– Gdybyśmy cofnęli czas o dwa miesiące i powiedziałbym, że Wielka Brytania zagłosuje za wyjściem, a kilka dni później obaj liderzy: premier i przywódca [wewnątrzpartyjnej – red.] opozycji przepadną, to powiedzielibyście: nie, to głupie, bez sensu tak fantazjować – mówi brytyjski europoseł Richard Ashworth. Polityka w wykonaniu Brytyjczyków jest nieprzewidywalna, dlatego – jak twierdzi – Brexitu wcale może nie być. Nie jest z resztą odosobniony w tym twierdzeniu.
Brytyjskie Złote Dziecko, jak określano premiera Davida Camerona, dotychczas wszystko wygrywało: dwukrotnie wybory parlamentarne, szkockie referendum niepodległościowe, ostatnio także starcie o przywództwo w partii. Jednak w przypadku tego ostatniego postawił wszystko na jedną kartę: żeby utrzymać stery w Partii Konserwatywnej, obiecał referendum w sprawie obecności w Unii Europejskiej. Przeciwko niemu wystąpił ulubieniec Brytyjczyków, dotychczasowy burmistrz Londynu Boris Johnson.
Referendum Cameron też miał wygrać. Jednak po raz pierwszy poległ, w spektakularny sposób grzebiąc swoją dalszą karierę polityczną. "Najgorszy premier w historii Wielkiej Brytanii" – pisały nawet opiniotwórcze dzienniki. Jednak Johnson wcale nie zadał śmiertelnego ciosu, którym byłoby zastąpienie Camerona. Wycofał się i obiecał lojalność wobec następnego premiera i lidera partii.
– Nawet w "House of Cards" nie ma takich rzeczy – ocenił europoseł Richard Ashworth z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) na spotkaniu z polskimi dziennikarzami w Brukseli. – U nas się to zdarzyło – dodaje.
Drugiego referendum nie będzie, przynajmniej na razie
W ubiegły piątek na korytarzach Parlamentu Europejskiego panowała "żałobna atmosfera". Wynik ubiegłotygodniowego referendum był w Brukseli szokiem – przyznają zgodnie eurodeputowani i pracownicy Parlamentu Europejskiego. Nikt się nie spodziewał, że Brytyjczycy po 43 latach we Wspólnocie zdecydują się z niej wyjść.
Komunikat władz UE po referendum jest jasny: jak najszybszy i najmniej bolesny rozwód, żadnych nieformalnych rokowań. Dwie największe frakcje w europarlamencie: Europejska Partia Ludowa (EPP) i Postępowy Sojusz Socjalistów i Demokratów (S&D) są zgodne co do ewentualnego Brexitu - mówią o "szybkich negocjacjach", "przyjaznym rozwodzie", "ograniczaniu strat" i "stabilizacji okrętu". Sojusznicy brytyjskich konserwatystów w PE z ECR mówią z kolei o "zbyt wielkich emocjach" i potraktowaniu Brytyjczyków "z buta".
– Osobiście czuję się zszokowany, zaskoczony, rozczarowany i – mówię to ostrożnie, bo to mój osobisty pogląd – trochę zażenowany tym, jaką decyzję podjęła Wielka Brytania – przyznaje Ashworth, dotychczas stronnik premiera Davida Camerona, który w referendalnej kampanii przekonywał do pozostania w UE.
Nie namawiał skutecznie, bo prawie 17,5 mln (51,89 proc.) z ponad 46,5 mln uprawnionych pokazało Unii Europejskiej czerwoną kartkę. Natychmiast po ogłoszeniu wyników pojawił się pomysł przeprowadzenia drugiego, weryfikacyjnego referendum. Choć pod wnioskiem w ciągu zaledwie siedmiu dni podpisało się niemal 4,1 mln ludzi, to brytyjski premier już zdążył rozwiać ich plany: żadnego powtórnego głosowania nie będzie.
– Drugie referendum byłoby igraniem z ogniem – wyjaśnia Ashworth. – Pamiętam referenda Holendrów i Irlandczyków, które nie zakończyły się wynikiem, jakiego oczekiwał [rząd – red.], więc zorganizował kolejne i dostał taką odpowiedź, jakiej chciał. To świat skrajnej prawicy, [Nigela – red.] Farage'a (…). Politycznie byłoby to bardzo niebezpieczne – dodaje.
Brexit i "wielkie ale"
Nigel Farage to brytyjski eurodeputowany z 17-letnim stażem, obok byłego burmistrza Londynu Borisa Johnsona jedna z twarzy Brexitu. Choć zaraz po zakończeniu głosowania i podaniu wyników sondażowych sugerujących pozostanie w UE wcale nie było mu do śmiechu, teraz bryluje przed kamerami.
– Kiedy 17 lat temu powiedziałem, że chcę poprowadzić kampanię, która wyprowadzi Wielką Brytanię z Unii, wyśmialiście mnie. Teraz się nie śmiejecie, prawda? – zwrócił się na forum Parlamentu Europejskiego do innych deputowanych na pierwszej sesji po referendum.
Farage przyznał, że w kampanii kłamał i części jego obietnic nie da się wypełnić. Jego brexitowy sojusznik Boris Johnson – dotychczas typowany przez bukmacherów na pewnika w walce o schedę po Cameronie – powiedział: "pass" i nie zgłosił swojej kandydatury na stanowisko przewodniczącego Partii Konserwatywnej i premiera.
A Wielka Brytania wpadła z jednej kampanii w drugą. Następcą Camerona chce zostać pięciu konserwatywnych polityków, z których za faworytkę uznawana jest Theresa May, dotychczasowa szefowa brytyjskiego MSW. Minister była zwolenniczką pozostania w UE, choć już zapowiedziała, że szanuje wynik referendum. Co w takiej sytuacji z Brexitem?
Na razie poreferendalne stosunki unijno-brytyjskie zawisły w próżni. Zgodnie z traktatem z Maastricht Londyn musi oficjalnie zgłosić zamiar wystąpienia z UE Radzie Europejskiej. – Czekamy, aż Wielka Brytania formalnie notyfikuje artykuł 50, potem chcemy szybkich negocjacji, nie chcemy przedłużania stanu zawieszenia – mówi Jacek Saryusz-Wolski (PO), wiceprzewodniczący EPP odpowiedzialny za polityki zewnętrzne UE.
– Trzeba to zrobić jak najszybciej, by uniknąć spekulacji i żeby przekonać, że UE to nie jest drętwy twór – przekonuje z kolei prof. Bogusław Liberadzki (SLD), kwestor w PE z ramienia S&D.
Brytyjczycy na razie zdecydowali się grać na zwłokę. Cameron podał się do dymisji i oświadczył, że z ewentualnym wnioskiem do UE wystąpi już jego następca lub – jak to zasugerował Ashworth – następczyni. Zdaniem polskich europosłów kilkumiesięczny poślizg mieści się w pojęciu "jak najszybszej" notyfikacji.
Jednak, jak uważa wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Ryszarda Czarnecki (PiS), wyjście Wielkiej Brytanii z UE wcale "nie jest takie oczywiste". – Z jednej strony jest wola wyjście z Unii Europejskiej, z drugiej jest też pewna racja stanu Wielkiej Brytanii, ponieważ elity polityczne tego kraju, kierujące się od wieków zasadą "right or wrong, my country" [ang. ma rację, czy błądzi, to moja ojczyzna – red.], mogą (…) przeprowadzić operację powrotną bądź negującą to, co się stało – mówi. – Uważam, że nie należy wykluczać, że elity brytyjskie będą jednak chciały w Unii Europejskiej zostać – dodaje.
Podobnego zdania jest sekretarz stanu USA John Kerry, który zasugerował, że widzi "szereg sposobów", dzięki którym Wielka Brytania mogłaby pozostać w UE. Nie zdradził jednak, co ma na myśli.
Zgodnie z brytyjską mapą drogową ewentualnego Brexitu we wrześniu wybrany zostanie nowy premier Wielkiej Brytanii, miesiąc później planowany jest "zjednoczeniowy" – jak stwierdził Richard Ashworth – kongres Partii Konserwatywnej. W okolicach listopada nowy premier powinien zgłosić w UE zamiar wyjścia ze Wspólnoty, jednak pojawia się "wielkie ale" – jak określa to brytyjski eurodeputowany. – Wiedząc, że 48 proc. elektoratu głosowało przeciwko wyjściu, premier może chcieć jasnego mandatu od Izby Gmin – stwierdza Ashworth. – Nie zapominajmy, że przed referendum 2/3 deputowanych zadeklarowało, by pozostać [w UE – red.] – dodaje.
Po referendum parlamentarzyści mogą jednak pójść za głosem wyborców i zrewidować swoje podglądy. – Jeśli parlament nie będzie w stanie dać silnego mandatu, co wtedy? Wybory? Niewykluczone – uważa Ashworth. Jego zdaniem elity polityczne nie rezygnują z rozważania takiej możliwości.
Brytyjscy konserwatyści są przygotowani także na wypadek, gdyby przyspieszonych wyborów jednak nie było. Mogą pod koniec roku uruchomić traktatową procedurę związaną z art. 50 i rozpocząć negocjacje z Brukselą, które mogą potrwać maksymalnie 24 miesiące. Ashworth nie wykluczył jednak, że w okolicy 20. miesiąca negocjacji może pojawić się pomysł ponownego zapytania Brytyjczyków o zdanie w referendum. Jak przekonywał, warunki "rozwodu" z UE będą wówczas leżeć na stole.
Trump zjednoczy Europę?
Brytyjskie media zwracają uwagę na jeszcze inny aspekt. Władzę w Wielkiej Brytanii – jedynym z rozwiniętych krajów bez spisanej konstytucji – sprawują przedstawiciele narodu, czyli parlament, a nie sami ludzie. Podążając tym tropem, referenda w historii Wielkiej Brytanii mają funkcję wyłącznie doradczą, a nie decydującą.
Czarnecki potwierdza ten scenariusz. Brytyjscy parlamentarzyści mogą zablokować Brexit w obawie przed rozpadem Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Pozostanie w UE może być jedynym sposobem na zatrzymanie Szkocji i Irlandii Północnej, które w referendum opowiedziały się za pozostaniem i otwarcie mówią o możliwości zawalczenia o niepodległość. Inny powód? Pozostanie w UE mogłoby ochronić interesy gospodarcze Brytyjczyków i szybującego w dół funta.
Brytyjska prasa pisze także, że kolejny pretekst mogą podsunąć parlamentarzystom Stany Zjednoczone. Może się bowiem okazać, że – jak przekonują publicyści – USA z Donaldem Trumpem w roli prezydenta sprawią, iż silna i zjednoczona Europa stanie się potrzebna jak nigdy wcześniej.
Milion Brytyjczyków już żałuje
Wbrew pozorom brytyjskie referendum z 23 czerwca 2016 r. to nie pierwsze głosowanie w sprawie przyszłości tego kraju w UE. W 1975 r. – w dwa lata po wstąpieniu Wielkiej Brytanii do Wspólnot Europejskich (poprzedniczki Unii Europejskiej) – władze zapytały wyborców, czy chcą razem z ośmioma innymi krajami Europy Zachodniej budować dalszy sojusz. "Czy uważasz, że Zjednoczone Królestwo powinno pozostać we Wspólnotach Europejskich?" – brzmiało wówczas referendalne pytanie.
"Tak" odpowiedziało wówczas aż 67,23 proc. obywateli. Co się stało, że po 41 latach Brytyjczycy zagłosowali przeciw? Zdaniem Ashwortha w ciągu co najmniej 20 ostatnich lat żadna z partii w kampanii wyborczej nie mówiła o zaletach płynących z uczestnictwa w Unii Europejskiej. Milczały też o tym media, które pokazywały UE jako biurokratyczny twór zajmujący się kształtem ogórków, krzywizną bananów i uznaniem marchewki za owoc.
W kilka godzin po ogłoszeniu wyniku wyborów Brytyjczycy masowo szukali w internecie informacji o tym, czym właściwie jest Brexit i Unia Europejska. Jak donosiło ostatnio niedzielne wydanie "Daily Mail", ponad milion Brytyjczyków, którzy zagłosowali za wyjściem z UE, żałuje tego, co zrobiło. To mniej więcej o milion głosów zwolennicy opcji "Leave" przegłosowali euroentuzjastów.
Patrycja Król