Nie odcina kuponów od sukcesu muzyki, którą już pokochali fani. Znowu rzuca się na głęboką wodę i eksperymentuje. Niektóre teksty powstają na kanapie w Nowym Jorku, a góralskie instrumenty z "Grandy" zastępują kościelne organy. Płyta "Clashes" "jest jak życie" – to wybuchowa mieszanka skrajnych emocji. O pierwszych muzycznych doznaniach, fortunie wydawanej na vintage'owe gitary i dobrą kawę, a także pierwszy raz w karierze o polityce Monika Brodka opowiada Ewelinie Woźnicy.
EWELINA WOŹNICA, TVN24: Sześć lat fani czekali na twoją nową płytę. Nie nadszarpnęłaś ich cierpliwości?
MONIKA BRODKA: Tak naprawdę to nie do końca było sześć lat. Nikt nie zabiera się za pracę nad nową płytą zaraz po wydaniu poprzedniej. Musi upłynąć trochę czasu, żeby krążek wypromować i żeby ludzie tak naprawdę się dowiedzieli, że dana płyta istnieje. W przypadku "Grandy" ten okres ciągnął się w nieskończoność. Nawet po trzech latach od wydania płyty wiele osób o niej nie słyszało. Z drugiej strony po koncertach przychodziły kolejne fale sprzedaży. Wtedy dostawaliśmy sygnał, że ludzie są wciąż spragnieni tego materiału.
W takim razie kiedy uwolniłaś się od "Grandy" i zaczęłaś pracę nad "Clashes"?
Dopiero w połowie 2013 r. miałam czas i chęć, żeby myśleć o nowym materiale. Pracę skończyłam w styczniu tego roku, więc to naprawdę świeża płyta.
Poszukiwałaś inspiracji w różnych zakątkach świata – na przykład Stanach Zjednoczonych czy Japonii. Czy któreś z tych miejsc odegrało szczególną rolę w powstaniu tej płyty?
Na pewno były to Stany Zjednoczone. Wyjechałam na kilka miesięcy do Nowego Jorku. Chciałam tam po prostu pobyć, pomieszkać. Wtedy zupełnie nieświadomie zaczęłam tworzyć nowe piosenki. Często spędzałam wieczory, grając na gitarze. Przy okazji nagrywałam na telefon jakieś drobiazgi, które przychodziły mi do głowy. Tak właśnie powstała piosenka "Horses" – na kanapie w Nowym Jorku. To był jeden z pierwszych utworów, które napisałam na tę płytę. Drugim szczególnie ważnym miastem było Los Angeles, gdzie nagrałam dużą część tego materiału.
Kiedy przychodzi ci do głowy pomysł na piosenkę, to rzucasz wszystko i go rejestrujesz?
Miałam kilka takich przypadków. Jednak najczęściej po prostu mam jakiś plan. Siadam do pracy i gram na gitarze lub innym instrumencie, aż coś przyjdzie mi do głowy. Takich wieczorów czy poranków, kiedy się udawało, było dużo. Jednak tak samo dużo było tych, które kończyły się niepowodzeniem. Wiele z tych piosenek, a w zasadzie ich większość, pojawiło się pod wpływem jakiegoś impulsu, czyli tak zwanej weny. Nigdy te pomysły rozgrzebane, nad którymi pracowałam trochę na raty, nie przynosiły dobrej piosenki.
Czym jest dla ciebie wena?
To coś nieplanowanego, co przychodzi i jest zbiorem jakichś informacji, które składają się w całość. Można powiedzieć, że przekładają się na jakiś ciekawy pomysł. Bardzo dużo było takich wieczorów, które powodowały, że na kilka tygodni nie wracałam już do tego pokoju, w którym pracowałam. Kończyłam z myślą, że jestem beznadziejna i nie uda mi się nic wymyślić. Jestem dosyć niecierpliwa.
Nowy Jork czy Los Angeles to wielki świat i często szczyt muzycznych marzeń wielu osób. Jak tam się odnajdujesz?
Na pewno fakt, że nagrałam płytę w Los Angeles, był czymś absolutnie fantastycznym. Wspominam ten czas z utęsknieniem. Kiedy pracowałam nad "Clashes", w Polsce była sroga zima. Ja wstawałam rano i codziennie była ładna pogoda. Chociaż tak naprawdę pracowałam w studiu bez żadnego okna. Nie miałam nawet świadomości, czy na zewnątrz jest już ciemno. Zupełnie się zatracałam w pracy, a do domu najczęściej wracałam po północy. Mimo wszystko aura tego miejsca i to, że zawsze jest słonecznie, dodaje energii.
To dla ciebie ważne, gdzie tworzysz?
Jestem potworną meteopatką i pogoda ma na mnie ogromny wpływ. Na pewno dobrze było komponować piosenki w Polsce i w Nowym Jorku, a nagrywałam je już w Los Angeles. Melancholia i pewien smutek, który jest w naszej pogodzie, sprzyja tworzeniu smutnych kompozycji. Samo nagrywanie było już czystą przyjemnością. To, że pracowałam z Noah Georgesonem, producentem takich artystów jak Devendra Banhart czy Joanna Newsom, było dla mnie ogromnym wyzwaniem, ale też komfortem. Możliwość pracy z takim profesjonalistą to wielkie szczęście. To było kilka miesięcy dużej satysfakcji.
Mogłabyś odrywać kolejne kupony od sukcesu i tworzyć w stylu, który już pokochali twoi fani. Nie bałaś się znowu rzucić na głęboką wodę i zaprezentować zupełnie inny muzyczny klimat?
Nie bałam się. Potrzebowałam właśnie kilku lat, żeby zrzucić ze swoich ramion presję nakładaną przez fanów czy dziennikarzy. Chodziło w ogóle o oczekiwania dotyczącego tego, co ja powinnam robić po tak dobrze przyjętej płycie. Większość osób najchętniej zrobiłaby tę kolejną płytę za mnie – mówiąc mi dokładnie, jak ona powinna brzmieć. Chciałam mieć czas, żeby przemyśleć, czego ja tak naprawdę chcę.
Czym ona się różni od poprzednich?
Dobór instrumentów jest zupełnie inny. Dla mnie są to narzędzia, które po prostu pozwalają mi skomponować utwór czy opowiedzieć jakąś historię. Ten dobór instrumentów nie wynikał z samej chęci zmiany. Takie brzmienia najbardziej mnie inspirowały i te brzmienia pozwalały mi złapać inspirację, która kończyła się piosenką. Muzyka elektroniczna bardzo mnie zmęczyła i nie do końca miałam pomysł na to, co jeszcze chciałabym powiedzieć za pomocą takich dźwięków. Co innego grało mi w duszy i spowodowało, że ta płyta jest dużo bardziej smutna niż poprzednia. Bardziej dramatyczna i teatralna.
Przeplatają się na niej miłość i śmierć, sens i beznadzieja. Skąd taka wybuchowa mieszanka?
To jest po prostu życie (śmiech). Życie, śmierć i ludzkie emocje. W przypadku "Grandy" teksty były zawieszone w jakieś fantazji, nocnych marach, kolorowych i transowych wizjach. Teksty z "Clashes" są zdecydowanie bliżej człowieka – jego doświadczeń i emocji, z którymi się borykamy. Takie tematy jak miłość i śmierć są mocno wyświechtane, jednak starałam się je ugryźć w dosyć abstrakcyjny sposób. Nie do końca lubię pisać wprost o sobie. Robię to zawsze w zawoalowany sposób. Przemycałam pewne historie ze swojego życia, ale bardzo metaforycznie i nadal abstrakcyjnie.
Na poprzedniej płycie promowałaś góralskie instrumenty z twojej Twardorzeczki i okolic. Jakie dźwięki usłyszymy na nowej płycie?
Główną inspiracją były organy kościelne. Realizując projekt, potrzebuję tematu przewodniego czy przewodniej myśli. W przypadku "Grandy" był to powrót do moich góralskich korzeni. Użyłam instrumentów, które pamiętam z dzieciństwa i na których gra mój tata. Bardzo ciekawiło mnie to, czy można wykorzystać je w muzyce niegóralskiej. Połączyłam te instrumenty z muzyką elektroniczną, bo to w tamtym momencie najbardziej mnie kręciło.
Jakie brzmienia królują na "Clashes"?
Cofnęłam się do moich pierwszych wspomnień muzycznych. Była to muzyka w kościele – w trakcie mszy świętej – i organy kościelne. Bardzo chciałam żeby ten właśnie instrument rozbrzmiewał na nowej płycie. Jest tam też gitara, która ostatnio stała się dla mnie wyjątkowo ważna. Wkręciłam się w kupowanie vintage'owych gitar. Mój gitarzysta i ja jesteśmy ich fanatykami.
Mocno też eksperymentujecie z zestawieniami instrumentów?
Zestawiamy je w sposób nietypowy – na przykład klasyczne jak obój, klarnet, wiolonczela miksujemy z samplami z komputera, kalimbą i innymi dziwnymi instrumentami. Komponowanie czy aranżowanie piosenek na taką orkiestrę, która normalnie nigdy by się ze sobą nie spotkała w jednym pokoju, bardzo mnie pociągało. Taki niesztampowy zestaw ma swoje dobre i złe strony, bo na koncertach trudno odtworzyć takie brzmienia. Jednak staramy się na żywo grać materiał jak najbardziej zbliżony do oryginału.
Oprócz dźwięku w twoich projektach ogromną rolę odgrywa obraz…
Wizualna część projektu jest zawsze bardzo ważna. Zastanawiałyśmy się z moją długoletnią stylistką i projektantką Vasiną, co tak naprawdę pasuje do tej muzyki. Postanowiłyśmy zgłębić temat szat liturgicznych i pokopać trochę w tej dziedzinie. Na pewno zapożyczyłyśmy piękną kolorystykę – fiolet, biskupi róż, błękit, srebro, złoto, czerń i biel. Te barwy będą się przebijać w moich strojach scenicznych.
Szaty liturgiczne to była jedyna inspiracja podczas tworzenia twoich kreacji?
Jest też wątek japoński, bo w trakcie pracy nad tą płytą spędziłam miesiąc w Japonii. Był to superinspirujący czas. Na pewno estetyka japońska i pewna surowość pojawią się w nowym image'u. Chcę też dodać, że nie interesuje mnie symbolika kościelna. Nie będzie wielkiego krzyża na plecach. Wszelkie zapożyczenia, które stosuję, absolutnie nie są nachalne.
Nie obawiałaś się oskarżeń o profanację?
Nie, bo nie ja pierwsza i nie ostatnia sięgam do tego worka. Niestety dosyć niefortunnie ta inspiracja przypadła na gorący politycznie i religijnie czas w naszym kraju. O profanacji nie ma mowy. Nie nagrałam płyty z pieśniami religijnymi i nie wstąpiłam na ścieżkę dewocji. W Kościele czy religii katolickiej jest po prostu wiele pięknych rzeczy – mistycyzmu czy duchowości, z której można czerpać garściami. Interesuje mnie pewna rytualność. Nie ma to nic wspólnego z Kościołem w Polsce. Szczerze mówiąc, tam niewiele jest dla mnie do czerpania.
Mówisz o politycznie gorącym czasie w naszym kraju. Ostatnio poparłaś protest przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego w Polsce. Dlaczego się na to zdecydowałaś?
Nie podoba mi się to, że zaczynamy żyć w kraju zakazów. Jak wiadomo, natura człowieka jest bardzo przewrotna. Nikt nie lubi, jak mu się czegoś zakazuje. Człowiek rodzi się wolny i powinien być wolny. Kościół nie powinien mieć wpływu na decyzje dotyczące zdrowia człowieka. Nie wszyscy w tym kraju są katolikami, jest wielu ateistów. A prawo obejmuje wszystkich.
Jakie efekty mogłoby przynieść naruszenie funkcjonującego do tej pory kompromisu aborcyjnego?
W ludziach po prostu zaczyna się budzić agresja. To jest bardzo widoczne na portalach społecznościowych. Może to doprowadzić do czegoś niedobrego. Kobieta powinna mieć prawo wyboru, decydowania za siebie według swojego sumienia czy według tego, czy zagraża to jej życiu czy zdrowiu jej dziecka. To są naprawdę bardzo delikatne tematy. Te kilka przypadków, kiedy aborcja była legalna w tym kraju, takich jak gwałt czy wady wrodzone, i tak wiązało się z ogromną traumą psychiczną dla kobiety. Niewiele się o tym mówi. Nie wyobrażam sobie dochodzeń i ścigania kobiet przez organa władzy w celu wyjaśnienia przyczyn przerwania ich ciąży. To jest coś strasznego.
Co takiego dzieje się w Polsce, że nawet artyści zabierają głos w kwestiach politycznych?
Myślę, że cofamy się jako naród. Będąc w takiej sytuacji politycznej, nie czuję, żeby Polska się rozwijała. Nie sądziłam nigdy, że będą znowu takie czasy, kiedy przyjdzie nam strajkować i uczestniczyć w protestach. Z drugiej strony jest coś pięknego w takim zjednoczeniu ludzi, w ich solidarności. Bardzo dużo podróżuję po świecie, bardzo dużo czasu spędzam w Stanach Zjednoczonych i Europie. Chciałabym, żeby Polska była absolutnie na równi z innymi krajami europejskimi, a ludziom żyło się tutaj dobrze. Chciałabym, żeby artyści mogli tworzyć w przyjaznych warunkach, żeby ludzie nie mieli myśli, że jednak trzeba się wyprowadzić i wrócić może za cztery lata.
A masz takie myśli?
Mam takie myśli, ale nie są one związane z polityką. Zupełnie nie mam w tym momencie mojego życia potrzeby określania, gdzie jest moje miejsce na stałe, do końca życia. Jestem otwarta na to, że przez dwa lata będę mieszkać tu, później przez cztery lata gdzieś indziej. Polska jest dla mnie ważna, bardzo lubię Warszawę. Całą moją młodość spędziłam w stolicy, bo przeprowadziłam się tu w wieku 16 lat. Warszawa jest już bardziej moim miejscem niż góry, bo większość znajomych mam tutaj i większość wspomnień młodzieńczych mam stąd. Na pewno nie chciałabym, żeby powody mojej wyprowadzki były związane z jakąś ciężką sytuacją w naszym kraju.
Czy podczas podróży odczuwasz, że wizerunek Polski za granicą się zmienia?
Tak, na pewno kwestie polityczne są poruszane w dyskusjach. Jest to żywy i gorący temat, który pojawia się często przy stole i w rozmowie z obcokrajowcami. Są na pewno bardzo ciekawi tego, co się u nas dzieje. Z drugiej strony są też bardzo świadomi tego, co się dzieje.
Wracając do twojego wizerunku – oprócz muzyki twoim znakiem rozpoznawczym stała się moda. Jak ważna jest ta część twojego image'u?
Jest bardzo ważna. Na pewno nieodłącznie towarzyszy muzyce. Myślę, że czasy, kiedy po prostu wydawało się krążek z piosenkami, mamy za sobą. Teraz obraz jest bardzo silny. Właściwie tak silny jak muzyka. Bardzo dbam o to, jak wygląda okładka mojej płyty, jak wygląda sesja promocyjna czy wizerunek, z którym dana muzyka będzie kojarzona. Zależy mi na spójności i konsekwencji.
Czyli moda jest dla ciebie ważna tylko w kontekście twojej twórczości?
Na co dzień też bardzo lubię modę. Dużo kupuję, dużo szperam w second handach. Przywożę dużo z podróży – z Japonii chyba 10 kimon, każde w innym kolorze. Jedyne, w czym teraz chodzę, to dżinsy, T-shirty i kimona. Lubię myśleć o tym, kto je wcześniej nosił, i jaką mają historię.
Podobno przez jakiś czas nie miałaś w mieszkaniu lustra?
Muszę od czasu do czasu popatrzeć w lustro – chociażby z powodu naszego wywiadu. W przeciwnym razie mogłabym wyjść z domu zupełnie rozczochrana. Często brak czasu zupełnie nie pozwala na to, żeby bardzo o siebie dbać. Okres przed wydaniem płyty jest bardzo intensywny. W zasadzie ostatnie tygodnie spędziłam na codziennych niekończących się próbach z zespołem. Nie zawsze można wyglądać idealnie. Na co dzień zupełnie się nie maluję. To, że mam wywiad, sprawia, że muszę pójść do łazienki, spojrzeć w lustro i coś tam nałożyć na oko. Nie lubię się malować na co dzień i nie mam na to czasu. Lubię naturalny wygląd, szczególnie po kilku miesiącach w trasie, kiedy moja twarz jest pełna ciężkiego scenicznego makijażu, który zawsze zmywam zaraz po koncercie.
A ten sceniczny makijaż też robisz sama?
Tak. Z pomocy korzystam przy sesjach zdjęciowych, jakichś większych wyjściach czy imprezach. To jest cudowne, jak ktoś może to wszystko zrobić za mnie. Natomiast przy okazji koncertów najczęściej maluję się sama.
Planujesz stylizacje dla całego zespołu?
Planujemy wspólnie z Vasiną. Dbamy o to, żeby zespół pasował do mojego wizerunku. Właśnie przywiozłam pięć toreb z ubraniami dla zespołu. Tym razem jest to dosyć trudne, bo na scenie jest 11 osób. Wszystkich trzeba ubrać, a wiadomo, każdy ma inny wymiary. Każdy ma też swoje kompleksy, a trzeba spowodować, żeby zespół czuł się swobodnie i dobrze.
A skąd jest strój, w którym jesteś na okładce płyty?
To jest japoński kostium noszony przez samurajów. Kupiłam go w jednym z butików w Berlinie. To śmieszna sytuacja, bo zanim zaczęłam pracę nad płytą, przywiozłam to ubranie z myślą, że będzie na okładce. Trzy lata później ten kostium pojawił się na sesji i zdjęcie właśnie w tym kostiumie zostało wybrane na okładkę. Chyba był mi przeznaczony i po prostu miał się znaleźć na okładce "Clashes", którą w wytwórni zabawnie nazywamy "złamanym obrusem".
Czy ogrom pracy i podróży nie złamał twoich relacji z rodziną? Masz czas, żeby odwiedzać góry?
Od mamy dostaję sygnały, że moje odwiedziny zawsze są niewystarczające. Żałuję, że Żywiec nie jest bliżej Warszawy. Wyjazd do domu muszę planować wcześniej, a bardzo często nie ma na to po prostu czasu. Z rodziną jestem głównie w kontakcie telefonicznym.
Podobno twoja mama doskonale odnajduje się w wirtualnym świecie?
Jeśli chodzi o te sprawy, to moja mama jest najzabawniejszą osobą na świecie. Czasem dzwoni do mnie i mówi: "słuchaj, pod twoim teledyskiem jest 153 tys. nowych wejść". Ma nawet zeszyt, w którym notuje, ile nowych odsłon ma mój klip czy ile fanów przybyło na moim Facebooku. Pamiętam, kiedy uczyłam mamę wysyłać SMS-y… To niewiarygodne, jak moi rodzice korzystają z tzw. social mediów.
Czy gotowanie nadal sprawia ci przyjemność?
Tak, działa na mnie wręcz terapeutycznie. Ostatnio zauważyłam, że długie godziny siekania czy patroszenia ryb w zupełnej ciszy kompletnie mnie odstresowały. Po prostu bardzo lubię gotować. Mam do tego smykałkę i nie potrzebuję książek kucharskich. Najczęściej przygotowuję coś według pomysłów z głowy albo inspiracji z podróży czy restauracji.
Masz popisowe danie?
Raczej nie, gotuję dużo i różnorodnie. Najbardziej szalona rzecz, jaką kiedykolwiek przygotowałam, to chyba risotto z kaszanką. Risotto zamiast białego wina było na ciemnym porterze. Kaszanka była osobno podsmażona, nałożona na risotto, a do tego dodałam karmelizowane jabłka. Wszystko było dziwnym połączeniem, ale w sumie kaszanka z ryżem… całkiem OK.
Udany dzień nie istnieje też bez dobrej kawy?
Tak, to prawda. Rzeczywiście na kawę wydaję bardzo dużo pieniędzy. Nie do końca wiem nawet, czy ona działa na mnie pobudzająco. Po prostu lubię smak kawy. Lubię też poranny rytuał jej picia w takiej bardzo małej filiżance. Dolewam kawę stopniowo, aż opróżnię cały dzbanek. Dopiero po takim czasie – wypicia tego dzbanka kawy – jestem w stanie w ogóle zacząć komunikować się ze światem i włączyć swój proces myślenia.
Czy w śpiewie nadal stawiasz na komunikację poprzez emocje, a nie technikę głosu?
Na jedno i drugie, bo technika bardzo często pomaga po prostu dbać o głos. Na przykład po czterech koncertach z rzędu nie męczymy się i nie zdzieramy sobie głosu. Myślę, że mój głos jest w dobrej kondycji i dbam o niego.
Ostatnie lata to w twoim życiu ciągłe zmiany. Skąd jest w tobie tyle siły i odwagi, żeby ciągle poszukiwać i ryzykować?
Wydaje mi się, że bierze się ona z poczucia akceptacji. Czuję się akceptowana przez moich przyjaciół czy najwierniejszych fanów. Takich, którzy są ze mną przez lata i oczekują ode mnie płyty, która będzie zrobiona od serca. Najpierw ja muszę ją pokochać, zaakceptować i stwierdzić, że jest w pełni moją świadomą wypowiedzią.
Dlaczego akurat akceptacja jest tak ważna?
Żyjemy w czasach ogromnego hejtu internetowego. To w ogóle są bardzo trudne czasy, bo jesteśmy oceniani na każdym kroku. "Kultura like'ów" powoduje, że oczekujemy jakiejś aprobaty i akceptacji. Jeśli nie mamy like'ów, to myślimy, że coś z nami jest nie tak. Internet jest bezlitosny. Archiwizuje pewne rzeczy i nie wybacza. Cieszę się, że mam za sobą ludzi, którzy akceptują mnie, moje decyzje i to, co robię. Akceptacja mojej decyzji o zrobieniu takiej, a nie innej płyty przez wytwórnię też jest ważna. Pozwala mi tak naprawdę być sobą. Dzięki temu nie boję się takich decyzji, a tak naprawdę boję się w życiu wielu rzeczy. Przynajmniej w kwestiach artystycznych chcę, żeby było tak, a nie inaczej. Nie lubię kompromisów. Wydaję mi się, że sztuka na kompromisach cierpi i trzeba robić rzeczy po swojemu.
A czego się boisz?
Boję się tego wszystkiego, czego boją się inni normalni ludzie. Boję się śmierci, utraty moich bliskich, starości, samotności, jakiejś beznadziei. Boję się tego, co będzie z Polską, co będzie z prawami kobiet w naszym kraju. Wielu rzeczy się boję, ale nie ma co się bać. Trzeba żyć i trzeba robić wszystko, żeby żyło się nam fajnie, dobrze i godnie.