Spalona ziemia, zrujnowane domy, ciała w kałużach krwi. Białoruska wieś Chatyń za sprawą nazistów w ciągu jednego dnia zniknęła z powierzchni wraz z jej mieszkańcami. Józef Kamiński, miejscowy kowal, znalazł wśród tych zgliszczy swojego syna, ale chłopiec zmarł w męczarniach na jego rękach. Kilkadziesiąt lat później władze Związku Radzieckiego wykorzystają jego osobistą tragedię, aby ukryć przed światem inne, mroczne wydarzenie z czasów II wojny światowej, znane jako zbrodnia katyńska.
Był rok 1943. Kiedy Kamiński mierzył się z tą potworną tragedią, trzymając na rękach martwe dziecko, oddziały niemieckie odpowiedzialne za masakrę były już w drodze do kolejnej wsi, którą miał spotkać podobny los. W czasie okupacji Niemcy z przerażającego i nieludzkiego działania uczynili utarty scenariusz, wytrenowany do perfekcji.Uzbrojony po zęby oddział nazistów wkraczał do wioski, zaganiał wszystkich mieszkańców do największej stodoły, po czym zamykali bramę budynku i go podpalali. Żołnierze otaczający w kordonie płonącą stodołę strzelali do każdego, kto próbował się stamtąd wydostać. Czasem, jak dowódca był w dobrym humorze, pozwalał żołnierzom wcześniej zgwałcić miejscowe kobiety, które potem palono żywcem bądź po prostu rozstrzeliwano. Kiedy już było po wszystkim, Niemcy resztę zabudowań równali z ziemią i zabierali inwentarz. Taki los spotkał 618 wsi na terenie dzisiejszej Białorusi. Bezpowrotnie zniknęli ludzie, zwierzęta, domy.
Kłamstwo po raz pierwszy
"Polecić NKWD ZSRR: Sprawy znajdujących się w obozach dla jeńców wojennych byłych polskich oficerów (…) rozpatrzyć w trybie specjalnym z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania".
Józef Stalin
Józef Stalin, podpisując ściśle tajny dokument wiosną 1940 roku, skazał na śmierć około 22 tysięcy polskich obywateli, z czego ponad połowa z nich była oficerami wojska i policji. W Katyniu, Charkowie oraz Miednoje funkcjonariusze NKWD mordowali członków polskiej elity strzałem w tył głowy. Ciała zakopywano w tajemnicy. Niewiele ponad rok później wojska niemieckie w ramach planu "Barbarossa" atakują Związek Radziecki i w kwietniu 1943 roku, dzięki pomocy lokalnej ludności, odkrywają na okupowanych terenach masowe groby polskich jeńców wojennych. Hitler wykorzystuje ten fakt propagandowo i ogłasza światu potworną zbrodnię katyńską, której dokonali bolszewicy w 1940 roku.
Ale kiedy do Smoleńska z powrotem wkroczy Armia Czerwona, w Polsce zacznie obowiązywać nowa prawda dotycząca Katynia. Według Moskwy polscy oficerowie byli ofiarami hitlerowców i zginęli dopiero w 1941 roku, kiedy zachodnie rubieże Związku Radzieckiego były już pod kontrolą Niemców. Oficjalnie ta wersja, znana jako kłamstwo katyńskie, będzie obowiązywać w bloku wschodnim aż do upadku komunizmu. Kreml będzie to kłamstwo pielęgnować, a częścią kampanii dezinformacyjnej będzie wybudowanie w 1969 roku memoriału w miejscowości Chatyń na Białorusi. Goście z całego świata, także ci zza żelaznej kurtyny, będą składać tam hołd, ale nie polskim oficerom, a białoruskim ofiarom wojennym.
Władze Związku Radzieckiego nieprzypadkowo gościom z zagranicy chciały opowiadać o tragedii, jaka miała miejsce właśnie w Chatyniu, leżącym niecałe sto kilometrów od Mińska. Chatyń po angielsku pisze się Khatyn, co okazało się nie bez znaczenia.
"Wśród tysięcy białoruskich miejscowości zniszczonych przez faszystów (w krajach byłego ZSRR przyjęte jest błędnie używać zamiennie nazw faszyści i naziści - przyp. red.) na miejsce pamięci wybrano wioskę z podobnie brzmiącą nazwą - Chatyń, żeby ludzi dosłownie otumanić, umocnić ich skojarzenie zbrodni katyńskiej z niemieckimi okupantami” – zaznacza rosyjska historyk Natalia Lebiediewa we wspólnej pracy Polsko-Rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych pt. "Białe plamy - czarne plamy" z 2010 roku.
Nixon odwiedza nie ten Katyń, co trzeba
Na stronie internetowej poświęconej zbrodni chatyńskiej widnieje kilka archiwalnych wojennych zdjęć. Na jednym z nich dziewczyna z poważną miną i smutnymi oczami patrzy w obiektyw. Ma zaciśnięte usta, jasne, związane włosy i białą koszulę z dużym kołnierzykiem. To Wanda Jaśkiewicz. Miała 20 lat, kiedy do jej rodzinnej wsi wkroczyli Niemcy. Na starej popękanej fotografii widać, że była ładną dziewczyną. Można tylko się domyślać, jakiego doznała upokorzenia i bólu, zanim żołnierze zamknęli ją w stodole z rodzicami, braćmi i siostrami. I siostrzeńcem Tolikiem, siedmiotygodniowym niemowlęciem, który też, tak jak oni wszyscy, spłonął żywcem.
Między innymi tę historię usłyszał Richard Nixon, gdy w lipcu 1974 roku na fali zimnowojennej odwilży odwiedził Związek Radziecki. Rządzący wówczas na Kremlu Leonid Breżniew namówił amerykańskiego prezydenta, żeby Nixon odwiedził kompleks pamięci w miejscowości Chatyń i złożył tam kwiaty pod pomnikiem ofiar wojny. Amerykańska delegacja spełniła tę prośbę i wzorowo odegrała spektakl wyreżyserowany przez radziecką propagandę. Światowe media opisały, jak Nixon oddał hołd ofiarom nazistowskiej okupacji, jedynie "New York Times", relacjonując historyczną wizytę, wspomniał o tym, że: "Nixon odwiedza Chatyń, radzieckie mauzoleum, nie las katyński".
Dlaczego dziennikarze zza oceanu zwrócili uwagę na ten fakt, wyjaśnia Norman Davies, zdaniem którego nieprzypadkowo Breżniewowi tak zależało na tym, żeby wśród wielu podobnych miejsc pamięci w Związku Radzieckim właśnie pod pomnikiem Józefa Kamińskiego Nixon złożył kwiaty. "Udziałem setek białoruskich wsi stał się ten sam los, a jednak ich nie wybrano do roli bohaterów. Odpowiedź leży w nazwie. Niepoinformowani mogą łatwo pomylić Chatyń z Katyniem, który jest niedaleko i o którym miano zapomnieć" - pisał Davies w książce "Europa walczy 1939-1945".
Kłamstwo po raz drugi
Po wojnie nad Wisłą o zbrodni na polskich oficerach mówi się tylko w opozycyjnych kręgach lub w otoczeniu innych "politycznych bankrutów", jak często określało się w PRL-u tych, którzy głośno mówili o prawdzie historycznej, nie zawsze wygodnej dla władzy ludowej. W Związku Radzieckim tym bardziej. Ale polska emigracja na Zachodzie, niemająca knebla cenzury w ustach, o Katyniu mówiła często i chętnie, wskazując Moskwę jako winną śmierci polskiej elity intelektualnej. Dlatego, zdaniem profesora Wojciecha Materskiego z Polskiej Akademii Nauk, ani wybór wsi, którą postanowiono upamiętnić, ani data odsłonięcia pomnika w Chatyniu nie były przypadkowe.
- Pod koniec lat sześćdziesiątych pojawiła się informacja, że mają zostać odtajnione brytyjskie archiwa dotyczące zbrodni na polskich oficerach. Nie ma na to bezpośrednich dowodów, ale najprawdopodobniej właśnie dlatego dopiero wtedy Kreml zadecydował o odsłonięciu pomnika w Chatyniu, przeprowadzając tym samym propagandowy kontratak – tłumaczy w rozmowie z Magazynem TVN24 profesor, zwracając uwagę na to, że radziecka propaganda tym mało finezyjnym zabiegiem dezinformacyjnym osiągnęła doraźny sukces.
- Możemy tylko domniemywać, czy Nixon miał pełną świadomość tego, w którym „Khatyniu” się znajdował, ale niezależnie od tego faktem było to, że złożył kwiaty tam, gdzie chciał tego ZSRR i świat to zauważył. Dopiero z biegiem czasu świadomość dotycząca Katynia była coraz większa i Chatyń stał się już potem tylko lokalną białoruską sprawą - podsumowuje profesor Materski.
Zanim doszło do marginalizacji Chatynia, białoruski memoriał odwiedzili m.in. przywódca Kuby Fidel Castro, prezydent Finlandii Urho Kekkonen czy palestyński polityk Jaser Arafat. W Chatyniu był także pełniący wówczas funkcję sekretarza generalnego ONZ Javier Perez de Cuellar, który pozostawił taki wpis w księdze pamiątkowej: "Nigdy więcej! Mam nadzieję, że ofiara mieszkańców Chatynia będzie lekcją miłosierdzia dla ludzi na całym świecie".
Świadomość Zachodu była w tej sferze znikoma. Podobieństwo nazw jednej i drugiej miejscowości skutecznie dezinformowało. Kolejni międzynarodowi notable swoją obecnością w Chatyniu tylko utwierdzali światową opinię publiczną w mylnym przekonaniu. Zbieżność, w której przypadkowość nie wierzą eksperci, wystarczyła, by bezpardonowa i fałszywa polityka historyczna przykryła kolejny tragiczny rozdział II wojny światowej. W tym wypadku polityczne gry okazały się ważniejsze niż wsie, które spalono tak jak Chatyń.
Zemsta za mistrza
Stadion Olimpijski w Berlinie zastyga w bezruchu. Tysiące kibiców, wśród nich ten najważniejszy - Adolf Hitler, wpatrują się w napięciu w potężnie zbudowanego blondyna z godłem III Rzeszy na koszulce. Hans Woellke przyciska do szyi kulę, by za chwilę pchnąć ją i zdobyć jeden z trzydziestu trzech złotych medali dla hitlerowskich Niemiec na igrzyskach olimpijskich w 1936 roku. Lekkoatleta poznaje osobiście Führera i staje się bohaterem narodowym, lecz to nie zwalnia go ze służby w obliczu wojny, która wybucha zaledwie trzy lata później. Wręcz przeciwnie, rekordzista olimpijski tym bardziej musi dawać przykład odpowiedniej postawy i zostaje wysłany na wschód, gdzie na terenach okupowanej Białorusi pilnuje porządku w mundurze policjanta.
22 marca 1943 roku kapitan Hans Woellke wraz z kampanią, której dowodził, patrolował jak co dzień teren, gdzie coraz śmielej poczynała sobie radziecka partyzantka. Tym razem jednak konwój hitlerowskich żołnierzy został skutecznie zaatakowany przez leśne formacje walczące o komunistyczną Białoruś. Jedna z kul trafiła legendarnego nazistowskiego olimpijczyka i Woellke zginął na miejscu. Reakcja okupantów była natychmiastowa - uzbrojone oddziały wkroczyły do najbliższej wioski wziąć odwet na jej mieszkańcach, którzy byli podejrzani o pomaganie partyzantom.
W zemście za morderstwo pupila nazistowskiej propagandy śmierć w Chatyniu poniosło 149 osób, z czego ponad połowę stanowiły dzieci. Jedynym ocalałym wśród dorosłych był wspomniany już miejscowy kowal Józef Kamiński. Z masakry cudem uratowało się jeszcze dwóch chłopców. Siedmioletni Wiktor Żelobkowicz przy próbie ucieczki z płonącej stodoły był raniony w rękę, jego mamę kula zabiła na miejscu. Dzięki temu, że leżał pod jej ciałem pozostał przez hitlerowców niezauważony. Anton Baranowski, który miał 12 lat, gdy doszło do tragedii, został ranny w nogę i żołnierze uznali go za martwego. To mu uratowało życie.
Idź i patrz
W 1985 roku premierę miał wstrząsający film rosyjskiego reżysera Elemy Klimowa pt. "Idź i patrz". Obraz nakręcony na podstawie opowiadania inspirowanego tragedią w Chatyniu zebrał znakomite recenzje krytyków. Mimo ascetycznej oprawy i braku efektów specjalnych film do dziś robi piorunujące wrażenie. Brytyjski Channel 4 umieścił „Idź i patrz” na liście "50 filmów, które należy zobaczyć przed śmiercią" obok takich tytułów, jak "Pulp Fiction" czy "Czas apokalipsy". Za sprawą arcydzieła radzieckiej kinematografii nazwa "Khatyn" ponownie wybrzmiała na Zachodzie w kontekście nadanym jej przez Kreml.
Do dziś ta nazwa w języku angielskim jest problematyczna. Gdy w wyszukiwarkę Google wpiszemy "Khatyn" pojawią się wyniki odnoszące się do białoruskiej wioski. Dopiero po wejściu na stronę Wikipedii opisującą "Khatyn massacre" po angielsku znajduje się adnotacja: "Ten artykuł dotyczy masakry białoruskich cywili w 1943 roku. Informacja o zbrodni dokonanej na polskich oficerach w 1940 roku szukaj pod hasłem Katyn massacre". Dalsze odnośniki już o zbieżności nazw nie wspominają. Przewijają się tylko hasła: tragedia, okupacja, naziści, 1943 rok, wojna, ZSRR. Te same, którymi można opisać zbrodnię katyńską, pomijając rok, w którym miała miejsce tragedia, chociaż właśnie w 1943 roku morderstwo polskich oficerów wyszło na jaw. Zbieżność dat, nazw czy geografii, bo nadal mówimy o terenie ZSRR, komplikowała sprawę na tyle, by za granicą tylko pasjonaci historii nie scalali historii Chatynia i Katynia w jedno.
Oczywiście perfidny polityczny zabieg, mający na celu zafałszowanie historii, nie umniejsza tragedii, której poświęcone jest mauzoleum pod Mińskiem. W białoruskim kompleksie pamięci co pół minuty rozbrzmiewa dźwięk dzwonów z 26 wieżyczek, symbolizujących 26 rodzin spalonych w chatyńskiej stodole. Chłopów wychodzących w pole, kobiety krzątające się po obejściu, dzieci biegające po drodze i zwierzęta zastąpiły tutaj kamienie z nazwiskami i kilka betonowych płyt.
Bo 75 lat temu, jedni ludzie zamknęli innych ludzi w stodole, po czym spalili jak węgiel w piecu. I pojechali dalej.
Po prostu.