Gdyby całą wodę z planety Ziemia zminiaturyzować i zlać do jednego wiaderka, to słodkiej wody, możliwej do pozyskania przez ludzi, byłoby w nim zaledwie pięć łyżek. Wody zdatnej do picia jest tak mało, że ludzkość w jej poszukiwaniu zawędrowała na koniec świata. Ściąganie na kontynenty gór lodowych przestaje być tworem ludzkiej wyobraźni. Staje się rzeczywistością. Tylko, że bardzo drogą.
Gdyby całą wodę z planety Ziemia zminiaturyzować i zlać do jednego wiaderka, to słodkiej wody, możliwej do pozyskania przez ludzi, byłoby w nim zaledwie pięć łyżek. Wody zdatnej do picia jest tak mało, że ludzkość w jej poszukiwaniu zawędrowała na koniec świata. Ściąganie na kontynenty gór lodowych przestaje być tworem ludzkiej wyobraźni. Staje się rzeczywistością. Tylko, że bardzo drogą.
Polska prawdopodobnie jeszcze długo poradzi sobie bez gór lodowych, ale to wcale nie oznacza, że mamy wody pod dostatkiem. Słodkiej wody jest w ogóle na świecie za mało jak na potrzeby ludzkiej cywilizacji. Problem będzie się pogłębiać i może dotknąć Europę.
- Według Goldman Sachs woda będzie w XXI wieku tym, czym ropa w wieku XX. Niezwykle cennym surowcem. Raport ONZ wskazuje, że przed 2032 rokiem 60 proc. wszystkich ludzi będzie żyło na obszarach dotkniętych trudnościami w zaopatrzeniu w wodę - przypomina fizyk atmosfery dr Joanna Remiszewska-Michalak.
W opracowaniach naukowych i zwykłej publicystyce można natknąć się na katastroficzne wizje, że na świecie będzie dochodzić do wojen o wodę. Kto wie? Może pierwsze konflikty zaczną się o dostęp do gór lodowych, dryfujących sobie na razie spokojnie na wodach międzynarodowych za 38 równoleżnikiem północnym i 55 równoleżnikiem południowym. Zwłaszcza, że status prawny gór lodowych i zasady korzystania z nich nie są precyzyjnie uregulowane w prawie międzynarodowym.
Pięć łyżek dobrej wody
Wyobraźmy sobie dokładny miniaturowy model Ziemi, który jest tak doskonały technicznie, że trzyma się go woda. Jest tej wody dokładnie dziesięć litrów. Zatem po spuszczeniu jej z modelu, cała woda z miniaturowej ziemi mieści się w dziesięciolitrowym wiadrze. Gdy z tego wiadra ujmiemy szklankę wody, to ta szklanka będzie odpowiednikiem całej obecnej na Ziemi słodkiej wody zdatnej do picia. (Resztę we wiadrze obficie solimy, bo to woda morska i oceaniczna, nieprzydatna do konsumpcji dla większości organizmów żywych na Ziemi).
Ta ocalała zdatna do picia woda w szklance to byłaby w sumie jeszcze bardzo dobra wiadomość dla miniaturowej ludzkości. Niestety, rzeczywistość jest bardziej ponura.
Miniaturowa ludzkość może korzystać tylko z pięciu łyżek słodkiej wody uszczkniętych z tej szklanki. Reszta ma postać lodu i znajduje się w niezwykle trudno dostępnym miejscu. W dodatku ludzie nie są jedynym gatunkiem korzystającym z tych pięciu łyżek. W kolejce do słodkiej wody ustawia się niemal cała światowa fauna i flora.
Kto bardziej niż porównania woli liczby, powinien wiedzieć, że 97,5 proc. objętości wody na Ziemi to słona woda morska i oceaniczna. Zaledwie 2,5 proc. zasobów wodnych naszej planety to woda słodka.
Pragnienie wody z gór lodowych
Wiele rejonów świata dotkniętych jest niedoborem wody pitnej. Niektóre - długotrwałą suszą. Inne rejony mają ambicje rozwoju gospodarczego mimo niewystarczających zasobów wody. Od blisko dwustu lat ludzkość spragnionym okiem spogląda w kierunku słodkiej wody skutej w lodowcach. A przyholowanie do lądu dryfujących po morzach wielkich brył lodu z dekady na dekadę staje się coraz bardziej realne.
Pragnienie przetopienia gór lodowych na wodę pitną teoretycznie ma bardzo rozsądne uzasadnienie - nie są one wieczne, roztapiają i rozpuszczają się. Cenne zasoby bezpowrotnie giną w oceanicznej otchłani. Dlaczego więc nie mieliby skorzystać z nich ludzie?
Barierą dla holowania gór lodowych na kontynenty są obecnie pieniądze. Jednak do czasu. Zdaniem znawców przedmiotu, gdy tylko koszt energii potrzebnej do ich przyholowania stanie się niższy od kosztu odsolenia wody morskiej, na świecie rozpocznie się wielki eksodus gór lodowych.
W "Encyclopedia Antarctica" odnotowano, że już w połowie XIX wieku niewielkie góry lodowe holowano do Chile, gdzie były wykorzystywane w browarach. Jednak nie jako źródło zaopatrzenia w wodę, a czynnik chłodniczy. Według opisów z tego źródła, lód do Chile ciągnęły statki, a same góry były zaopatrywane w niezależne żagle, co miało ułatwiać ich transport.
W latach 60. firmy naftowe opracowały i wdrożyły technologię odpychania gór lodowych zagrażających platformom wiertniczym. Polegała ona na "łapaniu" dryfującej góry na specjalną, mocną a rozciągliwą linę rozpiętą między dwoma holownikami.
Projekt, który ożył po czterdziestu latach
Ponad czterdzieści zaś lat temu w Arabii Saudyjskiej powstała koncepcja, która jest najbardziej zbliżona do współczesnych planów sprowadzania gór lodowych. Otóż firma bratanka króla Arabii Mohammeda al Faisala opracowała w 1977 roku koncepcję znalezienia góry, owinięcia jej w płótno żaglowe i tworzywo sztuczne, żeby spowolnić jej topnienie, i dostarczenie jej na Półwysep Arabski. Miało to trwać osiem miesięcy i kosztować sto milionów dolarów.
Pomysł jako żywo przypominający tamtą koncepcję ogłoszono w ubiegłym roku w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Polega on na przyciągnięciu do Zatoki Perskiej góry lodowej, owiniętej specjalną tkaniną termiczną zarówno nad, jak i pod powierzchnią morza. Czas transportu obliczono na 283 dni, a koszt samego holowania na 21,2 mln dolarów. Do tego należy doliczyć jeszcze koszt zbiorników, które przyjmą i przechowają przez pięć lat wodę z topniejącej góry i koszt uzdatnienia. Choć Abdullah Al Shehi, który jest mózgiem arabskiej operacji, zapewnia, że woda z gór lodowych to najczystsza woda na świecie.
Gdy w 1977 roku Arabia Saudyjska myślała nad przyciągnięciem góry lodowej, szacowano, że w czasie podróży straci ona 40 procent objętości. Dziś postęp techniczny sprawia, że - jak się przewiduje - w czasie holowania stopi się i rozpuści w oceanie "tylko" 30 procent góry, bo będzie owinięta specjalną tkaniną termoizolacyjną.
Góra lodowa jak być albo nie być
W przypadku krajów arabskich można by uznać, że mamy do czynienia z ekscentrycznym pomysłem bogatych szejków, którzy, nie musząc liczyć się z kosztami, poprawiają naturę, na przykład budując sztuczne wyspy w kształcie palm, a obecnie chcą nawodnić pustynię wodą z drugiego końca ziemi.
Tymczasem dla Republiki Południowej Afryki pozyskanie wody z góry lodowej to być albo nie być. Kraj ten od trzech lat gnębi permanentna susza. W Kapsztadzie obowiązują ograniczenia w korzystaniu z wody. Każdy mieszkaniec może zużyć najwyższej 50 litrów dziennie, czyli mniej więcej jedną trzecią tego, co statystyczny mieszkaniec rozwiniętej gospodarczo Europy.
W RPA potrzeba byłoby dwóch, trzech lat intensywnych opadów, żeby odtworzyć zasoby wody sprzed suszy. Nikt się tego nie spodziewa, więc mieszkańcy myślą, skąd wziąć wodę, żeby przeżyć. RPA chce najszybciej jak się da pozyskać i przyholować górę lodową. Nie ma wprawdzie tak nieograniczonych funduszów jak bajecznie bogate Zjednoczone Emiraty Arabskie. Ma jednak tę przewagę, że leży znacznie bliżej Antarktydy.
W RPA powstała więc ekspedycja poszukiwawczo-transportowa. Na jej czele stanął człowiek znany z tego, że podejmuje się na morzu zadań, które inni uznają za nierokujące. Nick Sloane opracował na przykład koncepcję podniesienia po katastrofie wraku włoskiego wycieczkowca Costa Concordia i odholowania go do stoczni na zezłomowanie.
Teraz myśli, jak pomóc swej ojczyźnie w przyholowaniu życiodajnej góry lodowej.
- Ten pomysł pojawił się w RPA już 40 lat temu. Lecz wtedy nie wiedzieliśmy dokładnie, gdzie są góry lodowe. Dziś mamy satelity i wiemy, gdzie je znajdziemy i jakie mają rozmiary. Potrzebujemy wsparcia finansowego. Nasz projekt obserwuje kilku inwestorów. W przedsięwzięciu biorą udział władze miasta i kraju - tłumaczy Nick Sloane, podając jednocześnie tyle konkretów i wyników obliczeń, że ma się wrażenie, iż powodzenie jego przedsięwzięcia jest tylko kwestią czasu.
Dwa i pół tysiąca kilometrów w przymierzu z morskim prądem
Od południowych wybrzeży Afryki do obszarów, gdzie występują góry lodowe, jest jakieś dwa i pół tysiąca kilometrów w linii prostej. Mniej więcej tyle, co z Gdańska na Spitsbergen (też w linii prostej). Gigantyczna góra i gigantyczna odległość. Sloane zamierza więc zaprząc siły natury do transportu góry lodowej. Większą część morskiej trasy góra ma pokonać w nurcie chłodnego Prądu Benguelskiego opływającego Afrykę od zachodu z południa na północ.
Koszt przedsięwzięcia oszacowano na 130 milionów dolarów, góra ma zaś dawać 150 mln litrów wody codziennie przez rok.
Jeżeli ta kalkulacja się ostanie, to metr sześcienny wody będzie kosztował Południowoafrykańczyków 2,37 dolara, czyli 8,57 zł. Woda z góry lodowej dla RPA byłaby więc o ponad złotówkę droższa niż z wodociągu w Dąbrowie Górniczej (7,41 zł), a o prawie cztery złote tańsza niż z wodociągu w Szklarskiej Porębie (12,37 zł).
Jak to się ma do koncepcji dzikiej Antarktydy
Jeżeli plan się uda, państwa-pionierzy natychmiast znajdą naśladowców. Wtedy padną pytania, czy to legalne i czy bezpieczne dla klimatu.
Ludzie zamieszkujący Ziemię umówili się, że nie będą eksploatować bogactw naturalnych na Antarktydzie. Reguluje to cały zbiór międzynarodowych aktów prawnych, zwany prawem antarktycznym. Jednym z najważniejszych jest protokół madrycki z 1991 r. wprowadzający pięćdziesięcioletnie moratorium na eksploatowanie Antarktydy. Tyle że - jak zwracają uwagę znawcy prawa międzynarodowego - nie jest to precyzyjny akt i nie został podpisany jednogłośnie. Od lat wiadomo, że jego respektowanie może być problemem.
"Traktat [madrycki] podpisano pod naciskiem organizacji proekologicznych, z poparciem ONZ, ale przy sprzeciwie państw rozwijających się" - zauważyła już w 2007 roku Zdzisława Piątek na łamach "Problemów Ekorozwoju".
W przytoczonym artykule zwraca się uwagę na potrzebę ochrony nie tylko bogactw mineralnych kontynentu, ale i całego lądolodu.
"Nagromadzone wokół biegunów lody spełniają rolę światowych lodówek, wpływając bezpośrednio na temperaturę, zasolenie, stratyfikację, prądy morskie i świat żywy oceanów, oraz na cyrkulację atmosferyczną i klimat całej kuli ziemskiej"- czytamy w tej samej publikacji.
Powstaje jednak pytanie, czy sam lód na Antarktydzie podlega międzynarodowej ochronie przed eksploatacją gospodarczą. Okazuje się, że niekoniecznie. Chronione są minerały. A woda jest i nie jest minerałem. W stanie płynnym nie jest. Jako lód - jest.
- Protokół madrycki zakazuje wydobywania minerałów na Antarktydzie. Woda pod pewnymi warunkami jest minerałem w sensie chemicznym, ale w prawie międzynarodowym minerałem nie jest. Nie ma też żadnego zakazu ani moratorium na holowanie gór lodowych, każde państwo teoretycznie może to zrobić - mówi znawca prawa międzynarodowego dr hab. Piotr Szwedo z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Luka prawna w zakresie gór lodowych
- Dziś mamy do czynienia z ewidentną luką prawną, którą wykorzystują kraje planujące pozyskanie gór lodowych. Na razie są to pojedyncze przypadki, cały czas pozostające w sferze planów. Problem zacznie się, gdy ściąganie gór lodowych stanie się masowe. Powstanie potrzeba napisania prawa antarktycznego na nowo i może się to okazać wielkim wyzwaniem dla Narodów Zjednoczonych. Tym bardziej, że brak regulacji w tej dziedzinie może doprowadzić do międzynarodowych konfliktów - uważa Piotr Szwedo.
Holowanie gór lodowych grozi zatem naruszeniem równowagi międzynarodowej. Zagraża jednak również - i nie ma co do tego wątpliwości - równowadze przyrodniczej. Pytanie tylko, gdzie i w jakim stopniu. Lodowce na świecie topnieją na potęgę i jest to uważane za niekorzystne zjawisko. Pytanie, co będzie, jeżeli do lodu dobierze się człowiek i to na masową skalę.
- Obszary niepokryte lodem mają większy potencjał absorpcyjny, przyjmują więcej ciepła ze słońca. Jeśli tego lodu nie będzie, wówczas proces globalnego ocieplenia może znacznie przyspieszyć, przynosząc katastrofalne skutki. Zmiany w ilości lodu morskiego mogą zaburzyć ruch wód oceanicznych, prowadząc do zmian w globalnym systemie klimatycznym - wylicza dr Joanna Remiszewska-Michalak, fizyk atmosfery.
Era zasobnej w wodę Niziny Polskiej przemija
Joanna Remiszewska-Michalak przypomina, że gdy w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych rodziły się pierwsze naukowe koncepcje transportu gór lodowych, w Polsce trwały powstania narodowe przeciw zaborcom i nikt o wodzie nie myślał. Nie było też resztą takiej potrzeby, bo wody było pod dostatkiem.
Dziś jest już jednak inaczej. Polska nie cierpi wprawdzie na tak wielki niedobór wody pitnej jak kraje arabskie czy afrykańskie. Jednak pewne symptomy kryzysu wodnego dają już o sobie znać. W czasie pamiętnego upalnego i suchego lata w 2015 roku poziom rzek spadł tak bardzo, że zagroziło to produkcji prądu w elektrowniach. Większość polskich elektrowni węglowych chłodzona jest bowiem wodą z rzek.
Część elektrowni postanowiła zabezpieczyć się przed powtórzeniem takiej sytuacji i buduje na rzekach grodzie spiętrzające wodę, Jest to zapewne rozwiązanie korzystne dla przemysłu, ale nieobojętne dla przyrody. Budowaniu urządzeń spiętrzających sprzeciwiają się wędkarze i ekolodzy, bo utrudniają one wędrówki ryb.
Innym przykładem wskazującym, że woda jest w wielu miejscach dobrem cennym, są ceny wody w miastach południowej Polski, zwłaszcza na wyżynach. Przytoczona wyżej cena wody w Dąbrowie Górniczej należy do najwyższych w kraju. A Szklarska Poręba jest absolutnym rekordzistą z ceną wody przekraczającą 12 złotych za metr sześcienny. Te ceny dla mieszkańców nizin wydają się kosmiczne, ale wynikają z ogromnych kosztów pozyskania i uzdatnienia wody.
Kłopoty z pozyskaniem wody są tym większe, że wody powierzchniowe są w Polsce w większości zanieczyszczone. Większość miast czerpie więc wodę ze źródeł podziemnych, ale tzw. lustro wód podziemnych gdzieniegdzie systematycznie się obniża. Trzeba wwiercać się coraz głębiej, a to również kosztuje.
Jaskrawym przykładem, że zapewnienie wody mieszkańcom przekracza już w Polsce możliwości finansowe lokalnych władz, jest małopolska gmina Koniecpol. W niej musiał interweniować rząd. W czasie tropikalnych upałów trzy lata temu wyschły tu niemal wszystkie studnie, a gmina nie miała pieniędzy na budowę nowego ujęcia wody i wodociągu. Dopiero rządowe dofinansowanie, wynoszące 80 procent kosztów budowy nowego systemu zaopatrzenia w wodę, pozwoliło na rozpoczęcie prac.
Unijna presja na drogą wodę
Z powodu kurczących się zasobów i zwiększającego zapotrzebowania woda będzie coraz droższa. Niedawno w Polsce weszło w życie nowe prawo wodne, które wprowadza opłaty za korzystanie z wody tam, gdzie do tej pory wydawało się, że jest ona za darmo. Rząd wykonał przy tym przedziwną legislacyjno-polityczną figurę. W pierwszej wersji projektu uzasadniano, że woda musi być droga, bo wymaga tego od Polski Unia Europejska. Nazywano to oględnie systemem "bodźców finansowych kształtujących potrzeby wodne społeczeństwa". A gdy wyszło na jaw, że "bodźce finansowe" to nic innego jak podwyżki, rząd zaprotokołował (18.10.2016), że ceny wody mają nie wzrosnąć. Politycy zapewniali, że woda nie zdrożeje. Przynajmniej do 2019 roku.
Tymczasem Unia wymaga od państw członkowskich, żeby woda była droga nie po to, by obywatele więcej płacili, tylko po to, żeby chcąc płacić nadal tyle samo, zużywali jej mniej.
W odległej Brazylii organizacje ekologiczne apelowały już kilka lat temu do obywateli, by oddawali mocz, kąpiąc się pod prysznicem. Tamten apel brazylijskich ekologów został gremialnie obśmiany przez polski internet. Z drugiej strony wydaje się, że jest jakiś element marnotrawstwa w tym, że Europejczycy spłukują sedesy tą samą wodą, która została wydobyta z ziemi i tak uzdatniona, że nadaje się do picia.
Dobrowolna zmiana zwyczajów jest mniej stresująca
Woda tak czy inaczej będzie drożeć i wcale niewykluczone, że po 2019 roku, kiedy minie termin obietnic polskich polityków, że cena wody nie zmieni się, obywatele staną w obliczu kompletnej zmiany zwyczajów w jej używaniu. Oby tak nie było, ale na wszelki wypadek warto przyzwyczaić się do następujących zasad korzystania z wody:
:: szybki prysznic zamiast kąpieli w wannie,
:: niewylewanie wody na przykład po myciu owoców do zlewu, tylko powtórne jej używanie do podlewania kwiatów, ogrodu czy sprzątania,
:: każdorazowe zakręcanie wody w czasie mycia naczyń, golenia się czy mycia zębów, otwieranie kranu tylko na chwilę, gdy trzeba wody użyć do spłukania,
:: łapanie deszczówki do celów gospodarczych,
:: naprawa, przebudowa, izolacja instalacji wodnej w domu tak, aby zlikwidować przecieki, nie czekać po odkręceniu kranu, aż woda stanie się ciepła, czy wreszcie umożliwienie powtórnego użycia wody na przykład do spłukania toalety.
Dobrowolne wyrobienie w sobie takich nawyków jest zawsze mniej stresujące niż czynienie tego pod ekonomicznym przymusem.