Twierdzą, że miał większy talent od Adama Małysza. Po skoku na kosmiczne 135 metrów zaczął udzielać pierwszych wywiadów, choć był ledwie 10-latkiem. Wróżono mu wielką karierę. Dziś Klemens Murańka ma lat 25, jest po trzech operacjach oczu, bo był moment, że skakał, choć ledwo widział. Za sobą ma również załamania nerwowe i kilka prób zerwania ze sportem. Cały czas skacze, ale gdy ostatnio światowa czołówka walczyła w Turnieju Czterech Skoczni, on w Tatrach rozwoził turystów swoim busem.
31 sierpnia 2004 roku. Zakopane.
W dniu swoich 10. urodzin niski blondynek, z wyraźną wadą zgryzu, sprawia sobie wymarzony prezent. Podczas treningu na Wielkiej Krokwi Klimek skacze 135 metrów (są źródła, które podają, że 135,5 m). To tylko o cztery metry bliżej od rekordu skoczni należącego wtedy do Niemca Svena Hannawalda i o dziesięć metrów dalej od dużo starszych kolegów trenujących z nim tego samego dnia.
Byli tacy, którzy bagatelizowali odlot chłopaka. Cud w Zakopanem tłumaczono chwilowo sprzyjającymi warunkami, nagłym silnym podmuchem wiatru pod narty, który młodemu skoczkowi miał dodać skrzydeł. Opowiadano również o nieprzepisowym kombinezonie Klimka, ponoć sporo za dużym i w ten sposób odpowiedzialnym za ponadprzeciętne noszenie. Ale malkontenci byli w mniejszości.
Kaseta VHS z zapisem wyczynu Murańki już przechodziła z ręki do ręki. Amatorskie nagranie z zakopiańskiej skoczni pokazano w mediach. "Fakty" TVN zatytułowały je "Mały Małysz". Polska akurat szukała pocieszenia, bo Adam Małysz, narodowy idol, po trzech sezonach hegemonii na światowych skoczniach wpadł w sportowy dołek i miał za sobą słabszą zimę.
Klimek wstrzelił się w odpowiedni moment. Zaczęły się pierwsze wywiady, były zdjęcia i prośby o autograf. Pisano o nim "Drugi Małysz" i "Cudowne dziecko polskich skoków". Mogło zakręcić się w głowie. Sam po latach opowiadał, jak przed dziennikarzami chował się pod kołdrą. Była małyszomania, wybuchła murańkomania.
***
31 grudnia 2019 roku. Także Zakopane.
To już nie Klimek, tylko Klemens. Lat 25, w domu w sąsiednim Poroninie czekają żona Agnieszka i pięcioletni syn Klimek junior. On tymczasem siedzi za kierownicą swojego busa, rozwozi turystów, bo tych w sylwestra w stolicy polskich Tatr tradycyjnie jest zatrzęsienie.
- Jeździ nim teściowa, ale ostatnio zachorowała i nie dała już rady. Musiałem przejąć kierownicę. Trzeba się starać, bo z nieba samo się nie będzie trzepać – tłumaczy mi Murańka góralską gwarą.
A kierowca busa w Zakopanem potrafi natrzepać w taki dzień niemało. – Pięć stówek to najmarniej – zapewnia Marek Pach, wiceprezes TS Wisła Zakopane, klubu którego Klimek jest wychowankiem. Wie to od ojca Klimka, Krzysztofa Murańki, byłego biathlonisty i kombinatora norweskiego, z którym wspólnie trenował.
W sylwestra, we wtorek, Murańka junior robił rundę za rundą busem zapełnionym turystami. W tym samym czasie jego koledzy z kadry A czekali na noworoczny konkurs w niemieckim Garmisch-Partenkirchen, drugi z serii Turnieju Czterech Skoczni. W środę Dawid Kubacki, też zakopiańczyk, dobry kumpel Klimka z reprezentacji i klubu, zajął trzecie miejsce. Kilka dni później wygrał cały prestiżowy niemiecko-austriacki cykl.
Skok w przepaść
Kto by pomyślał, że jeszcze pięć lata temu podczas mistrzostw świata w Falun notowania Kubackiego stały niżej od Murańki. To Klimek był częścią drużyny, która zdobyła tam brązowy medal. W tamtym zespole byli jeszcze Kamil Stoch, Piotr Żyła i nieskaczący już Jan Ziobro, a wszystkim kierował trener Łukasz Kruczek.
W skokach rok to szmat czasu, a pięć lat - wręcz wieczność.
Kariera młodego Murańki rozwijała się modelowo. Półki w jego pokoju uginały się od medali. Chłopak miał 13 lat, gdy zajął drugie miejsce w mistrzostwach Polski seniorów (rok 2007). Przegrał tylko ze starszym o siedem lat Kamilem Stochem, znajdującym się dopiero w przedsionku wielkiej kariery. W tym samym roku Klimek został najmłodszym skoczkiem, którego zgłoszono do Pucharu Świata, cyklu najważniejszych konkursów sezonu. Z pierwszego zagranicznego wyjazdu przywiózł siódme miejsce (Puchar Kontynentalny, 2008).
Później był drużynowy złoty medal Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy (2011), a w końcu po raz pierwszy stanął na podium Pucharu Świata – Polacy zajęli trzecie miejsce w drużynowym konkursie w Lahti (2012). Dzień później, też w Finlandii, 16-letni Murańka miał na koncie pierwsze punkty Pucharu Świata. Chłopak się rozkręcał. Niedługo potem został indywidualnym wicemistrzem świata juniorów (2013), a potem mistrzem (2014), z tą tylko różnicą, że drużynowym.
Rok później nadeszły wspomniane mistrzostwa świata w Falun i brązowy medal. W marcu minie pięć lat od tamtego podium.
Wiele się zmieniło. Murańka skacze, ale poza główną reprezentacją, jest w kadrze B. Latem nawet wygrał mało prestiżowy Puchar Kontynentalny, z 11 konkursów zwyciężył w trzech, odżyła nadzieja, że się rodzi na nowo, że jeszcze nic straconego.
W nagrodę za letnie przebłyski otrzymał na początku zimowego sezonu szansę pokazania się w kadrze A. Pojechał na sześć konkursów Pucharu Świata, ale tylko w jednym dostał się do drugiej serii. To było w Klingenthal, w Niemczech, gdzie zajął 27. miejsce. Znów przyszło rozczarowanie, dziś ponownie jest członkiem kadry B.
- Dla niego to trudny moment, bo od 18. roku życia był w głównej reprezentacji. Za poprzedniego trenera Stefana Horngachera został od niej na dobre odłączony i do dziś nie może się do niej dobić. Klimek otrzymał potężny cios – przedstawia swoją teorię na temat kolejnego zakrętu w karierze syna Krzysztof Murańka.
Dwa światy i śmieszne pieniądze
Kadry A i B to dwa światy. W obu jest po sześciu zawodników. W tej najważniejszej są: Stoch, Żyła, Kubacki, Maciej Kot, Jakub Wolny i Stefan Hula. Zimą jeżdżą na konkursy Pucharu Świata, w skokach to pierwsza liga, rywalizują w niej najlepsi. Kadrze B pozostaje drugoligowy Puchar Kontynentalny, ale to bardziej zabawa w skoki, bo tych zawodów nikt nie transmituje na żywo. A jak nie ma telewizji, to brakuje sponsorów, stąd pula nagród jest nieporównywalnie uboższa. Zwycięzca konkursu Pucharu Świata może liczyć na 10 tysięcy franków szwajcarskich (na złotówki to ok. 40 tysięcy), a najlepszy w Pucharze Kontynentalnym - śmieszne w tym wszystkim 500 franków szwajcarskich, czyli niecałe 2 tysiące złotych.
W skrócie: im dalej skaczesz, tym lepiej kasujesz. W Pucharze Świata punktuje i zarabia 30 najlepszych w każdym konkursie, w Pucharze Kontynentalnym - tylko czołowych sześciu. Kamil Stoch wyskakał w poprzednim sezonie niemal 600 tysięcy złotych, Piotr Żyła - niecałe 550 tysięcy. Murańki na liście płac nie było. W Pucharze Świata skoczył raz, ale zajął 47. miejsce. Jeździł głównie na zawody Pucharu Kontynentalnego, ale ani razu nie załapał się w nim do najlepszej, odbierającej premie finansowe szóstki.
W Polsce skoczkowie dodatkowo mogą liczyć na stypendia z Ministerstwa Sportu i Turystyki, ale otrzymują je tylko ci, którzy na ostatnich mistrzostwach świata znaleźli się w czołowej ósemce indywidualnie bądź drużynowo.
No i są jeszcze umowy sponsorskie. Kadrowicze mogą podpisywać umowy z partnerem, którego logo będzie eksponowane na nakryciach głowy – na kasku i czapce. Kombinezony "należą" do Polskiego Związku Narciarskiego.
- Bądźmy szczerzy. Ci, co do kadry A się nie łapią, są odcięci od kasy. Później wszyscy się dziwią, że ten i ten kończą karierę. Młode chłopaki muszą z czegoś żyć. Jak się ma dwadzieścia albo dwadzieścia parę lat, to muszą zarabiać. Wymagają tego od nich najbliżsi. Nie będą zarabiać, to odejdą – nie ma złudzeń Marek Pach z Wisły Zakopane.
Trzeci sezon bez sponsora
Murańka nie ma sponsora od 2017 roku.
- On jest goły, ze skoków nie ma dziś kasy. Nikt się o niego nie zabija. A przecież jest ojcem, głową rodziny – zauważa ojciec zawodnika.
Sam Klimek tak to kwituje: - Wysyłałem umowy sponsorskie, ale nikt nie był zainteresowany. Trudno jest o sponsora, jeśli skaczesz w Pucharze Kontynentalnym, który nie jest transmitowany. Nie ma kamer, logo sponsora nie zostanie nikomu pokazane i koło się zamyka.
Bez wyników nie ma pieniędzy, a w głowie zaczyna rządzić frustracja. Odstawiony na boczny tor w połowie poprzedniego sezonu myślał o zakończeniu kariery. Tak jak postąpiło paru jego kolegów. Ostatnio 22-letni Przemysław Kantyka, wcześniej nieco starsi Krzysztof Biegun i Krzysztof Miętus. Cała trójka znalazła nowe zajęcia.
- U mnie na taki stan złożyło się wiele rzeczy, w tym wymagające życie sportowca. Skoczek musi przestrzegać rygorystycznej diety. Jemy jak kury, dziobiemy okruszki, byle nie za wiele, bo musimy kontrolować wagę. W końcu siadłem psychicznie. Odpuściłem treningi i dietę. Zapuściłem się, waga momentalnie skoczyła o osiem kilo. W pewnym momencie wskazywała 69 kilogramów. Jeszcze ze dwa miesiące i pewnie pękłoby osiem dych – tak Murańka przypomina poprzednią, smutną zimę.
U skoczków każdy kilogram nadwagi to przekleństwo. Fizyka jest nieubłagana: im mniej się waży, tym dalej na nartach się poleci.
Tak ten krytyczny moment u syna w ostatnim sezonie pamięta Krzysztof Murańka: - Drzwi do tamtej reprezentacji były zatrzaśnięte. U Horngachera nie było różnicy, czy zająłeś w Pucharze Kontynentalnym miejsce drugie, czy czterdzieste. Nie było o co rywalizować. Klimek był wyczerpany psychicznie i fizycznie. Posiedział dwa dni w domu i już musiał się pakować. 1500 kilometrów samochodem, dwa dni startów i znów 1500 kilometrów w trasie, żeby pobyć dwa dni w domu. I tak cały czas, aż rzucił to wszystko i powiedział: dosyć, nigdy więcej. Przytył. Pozwalał sobie. Jadł, co chciał. Trenował, ale bardziej udawał, że trenuje. Chodził na zajęcia, ale się nie starał, nie miał motywacji. Dobre pół roku to trwało. Nie był pewny, czy rzucać to w cholerę, czy nie.
Nie zginie bez skoków
Klimek zapewnia, że kocha skakać na nartach, ale jest głową rodziny i musi z tej roli się wywiązać. Na fruwaniu z rozłożonymi na boki nartami nie zarabiał. Nie miał wyników i nosił się z zamiarem rzucenia skoków na rzecz rozwożenia turystów. Przez chwilę myślał, czy nie pomóc w interesie ojcu, który ma firmę transportową, a w niej do dyspozycji cztery wysłużone busy.
- A takie tam dwudziestoletnie trupki, jak ja to nazywam – śmieje się Murańka senior.
Stare, bo stare, ale jeżdżą. Interes się kręci, bo sezon w Tatrach trwa cały rok. Turystów nie ubędzie.
W odwodzie zawsze jest pensjonat w Poroninie, gdzie młodzi Murańkowie mieszkają. Prowadzi go żona Klimka, on jej pomaga. Wynajmują sześć pokoi. Jak mówi, chętni są na okrągło.
Do tego skoczek otrzymuje stypendium z klubu. Z Wisły Zakopane otrzymuje na rękę dwa tysiące złotych miesięcznie.
- To nie jest tak, że on bez skoków nie przeżyje, ale pewnie bez tych pieniędzy od nas byśmy go już na skoczni nie zobaczyli. A szkoda by było, bo to jeden z największych talentów w Polsce – ocenia Marek Pach, wiceprezes TS Wisła.
Słuchaj, synek
Wahającemu się synowi do rozsądku przemówił ojciec. Krzysztof Murańka użył swojej siły perswazji i wskazał przykład Dawida Kubackiego. Rozmowę odbyli tuż po zdobyciu przez Dawida mistrzostwa świata, był marzec 2019 roku.
- Powiedziałem mu: słuchaj, synek. Za juniora robiłeś niesamowite wyniki, wygrywałeś z Kubackimi, Stochami i innymi Kotami. Talent masz. Zajrzyj w internet, cofnij się o trzy, cztery lata i zobacz, gdzie wtedy był Kubacki. Nie był zabierany przez trenera Kruczka na najważniejsze zawody, tułał się po Pucharze Kontynentalnym, ale nie dał za wygraną i został mistrzem świata. Weź się w garść, chłopie. Kubacki, jak miał tyle lat, co ty teraz, to nie miał żadnych wyników. Pojawiły się dopiero, jak miał 27 lat, a ty, chłopie, masz 25. Masz jeszcze czas. Trzeba wytrwać – cytuje swoją przemowę ojciec skoczka.
25 lat to nie tak wiele jak na skoczka. Stoch i Żyła mają po 32 lata, Kubacki dobija do trzydziestki. Cała trójka potrafi daleko latać i jeszcze parę dobrych sezonów może to robić.
Skakał, choć nie widział
Swoją teorię na sportową zapaść Murańki ma prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner.
- Nie mam wątpliwości. Dla mnie jego problemy ze wzrokiem to główna przyczyna tego, w jakim znalazł się miejscu. To były trzy lata perturbacji, musiały mocno przyhamować jego rozwój. On długo tę wadę ukrywał. Okazało się, że Klimek mocno niedowidział. W jednym oku miał utratę wzroku na poziomie 85 procent, w drugim – 75 procent. Był praktycznie ślepy, a i tak skakał – przyznaje Tajner.
Wszystko zaczęło się w 2012 roku. U Murańki zdiagnozowano tzw. stożek rogówki. To postępująca choroba oczu. Rogówka, silnie unerwiona część oka, ulega deformacji, ostrość wzroku mocno się pogarsza.
W środowisku narciarskim do dziś opowiada się anegdotę z treningów, podczas których niedowidzący Klimek prosił kolegów, by mówili mu, kiedy trener machnął chorągiewką. W skokach to zielone światło, dopiero wtedy zawodnik może odepchnąć się od belki i zjechać w dół skoczni, by odbić się z progu. Gdy pewnego dnia chłopak wywinął salto przy lądowaniu, sprawa wyszła na jaw.
Wadę ukrywał, bo ją zlekceważył. Myślał, że problemy miną jak katar i wzrok zaraz mu się poprawi. Lekarze tymczasem nie mieli wątpliwości - konieczna jest operacja, a pewnie będą kolejne. Skończyło się na trzech. Klinika z Krakowa zajęła się najpierw jednym okiem, później drugim.
To z powodu wzroku przytrafiło mu się latem 2014 roku pierwsze poważne załamanie.
- Z każdą operacją wiązało się później co najmniej kilka tygodni przerwy. Raz, przy okazji tej drugiej, pauzował aż trzy miesiące. To go bardzo położyło na łopatki. Nie wiedział, co z sobą zrobić – wspomina ojciec skoczka.
Czas rehabilitacji przypadł akurat na przygotowania do sezonu zimowego. Wszyscy ciężko trenowali i szykowali formę, on był bezradny. Frustracja się potęgowała. Jak to on, zacisnął zęby. Wytrwał.
"Niewiele trzeba, żeby spieprzyć"
Wadę skorygowano, ale nie na tyle, by mógł widzieć w stu procentach. Dodatkowo przy wysiłku w jego oczach rośnie ciśnienie. Dziś Klimek trenuje i skacze w soczewkach sprowadzonych z USA, które wzrost ciśnienia w oku niwelują.
- Sprawy ze wzrokiem ma uregulowane. Pamiętam, jak było z Małyszem. Też chciał kończyć karierę, a później zrobił się jakiś kosmos. Wygrywał wszystko. Regulują się sprawy osobiste, zawodnik dojrzewa, poczuje krew i może na nowo odpalić – mówi z nadzieją prezes Tajner.
On sam daje sobie czas do końca sezonu.
- Nie zadowala mnie skakanie w Pucharze Kontynentalnym. Na razie zaciskam zęby i skaczę. Jeśli pokażę się z dobrej strony, to wrócę. W kadrze są zawodnicy, którzy skaczą nierówno, więc jest szansa. Stać mnie na to, dobrze o tym wiem. Jeśli się nie uda, trzeba dokończyć sezon i wtedy zobaczę, co dalej. Będzie trzeba podjąć jakąś decyzję, na razie jadę do samego końca - precyzuje.
Na koniec dodaje: - Trzeba sobie uświadomić, jak brutalny jest ten sport. Wiemy, jak niewiele trzeba, żeby spieprzyć skok i cały konkurs.