Zwykła pazerność, wypalenie zawodowe, czy zazdrość o sławę. Nawet jeden nieprzemyślany podpis bywał zgubny. Powody rozstań gwiazd futbolu z klubami były różne. Nie wiadomo, jak zakończy się rozwód Lionela Messiego z FC Barceloną, ale z pewnością przyćmi pozostałe.
Ta bajka będzie miała smutny koniec. Lionel Messi raczej nie dochowa wierności klubowi, w którym wylądował jako 13-latek z ojcem, który szukał pieniędzy na pokrycie kosztów leczenia syna. Chłopak zmagał się z niedoborem hormonu wzrostu. W Argentynie ani Newell's Old Boys, ani River Plate nie chciały płacić. Koszty wzięła na siebie Barcelona. Później - jak głosi legenda - Messi, od początku zdradzający ogromny potencjał, podpisał kontrakt na serwetce.
I wyrósł na najwybitniejszego piłkarza w historii Dumy Katalonii. Nie brak głosów, że nie było lepszego od niego w dziejach futbolu.
Teraz ma dość. Chce odejść za wszelką cenę. W XXI wieku było kilka głośnych piłkarskich rozwodów, ale ten Argentyńczyka najpewniej przebije wszystkie.
Na przełomie wieków - w roku 2000 - Luis Figo przeszedł z FC Barcelony do Realu Madryt. W stolicy Katalonii stał się persona non grata. Do dziś nie ma chyba bardziej znienawidzonego piłkarza w tej części Hiszpanii.
Takich transakcji, rozpalających emocje, było na Półwyspie Iberyjskim więcej. Trzy lata później do ekipy Królewskich - jako kolejny Galacticos - dołączył David Beckham. - Jesteśmy po tym transferze nieco rozdarci – przyznał Peter Kenyon, wówczas dyrektor sportowy Manchesteru United. Żałował, że odchodzi zasłużony wychowanek klubu.
Dwa lata temu Cristiano Ronaldo, po czwartym triumfie w Lidze Mistrzów w barwach Realu, postanowił przeprowadzić się z Madrytu do Turynu. To był koniec pewnej epoki.
Szykuje się kolejny. We wtorek gruchnęła wieść, że Messi pragnie zmienić otoczenie. Wysłał do klubu pismo, w którym poinformował, że zamierza wypowiedzieć umowę, obowiązującą do 30 czerwca 2021. Taką możliwość ponoć gwarantuje mu jeden z zapisów w kontrakcie.
Barcelona twierdzi, że owszem, kapitan mógł odejść bez żadnych konsekwencji, ale czas na to miał do 10 czerwca. Oczywiście transfer nadal jest możliwy, o ile znajdzie się chętny wyłożyć 700 milionów euro. Piłkarz i jego prawnicy uważają, że termin uległ zmianie z powodu wydłużonych przez pandemię COVID-19 rozgrywek.
To kolejne nieszczęście, które spadło na kataloński klub. Barcelona w zeszłym sezonie poległa na wszystkich polach. Straciła tytuł na rzecz Realu Madryt, odpadła w ćwierćfinale krajowego pucharu. Klęska 2:8 w walce o półfinał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium dopełniła smutny obraz drużyny. Tak źle - bez żadnego wywalczonego trofeum - nie było od rozgrywek 2007/2008.
Messi robił, co mógł. Strzelił 31 goli, dołożył 26 asyst i nic. Obecny rok był dla niego koszmarem. Z trudem znosił trenera Quique Setiena i jego asystenta Edera Sarabię. Stawał w obronie kolegów, gdy były już dyrektor sportowy Eric Abidal (odszedł po blamażu z Bayernem) publicznie zarzucił, że niektórzy piłkarze nie pracowali wystarczająco ciężko u poprzedniego szkoleniowca Ernesto Valverdego. Do tego kłócił się z zarządem o obniżkę pensji na czas zawieszenia rozgrywek. Trwało przeciąganie liny. Zespół poszedł w końcu na ustępstwa - zawodnicy zrzekli się 70 procent wynagrodzeń - ale niesmak pozostał.
Z bliskiego otoczenia Messiego słychać, że piłkarz nie chce być częścią drużyny, która nie potrafi walczyć o najwyższe cele. Najwyraźniej nie wierzy, że Barcelonę odmieni Ronald Koeman. Zresztą jeśli wierzyć hiszpańskim i argentyńskim mediom, obaj panowie odbyli rozmowę, ale do wzajemnego zaufania droga bardzo daleka. Nowy trener wyłożył swoje credo. "Twoje przywileje skończyły się. Musisz robić wszystko dla dobra drużyny. Będę nieelastyczny, musisz myśleć o zespole" – te słowa Holendra ponoć przelały czarę goryczy u Argentyńczyka. Nie spodobało mu się również to, że Koeman skreślił Luisa Suareza, kompana Messiego.
Rozwód tu i teraz
Dlatego Messi chce rozwodu tu i teraz. Hiszpanie nie mają wątpliwości. "Decyzja Leo o opuszczeniu klubu jest nieodwołalna. Zdecydował się odejść i zamierza zostać przy swoim stanowisku do końca. Josep Maria Bartomeu chce porozmawiać z piłkarzem bezpośrednio i spróbować przekonać go, by ten nie odchodził. Jednak Messi nie planuje rozmawiać z prezydentem" – nie ma złudzeń dziennik "Marca".
Dodaje, że Messi nie planuje strajku. Ma poddać się testowi na obecność koronawirusa i stawi się na pierwszym treningu u Koemana. Woli uniknąć dodatkowych kłopotów z powodu niesubordynacji.
- Uważam, że Messi powinien odejść już teraz, a Barcelona zacząć przebudowę bez niego. Wszyscy spodziewali się, że i tak zostanie, że nadal będzie symbolem klubu. Argentyńczyk ma 33 lata, co najmniej jeszcze trzy lata gry na najwyższym poziomie, ale musi czuć się zmotywowany. Być może prędzej znajdzie motywację w innym klubie, na przykład w Interze lub Manchesterze City – ocenia w rozmowie z Magazynem TVN24 Adrian Garcia, dziennikarz hiszpańskiego Eurosportu.
634 gole, 285 asyst w 731 występach Messiego pomogły zdobyć Dumie Katalonii dziesięć mistrzostw kraju, sześć Pucharów Króla, cztery trofea Ligi Mistrzów. Jemu indywidualnie – zostać sześciokrotnym laureatem Złotej Piłki, nagrody dla najlepszego piłkarza świata. To bilans po blisko 20 latach od przeprowadzki z ojczyzny.
Czy to koniec?
Rekordowe pieniądze na otarcie łez
Odejście Neymara też wydawało się niemożliwe, aż w 2017 roku katarscy właściciele Paris Saint-Germain wyłożyli 222 miliony euro i najdroższy transfer w dziejach stał się faktem.
Paryżanie zaczęli podchody pod Brazylijczyka rok wcześniej. Piłkarz to wykorzystał. Mamił szefów PSG, że przeprowadzka do Francji wcale nie byłaby złym pomysłem, ale temat uciął, gdy wywalczył sobie podwyżkę. Szantaż wobec Barcelony udał się perfekcyjnie.
Ale temat wrócił, bo władze PSG najwyraźniej nie chowały urazy. Przy okazji nakreślił portret współczesnej megagwiazdy futbolu: konto bankowe ma puchnąć od kolejnych przelewanych milionów, na boisku żaden kolega nie może być ważniejszy.
A Neymar, mimo pasma sukcesów w stolicy Katalonii, miał dosyć bycia w cieniu Messiego. Ten z Luisem Suarezem i Gerardem Pique próbowali przekonywać Brazylijczyka, żeby został. Władze Barcelony też. Wszystko na nic.
Ojciec Neymara - a zarazem agent - który miał dotąd największy wpływ na piłkarza, również nic nie wskórał. Senior uważał, że syn nie powinien ruszać się z Katalonii.
Neymar dostał w Paryżu królewskie warunki – 30 milionów euro za sezon gry. Kolekcjonuje wyłącznie krajowe trofea, ale to za mało, żeby sięgnąć po Złotą Piłkę. A przecież również po to uciekł z Katalonii.
Wypalony Guardiola
Rozstania w Barcelonie to zresztą osobny rozdział. W roku 2012 trener Pep Guardiola opuszczał klub niechciany przez prezydenta Sandro Rosella i wypalony ciągłą presją oczekiwań. Decyzję ogłosił sam, był do niej przekonany.
To z poprzednim szefem - Joanem Laportą - który zatrudnił Katalończyka, miał wspólny język, choć filozofie rządzenia - Guardioli zespołem, Laporty klubem - były różne. Guardiola musiał więc lawirować, ale przeczuwał, że z Rosellem będzie tylko gorzej.
Publicznie opowiadał, że jest wypalony, że po czterech latach katorżniczej pracy (jej efekt to 14 trofeów), mniejszych i większych wojenek zakulisowych, musi odpocząć. I wyjechał do Nowego Jorku, na odchodne prosząc, żeby zarząd dał mu święty spokój. Wymowne.
To samo przeżył mistrz Guardioli – Johan Cruyff. Twórca Dream Teamu, który dał Barcelonie pierwszy Puchar Europy (1992), musiał zawsze postawić na swoim. Nie znosił kompromisów. Toczył więc ciągłe wojny z prezydentem Josepem Lluisem Nunezem. Cruyff, który miał tylu samo zwolenników, co wrogów, został zwolniony w 1996 roku. Decyzji nie przekazał mu osobiście Nunez, a jego zastępca Joan Gaspart. Wściekły Holender prosto w oczy powiedział mu, że jest "judaszem". Do poważnego trenowania nigdy nie wrócił.
Jak to odbywało się w innych wielkich piłkarskich firmach?
Urażony Ronaldo
Cristiano Ronaldo co jakiś czas zwierzał się, że czuje się nieszczęśliwy w Madrycie, ale dostawał podwyżkę i znów tryskał humorem. Wydawało się, że małżeństwo z rozsądku będzie trwało do końca piłkarskich dni Portugalczyka, bo takie informacje kolportowali miejscowi dziennikarze.
A jednak. Latem 2018 roku - po wywalczeniu dla Realu czwartego Pucharu Europy - po niemal dekadzie postanowił wyprowadzić się z Madrytu. Powędrował do Turynu. Juventus, obsesyjnie pragnący zwycięstwa w Lidze Mistrzów (wciąż czeka), uznał, że warto przelać na konto Realu 100 milionów euro.
A i prezydent Królewskich Florentino Perez nie rzucał Portugalczykowi kłód pod nogi, choć mógł – kontrakt obowiązywał do 2021 roku. Transfer, oznaczający najgłośniejszy piłkarski rozwód ostatnich kilkunastu lat, sprowadził do transakcji biznesowej. Byle tylko odzyskać pieniądze zainwestowane, gdy sprowadzał CR7 z Manchesteru United. Udało się.
Ronaldo w dziewięć sezonów nastrzelał dla Realu 450 goli w 438 meczach. Lista jego osiągnięć zawierała wszystkie najważniejsze klubowe trofea – łącznie 16. Rywalizacja z Messim tydzień w tydzień elektryzowała kibiców. Spece od marketingu hiszpańskiej ekstraklasy nie musieli wiele robić. Biznes kręcił się w najlepsze.
Portugalczyk podjął decyzję o odejściu ponoć rok wcześniej. Hiszpańskie media głosiły różne teorie. Każda wydaje się być prawdopodobna.
Ronaldo miał czuć się zdradzony, kiedy nie dostał wsparcia od klubu w kwestiach podatkowych. Hiszpański fiskus oskarżył CR7, że zdefraudował 14,7 mln euro z tytułu praw do wizerunku (za okres 2011-2014). Skończyło się na porozumieniu – piłkarz zgodził się na karę dwóch lat więzienia (zgodnie z hiszpańskim prawem nie trafił za kratki, bo przyznał się do winy) oraz 18,8 mln euro grzywny. Ronaldo chciał, żeby jej opłacenie wziął na barki klub. Prezydent Florentino Perez odmówił.
Inaczej zachowała się Barcelona w stosunku do Messiego, który również był karany za oszustwa podatkowe.
Ronaldo z zazdrością spoglądał również na Neymara, który w Paryżu zarabiał więcej od niego. Nie wspominając o Messim. Real płacił Portugalczykowi "skromne" 23 miliony euro rocznie. Chciał więcej. Był przekonany, że umiejętnościami nie ustępuje utytułowanym kolegom.
Podwyżki nie było, Real pożegnał najskuteczniejszego zawodnika w dziejach klubu z honorami. "Udowodnił, że jest najlepszym piłkarzem na świecie, naznaczył jeden z najwspanialszych okresów w historii klubu i światowej piłki" – ogłosił klub po tym, gdy strony podały sobie dłonie.
Ronaldo w liście do kibiców poprosił o zrozumienie, ale w jego życiu przyszedł czas na nowe wyzwania.
W Juventusie dostał 30 milionów euro za sezon. Na rękę.
Na początku XXI wieku Real tworzył Galacticos, drużynę gwiazd, którą wymyślił Perez. Tym przyciągnął kibiców, zarejestrowanych członków klubu, w wyborach prezydenckich, które wygrał. To wcale nie było takie pewne.
Świńskim łbem w zdrajcę
Luis Figo ponoć nie chciał odchodzić z Barcelony. Od pięciu lat był sercem zespołu odnoszącego sukcesy, jego kapitanem i ulubieńcem kibiców, którzy uznali go za swojego. Ale chciał więcej zarabiać, próbował wywierać presję na prezydencie Barcy Josepie Lluisie Nunezie. Dlatego Portugalczyk zawarł tajną umowę z Perezem, który był wtedy kandydatem na szefa Realu. W jej ramach Perez obiecał piłkarzowi, że w Madrycie rok w rok będzie zarabiał pięć milionów dolarów – dwa razy więcej niż w Barcelonie. To było 20 lat temu, a pieniądze w tamtych czasach niewyobrażalne.
Figo nie przewidział jednak, że Perez pokona urzędującego prezydenta Lorenzo Sanza. I w lipcu 2000 został przedstawiony jako nowy zawodnik Realu. Gdyby się nie zgodził, musiałby zapłacić Perezowi 28 milionów dolarów odszkodowania. A Królewscy pobili transferowy rekord świata – 56 mln dolarów. Barcelona nie mogła nic zrobić – taką kwotę odstępnego wpisała do umowy z Figo.
- To było jak bomba. Nie wierzyliśmy, że to możliwe. Straciliśmy ważnego gracza, jednego z najlepszych na świecie – wspominał Francesc Arnau, bramkarz katalońskiej ekipy.
Wielka miłość zamieniła się w nienawiść w czystej postaci. Kibice Barcelony stracili idola. Jeden z nich wyznał, że to tak, jakby odkrył, że żona, której bezgranicznie ufał, prowadzi podwójne życie. Nie ma większej zdrady.
Figo przekonał się na własnej skórze, że fani długo mu jej nie zapomną. Podczas rozgrywanego 23 listopada 2002 roku Gran Derbi prawie stutysięczna publiczność na Camp Nou zgotowała Portugalczykowi piekło. W jego kierunku leciały zapalniczki, monety, butelki, a jeden z kibiców rzucił świński łeb. No i przeraźliwe buczenie przez 90 minut. Do dziś kibice Barcelony mówią o nim "judasz".
But na czole Beckhama
Trzy lata później rozczarowani byli kibice Manchesteru United. Rozwód Davida Beckhama z klubem był raczej nie do uniknięcia. Po lutowej porażce w Pucharze Anglii z Arsenalem menedżer Alex Ferguson wpadł w szał. Za winnego niepowodzenia uznał Beckhama. Kopnięty przez Szkota w szatni but wylądował na twarzy piłkarza, uszkadzając mu łuk brwiowy. Potrzebne były szwy.
Beckham wyzna później na łamach "The Sun", że chciał trenera pobić, bo nikt go jeszcze tak nie wyprowadził z równowagi. Bukmacherzy na Wyspach przyjmowali zakłady, który z nich pierwszy odejdzie.
Po kilku miesiącach w klubie nie było Beckhama, wychowanka Czerwonych Diabłów, który spędził u nich 12 długich lat i przyłożył rękę do 14 trofeów.
Realowi, który wygrał wyścig z Barceloną, Anglik potrzebny był nie tylko jako piłkarz, ale produkt marketingowy, którym można podbijać nowe rynki i zdobywać tam kibiców. Wyniki sportowe były raczej sprawą drugorzędną.
"David to jedyny piłkarz podczas mojej pracy trenerskiej, który wybrał sławę. Uczynił misję, żeby być znanym poza boiskiem" – napisał po latach Ferguson w swojej autobiografii.
"Gdy piłkarz zaczyna myśleć, że jest większy od trenera, musi opuścić zespół. David w pewnym momencie zaczął tak myśleć" – dodał.
Poznań nie wybacza przenosin do Legii
W Polsce w ostatnich latach też zdarzały się głośne przeprowadzki. Głównie na linii Lech Poznań – Legia Warszawa, drużyn, które zdominowały rywalizację w ekstraklasie. Bartosz Bereszyński miał 21 lat, gdy w 2013 roku powędrował do stolicy. Nie był czołowym piłkarzem Lecha, ba, wcześniej był wypożyczany do drugoligowej Warty Poznań, ale kibice Kolejorza wpadli w szał. Bereszyński dostawał pogróżki, sytuacja długo była napięta, ale pewnie nie żałuje wyboru. W Legii zdobywał trofea, zagrał w Lidze Mistrzów i zapracował na transfer do Włoch.
Karol Linetty, wychowanek i duma Akademii Lecha, też był na celowniku. Ponoć podpisano wstępne dokumenty, ale sprawa wypłynęła. Młody piłkarz był zastraszany, rykoszetem oberwała rodzina. Szefowie Legii uznali, że to za duże ryzyko. Odpuścili, woleli nie narażać na taki stres wówczas 18-letniego Linettego i jego bliskich.
Legia jeszcze raz zagrała na nosie Lecha w 2016 roku. Fin Kasper Hamalainen, gwiazda zespołu, po trzech latach w Poznaniu, wywalczeniu mistrzostwa kraju, postanowił odejść. Wygasła jego umowa, przedłużać jej nie chciał, bo Lech nie oferował satysfakcjonujących warunków. W wywiadach zarzekał się, że wyjedzie z Polski. Ponoć miał oferty z zagranicznych klubów, ale najlepszą przedstawiła Legia. Hamalainen później zdobywał ważne bramki w meczach przeciwko byłemu klubowi, który wciąż nie potrafi odzyskać mistrzostwa Polski. Legia zdobywa je seryjnie.
Sentymentów w piłce nie było i nie będzie. Barcelona i Messi też pewnie ich mieć nie będą. Taki już urok nowoczesnego futbolu.