Chciwe parchy, plemię żmijowe, żydowski spisek – antysemicki język coraz silniej wybrzmiewa "na salonach". Coś zaczyna się jednak zmieniać w bardzo niepokojącym kierunku, a ludzie nami rządzący nie mają odwagi się temu przeciwstawić.
Po 1989 roku siły posługujące się antysemickim językiem pozostawały marginalne w polskiej polityce. W wyborach prezydenckich otwarcie antysemiccy kandydaci kilkakrotnie byli w stanie zebrać wymagane do startu 100 tysięcy podpisów – Leszek Bubel w 1995 roku, Bohdan Pawłowski w 2000, Grzegorz Braun w 2015 – ale zajmowali na ogół marginalne miejsca. Nigdy też w polskim parlamencie nie zasiadała licząca się polityczna siła z otwarcie antysemickim programem – jeśli trafiali się w nim tacy politycy, to pozostawali na marginesie.
W ostatnich czterech latach coś zaczyna się jednak zmieniać w bardzo niepokojącym kierunku. Antysemicki język coraz silniej wybrzmiewa w głównym nurcie debaty publicznej. Pojawia się w wypowiedziach polityków mających szanse na mandaty i zasiadających w parlamencie – w tym w ławach rządzącej partii. Przenika do stanowiących główny prawicowy nurt mediów. Wylewa się w mediach społecznościowych. Znów ktoś wypuścił dżina polskiego antysemityzmu z butelki.
Żydowski kociołek PiS-u
Wszystko to dzieje się w czasie rządów formacji, której liderzy – w polityce, mediach, Akademii - w kwestii relacji polsko-żydowskich mówią językiem, jako żywo przypominającym anegdotkę Freuda o zbitym kociołku.
Przypomnijmy ją tutaj. Spotyka się dwóch przyjaciół. Jeden mówi do drugiego: "Słuchaj, w kociołku, który ci pożyczyłem, jest dziura. Wiesz może, co się stało?". Na co ten odpowiada nerwowo: "Po pierwsze nie pożyczałem od ciebie żadnego kociołka, po drugie to nie ja go zepsułem. A tak w ogóle to on był już dziurawy, jak go pożyczałem". Freud opowiadał ją, żeby zilustrować podstawową zasadę psychoanalizy: czasem nie ma lepszego potwierdzenia niż zaprzeczenie. Wszystkie wzajemnie się wykluczające usprawiedliwienia w sprawie dziury w kociołku oznaczają tak naprawdę jedno: przyjaciel pożyczył od drugiego kociołek, zniszczył go, czuje się z tym źle, nie jest w stanie przyznać się do błędu i przeprosić.
Analogie z tym, jak prawica – polityczna i medialna – mówi o antysemityzmie, nasuwają się same. Ilekroć bowiem pojawi się temat polskiego antysemityzmu, po prawej stronie słychać tę samą litanię. Po pierwsze, w Polsce nie ma żadnego antysemityzmu. Po drugie, jeśli kiedyś nawet był, to ekonomiczny i w sumie niegroźny, wolny od przemocy. Po trzecie, Polska zawsze gościnnie przyjmowała Żydów, a w czasie wojny Polacy z narażeniem życia ratowali ich przed Niemcami. Po czwarte, w zarzut antysemityzmu wrabiają Polskę wrogie jej siły, na czele z Niemcami, Rosją oraz częścią środowisk żydowskich, mających w tym finansowy interes. A po piąte, to w zalanych falami migrantów z krajów islamskich państwach Europy Zachodniej Żydzi i ich miejsca kultu są zagrożone przemocą, w Polsce Żydzi są bezpieczni. Po szóste, nawet jeśli w Polsce pojawiają się antysemickie incydenty, to nie możemy zapominać o żydowskim antypolonizmie i udziale Żydów w komunistycznym aparacie terroru.
Jak taka kaskada wzajemnie wykluczających się argumentów działa w praktyce, mogliśmy się przekonać, obserwując reakcje prawicy na antysemicki incydent w Pruchniku na Podkarpaciu, gdzie w ramach wielkanocnych obchodów pobito i zdekapitowano kukłę Judasza, ucharakteryzowaną na stereotypowe wyobrażenie ortodoksyjnego Żyda. Część polityków PiS, np. minister Joachim Brudziński, zachowało się przyzwoicie i potępiło incydent, medialno-intelektualne zaplecze partii wdało się w jego obronę, często przy pomocy prawdziwie osobliwych argumentów.
Incydentu w Pruchniku broniono więc jako nieszkodliwej tradycji. Na łamach szczególnie bliskiego rządzącej partii portalu wPolityce dziennikarz Grzegorz Górny przekonywał, że podobne obyczaje w Czechach zostały wpisane na listę dziedzictwa UNESCO: "To, co w jednych krajach uchodzi więc za antysemityzm, w innych uznawane jest za dziedzictwo kulturowe całej ludzkości" – konkludował. Na tym samym portalu pisząca o Pruchniku Marzena Nykiel odhaczyła niemal wszystkie obowiązkowe elementy prawicowych reakcji na hasło "polski antysemityzm". Krytyka zwyczajów z Pruchnika ma być terrorem politycznej poprawności, aktem pedagogiki wstydu i próbą pisania historii na nowo, w którą wpisuje się także "przemilczanie polskiego bohaterstwa". Autorka przypomniała także żydowski zwyczaj wieszania kukły Hamana w święto Purim i rozpaczała nad popularnością teorii, "że to nie Żydzi zabili Jezusa" – nie zdając sobie być może nawet sprawy, że powiela w ten sposób jedną z najstarszych antysemickich klisz o Żydach-bogobójcach. Z kolei Michał Rachoń w TVP Info przekonywał, że sprawa Pruchnika to element wojny informacyjnej przeciw Polsce, prowadzonej zgodnie z "podręcznikiem rosyjskich służb", wykorzystujących od dawna zarzuty "rzekomego antysemityzmu" do dyskredytowania przeciwników.
Tak jak w anegdocie o kociołku wszystkie te wzajemnie sprzeczne argumenty potwierdzają to, czemu prawica zaprzecza: w Polsce mamy problem antysemityzmu, a prawica nie tylko nic z nim nie potrafi zrobić, ale często sama bywa jego częścią.
Ustawa Pandory
Największa eksplozja antysemickiego języka w głównym nurcie miała miejsce za sprawą działań rządzącego obozu, a konkretnie ustawy o IPN, zakładającej kary za przypisywanie Polsce i Polakom udziału w Zagładzie Żydów. Nieszczęsny projekt Patryka Jakiego nie tylko wywołał bezprecedensowy kryzys wizerunkowy Polski – w tym w relacjach z tak kluczowymi sojusznikami, jak Stany Zjednoczone – ale także uwolnił w kraju demony. Choć zderzając się z murem międzynarodowego niezrozumienia, rząd Morawieckiego w końcu wycofał się z bezsensownej ustawy, straty na arenie międzynarodowej pozostały nie do odrobienia, a nastroje społeczne nie do opanowania.
Za sprawą ustawy o IPN Izrael i cała diaspora żydowska po raz pierwszy od roku 1968 zostały ustawione w roli wroga Polski, stojącego na drodze do historycznej prawdy o polskiej niewinności i bohaterstwie. Debaty wokół ustawy odblokowały w głównym nurcie język, jaki wcześniej jednak nie miał w nim obywatelstwa. I nie chodzi tylko o antysemickie komentarze, jakie wedle raportu Centrum Badań nad Uprzedzeniami przy Uniwersytecie Warszawskim zalały media społecznościowe w okresie sporów o ustawę. Większy problem w słowach ludzi pełniących funkcję liderów opinii, często wygłaszających swoje poglądy na antenie publicznego radia i telewizji. To w nadawanym w TVP programie Marcin Wolski i Rafał A. Ziemkiewicz żartowali sobie ze "żydowskich obozów śmierci" – "bo przecież to Żydzi obsługiwali krematoria". Ziemkiewicz nie poprzestał na tych żartach. Na Twitterze nazwał izraelskich krytyków nowej ustawy o IPN "głupimi względnie chciwymi parchami".
Ziemkiewicz od dawna racjonalizował przedwojenny polski antysemityzm, argumentując, że nie miał on pogromowego, tylko "racjonalny" charakter. Wcześniej jednak publicysta nie był twarzą publicznego nadawcy i zasadniczo pilnował języka. Dziś język mówienia o polsko-żydowskiej historii coraz częściej wędruje w rejony nienawistnych stereotypów, sięga po figurę Żyda jako osoby nie tylko czyhającej na polską własność, ale także z samej swojej natury Polsce wrogiej. Gdy prawicowe autorytety – np. prof. Jacek Bartyzel, historyk idei o wielkim dorobku i szacunku po prawej stronie – zaczyna pisać na Facebooku o Żydach per "plemię żmijowe – pełne jadu, pychy i złości" daje to przyzwolenie najgorszym demonom.
To, jaką mogą przybrać formę, pokazują choćby łatwe do znalezienia na YouTubie wykłady Grzegorza Brauna, kandydata Konfederacji Korwin-Braun-Liroy w wyborach do Parlamentu Europejskiego na Podkarpaciu. Braun przekonuje w nich, że "państwo w Palestynie" (jak nazywa Izrael) nie ma szans przetrwać i Żydzi już teraz przenoszą swoje zasoby do Polski i naszego regionu, by stworzyć tu swoje państwo. Polakom odebrana ma zostać własność i polityczna podmiotowość. O Żydach mówi jako o "antycywilizacji", obojętnie, "czy chodzi o rabiniczny judaizm", czy o "świecką religię Holocaustu". W 2015 roku Braun zdobył ponad 120 tysięcy głosów wyborach prezydenckich – najwięcej ze wszystkich otwarcie antysemickich kandydatów na prezydenta w III RP. W urządzonych po śmierci prezydenta Pawła Adamowicza wyborach w Gdańsku – gdzie PiS nie wystawił kandydata – zrobił dwucyfrowy wynik. Ucieszyło się z niego najbliższe Nowogrodzkiej medium, portal wPolityce. "Piewcy 'Normalnej Polski' przerażeni wynikiem Grzegorza Brauna", drwił w tytule. Czy jego redaktorom takie poglądy Bruana naprawdę nie przeszkadzają?
Podobne stereotypy pojawiły się w wielkoczwartkowym kazaniu biskupa ordynariusza tarnowskiego, Andrzeja Jeża, na co w "Tygodniku Powszechnym" zwróciła uwagę Zuzanna Radzik. Jeż zapowiedział, że przytoczy mowę wygłoszoną na kongresie "pewnej nacji", której nie może nazwać, by "nie wywołać ataków ze wszystkich stron". Po czym zacytował… antysemicką fałszywkę z lat 30., przedstawiającą rzekome żydowskie plany wojny z Kościołem katolickim – w tym poprzez wyciąganie skandali z prywatnego życia księży. W kontekście głośnych sporów o pedofilię wśród księży, toczących się właśnie w Polsce, trudno nie odczytać tego wszystkiego jako mętnej aluzji, że żadnego problemu pedofilii nie ma, jest żydowski spisek.
Czy PiS wie, jaką cenę zapłacimy za to wszystko?
Obok stereotypu Żyda, organicznego wroga Polski, do centrum publicznego dyskursu wraca też figura Żyda jako symbolu absolutnej obcości wobec polskiej wspólnoty. Jego siłę pokazała reakcja na życzenia złożone przez amerykańską ambasadorkę Georgette Mossbacher polskim Żydom z okazji święta Pesach. Cały prawicowy Twitter krzyczał: "Jest pani w Polsce, nie w Izraelu, tu się obchodzi Wielkanoc". Wśród krzyczących znajdowała się między innymi poseł na Sejm RP Krystyna Pawłowicz i kolejna kandydatka Konfederacji w eurowyborach, fundamentalistyczna aktywistka Kaja Godek. W tym samym czasie senator PiS Jan Żaryn pouczał publicystę żydowskiego pochodzenia Dawida Warszawskiego, by – przy okazji Pruchnika – "nie wtrącał się w nie swoje sprawy. Jak zostanie katolikiem, to zrozumie". Tak jakby tylko katolicy mieli prawo zabierać głos w kontrowersyjnych społecznie kwestiach.
Jest bardzo znamienne, że po całej awanturze z komentarzami do życzeń Mossbacher ze strony rządu nie poszedł żaden sygnał do polskich Żydów: wbrew temu, co wypisują osoby typu posłanki Pawłowicz czy Kai Godek, jesteście w Polsce u siebie tak samo jak katolicy, protestanci i ateiści. Naród Polski, jak definiuje to polska konstytucja, to przecież wszyscy obywatele Rzeczypospolitej – nie tylko etniczni Polacy i katolicy. Purim, Pesach czy ramadan to tak samo polskie święta, jak Wielkanoc i Trzech Króli.
Rządzący nami układ, nawet jeśli sam nie podziela wykluczającej, etniczno-religijnej definicji narodu, nie ma odwagi przeciwstawić się posługującej się nią skrajnej prawicy, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, jak łatwo Polsce może przykleić się łatka kraju antysemickiego. Jeśli będziemy akceptować to, że liderzy opinii – a takimi są gwiazdy TVP, redaktorki wpływowych portali, profesorowie i posłowie na Sejm – przywołują, wydawałoby się, dawno już skompromitowane figury Żyda-wroga Polski, Żyda-obcego, Żyda-zabójcy Jezusa, to na taką łatkę sami sobie zapracujemy. Zwłaszcza że według niedawnego badania CNN aż 15 procent Polaków otwarcie deklaruje niechęć do Żydów, a 40 proc. uważa, że mają zbyt wielki wpływ na politykę i finanse. Jeśli podobnie myślący ludzie wyślą w maju do Brukseli ludzi w typie Grzegorza Brauna czy Kai Godek, to trudno będzie ocenić wizerunkowe straty Polski.
Jarosław Kaczyński od prawie czterech lat ma więcej władzy, niż miał po roku '89 jakikolwiek polityk. Jeśli ten sam okres zbiegnie się z powrotem do głównego nurtu debaty publicznej dawno zużytego antysemickiego języka i jego figur, będzie to swoistym paradoksem. Bracia Kaczyńscy wiele zrobili, by odciąć prawicę od toksycznego, nacjonalistycznego dziedzictwa Romana Dmowskiego. Gdy ich projekt zaczyna realnie zmieniać Polskę, najgłupszy język pogrobowców Dmowskiego coraz wyraźniej wraca do głównego nurtu. Na razie słaby i politycznie względnie bezsilny – ale niebezpieczny już na tym etapie, jak jajo, z którego wiemy, że wykluje się śmiertelnie jadowity wąż lub pająk.