Agata dostała od sportu sukcesy i sławę, choć o nią nie zabiegała. Dziś rozpaczliwie szuka wsparcia. Magda sięgnęła po olimpijskie złoto, ale nagle w jej życiu pojawiła się pustka, z którą nie umiała sobie poradzić. Krzysiek, pięściarz, twardziel, zawodowy mistrz świata, targnął się na swoje życie. - To było wołanie o pomoc - przyznaje. Depresja, ta paskudna choroba, dopaść może absolutnie każdego. Nawet herosa, hołubionego przez tłumy, przekraczającego ludzkie granice.
Lista tych, którzy z tym koszmarem mierzyli się lub mierzą, jest niestety długa.
Ostatnio o problemach poinformowała Agata Wróbel. Jej dramatyczny apel nie mógł przejść bez echa, w końcu to ikona polskich ciężarów.
"Kiedy odnosiłam sukcesy, starałam się pomagać ludziom wokół mnie (…) Choruję na cukrzycę i mam neuropatię cukrzycową, która powoduje ciągły ból w moich rękach i stopach. Muszę codziennie przyjmować silne środki przeciwbólowe. Koszty tych leków są kolejnym obciążeniem. Głęboka depresja, lęki, napady paniki towarzyszą mi codziennie. Szukam pomocy, aby móc stanąć na nogi, spłacić zobowiązania, odnaleźć siebie sprzed lat" - napisała na stronie zrzutka.pl, dodając, że po trzech latach wciąż nie zagoiły się rany po śmierci matki. To tylko fragment oświadczenia.
Agata: skryta i niedostępna
Ludzie dobrej woli zareagowali natychmiast. Zamiast potrzebnych 20 tysięcy złotych uzbierali osiem razy więcej. A to nie koniec.
Historia Wróbel do łatwych nie należy. Agata była wybitna, rwała i podrzucała ogromne ciężary, nieosiągalne dla wielu rywalek. Nie w głowie były jej wywiady i cały medialny szum. Tego nie potrzebowała, wręcz unikała jak ognia. Z szatni wracała prosto do domu.
O pomoc zawołała w wieku 38 lat. Dopiero.
- Zawsze była skryta i niedostępna, nawet w błahych sprawach okazywała nieufność. Kilka osób chyba ją w życiu oszukało, ale generalnie potrafiła radzić sobie ze swoimi kłopotami. Być może teraz nawarstwiły się tak, że nie miała wyjścia. Człowiek z wiekiem dojrzewa do pewnych decyzji - mówi Magazynowi TVN24 Szymon Kołecki, mistrz olimpijski i kolega z reprezentacji.
"Walka na pomoście trwa"
W wielki świat ruszyła z małej Jeleśni na Śląsku. Zaczęła ćwiczyć trójbój, to tam wypatrzył ją trener kadry ciężarowców Ryszard Soćko i zabrał do Siedlec. Miała braki w technice, za to pary w rękach jej nie brakowało. Sukcesy przyszły błyskawicznie. Wielokrotnie zostawała mistrzynią Europy, raz świata. Były również medale olimpijskie - te najcenniejsze dla sportowca - srebrny i brązowy. Świat był u jej stóp.
Bajka skończyła się nagle. W wieku 25 lat ogłosiła, że jest zakażona wirusem zapalenia wątroby typu C. Nadgarstek również bolał, o wyczynowym sporcie nie było zatem mowy.
Wyjechała do Anglii za pracą i lepszą przyszłością. Tabloidy przypomniały sobie o niej, gdy opublikowały zdjęcia z sortowni śmieci, gdzie dostała zatrudnienie. - To w Polsce się wydaje, że jak się człowiek schyla, to już nie jest pan. I samo słowo "śmieci" się kojarzy z jakimś strasznym syfem. A tu recykling. To biznes jak inny - tłumaczyła w wywiadzie dla sport.pl.
Jeszcze wróciła do ojczyzny. W sporcie próbowała zacząć na nowo - w roku 2009 została ósmą zawodniczką Starego Kontynentu. W końcu rzuciła ciężary na dobre. I znów przepadła jak kamień w wodę.
Po apelu Wróbel pomoc zaoferowali minister sportu Witold Bańka oraz prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów Mariusz Jędra. Prosili o jedno: by się odezwała.
"Muszę doprowadzić się do dobrego stanu psychicznego. Wierzcie lub nie, to wymaga czasu i walka na pomoście trwa. Nie poddam się, bo wiem, że mam o co walczyć! Potrzebuję tylko teraz od tego wszystkiego, co mnie naprawdę onieśmieliło, spokoju i psychicznej stabilizacji i uporania się z moimi zmorami. Nie zmarnuję szansy od tylu dobrych ludzi. Obiecuję" - napisała 16 stycznia, także na stronie zrzutka.pl.
Magda: pustka po euforii
Kiedy w 2016 roku do igrzysk olimpijskich pozostawały tygodnie, Magdalenę Fularczyk-Kozłowską dopadły problemy z plecami. Po latach harówki organizm krzyczał "dość". W przebogatej kolekcji medalowej brakowało jej tylko olimpijskiego złota, a zanosiło się na to, że szansa, by to zmienić, ucieknie.
Zdążyła. Wygrała z bólem. W Rio de Janeiro, wspólnie z Natalią Madaj-Smolińską, zobaczyły w finale plecy rywalek - mocnych Brytyjek. Fularczyk-Kozłowska śmieje się, że wioślarstwo to jedyny sport, gdy zwycięzca widzi plecy przeciwnika, a nie odwrotnie. - Startowałam na pełnym gazie. Góry mogłam przenosić. Już przed wyścigiem zakładano nam medale na szyje, a to nie pomagało. A my z Natalią udźwignęłyśmy tę rolę faworytek - wspomina w rozmowie z Magazynem TVN24.
Na podium były łzy. Puściły wszystkie skumulowane emocje.
Dramat zaczął się po powrocie do Polski. Do domu. Wykonała zadanie, spełniła marzenie życia, a radości nie czuła. Dopadła ją depresja.
- Nie mieści się w głowie, prawda? Powinnam czuć się spełniona i planować życie dalej, a tu przyszła pustka. Cel się skończył i nie było następnego. Człowiek zdał sobie sprawę, że więcej zdobyć nie można - opowiada.
Po igrzyskach poszła na roczny urlop. Tak to sobie zaplanowała. Po 16 latach ścigania nagle nie było już dni ułożonych co do minuty. Została w domu, mąż-trener dalej jeździł na zgrupowania. Inaczej to sobie wyobrażała. - W pewnym momencie człowiek się budzi i nie wie, o co chodzi. Nie potrafi się odnaleźć w tym normalnym życiu. Sport dużo mi dał, ale i dużo zabrał - zaznacza.
Najgorsze było to, że nie mogła zajść w ciążę, a bardzo chciała zostać mamą.
"Czai się za rogiem"
O osaczającej ją depresji wiedziała garstka osób. Tylko najbliżsi. Nie obnosiła się z tym, ale paskudnego stanu ducha nie dało się ukryć.
- Byłam bardziej wyciszona, nie odzywałam się. Przez dłuższy czas trzymałam to w sobie. My, sportowcy, zawsze jesteśmy poddawani ocenie, ciągłej presji, musimy być herosami bez prawa do chwil słabości. A to nie tak. Przez pół roku robiłam dobrą minę do złej gry. Zwyczajnie wstyd było się przyznać, że mam taki problem - mówi.
Leki nie pomagały. Szósty, siódmy, ósmy tydzień. I nic. Ulżyło po wizytach u terapeuty. Przerobiła to wszystko i poukładała w głowie. I w końcu zaszła w ciążę, tę wymarzoną, która okazała się najlepszym lekarstwem.
Boi się cały czas. - Depresja czai się za rogiem. Raz jest lepiej, raz gorzej. Myślę, co się ze mną dzieje, zastanawiam, czy choroba znowu zapuka. Depresja to takie uzależnienie - przyznaje.
W styczniu ogłosiła zakończenie kariery.
"Diablo": odechciało się żyć
Siedem lat temu Krzysztof "Diablo" Włodarczyk próbował popełnić samobójstwo. On - bokserski mistrz świata wagi junior ciężkiej prestiżowej federacji WBC.
Połknął tabletki antydepresyjne. Lekarzom udało się go uratować. Desperacki krok był spowodowany problemami osobistymi, m.in. głębokim kryzysem w małżeństwie. - To było wołanie o pomoc - mówi Magazynowi TVN24. - Wszystko nawarstwiało się, aż powstała góra, której nie szło zburzyć. A ja wciąż byłem buńczuczny, nic nie dawałem sobie powiedzieć.
Latem targnął się na swoje życie, jesienią - w dalekiej Australii - był już w ringu. W pojedynku z Dannym Greenem, reprezentantem gospodarzy, wpadł w nie lada tarapaty. Rywal niemiłosiernie go obijał. Aż w jedenastej rundzie to Polak zadał nokautujący cios. I zachował mistrzowski pas.
Sam przyznaje, że ten wyjazd spadł mu z nieba. - Wielka radość, odżyłem, choć problemy były nadal, również w małżeństwie - wspomina.
Kariera zachwiała się w 2014 roku. - To był okres wojny w mojej głowie. Co w takim stanie myślałem? "Niech mnie kurwa znokautuje" - opowiada o walce z września z Rosjaninem Grigorijem Drozdem. "Diablo" w ósmej rundzie leżał na deskach. Wstał, dotrwał do końca. Zasłużenie przegrał na punkty. Z tronu zrzucony został po ponad czterech latach.
Zapewnia, że wygrał walkę z depresją. - Chodziłem do psychiatry. Dużo mi pomógł, jestem mu bardzo wdzięczny. Wsparli mnie też rodzice, zwłaszcza mama, z którą dużo rozmawiałem. Tata przeżywał to inaczej, widziałem u niego rozpacz. Ale później radość, gdy wykaraskałem się z kłopotów - wspomina.
Dziś Włodarczyk jest innym człowiekiem. - Doświadczenie z depresją i problemami dało mi mocną życiową lekcję. Nie każdy potrzebuje tak intensywnych przeżyć, żeby wyjść na prostą. Ja najwidoczniej potrzebowałem. Teraz oddycham pełną piersią - zapewnia.
Justyna: bezsenność, nudności, lęki
Szokiem było wyznanie Justyny Kowalczyk, dwukrotnej mistrzyni olimpijskiej i świata w biegach narciarskich. To ona złamała tabu wśród polskich sportowców. "Od ponad roku mam zdiagnozowane stany depresyjne. Od półtora cierpię na bezsenność. Może by się zebrało kilkadziesiąt nocy, które w tym czasie normalnie przespałam. Walczę ze swoim organizmem, z ciągłymi nudnościami, zasłabnięciami, gorączkami po 40 stopni, lękami. Z problemami, które mi się wcześniej nie zdarzały" - wyznała w 2014 roku na łamach "Gazety Wyborczej".
Jak to - kobieta ze stali, która z pękniętą kością w stopie popędziła w Soczi po olimpijskie złoto, nie radzi sobie z codziennością?
- Sportowca utożsamiamy tylko z konkretnym występem na stadionie. Zapominamy, że to osoby, które mają takie samy problemy jak Kowalski. Różnica jest taka, że o błędzie Kowalskiego dowie się kilka lub kilkadziesiąt osób pracujących z nim w korporacji, a jak Robert Lewandowski nie trafił do pustej bramki, następnego dnia przeczytało o tym kilka milionów ludzi - mówi dr Dariusz Parzelski z Uniwersytetu SWPS.
Rozmiary problemu są gigantyczne. W Polsce na depresję choruje około 1,5 miliona osób. Ile przypadków jest nieleczonych? Nie wiadomo. Na świecie boryka się z nią około 350 mln ludzi. Częściej narażone są kobiety. Według Światowej Organizacji Zdrowia to czwarty najpoważniejszy problem zdrowotny świata. Za dwa lata ma być drugi, do 2030 roku - pierwszy.
.
Robert: rzucił się pod pociąg
Trauma narastała i u gwiazd sportu światowego - skoczka narciarskiego Svena Hannawalda, alpejki Lindsey Vonn, bramkarza Gianluigiego Buffona, tenisistki Sereny Williams, pływaka Michaela Phelpsa... Gwiazdy z najwyższej półki.
Tragiczna historia wydarzyła się w roku 2009. Niemiecki golkiper Robert Enke odebrał sobie życie. Rzucił się pod pędzący pociąg. Zostawił żonę i adoptowaną córkę. Pierwsze dziecko - Laura - zmarło na rzadką chorobę serca w wieku dwóch lat. To go dobiło.
Na boisku, po nieudanych epizodach w Barcelonie i Fenerbahce, kariera Enkego nabierała rozpędu, ale - jak przyznała później żona – i tak żył w ciągłym lęku. Był zamknięty w sobie. Koledzy z szatni zauważyli, że jest niestabilny emocjonalnie.
Nikt nie zareagował.
W pożegnalnym liście, który zostawił w aucie, przeprosił, że oszukiwał wszystkich - i rodzinę, i lekarzy. Przysięgał, że nie potrzebuje pomocy. A bardzo jej potrzebował.
Dlaczego depresja dopada tych, którzy uchodzą za herosów? - Sport na poziomie mistrzowskim wiąże się z wymaganiami i presją, z którymi nie każdy jest w stanie radzić sobie samodzielnie - tłumaczy psycholog sportu Daria Abramowicz. - Społeczeństwo postrzega zawodnika jako nadczłowieka, wręcz maszynę przekraczającą swoje granice. A on doświadcza emocji takich jak każdy z nas. Emocji, które czasami go przerastają.