Nowe wirusy będą atakowały nas coraz częściej z wielu przyczyn. Ocieplenie klimatu powoduje, że choroby, które do tej pory były przenoszone na przykład przez komary tylko w określone rejony świata, zaczęły rozprzestrzeniać się dalej. Topnieją lodowce, uwalniają się patogeny dotąd nam nieznane lub te znane mutują. Za chwilę możemy się zetknąć z chorobami, które istniały już tysiące lat temu - mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 wirusolog dr Paweł Rajewski.
Dr n. med. Paweł Rajewski, prof. Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy. Konsultant wojewódzki w dziedzinie chorób zakaźnych dla województwa kujawsko-pomorskiego. Specjalista chorób wewnętrznych, specjalista chorób zakaźnych, hepatolog. W trakcie specjalizacji z transplantologii klinicznej.
Czym jest ten koronawirus i czemu to on jest tak groźny?
- Boimy się wszystkiego, co nowe, czego nie znamy. To nowy wirus, nasz układ immunologiczny go nie zna. Stąd po zetknięciu z nim musimy przechorować, żeby go poznać i żeby wytworzyć przeciwciała. Wszyscy się go uczymy.
Co to są koronawirusy?
- To rodzaj wirusów RNA, wyodrębnia się ich cztery rodzaje: alfa, beta, delta i gamma. Nazwa pochodzi od charakterystycznej osłonki w kształcie przypominającym wieniec lub koronę, która jest widoczna w mikroskopie elektronowym.
Nosicielami koronawirusów są ssaki, w tym ludzie lub ptaki. Cechują się dużym rozpowszechnieniem i częstością występowania w środowisku. Zazwyczaj u ludzi wywołują infekcje górnych dróg oddechowych o łagodnym przebiegu (10-20% przeziębień każdego roku), rzadziej infekcje o cięższym przebiegu.
Bardzo rzadko dochodzi do sytuacji, w której zwierzęcy koronawirus może zarażać ludzi, a następnie przenosić się z człowieka na człowieka, jak ma to miejsce obecnie.
Czemu nie przejęliśmy się innymi wirusami, na przykład świńskiej grypy parę lat temu? Czemu teraz cały świat aż tak się przeraził?
Z uwagi na zasięg epidemii i pandemię ogłoszoną przez WHO. Nagle zostaliśmy wyrwani ze spokojnego sielankowego świata i znaleźliśmy się na wojnie, bezbronni, przerażeni. W nasze uporządkowane życie wkroczyły zmiany, których nie planowaliśmy. Musimy się przystosować i podjąć wyzwanie, jakie rzuciła nam biologia.
Kiedy to się skończy?
- Nie znam uczciwego eksperta, który ma odpowiedź na to pytanie. Lepiej skupić się teraz na przestrzeganiu zasad i obostrzeń, na postępowaniu swoim i najbliższych. Róbmy to, na co mamy wpływ, nie gdybajmy. Optymistycznie powiem, że dużo zależy od nas samych. Nie wszystko, ale całkiem sporo.
Czyli co robić?
- Nie lekceważmy powagi sytuacji. Bądźmy dojrzali i jako ludzie, i jako społeczeństwo. Chyba każde dziecko w Polsce już wie, co to jest kwarantanna, jak jej przestrzegać, w jaki sposób skutecznie myć ręce, czemu służy płyn dezynfekcyjny, kiedy go używać itd. Media są zasypane komunikatami, wskazówkami, poradami. Nie tylko je czytajmy, ale też stosujmy. Zamiast dramatyzować, snuć czarne scenariusze, rozsyłać w mediach społecznościowych łańcuszki typu "szwagier kuzyna zna fryzjera ministra i usłyszał od niego to czy tamto", zadbajmy o siebie, zorganizujmy życie po nowemu, w taki sposób, by nie stwarzać zagrożenia.
Jeśli większość tak postąpi, to koronawirus wygaśnie?
- Bądźmy realistami – nie. Co najwyżej zdecydowanie osłabnie. Wirus jest groźny, zagraża zdrowiu, szczególnie osób starszych z szeregiem innych przewlekłych schorzeń. Jest wciąż dla lekarzy epidemiologów tajemniczy, ale też sporo już o nim wiemy. I tę wiedzę wykorzystujemy w celu ograniczenia epidemii.
Co wiemy?
- W jaki sposób wirus jest przenoszony – drogą kropelkową. Więc przeciwdziałajmy, zbliżając się nie bliżej niż na metr, a najlepiej na cztery metry do innych osób, unikając skupisk, nie całując się, nie witając przez uścisk dłoni itp. Jeśli pani i krąg osób, z którymi ma pani kontakt, będziecie tego restrykcyjnie przestrzegać, prawdopodobieństwo zakażenia zdecydowanie osłabnie. Wirus może utrzymywać się w pomieszczeniach zamkniętych do 30 minut, dlatego tak ważne jest systematyczne wietrzenie. Na powierzchniach może przetrwać nawet do dziewięciu dni.
Mogę rano biegać?
- A dlaczego nie? Jeśli w pojedynkę, nie w grupie. Oczywiście istnieje jakaś doza prawdopodobieństwa, że naprzeciw pani będzie biegł ktoś zarażony i tak niefortunnie kichnie, że pani również się zarazi. Ale to jeden do kilku milionów. Powtórzę – bądźmy ostrożni, ale nie paniczni. Stan paniki nikomu nie służy. Dopilnujmy społecznej kwarantanny. Wtedy jest szansa, że za kilka tygodni sytuacja się uspokoi.
A jeśli nie zdamy egzaminu?
- Codziennie będziemy słyszeć nowe komunikaty o lawinowym wzroście liczby chorych i niestety kolejnych zgonach. Naprawdę gramy o wielką stawkę – bezpieczeństwo, normalne funkcjonowanie, nasze życie.
Trudno znaleźć w tym, co pan mówi, sygnały optymistyczne.
- Tu nie chodzi o pocieszanie na siłę czy szukanie pozytywów tam, gdzie ich nie ma, tylko realną ocenę sytuacji. Wciąż powtarzamy informacje dramatyczne, media prześcigają się w newsach na żółtych i czerwonych paskach, a dużo mniej uwagi poświęcamy polskiemu pacjentowi zero, który został całkowicie wyleczony i został właśnie wypisany do domu. Tylko dzisiaj przeczytałem, że gwałtownie spada liczba zachorowań w Korei Południowej, Chiny wracają do życia, Apple uruchomiło tam ponownie swoje 42 salony. Badacze odkryli antyciała przeciw wirusowi, osocze pacjentów, którzy przeszli wirusa i wyzdrowieli, może być wykorzystywane w leczeniu innych zarażonych. Jak widać - obraz tej walki nie jest tylko czarny.
Co dalej?
- Pokonamy przeciwnika, tak jak wygraliśmy z ptasią grypą czy z SARS, MERS czy z ebolą. Mamy nowego wroga, duża część społeczeństwa zachoruje, ponieważ nasz układ immunologiczny nie zna tego wirusa. Możemy pokusić się o stwierdzenie, że koronawirus zostanie z nami na dłużej. Z tą różnicą, że za dwa, może trzy lata, będziemy przechodzili go jak zwykłą infekcję wirusową – część będzie chora, część nie. Czas pokaże, czy nabędziemy odporność po przechorowaniu, czy będzie tak jak z grypą, że co roku trzeba będzie się szczepić.
Jak będzie wyglądać nasze życie? Mamy się przyzwyczaić do mierzenia temperatury na lotniskach i lotnych patroli wyłapujących osoby z objawami?
- Kilkanaście lat temu wydawało się niepojęte, że nie będzie można wnieść na pokład samolotu pasty do zębów, a na lotnisku spędzimy kilka godzin z powodu szczegółowej kontroli, nawet butów. Czy ktoś dzisiaj przeciwko temu protestuje? Każdy rozumie, że tego wymaga wyzwanie cywilizacyjne. W niektórych krajach termowizyjność funkcjonuje od lat i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Jakoś się dostosujemy, ułożymy. Dopóki nie usłyszymy o nowej epidemii.
Teraz pan snuje czarne wizje.
Jestem ostatni do czarnowidztwa. Nowe wirusy będą atakowały nas coraz częściej z wielu przyczyn. Na przykład - zmiany klimatyczne. Ocieplenie klimatu powoduje, że choroby, które do tej pory były przenoszone na przykład przez komary tylko w określone rejony świata, zaczęły rozprzestrzeniać się dalej. Insekty z Afryki czy Azji docierają do Europy. Ociepla się klimat, topnieją lodowce, uwalniają patogeny dotąd nam nieznane lub te znane się mutują, przystosowując się do nowych warunków. Nie wiemy, czy choroby, z którymi za chwilę możemy się zetknąć, nie istniały już tysiące lat temu.
Coraz więcej ludzi podróżuje, nie tylko poznaje świat, ale też zmienia swoją florę bakteryjną. Z drugiej strony rosną w siłę ruchy antyszczepionkowe, ostatnio bardzo modne. Media społecznościowe są dla nich tym samym, czym mokra ściółka w lesie dla grzybów. Kolejne zagrożenie to postępująca antybiotykooporność. Lekarz często wypisuje antybiotyk na schorzenia, które tego nie wymagają. Sprawia to, że bakterie mogą stawać się na antybiotyki odporne.
Światowa Organizacja Zdrowia co roku przestrzega przed zagrożeniami epidemiologicznymi.
- A my nic sobie z tego nie robimy. Musimy być bardziej czujni, stosować się do zaleceń. Nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji. Przez wiele lat nie dotknęła nas żadna globalna epidemia. Zostaliśmy uśpieni. Jeden z najbardziej wziętych współczesnych myślicieli Yuval Noah Harari w swoim epokowym dziele "Homo deus" postawił nawet tezę, że współczesna ludzkość pozbyła się trzech głównych zagrożeń, z którymi nasi przodkowie zmagali się przez wieki: wojny, głodu i zarazy. Od premiery książki nie minęło pięć lat, a świat znów jest pogrążony w zarazie.
Harari nas uśpił, natomiast WHO ostrzegało przed koronawirusem.
- Od kilku lat Światowa Organizacja Zdrowia informuje, że jest ryzyko epidemii choroby X. Została nawet wpisana na listę największych globalnych zagrożeń, choć żaden naukowiec na razie nie wie, czy chodzi o chorobę COVID-19.
Co wiemy o chorobie X?
- Ma być wywoływana przez tajemniczy patogen, który pojawi się i rozprzestrzeni po całym świecie. Możliwe, że chodzi o wirus SARS-CoV-2, czyli konronawirus. Od jego wykrycia minęły dopiero trzy miesiące, a jak pokazuje przykład Włoch, potencjał zakaźny wirusa nie słabnie. Pojawił się pół roku po tym, jak WHO ostrzegało, że gdyby doszło do wybuchu nowej choroby grypopodobnej, mogłaby zabić miliony ludzi na całym globie.
Katastrofa porównywalna do epidemii hiszpanki?
- Nie straszmy. Podkreślam - nikt z badaczy nie wie, czy COVID-19 jest chorobą X. Hiszpanka w 1918 roku pochłonęła ponad 50 milionów ofiar. Dzisiaj taka skala jest niewyobrażalna i nie ma żadnych przesłanek, żeby porównywać hiszpankę z koronawirusem.
Rzeczywiście SARS-CoV-2 pochodzi z mięsa nietoperza?
- Prawdopodobnie patogen pochodzi od sprzedawanych nielegalnie w Chinach dzikich zwierząt, zarażonych przez nietoperze, które są rezerwuarem tego koronawirusa. Koronawirusy zwierzęce czasami mutują i przechodzą do świata ludzi, jak miało to miejsce w 2002 roku z SARS czy 2012 roku w przypadku MERS. Stuprocentowej pewności jednak nie ma.
A jest pewność, że wirusa zabije szczepionka?
- Będzie bardzo pomocna. Koronawirusy są znane w medycynie od lat 60. ubiegłego wieku. Ludzie często na nie chorują. Pojawiają się co roku. Za 30 procent zwykłych infekcji dróg oddechowych odpowiadają właśnie koronawirusy. Ten konkretny jest nietypowy, ponieważ, jak wspomniałem, pochodzi ze świata zwierzęcego. Jest w około 70 procentach podobny do SARS z 2002 roku. Jestem daleki od teorii spiskowych, ale teoretycznie mógłby być wyizolowany przez naukowców i genetycznie zmodyfikowany. Niektórzy takie tezy wyrażają.
Po co?
- Żeby zwiększyć zasięg śmiertelności. Koronawirus najczęściej uderza w ludzi starszych, w pozbawionych odporności mężczyzn.
Dlaczego w niektórych krajach śmiertelność jest tak duża (Włochy), a w innych mała, biorąc pod uwagę liczbę zakażonych (Czechy, Niemcy)?
- Śmiertelność zależy od wielu czynników, od rozkładu demograficznego ludności, liczby osób starszych, struktury chorób przewlekłych w danym kraju oraz przede wszystkim od dynamiki zakażeń SARS CoV-2. W przypadku małej dynamiki osoby, które wymagają respiratoterapii z powodu niewydolności oddechowej w przebiegu zapalenia płuc, będą miały miejsce na OIOM-ie, bo te miejsca będą i będą wolne respiratory. W przypadku dużej dynamiki nagle choruje wiele osób jednocześnie i wielu wymaga jednocześnie respiratorów, a ich liczba jest ograniczona. Takie zjawisko obserwujemy we Włoszech.
Skoro tak wiele już o nim wiemy, dlaczego nadal nie mamy lekarstwa?
- Nie wszystkie wirusy potrafimy leczyć, podając leki. W przypadku tego koronawirusa lekarze próbują włączyć w jego leczenie inne medykamenty stosowane na przykład przy malarii, HIV/AIDS czy grypie. Jak na razie to metoda prób i błędów, terapia eksperymentalna, choć w wielu przypadkach obiecująca, dająca dobrą odpowiedź kliniczną. Jednakże nadal nie wiemy, na ile pomogły leki, a na ile pacjent sam zdołał wyzdrowieć.
Pracuje pan na pierwszej linii frontu jako lekarz zakaźnik i wojewódzki konsultant w województwie kujawsko-pomorskim. Jak sobie radzicie z pandemią z dala od Warszawy?
- W obecnej chwili, myślę, że dość dobrze. Nie obserwujemy póki co dynamicznego wzrostu, epidemia jakby się wypłaszczyła, w całej Polsce mamy obecnie około 300 przypadków, to jeszcze nie tysiące. Miejmy nadzieję, że ta sytuacja się utrzyma, że nadal będzie to powolny napływ pacjentów, a nie szturm na izby przyjęć czy SOR-y szpitali specjalistycznych.
Co z wyposażeniem szpitali? Lekarze, między innymi z Bydgoszczy, alarmują, że brakuje kombinezonów, maseczek, środków dezynfekcyjnych.
- Przede wszystkim brakuje samych lekarzy specjalistów chorób zakaźnych, a ich nie da się kupić i przywieźć do szpitala. Mam nadzieję, że ta sytuacja skłoni rządzących do refleksji nad stanem naszej służby zdrowia, ze szczególnym uwzględnieniem totalnych braków kadrowych. Za dwa, trzy tygodnie zacznie brakować na potęgę odzieży ochronnej, to problem wszystkich krajów walczących z SARS-CoV-2. Magazyny są puste, hurtownie nie mają od kogo zamówić towaru. Fabryki nie nadążają z produkcją. Dojdzie do sytuacji, że lekarz w kombinezonie jednorazowym będzie przyjmował po kilku pacjentów, narażając ich i siebie.
A lekarze, pielęgniarki? Mają testy, są badani?
- Testy są dostępne, póki co nie mamy podejrzeń klinicznych zakażenia wśród personelu – nikt nie gorączkuje, nikt nie ma kaszlu. Nikt nie miał ekspozycji na pacjenta z podejrzeniem czy zakażeniem SARS-CoV-2 bez odpowiedniego zabezpieczenia w środki ochrony osobistej. Pilnujemy tego i pilnujemy się nawzajem.
Nie lepiej jest ze sprzętem. Cały czas słyszę o respiratorach. Szpitale zakaźne przeznaczone do przyjmowania osób zakażonych koronawirusem w większości nie są w nie wyposażone! Co w przypadku, kiedy stan pacjenta będzie się pogarszał? Powikłania mogą być różne. Na przykład przestaną pracować nerki i potrzebna będzie dializa. A co z płucosercami? Są w innych szpitalach, do których pacjent z koronawirusem nie jest przekazywany.
Trzeba powiedzieć jasno: nasza służba zdrowia ma całą masę problemów i bez koronawirusa. Pandemia uświadamia nam, w jakim punkcie się znaleźliśmy i musimy się w nim odnaleźć, jak najlepiej możemy, z myślą o bezpieczeństwie pacjentów. Wprowadzony stan zagrożenia epidemicznego w mojej ocenie może w tej walce pomóc.
Dlaczego?
- Po prostu musimy przerwać łańcuch zakażeń, czyli unikać potencjalnych ekspozycji na osoby chore, niezdiagnozowane - czyli im mniej kontaktów międzyludzkich, tym lepiej. Stąd zamknięte szkoły, restauracje, galerie handlowe, granice… Jeśli będziemy świadomym społeczeństwem, będziemy stosować się do zaleceń pozostania w domach, to jest duża szansa, że nie będzie tak dynamicznego wzrostu zachorowań, jak ma to miejsce we Włoszech.
Ważna jest edukacja pacjentów. Od wielu lat szpitale są traktowane jak przychodnie POZ, o czym alarmują między innymi lekarze pracujący na SOR-ach. Teraz, w dobie koronawirusa, tysiące przeziębionych ludzi szturmuje niepotrzebnie izby przyjęć.
- Niestety, objawy kliniczne grypy i koronawirusa są na początku podobne. Wysoka gorączka, suchy kaszel, brak kataru. W późniejszej fazie skutki zakażenia przybierają bardziej drastyczną formę. Często przychodzą do mnie po prostu przeziębieni pacjenci i mówią: "Panie doktorze, mam grypę". Jeśli ktoś naprawdę przeszedł grypę, zapamięta ją do końca życia. To stan, w którym czujemy się, jakbyśmy mieli umrzeć. Bolą nas stawy, mięśnie, mamy wysoką gorączkę. Z koronawirusem jest podobnie. Kaszel jest suchy, czasami podobny jest do krztuśca, choć mniej nasilony. Chińczycy proponują wykonać test: nabrać powietrze w płuca. Jeśli przez 10 sekund jesteśmy w stanie wytrzymać bez kaszlu, prawdopodobnie nie mamy koronawirusa… Ale ile jest w tym prawdy, nie wiem. Jedno jest pewne, jeśli mamy w przebiegu COVID-19 mocno nasilony suchy kaszel czy duszność, nie damy rady wytrzymać na wdechu 10 sekund – po prostu zaczniemy kaszleć. Ale są osoby tylko z gorączką lub niekiedy bezobjawowe, jak może mieć to miejsce u dzieci. Ile jest w tym prawdy? Trudno powiedzieć. Ale można spróbować, na pewno takie badanie nie zaszkodzi.
Ile ofiar będzie miała ta epidemia?
- Powtórzę: nie ma uczciwego eksperta, który to wie. Śmiertelność osób zakażonych koronawirusem może być mniejsza lub większa. To ewolucja, nie da się tego przewidzieć. Tak jak nie da się przewidzieć skali zakażonych. Wszystko może się zdarzyć. Patogen SARS sprzed 17 lat nagle prawie zniknął. Nikt nie potrafi wytłumaczyć dlaczego. Z kolei patogen MERS występuje do dziś sporadycznie. Bez cech epidemii. Na świecie istnieją miliony wirusów. Przez dziesiątki lat nauczyliśmy się z nimi funkcjonować, są częścią nas. Musieliśmy zawrzeć sojusze. Inaczej organizm ludzki nie byłby w stanie przetrwać. Epidemie wybuchają na nasze własne życzenie. Jesteśmy za nie współodpowiedzialni.
Co to znaczy?
- Przeludnienie, złe warunki higieniczne, okrutne traktowanie zwierząt. Ważną rolę odgrywają konflikty zbrojne. Przecież jednym z powodów wybuchu epidemii hiszpanki była I wojna światowa. Ludzkość się czasami budzi i lamentuje nad swoim losem, który sama sobie zgotowała. Przecież zabija nas nie tylko koronawirus, ale głównie epidemie, na które mamy potężny wpływ. Tylko z jakiegoś powodu nic z nimi nie robimy.
Na przykład?
- Plagi cywilizacyjne. Coraz więcej pacjentów z cukrzycą typu drugiego, otyłością, niealkoholową stłuszczeniową chorobą wątroby. Ta ostatnia choroba jest szczególnie niebezpieczna, może przerodzić się marskość lub raka wątroby. W Stanach Zjednoczonych uznano ją już za jedną z głównych z przyczyn zgonów. Za kilka lat, również w Polsce, marskość wątroby nie będzie nam się kojarzyć głównie z alkoholem, tylko z otyłością, brakiem ruchu i zaburzeniami metabolicznymi. Jeśli nie zaczniemy robić czegoś z sobą, umrzemy. Prędzej zabije nas dobrobyt niż koronawirus.