Pracę Natalii LL zdjęto, bo bohaterka w zbyt erotyczny sposób jadła banany i parówki. "Pojawienie się Lou Salome" Katarzyny Kozyry w odczuciu dyrektora Muzeum Narodowego jest nieprzyzwoite. Dzieło Grupy Sędzia Główny, które pokazywało, jak agresywni potrafią być Polacy wobec kobiet, usunięto po cichu i do galerii już nie wróciło. Przykładów szeroko rozumianej cenzury w sztuce w ostatnich dwóch dekadach było znacznie więcej.
Decyzją dyrektora Muzeum Narodowego Jerzego Miziołka z wystawy stałej w Galerii Sztuki XX i XXI wieku 27 kwietnia usunięte zostały prace "Sztuka konsumpcyjna" Natalii Lach-Lachowicz (Natalii LL) i "Pojawienie się Lou Salome" Katarzyny Kozyry.
"Sztuka konsumpcyjna" to cykl wideo z 1972 roku, na których zmysłowe blondynki spożywają w ostentacyjny sposób różne produkty, między innymi banany, parówki czy paluszki. Konsumpcja odbywa się w dwuznaczny sposób. Niby prosta codzienna czynność, jednak dzięki użyciu odpowiednich środków artystka uzyskała nagrania o erotycznym zabarwieniu. To właśnie to rozerotyzowanie modelek spowodowało, że dyrekcja warszawskiego muzeum prace zdjęła.
"Pojawienie się Lou Salome" Kozyry to natomiast wideo i seria zdjęć femme fatale z dwoma psami, które mają twarz Friedricha Nietzschego i Paula Ree.
Niemal trzy tygodnie wcześniej usunięta została instalacja wideo duetu performerskiego Grupa Sędzia Główny (Aleksandra Kubiak i Karolina Wiktor) "Part XL. Tele Game". Grupa działała w latach 2001-2013. Praca była zapisem performansu, który odbył się na żywo na antenie TVP Kultura w 2005 roku. "Performans duetu artystycznego zawiązanego przez Aleksandrę Kubiak i Karolinę Wiktor realizowany na żywo w studiu filmowym podczas 'Nocy Artystów'. Na czas trwania performansu artystki całkowicie 'oddały' się we władzę telewidzów, realizując ich życzenia. Dzięki anonimowości zgłoszenia telefonicznego uczestnicy mieli szansę wyrazić swoje najbardziej ukryte, często mroczne, pragnienia. Jak się okazało, wiążą się one przede wszystkim z władzą, dominacją i seksualnym pożądaniem" - brzmiał opis pracy w Muzeum Narodowym w Warszawie.
O ile prace Kozyry i Lach-Lachowicz po protestach i oburzeniu opinii publicznej wróciły na swoje miejsce, tak dzieło Grupy Sędzia Główny nadal znajduje się poza ekspozycją.
"Sztukę należy chronić"
- Decyzja dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie o zdjęciu niektórych prac to moim zdaniem błąd. Może wskazywać na mizoginizm, niechęć do dyskursu feministycznego. Taktyka wyciszania tego, z czym się polemizuje, nie otwiera dyskusji, tylko ją ucina - wskazuje Stach Szabłowski, historyk sztuki, niezależny kurator, krytyk, publikujący w wielu tytułach prasowych.
Dyrektor Miziołek wyjaśnił swoją decyzję tym, że otrzymał skargi dotyczące wystawianych prac. Jednak zdaniem Szabłowskiego "można przypuszczać, że decyzja dyrektora była wyrazem kontestowania wartości, jakie stoją za tymi pracami".
- Oczywiście publiczność wystaw może wyrażać swoje opinie, jednak zadaniem galerii jest tłumaczenie prac, wyjaśnianie ich. Kuratorowanie nie polega na zbieraniu skarg i życzeń widzów. Nie da się w ten sposób zbudować wystawy, nie da się znaleźć myśli przewodniej - podkreśla krytyk.
Zdaniem Szabłowskiego tworzenie wystaw na postawie życzeń zwiedzających zredukuje sztukę do czystej rozrywki, której na co dzień nie brakuje. - Sztuka nie może jedynie zaspokajać oczekiwań, potwierdzać ukutych już wyobrażeń. Sztukę należy chronić jako miejsce do zadawania trudnych pytań o rzeczywistość, zwłaszcza że takich miejsc w sferze publicznej pozostało tak niewiele - wskazuje.
Zdaniem Szabłowskiego argumentacja dyrektora Miziołka przedstawiona wraz z informacją, że wystawa stała w Galerii Sztuki XX i XXI wieku zostanie przearanżowana, jest "anachroniczna". - Zdejmowanie prac w efekcie paniki moralnej wygląda na wyraz lęku przed sztuką, a nie przemyślanej wizji - ocenia Szabłowski.
Według krytyka bulwersujące jest to, że praca Grupy Sędzia Główny nie wróciła na swoje miejsce. - Jest to praca, która polegała na udanym społecznym eksperymencie ujawnienia obecnego w naszej kulturze opresyjnego, nacechowanego agresją podejścia do kobiecego ciała i seksualności. Usunięcie jej z wystawy jest uciekaniem przed problemem, z którym powinniśmy się mierzyć i starać się go rozwiązać - podkreśla Szabłowski.
Władza a sztuka
Podobnego zdania jest dr Jakub Dąbrowski z Katedry Historii Sztuki Polskiej Najnowszej, współautor dwutomowej książki "Cenzura w sztuce polskiej po 1989 roku".
- W moim przekonaniu decyzja dyrektora Miziołka jest formą cenzury. Chociaż przyzwyczailiśmy się do wizji, że cenzurą zajmowali się starsi smutni urzędnicy, którzy wymazywali z książek czy filmów niewłaściwe zdaniem partii komunistycznej treści, to w rzeczywistości cenzura może przybierać różne formy. Władza ma dużo możliwości wpływania na to, jakie narracje dominują czy występują w sferze publicznej. Wystarczy prześledzić, jak rząd PiS czyścił personalnie poszczególne sektory kultury po to, by uprawomocniać jeden światopogląd i dyskryminować inne punkty widzenia: począwszy od wymiany kadr w mediach publicznych, Polskim Instytucie Sztuki Filmowej, Instytucie Adama Mickiewicza, teatrach, a na muzeach historycznych skończywszy - ocenia dr Jakub Dąbrowski.
- Warto zwrócić uwagę, że PiS najpierw sięgnął po te obszary kultury, które mają największe oddziaływanie propagandowe, które najsilniej kształtują świadomość społeczną. Teraz bierze się za muzea i galerie sztuk wizualnych. Najlepszym tego przykładem jest zastąpienie na stanowisku dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie wybitnego specjalisty, jakim był Piotr Rypson, osobą nieposiadającą odpowiednich kwalifikacji do prowadzenia takiej instytucji, ale która światopoglądowo jest bliska rządzącym - dodaje.
Dąbrowski, prawnik i historyk sztuki z wykształcenia, wskazuje, że w Polsce po 1990 roku wielokrotnie pojawiały się przykłady różnych form cenzurowania sztuk wizualnych. Podkreśla, że cenzurę można definiować w sposób wąski, tak jak w czasach PRL-u, bądź w sposób szerszy. - Ale nawet jeśli spojrzy się na okres PRL-u, to urząd cenzury był tylko ostatnią z instancji wpływania na kształt rozpowszechnianych treści. Można powiedzieć, że cenzorzy otrzymywali w większości już gotowe materiały ocenzurowane za pomocą innych mechanizmów. Podobne – nieoficjalne mechanizmy - są nadal stosowane. Naciski finansowe, groźby zwolnienia z pracy, układy personalne, w ostateczności prokuratura - wszystko to może prowadzić do autocenzury i wpływać na ostateczny kształt komunikatu. Władza niezmiennie posiada wiele narzędzi, aby kształtować społeczną debatę - mówi badacz.
- W ciągu ostatnich 30 lat wychwyciłem kilkaset takich przykładów - podkreśla. - Nie przypominam sobie jednak, by ktoś w tak koniunkturalny politycznie sposób zmieniał spójną merytorycznie wystawę w placówce kulturalnej o statusie muzeum narodowego. Przecież mówimy o uznanych artystkach, ważnych pracach dla polskiej sztuki najnowszej i jednej z najstarszych i największych instytucji wystawienniczych w Polsce. Dodatkowo działanie dyrektora Miziołka sprawia wrażenie antyfeministycznego, żeby nie powiedzieć mizoginistycznego - dodaje.
- To zdarzenie jest ewenementem nie tylko na skalę polską, ale także światową. Nie słyszałem o podobnych praktykach w żadnym z demokratycznych krajów - podkreśla Dąbrowski.
Granice artystycznej wolności
Pytany o to, czy istnieją granice sztuki, badacz wskazuje, że "nie ma sfery życia pozbawionej granic". - W przypadku sztuki te granice określa się bardzo ostrożnie. Mamy do czynienia ze specyficzną materią i specyficznymi konwencjami, prezentowanymi w miejscach specjalnie do tego przeznaczonych. Przecież nie każdy musi iść do galerii, nie każdy musi oglądać dzieła sztuki współczesnej. W cywilizacji zachodniej przyjmuje się, że to, co wolno i czego nie wolno w sztuce, wyznaczane jest w dosyć elastyczny sposób - podkreśla.
Dąbrowski zwraca uwagę, że trudno wskazać, kto i w jaki sposób powinien wyznaczać granice w sztuce. - Podstawowym, ale i ostatecznym odniesieniem powinny być zapisy prawne. To niezawisły (podkreślam jeszcze raz – niezawisły) sąd jako ostateczna instancja może wskazywać, co jest niedopuszczalne. Jednak ingerencje wymiaru sprawiedliwości powinny mieć charakter akcydentalny i dotyczyć sytuacji, w których na przykład dochodzi do zniszczenia mienia albo narażenia życia lub zdrowia. Natomiast kwestie prezentacji dzieł kontrowersyjnych obyczajowo, religijnie, politycznie czy historycznie raczej powinny podlegać ochronie w ramach konstytucyjnie gwarantowanej wolności wypowiedzi, bo tak naprawdę tylko wtedy ta wolność ma sens – to znaczy, gdy chroni wypowiedzi nieprawomyślne, uwierające, oburzające, a nie te, które wszystkich zadowolą - zaznacza.
- Świat sztuki od mniej więcej 150 lat bardzo mocno się autonomizuje. Na początku XX wieku doszło do gruntownej zmiany w postrzeganiu tego, co może, a co nie może być sztuką. Wielu artystów porzuciło kwestie formy i piękna, i postawiło sobie inne, polityczne lub społeczne, cele. Obecnie sztuka ma tę fenomenalną cechę, że niczego nie musi, a społeczno-polityczne zaangażowanie artystów na świecie nieustannie przybiera na sile. Dlatego próba stłamszenia tego nurtu twórczości przez PiS czy przez jego partyjnych nominatów przypomina zawracanie kijem Wisły i zarazem naraża Polskę na śmieszność - ocenia.
Dąbrowski zwraca uwagę, że jednym z najbardziej radykalnych przykładów cenzury prewencyjnej w ostatnich latach było zmuszenie dyrektora Malta Festival w Poznaniu do rezygnacji z wystawienia sztuki "Golgota Picnic". - Jasne, to przykład spoza sztuk wizualnych, ale mówiąc o przypadkach cenzury, nie możemy ograniczać się do jednego typu medium. Wolność wypowiedzi powinna chronić w takim samym stopniu twórców teatralnych, filmowych, sztuk wizualnych, literatów czy naukowców. Przypadek ten jest ważny również z tego powodu, że ocenzurowanie spektaklu spotkało się z bezprecedensowym oporem społecznym.
Daniel Olbrychski versus "Naziści"
Chociaż trudno znaleźć w historii sztuki ostatniego ćwierćwiecza inne przypadki zdejmowania prac z gotowych wystaw stałych, nie brakowało w tym czasie afer, skandali i kontrowersji wokół dzieł sztuki, które badały granice zrozumienia publiczności, akceptacji ze strony polityków i przedstawicieli mediów. Szczególnie burzliwe dyskusje toczyły się wokół przedstawicieli tzw. sztuki krytycznej. Wybraliśmy te, wobec których działania polityków i niektórych grup społecznych można zaliczyć do działań cenzorskich.
Kalendarium skandali wokół wydarzeń wystawienniczych XXI wieku otwiera głośna wystawa Piotra Uklańskiego "Naziści". W ramach projektu, który powstał w 1998 roku, artysta sięgnął po 164 fotosy z polskich i zagranicznych filmów, w których aktorzy wcielali się w nazistowskich żołnierzy. Za pomocą fotosów Uklański wskazywał, że wizerunek nazisty, utrwalany w kulturze masowej głównie za pomocą kina, jest daleki od rzeczywistego.
Na prezentowanych zdjęciach znalazł się też Daniel Olbrychski, który w mundurze nazisty pojawił się u Claude'a Leloucha w filmie "Jedni i drudzy". 17 listopada 2000 roku aktor za pomocą szabli Kmicica z "Potopu", w obecności ekipy jednej ze stacji telewizyjnych, zniszczył kilka z fotosów. Jak mówił, z upoważnienia kilku innych aktorów pociął także te, na których prezentowani byli Jan Englert, Stanisław Mikulski czy Jean-Paul Belmondo.
Wystawa została zamknięta, gdyż stanowiła dowód w sprawie prowadzonej przez prokuraturę. Ówczesny minister kultury Kazimierz Michał Ujazdowski nie zgodził się na ponowne otwarcie ekspozycji.
"Naziści" zostali wyprodukowani w 10 zestawach. Po polskiej odsłonie wystawę prezentowano wielokrotnie w różnych zakątkach świata. Jeden z zestawów w 2006 roku został sprzedany za 568 tysięcy funtów, stanowiąc do 2010 roku najdroższe polskie dzieło sztuki współczesnej (rekord Uklańskiego pobity został przez zestaw trzech obrazów Romana Opałki, który uzyskał w 2010 roku kwotę 713 tysięcy funtów).
Skandal na stulecie Zachęty
Niemal miesiąc po zniszczeniu części wystawy przez Olbrychskiego, w Zachęcie doszło do kolejnego skandalu. Jej ówczesna szefowa, Anda Rottenberg, postanowiła zorganizować wystawę polskiej sztuki na stulecie galerii. Do jej przygotowania zaprosiła wieloletniego szefa Biennale w Wenecji, jednego z najsłynniejszych europejskich kuratorów - Haralda Szeemanna. Szwajcar postanowił uzupełnić przegląd dziełem "La nona ora" włoskiego twórcy Maurizio Cattelana. Rzeźba była naturalistyczną woskową podobizną Jana Pawła II, który przygnieciony został czymś w rodzaju meteoru. Przesłanie było dość proste, praca pokazywana była już w wielu miejscach na Zachodzie i nikt nie spodziewał się żadnych kontrowersji. Stało się inaczej.
Najpierw Wojciech Cejrowski próbował zasłonić dzieło prześcieradłem. 21 grudnia posłowie Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego Halina Nowina Konopka i Witold Tomczak usunęli z figury papieża fragment symbolizujący meteoryt.
Poseł pozostawił w Zachęcie list z żądaniem dymisji dyrektor Andy Rottenberg, którą określił mianem "urzędnika państwowego żydowskiego pochodzenia". Rzeźba została wycofana z wystawy. Wkrótce potem Rottenberg złożyła rezygnację z kierowania galerią. Tomczak od początku przyznawał się do uszkodzenia instalacji, ale twierdził, że zrobił to w imię idei. "Zniszczyłem to, ponieważ oczekiwali tego moi wyborcy" - mówił wtedy prasie.
Sprawa toczyła się do 2016 roku, kiedy Sąd Okręgowy w Warszawie podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji. O ile Tomczak został uznany za winnego zniszczenia rzeźby, to sąd umorzył sprawę na rok próby. W 2017 roku prezydent Andrzej Duda ułaskawił byłego posła.
Dziesięcioletnia batalia o genitalia na krzyżu
Zaangażowanie polityków w sztukę w 2011 roku skomentowała na łamach "Gazety Wyborczej" Dorota Jarecka. "Politycy zobaczyli, że łatwo można sobie zrobić darmowy PR, atakując sztukę. Gdyby nie to, może nikt po roku nie zauważyłby wystawy Doroty Nieznalskiej "Pasja" w niszowej galerii Wyspa w Gdańsku, a politycy LPR Gertruda Szumska i Robert Strąk nie zyskaliby wątpliwej sławy jako ludzie, którzy złożyli donos do prokuratury, że artystka obraziła ich uczucia religijne" - napisała.
Gdańska artystka Dorota Nieznalska, która zdobyła w 1999 roku dyplom w Pracowni Intermedialnej prof. Grzegorza Klamana (uznawanego za konserwatywne środowiska za prowokatora), była dobrze zapowiadającą się reprezentantką sztuki krytycznej. W 2001 roku w gdańskiej Galerii Wyspa, z którą współpracowała od dwóch lat, pokazała wystawę "Nowe prace". Znalazła się na niej instalacja "Pasja", której tytuł nawiązywał do tematów pasyjnych w sztuce sakralnej. O wystawie zrobiło się głośno w mediach. Przekazy medialne wykorzystała grupa posłów Ligi Polskich Rodzin, którzy złożyli zawiadomienie do prokuratury o obrazie uczuć religijnych.
18 lipca 2003 roku Nieznalska została skazana na sześć miesięcy prac społecznych. W wyniku wniesionej apelacji proces został powtórzony. W 2010 roku artystka została uniewinniona.
"'Pasja', która w żaden sposób nie była związana z religią czy wiarą, a dotyczyła wyłącznie obecnej w naszej kulturze namiętności do uzbrajania męskości w mięśnie podczas uporczywych ćwiczeń w siłowniach, została błędnie potraktowana jako atak na największe świętości. I to przez ludzi, którzy tej pracy nigdy nie widzieli, lecz oparli się wyłącznie na doniesieniach medialnych. Było to dla mnie bolesne doświadczenie, zwłaszcza że gdy wystawiałam "Pasję" w zlikwidowanej później w skutek całej afery gdańskiej galerii Wyspa, byłam świeżo po studiach" - wyznała Nieznalska w 2008 roku w rozmowie z "Przeglądem".
Kontrowersje wokół "Adoracji Chrystusa"
Po burzy wokół wystawy Nieznalskiej atmosfera wokół polskiej sztuki i instytucji wystawienniczych uspokoiła się na ponad dekadę, a dokładnie do 2013 roku.
Wtedy to Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie pokazało wystawę "British British Polish Polish", którą przygotowali Marek Goździewski i Tom Morton. Projekt obejmował zestawienie najważniejszych dokonań brytyjskiej i polskiej sztuki krytycznej.
Wśród 140 prac ponad 60 artystów z obu krajów znalazła się wideoinstalacja "Adoracja" Jacka Markiewicza z 1993 roku. "Gdy wszedłem do kościoła w Warszawie i zobaczyłem ludzi modlących się do wyrzeźbionego niby-boga, przeżyłem szok. Do pracy, w której pieszczę Chrystusa, motywowała mnie chęć obrazy tego, co nie jest Bogiem. I mimo wszystko jest to praca religijna - o uwielbieniu Boga. Liżąc wielki średniowieczny krucyfiks, dotykając go nagim ciałem, obrażając go, gdy leży pode mną, modlę się do Prawdziwego Boga" - wyznał Markiewicz w rozmowie z Arturem Żmijewskim w książce tegoż autora "Drżące ciała. Rozmowy z artystami".
Chociaż praca przez dwadzieścia lat od powstania była wielokrotnie prezentowana - także za granicą - wpadła w oko środowiskom prawicowym i katolickim. Oburzenie wywołała scena z nagim mężczyzną, przytulającym się do figury Jezusa.
Posłowie PiS złożyli zawiadomienie do prokuratury. "Pan Jacek Markiewicz obraził swoim zachowaniem moje uczucia religijne znieważając publicznie figurę Jezusa przybitego do krzyża. Znieważanie krzyża to nieważenie samego Boga i Męki Chrystusa. Takie zachowanie boleśnie rani uczucia każdego chrześcijanina" - brzmi fragment doniesienia autorstwa m.in. Anny Sobeckiej i Stanisława Pięty. Podobne zawiadomienie złożył również Ryszard Nowak z Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami.
Przed Zamkiem Ujazdowskim odbył się protest, w którym wzięło udział około 100 osób. Swoje oburzenie wyrazili hierarchowie kościelni oraz przewodniczący Rady Naczelnej Ligi Muzułmańskiej w RP, imam dr Ali Abi Issa.
Dwa tygodnie później warszawska prokuratura wszczęła śledztwo w tej sprawie, które umorzone zostało w maju 2014 roku.
"Tęcza" niezgody
Społeczną kością niezgody stała się instalacja artystyczna "Tęcza" Julity Wójcik, która powstała w 2011 roku. Dzieło powstało na zlecenie Instytutu Adama Mickiewicza, jako jeden z elementów programu polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Konstrukcja w kształcie łuku, ozdobiona 16 tysiącami sztucznych kwiatów, których kolory tworzyło sześć barw tęczy, eksponowana była przez rok przed budynkiem Parlamentu Europejskiego w Brukseli. 8 czerwca 2012 roku instalacja przeniesiona została na warszawski plac Zbawiciela.
Oburzenie wywoływał fakt, że "Tęcza" składała się nie z siedmiu, a z sześciu barw - zgodnie z symboliką używaną przez środowiska LGBTQ. Chociaż artystka podkreślała, że symbolika jej pracy jest wezwaniem do tolerancji wobec mniejszości, to instalacja wzbudziła liczne protesty. Organizowano spotkania modlitewne, apelowano do władz stolicy o przeniesienie "Tęczy" w inne miejsce.
Dzieło było siedmiokrotnie podpalane. Najpoważniej zostało zniszczone podczas Marszu Niepodległości w 2013 roku.
Ostatecznie w sierpniu 2015 roku instalacja została zdemontowana. Praca jest własnością Instytutu Adama Mickiewicza, ale prawa do niej nabyło CSW Zamek Ujazdowski w Warszawie. W ostatnich latach padały pomysły, by przenieść czy odtworzyć "Tęczę" w innej lokalizacji warszawskiej, ale nie pojawiły się żadne konkretne propozycje. Fizycznie praca nie istnieje. Podczas symbolicznego pożegnania "Tęczy" na placu Zbawiciela Julita Wójcik rozdawała warszawiakom kwiaty ze swojej instalacji. Metalowa konstrukcja została zutylizowana.