568 milionów złotych – tyle wyniesie w przyszłym roku budżet Wojsk Obrony Terytorialnej, formacji będącej w powijakach. Macierewicz w żaden sposób nie będzie w stanie tego wydać, po co więc tyle daje? Bo kilkaset milionów z tej kwoty to osobisty zaskórniak ministra, który wyda zgodnie z potrzebami politycznymi. Jeżeli jedną z miar pozycji w rządzie jest zasób finansowy do w miarę dowolnej dyspozycji, to Antoni Macierewicz jest najpotężniejszym politykiem we wszystkich dotychczasowych rządach III RP.
Budżetowi MON na przyszły rok przygląda się w Magazynie TVN24 Ludwik Dorn.
Marc Bloch, wybitny francuski mediewista i żołnierz w kampanii 1940 roku, w pisanej podczas okupacji książce „Dziwna klęska”, poświęconej przyczynom rozgromienia Francji przez Niemcy, zdobył się na bolesne dla Francuza wyznanie: u źródeł naszej klęski leży to, że nasz Sztab Generalny przegrał wojnę z niemieckim Sztabem Generalnym na płaszczyźnie intelektualnej. Blochowi chodziło o to, że na długo przed wybuchem wojny niemiecki Sztab Generalny był doskonale zorganizowaną maszyną planistyczną, a francuskie dowództwo ogarnęła „skleroza umysłowa”.
Obserwując aktywność i decyzje ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, dokonane przez niego zmiany kadrowe, otwarty konflikt z konstytucyjnym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych prezydentem Andrzejem Dudą i rozstrzygnięcia finansowe związane z decyzjami o zakupach sprzętu i uzbrojenia oraz zawartymi w budżecie planami finansowymi, dochodzę do wniosku, że Siły Zbrojne znalazły się w sytuacji paraliżu politycznego, histerycznego rozchwiania koncepcyjnego i głębokiego zwrotu antymodernizacyjnego.
Zapytany przez propisowski tygodnik „Sieci prawdy”: „A co, jeśli naprawdę uderzą?” (Rosjanie, oczywiście), minister Macierewicz udziela optymistycznej odpowiedzi, że może jeszcze nie teraz, ale za parę lat pogonimy im kota. Obserwując to, co dziś się dzieje z Siłami Zbrojnymi i analizując dalekosiężne plany pana Macierewicza, dochodzę do wniosku, że jeśli zostaną one zrealizowane, a oni naprawdę uderzą, to dziwną klęskę Francji z 1940 roku będzie można przywoływać jako przykład długotrwałego oporu.
Zacznijmy od zwrotu antymodernizacyjnego, który można odczytać z decyzji finansowych, przede wszystkim budżetowych. Zdaję sobie sprawę z tego, że takie stwierdzenie może wywołać opór, bo jeśli chodzi o środki na obronę narodową, to wydaje się, że lepiej być nie może. Projekt budżetu na 2018 rok przygotowano, odnosząc ustawowe minimum 2 proc. PKB nie do roku przeszłego, ale prognozy na rok przyszły, co sprawiło, że ogółem na obronę przeznacza się 41,1 miliarda zł. Wzrost skokowy, o 10,2 proc. Jednakże projekt ustawy budżetowej kryje zarówno dość mroczne tajemnice, jak i jasno oświetlone zapadnie.
Tajemnica numer 1: Wojska Obrony Terytorialnej
Zacznijmy od tajemnic. Najbardziej tajemniczą pozycją w budżecie MON są przewidziane wydatki na Wojska Obrony Terytorialnej, ukochane dziecko ministra Macierewicza. W budżecie na 2018 rok po raz pierwszy wydzielono wydatki związane właśnie z funkcjonowaniem WOT. Na ten cel zarezerwowano kwotę 567,9 mln zł. Dla porównania na funkcjonowanie Marynarki Wojennej RP planuje się przeznaczyć 594 mln zł, a Wojsk Specjalnych - 294,7 mln zł. Należy przy tym pamiętać, że są to koszty związane tylko z utrzymaniem tych rodzajów Sił Zbrojnych RP (czyli tzw. wydatki bieżące), nieobejmujące wydatków na infrastrukturę oraz na zakupy sprzętu wojskowego i uzbrojenia.
Na czym polega tajemniczość? Otóż według stanu na połowę tego roku WOT to realnie 467 żołnierzy zawodowych i nieco ponad 800 żołnierzy z naboru. Wprawdzie docelowo ma to być 50 tysięcy, ale najbardziej optymistyczne założenia dotyczące wzrostu liczebności WOT w 2018 roku to zwiększenie jej do paru tysięcy żołnierzy z naboru i przewidzianych ok. 2500 żołnierzy zawodowych. Rodzi się zatem pytanie, w jaki to sposób tworzący się dopiero nowy rodzaj Sił Zbrojnych, który pod koniec 2018 roku będzie liczył góra parę tysięcy osób, ma skonsumować 568 mln złotych, skoro Marynarka Wojenna, w której służy i pracuje ok. 10 tysięcy żołnierzy zawodowych i pracowników cywilnych i która ma na utrzymaniu okręty i lotnictwo, została wyceniona na niewiele więcej, bo 594 miliony?
Odpowiedź może być tylko jedna: to jest całkowicie niemożliwe. Co najmniej 350 do 400 milionów z kwoty zapreliminowanej na WOT to osobisty zaskórniak ministra Macierewicza do całkowicie dowolnego wydatkowania określonego przez potrzeby polityczne. To jest zgodnie z prawem możliwe, bo ustawa o finansach publicznych pozwala dysponentowi głównemu części budżetowej na przenoszenie środków między rozdziałami i paragrafami budżetu. Jeżeli jedną z miar pozycji politycznej w rządzie jest zasób środków finansowych do w miarę dowolnej dyspozycji, to minister Macierewicz jest najpotężniejszym politykiem we wszystkich dotychczasowych w rządach III RP. Jest potężniejszy pod tym względem niż premier Szydło z całym rządem, bo rezerwa ogólna Rady Ministrów tradycyjnie rok w rok wynosi 100 mln złotych.
Nie wiadomo, na co minister zdecyduje się tych wolnych parę setek milionów wydać, choć wiadomo, że nie może, nie łamiąc ustawy o finansach publicznych, wydać ich na podwyżki. Można natomiast przewidywać, że te środki zwiększą nieformalne uzależnienie kadry dowódczej od ministra, który będzie mógł chodzić i podśpiewywać „mam 400 milionów do wydania” oraz „palce pod budkę, bo za minutkę zamykam budkę”. Kadra palce pod budkę wsadzi, a czego sobie pan minister będzie życzył w zamian, tego nie będę ani zgadywał, ani insynuował.
Tajemnica numer 2: liczba żołnierzy
Ale to nie koniec tajemnic. Największą kategorią budżetu obrony narodowej (49,8 proc.) są jak zwykle wydatki bieżące. W 2018 roku planuje się na nie przeznaczyć ponad 20 miliardów zł, czyli o 2,284 miliarda (12,8 proc.) więcej niż w tym roku. Z tych ponad 20 mld złotych 9,2 miliarda przypadnie na wydatki osobowe, czyli mniej więcej tyle samo, co w 2017 roku. Stawia to pod olbrzymim znakiem zapytania deklaracje resortu o wzroście liczby żołnierzy w 2018 roku.
Albo zatem liczba żołnierzy się nie zwiększy, albo, owszem wzrośnie, ale kosztem zakupów amunicji i paliwa. Będą to więc żołnierze papierowi, bo nie będą mogli ćwiczyć i się szkolić na odpowiednim poziomie.
Gdyby Macierewicz nie zapowiadał większej liczby żołnierzy w przyszłym roku, wszystko byłoby jasne: mamy tylu żołnierzy, ilu mamy, ale jest więcej pieniędzy na wydatki bieżące, więc lepiej ich szkolimy i intensywniej ćwiczymy. A tak nic nie wiadomo i wszystko zależy od tego, na co w ciągu roku budżetowego zdecyduje się pan minister w zależności od swoich potrzeb politycznych. Przypomina się stare powiedzonko sejmowe o klasyfikacji budżetowej: „Po to są (w budżecie) działy i rozdziały, żeby posły nie wiedziały, gdzie się pieniądze podziały”.
Brak tajemnicy: modernizacja leży
Nie ma natomiast żadnej tajemnicy, jeśli chodzi o istotne wyhamowanie dynamiki modernizacji Sił Zbrojnych w 2018 roku. Zasadnicza decyzja w tej sprawie zapadła na jesieni 2016 roku i polegała na odwrocie od polityki modernizacyjnej poprzedniej ekipy Chodzi głównie o redukcję wydatków na Plan Modernizacji Technicznej na lata 2017-2022 o 24,9 proc. (z 103 mld za rządów PO do 77 mld teraz) oraz zmniejszeniu wydatków o ok. 20 proc. na Program Wieloletni Modernizacji, który zawiera zadania priorytetowe realizowane w ramach programów operacyjnych, innymi słowy – to, co najważniejsze.
W procesie rozwoju Sił Zbrojnych mamy do czynienia z kroczącymi wieloletnimi planami. Można je aktualizować i nawet zmieniać w istotnych punktach, ale radykalne zerwanie z nimi jest obciążone potężnymi kosztami dla zdolności operacyjnych wojska. Minister Macierewicz wielokrotnie dawał wyraz swemu mocnemu przekonaniu, że polityka poprzedniej ekipy polegała na osłabianiu i rozbrajaniu Wojska Polskiego oraz wysługiwaniu się obcemu kapitałowi, a skoro tak, to przygotowywane i realizowane przez nią plany i decyzje modernizacyjne także tym niecnym celom służyły. Należy więc z tym skończyć.
Najbardziej znana z decyzji blokujących decyzje poprzedników to zerwanie kontraktu na śmigłowce wielozadaniowe Caracal (wydatki przewidziane w 2016 roku – 2 mld zł). Ale równie istotne było umorzenie postępowań na „Zintegrowane systemy wsparcia dowodzenia oraz zobrazowania pola walki – C4ISR (857,4 mln).
Przyjrzyjmy się wydatkom majątkowym, bo tu kryje się nie tyle haczyk, co potężny hak, na którym modernizacja wojska dynda i się dławi. Mianowicie w 2018 roku do budżetu na obronę, który musi wynosić nie mniej niż 2 proc PKB, wrzucono niezgodnie z prawem wydatek 809 mln na zakup samolotów dla VIP. No to teraz liczmy. Jeśli od kwoty wydatków majątkowych w 2018 roku (10 849 329 tys. zł) odjąć 809 mln, to w stosunku do 2017 roku (10 221 481 ) mamy nie przyrost, ale spadek o 2 proc. To nie wszystko – im dalej, tym bardziej „w tym gaju ponuro”. Najważniejsza część Planu Modernizacji Technicznej, czyli Program Wieloletni, pada na pysk. Przewidziane wydatki to 6,695 mld złotych, czyli o 5,2 proc. mniej niż w obecnym roku! Twierdzenie o antymodernizacyjnym zwrocie obecnego kierownictwa MON znajduje pełne potwierdzenie w faktach.
Dobre, bo polskie?
Interesujące jest także i to, na co obecnie MON wydaje i zamierza wydawać środki w ramach programu modernizacji. Z lektury uzasadnienia do projektu ustawy budżetowej wynika, że przede wszystkim na te umowy zawarte lub przygotowywane przez poprzedników, które dotyczą polskich przedsiębiorstw przemysłu zbrojeniowego, zrzeszonych w Polskiej Grupie Zbrojeniowej (modernizacja czołgów Leopard 2PL, KTO Rosomak, armatohaubica Krab, zestawy przeciwlotnicze Poprad itp.). W MON króluje koncepcja, że horyzont modernizacyjny polskich sił zbrojnych wyznaczają możliwości wytwórcze przedsiębiorstw z PGZ. Rozwój polskiego przemysłu zbrojeniowego niewątpliwie powinien być troską rządu i ministra obrony narodowej, ale granic modernizacji sił zbrojnych państwa frontowego NATO nie powinien wyznaczać sektor, który sam wymaga głębokiej modernizacji, a którą można osiągnąć tylko poprzez intensywną współpracę międzynarodową.
Jeżeli wojsko to nos, a zbrojeniówka to tabakiera, to w sporze o to, „czy nos dla tabakiery, czy ona dla nosa”, minister Macierewicz wystąpił w roli złotnika bezwzględnie orzekającego „nos dla tabakiery”. Pogląd taki dodatkowo wspiera wzrost odsetka nierozliczonych zaliczek w wydatkach majątkowych MON. O ile w czasach poprzedniej ekipy wynosił on 50 proc. corocznych wydatków, to wraz z nowa ekipą podskoczył do 70 proc. Pan Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej, na komisjach parlamentarnych nie ukrywał, że jest to wsparcie dla przedsiębiorstw z PGZ. Ale moim zdaniem problem ma charakter głębszy. Minister Macierewicz dokonał antymodernizacyjnego zwrotu, a środki na modernizacje trzeba wydawać, by wypełnić limity zawarte w corocznych ustawach budżetowych i ustawie o modernizacji sił zbrojnych. Rozwiązaniem tego problemu jest wydawanie pieniędzy jak leci, bez żadnej przemyślanej koncepcji i wzmożone zaliczkowanie PGZ. Opozycja nie ma wtedy podstawy do ataku, że MON nie wykorzystuje przyznanych środków.
Agresywny jak Antoni
Kolejnym czynnikiem militarnego obezwładnienia Polski przez obecnego szefa MON jest zawieszenie Sił Zbrojnych w polityczno-ustrojowej próżni. Ostry konflikt między konstytucyjnym zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, czyli Prezydentem RP, a szefem MON, ma charakter publiczny. Po uchwaleniu Konstytucji w 1997 roku takiego konfliktu nie było, a obecna sytuacja przypomina najbardziej sławetny „obiad drawski” z 1994 roku, kiedy prezydent Lech Wałęsa pozakonstytucyjnie odwoływał ówczesnego ministra obrony Piotra Kołodziejczyka.
Różnica polega na tym, że wtedy „agresorem” był Lech Wałęsa, który Kołodziejczyka chciał usunąć, co mu się udało, a dziś strona agresywną jest minister Macierewicz, który zwierzchnika Sił Zbrojnych chce obezwładnić i zhołdować, specjalnie tego nie ukrywając. We wspomnianym wywiadzie Macierewicz wyznaczył prezydentowi rolę wspierającego autorytetem głowy państwa politykę rozwoju armii prowadzoną przez ministra.
Konflikt pomiędzy prezydentem a szefem MON to oczywiście kłopot dla obecnego obozu władzy. Istotniejsze jednak jest to, że obezwładnia on na szczeblu planowania operacyjnego Siły Zbrojne i całość struktury państwowej.
W stosunku do Sił Zbrojnych prezydent ma niemałe kompetencje. Wpisano je w ustawę o powszechnym obowiązku obrony. Najistotniejsze z nich w obecnej sytuacji to: zatwierdzanie, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, strategii bezpieczeństwa narodowego; wydawanie, na wniosek Prezesa Rady Ministrów, w drodze postanowienia, Polityczno-Strategicznej Dyrektywy Obronnej Rzeczypospolitej Polskiej oraz innych dokumentów wykonawczych do strategii bezpieczeństwa narodowego; określanie, na wniosek Ministra Obrony Narodowej, głównych kierunków rozwoju Sił Zbrojnych oraz ich przygotowań do obrony państwa.
Otóż jedynym dokumentem wydanym w drodze postanowienia przez prezydenta Andrzeja Dudę na wniosek ministra Antoniego Macierewicza jest zmiana głównych kierunków rozwoju Sił Zbrojnych (w lutym 2017, czyli jeszcze przed wybuchem otwartego konfliktu). Jeśli chodzi o inne podstawowe dokumenty regulujące działanie Sił Zbrojnych i całego państwa w dziedzinie obronności, to nadal obowiązuje Strategia Bezpieczeństwa Narodowego zatwierdzona przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w 2014 roku i Dyrektywa Obronna zatwierdzona w 2015 roku.
Największe znaczenie praktyczne ma Dyrektywa Obronna: jest dokumentem z najwyższym gryfem tajności, na podstawie które wszystkie organy państwa sporządzają swoje plany operacyjne na wypadek konfliktu. Strategia Bezpieczeństwa Narodowego jest dokumentem tak ogólnym, że ma znaczenie polityczno-symboliczne jako zapis postrzegania warunków swego bezpieczeństwa przez państwo. Dyrektywa ma za to fundamentalne znaczenie dla planowania operacyjnego.
Polskie Siły Zbrojne i całe państwo są zatem w sytuacji paradoksalnej. W stosunku do planów poprzedników została zmieniona polityka rozwoju Sił Zbrojnych, natomiast to, co te siły mają robić, określa Dyrektywa, która jest dziełem tychże poprzedników właśnie. Nic nie wiadomo, by w rządzie i MON trwały prace nad nową Strategią i nową Dyrektywą. Przyczyna tego zaniechania jest dość oczywista. Na końcu o ich zatwierdzeniu decyduje prezydent, z którym szef MON jest w ciężkim konflikcie.
Sztab Generalny i najwyższa kadra dowódcza musi zatem być - by odwołać się do poezji - „wątła, niebaczna, podzielona w sobie”. Z jednej strony mają wojownicze wywiady prasowe, politykę i decyzje ministra, który jest ich zwierzchnikiem, i wobec którego muszą być lojalni, a z drugiej strony zatwierdzone przez najwyższe władze Rzeczypospolitej dokumenty, które określają, co powinni robić. Dokumenty, które zdaniem ich ministra zostały wydane przeciw fundamentalnym interesom Polski.
Jak wiemy, „dom podzielony ostać się nie może”. Obywatelom Rzeczpospolitej, których ma chronić wojsko Macierewicza pozostają tylko modły o to, by oni „nie uderzyli”.