Pogodzić macierzyństwo ze sportem - tym w wydaniu zawodowym - to wyzwanie nie lada. Jak łączyć codzienny trening, obozy i ciągłe wyjazdy, często na drugi koniec świata, z potężnym bagażem nowych obowiązków, na dodatek wśród szalonych, buzujących emocji? - Kobiety, którym ta sztuka się udaje, są prawdziwymi mistrzyniami - twierdzi Serena Williams, jedna z tych, które to mistrzostwo próbują osiągnąć.
Zwycięstwo oznacza w sporcie euforię, porażka - wściekłość. Z góry na dół, z dołu na górę. Z dnia na dzień. Huśtawka nastrojów, jazda bez trzymanki.
Czas - nienormowany. Poświęcenie - całkowite. Spanie, jedzenie, wypoczynek - na gwizdek, zaplanowane co do minuty.
To nie jest normalne zajęcie.
Gdzie w tym wszystkim zawodniczka znaleźć ma miejsce i siły na dziecko, które chce, by mama była obok cały czas, bo mama to mama, jest najważniejsza i już? Serena stara się z całych sił - wróciła na korty, gdzie znowu błyszczy, choć sama nie może w to uwierzyć. Publicznie opowiada, jak trudna jest ta droga i męcząca. Przyznaje się do mniejszych i większych porażek.
Nic dziwnego zatem, że większość kobiet na macierzyństwo stawia dopiero na sportowej emeryturze.
Rokky pierwszym krokiem ku stabilizacji
Tak postąpiła Monika Pyrek. Z lekkoatletyką pożegnała się na własnych zasadach, kiedy wciąż ją lubiła, a nawet kochała. I pamiętała, co jej zawdzięcza.
Chorowita była przecież zawsze. Anemia przylatywała i odlatywała. Do znudzenia. Problemy z tarczycą doprowadziły do zdiagnozowania paskudnej choroby Hashimoto, w której organizm atakuje sam siebie. Wadę wzroku miała tak poważną, że poddała się jej laserowej korekcji.
Był jeszcze lęk wysokości, drobnostka na tej liście, choć akurat w Moniki specjalności - co by nie mówić - na pewno nie pomagał.
Zwolnień z wuefu - w kraju, gdzie młodzież robi to na potęgę - nie brała. Zdobyła trzy medale mistrzostw świata. Uwaga - w skoku o tyczce. Konkurencji koszmarnie trudniej, najtrudniejszej w całej lekkoatletyce. Dla odważnych, a pewnie i trochę stukniętych.
Można?
Po długich 18 latach treningu Monika Pyrek wreszcie chciała odmiany. Jak długo można walczyć z presją, jak długo pokonywać swoje lęki? Ile można żyć na walizkach, przenosić się z hotelu do hotelu, przez 250 dni w roku?
Męczyło ją to coraz bardziej.
Chciała mieć dom - ten rozumiany i jako cztery ściany, i jako rodzinę. Chciała do czegoś i do kogoś wracać. - Marzyłam o kosmetyczce w łazience, żeby wszystko mieć w jednym miejscu. O takim drobiazgu - przyznaje dzisiaj.
Pierwszym krokiem w kierunki stabilizacji był pies. Rokky - dumny przedstawiciel rasy jack russell terrier - jeździł z Moniką i jej partnerem Norbertem Rokitą na obozy.
Decyzja o macierzyństwie spokojnie sobie rosła, nikt jej nie przeszkadzał. Endokrynolog czasami tylko przypominał, by nie odkładać jej w nieskończoność, bo choroba tarczycy sprawia, że zajście w ciążę będzie coraz trudniejsze.
Bez kija nie podchodź
Monika - mając lat 32 - postanowiła zatem, że już czas. Na sportową emeryturę odejść chciała z przytupem, na najważniejszej imprezie, czyli igrzyskach. I tak zrobiła w roku 2012, na Stadionie Olimpijskim w Londynie. Odpadła tam w eliminacjach, niestety. Pamięta to lądowanie na zeskoku. Te łzy, kiedy przytuliła się do Norberta. Prośbę o zdjęcie - ostatnie w takich okolicznościach.
- Nawet teraz się wzruszyłam, przypominając sobie to wszystko - przyznaje.
Grześ urodził się w maju 2013 roku, Julek w listopadzie cztery lata później.
O powrocie do zawodowego sportu nie pomyślała nawet przez chwilę. Jak? Gdzie? Po co? Skacze tylko w sennych koszmarach - zasuwa po rozbiegu, jakimiś tunelami, nie wiadomo dokąd.
Dlaczego macierzyństwo oznaczało koniec tak bogatej kariery?
- Nie wyobrażam sobie sytuacji, że tracę pierwsze słowo dziecka albo jego pierwsze kroki, bo w tym czasie jestem na treningu. Albo sytuacja ekstremalna - zbliża się finał mistrzostw świata, którego nie mogę zawalić, a nagle dostaję telefon, że któryś z synów ma 40 stopni gorączki. Niemożliwe, żeby wtedy się skupić i wyłączyć. To nie dla mnie, wiem, że nie dałabym rady - przyznaje.
Powodów rzecz jasna było więcej. - Sportowiec jest przed zawodami jak osa, poddenerwowany, bez kija nie podchodź. Egoista. I taki musi być, żeby osiągać sukcesy. Dlaczego miałabym fundować dziecku te nastroje, których uniknąć nie sposób?
Rozpieszczania i tak nie ma. W domu panują zasady, które łamane są tylko wtedy, kiedy przyjeżdża babcia. - Na początku starałam się być mistrzynią świata matek, co oczywiście się nie udało. Potem poszłam po rozum do głowy i powiedziałam sobie, że czasami muszę być mamą niedoskonałą. Od czasu do czasu warto odpuścić. Można się naczytać mądrych książek, a na koniec i tak trzeba wybierać rozwiązania, które podpowiadają intuicja i serce - przyznaje.
To córka będzie decydować
Kamila Lićwinko mamą dopiero zostanie. - W każdej chwili, już niecierpliwie czekamy - mówi na wstępie.
W lutym skończyła 32 lata, jej kariera skoczkini wzwyż trwa zatem długo. Pochwalić może się złotem halowych mistrzostw świata i brązem z mistrzostw na stadionie. Sport był i jest bardzo ważny, czuła jednak, że pora na kolejne wyzwanie. Na nową rolę. Chodziło jej to po głowie i za nic nie chciało odejść.
Kamili było łatwiej podjąć decyzję o macierzyństwie, bo mąż Michał jest także jej trenerem. Rodzinny układ. Na dodatek, zanim Michał został mężem i trenerem, sam był zawodnikiem - pchał kulą. Sport zna i rozumie.
Państwo Lićwinkowie wspólnie ustalili, że nie ma co dłużej czekać. Chociaż, jak przyznaje Kamila, plan był nieco inny. W ciążę zajść miała po igrzyskach w Rio, po sezonie 2016. Po udanych zawodach, najlepiej medalowych w jej wydaniu. Niestety, imprezę życia zawaliła, zajmując tylko dziewiąte miejsce.
Teraz plan jest taki, że Kamila - już jako matka - do sportu wróci. Na horyzoncie widzi igrzyska 2020 w dalekim Tokio. Oboje wrócą, Michał przecież też. - Nie zakończyłam kariery - zapewnia. - Przez całą ciążę byłam aktywna, żeby ten powrót był łatwiejszy.
Jak wyobraża sobie obozy z dzieckiem u boku, karmienie, nieprzespane noce, pieluchy w hotelowych pokojach? - Jestem nastawiona pozytywnie, choć wiem, że łatwo nie będzie. W tej nowej roli nie wszystko będzie zależało już od nas, to córka będzie decydować w wielu sprawach. Jesteśmy na to z Michałem przygotowani. Właśnie - jesteśmy razem, to najważniejsze, to nasza siła. Michał będzie tuż obok, pomoże mi i w pracy, i w domu. Jak zawsze będę mogła na niego liczyć.
Dlaczego tak bardzo chce jeszcze skakać? - Bo jeszcze mam coś do zrobienia, nie czuję się wyeksploatowana - wyjaśnia. - Sezon 2017 dał mi medal mistrzostw świata i dużo satysfakcji, co było ważne po tym olimpijskim 2016, w którym sport tak bardzo mnie zranił.
Dominatorka przyznała się do depresji
Tenisistka Serena Williams jest gwiazdą globalną. Żyje w światłach reflektorów od blisko dwóch dekad. O narodzinach jej córki media donosiły jak świat długi i szeroki.
Powróciła na korty. Publicznie opowiada, jakie targają nią emocje, z czym codziennie musi się mierzyć. Z otwartą przyłbicą przyznała, że miała symptomy depresji poporodowej - ona, uchodząca za kobietę ze stali, zwyciężczyni 23 imprez wielkoszlemowych, wcześniej wygrywająca zawsze i wszędzie.
- Dopiero dzięki rozmowom z mamą, siostrami i przyjaciółkami wiem, że to, co się ze mną dzieje, jest zupełnie naturalne. Dużo kobiet ma podobne problemy. Przeczytałam, że jedna na pięć matek cierpi po porodzie na jakąś formę depresji. Ja załamywałam się nieraz, denerwowałam tym całym płaczem, a potem było mi smutno i czułam się winna, że jestem w takim nastroju, mając tuż obok to piękne dziecko. Te emocje są absolutnie szalone - oświadczyła.
Jej córeczka - Alexis Olympia Ohanian - przyszła na świat na początku września 2017 roku. 36-letnia Serena od razu zapowiadała, że wróci do sportu najszybciej, jak będzie to możliwe. Wyjawiła też, że triumfując w styczniu w Australian Open, była w ciąży, więc Alexis jeden Wielki Szlem w dorobku już ma.
Blaskami i cieniami macierzyństwa dzieli się z kibicami cały czas. "Popłakałam się" - napisała w mediach społecznościowych, kiedy nie było jej przy pierwszych krokach córki, bo szlifowała formę przed Wimbledonem.
Z całych sił próbuje pomóc innym kobietom, co przy okazji jest terapią i dla niej. - Połączenie wychowania dziecka z pracą to wyzwanie, przed którym staje każda matka. Nie przejmujcie się, że macie trudny dzień albo cały tydzień. Mnie też dopadają, to nie jest powód do wstydu - apeluje Serena.
A głos takiej mistrzyni słyszany jest wszędzie. I swoje waży.