntowuje się rewolucję widoczną od dwóch lat, ale uzasadnia nowelizację ustawy, pokazując, że nowe elity gotowe są ponieść olbrzymie koszty, by zbudować Polskę i Polaków na swoje podobieństwo i na swoje wyobrażenie.
Ta ustawa z każdego – zdroworozsądkowego, etycznego i politycznego – punktu widzenia sensu nie ma. Nie dość, że nie zmieni historii, to pierwszy jej efekt jest dla nas katastrofalny. Co ciekawe, nie chodzi w niej tylko o to, by utrzymać silne poparcie, zdobyć władzę najpierw w samorządach, a potem w Sejmie. Zamysł jest szerszy i daje się wyjaśnić jedynie w języku narodowej rewolucji, a ta oznacza w pierwszym rzędzie odebranie głosu i oparcia społecznego tym, kogo władza uważa za dawne elity, za wrogów Polski i wrogów ludu. Wiąże się z tym licencja na wyrażanie poglądów nieprawdziwych, często zawziętych, głupich i nieprzyjaznych Żydom.
Wykluczony zostaje tą ustawą język skruchy. Nie pozostaje miejsca dla aktów wybaczania i pojednania. Realizowany jest w całej dosłowności pogański w swej istocie program Jarosława Marka Rymkiewicza, najwybitniejszego pisarza polskiej prawicy. Ale jeśli tak się dzieje, oznacza to nie tylko powrót do postawy defensywnej (bronimy się przed fałszywymi pomówieniami), godnościowej (dumni, niewinni Polacy) i agresywnej (winni są obcy), ale odejście od tego, co, moim zdaniem, stanowi kulturową i etyczną istotę europejskiego ładu.
Europa – inaczej niż Turcja czy Rosja – potrafiła się uczyć z przeszłości, umiała odkrywać swoje winy i brać odpowiedzialność za dawne błędy czy zbrodnie. Akt wybaczenia, podobnie jak zdolność do samokrytyki i sprawiedliwej oceny własnej przeszłości, należał i należy do jej tożsamości. Nowelizacja ustawy o IPN i narodowa ideologia neoautorytarna czynią nas nie tylko peryferiami tej wspólnoty kulturowo-etycznej, ale ukazują jako kraj obcy Zachodowi. Wrogi mojej Europie.