Mary Komasa jest przyjaciółką supergwiazdy, a klip z nią – nagą Anją Rubik – był artystycznym wydarzeniem. Piosenki Bovskiej brzmią na ścieżkach dźwiękowych popularnych filmów i seriali. Marcelina jest samowystarczalna - pisze teksty, współtworzy muzykę i współreżyseruje klipy. Polski pop ma się dobrze.
MARY KOMASA
Mary Komasa (ur. 1985) to osoba właściwie skazana na sztukę, bo jej ojcem jest aktor Wiesław Komasa, zaś starszym bratem – reżyser Jan. Mimo że skończyła szkołę muzyczną i studiowała śpiew operowy, Komasa zaczęła karierę od modelingu. Supermodelkę Anję Rubik zaprosiła do współpracy przy teledysku "Lost me". Popularna przyjaciółka na pewno pomogła jej przebić się do szerszej publiczności, ale na Mary Komasę warto zwrócić uwagę przede wszystkim ze względu na jej nietypową muzykę. Pracowała już przy ścieżkach dźwiękowych do filmów, przesiąknęła też artystycznym Berlinem. To tam nagrała swój debiutancki album "Mary Komasa", który wyprodukował Guy Sterberg, znany ze współpracy m.in. z Depeche Mode czy Yoko Ono. W tym roku jej album był nominowany do Fryderyków w kategorii "fonograficzny debiut roku".
MARTYNA NOWOSIELSKA-KRASSOWSKA, TVN24.PL: Oczywiście chciałabym zacząć od ostatniego klipu, w którym zagrała Anja Rubik. Czy poznałyście się w świecie mody? Sama kiedyś byłaś modelką.
MARRY KOMASA: Nie, poznałyśmy się przez moją siostrę, która znała Anję. Anja akurat była w Polsce i zgadały się, żeby się spotkać. Powiedziała jej: "słuchaj, moja siostra jest akurat w Polsce, powinnyście się poznać, kompletnie zaskoczycie". Poznałyśmy się i faktycznie zaskoczyło, więc moja siostra była tutaj "swatką".
Jak wam się układała współpraca przy "Lost me"?
Świetnie. Myślę, że to wyniosło naszą znajomość na inny level, bardzo nas zbliżyło. Jednocześnie tam byli też inni ludzie zaangażowani, to był niesamowity projekt, bo był mój brat w to zaangażowany, moja siostra, moi przyjaciele, ludzie z Berlina przyjechali, był też mój band. Cała atmosfera była rewelacyjna, zresztą ostatnio, jak byliśmy w Berlinie, to też zrobiliśmy taką kolację, żeby zobaczyć to wideo razem. Czuje, że ten klip nie byłby taki, gdyby nie ta energia ludzi. To nie byłyśmy tylko ja i Anja, ale też naprawdę zbiorowa praca wszystkich, więc to nas wszystkich bardzo, bardzo zbliżyło.
Skąd w ogóle koncepcja takiego dość odważnego teledysku?
Musiałabyś porozmawiać z moim bratem (śmiech). To wideo miało różne formy. Od początku Johnny, Jasiek, chciał, żeby opisywało to moją czysto przyjacielską relację z Anją. Gdzieś ostatnio przeczytałam bardzo ładny artykuł na temat tego wideo. Było w nim napisane, że ten klip jest o tym, jak przyjaciółki mogą na siebie liczyć w różnych momentach swojego życia. I tak rzeczywiście jest, że siebie nawzajem wspieramy. To, że w tym klipie spotkali się moja muzyka, Anja z jej ekspresją i Johnny ze swoim pomysłem, do tego jeszcze fantastyczne zdjęcia Piotrka Sobocińskiego i Radosława Ładczuka, to był dla mnie bardzo rodzinny miks. Wyszło tak emocjonalnie, że zawsze, jak to oglądam, mam ciarki.
(Z Anją Rubik) możemy na siebie liczyć, wspieramy się
Mary Komasa
Mówiąc ogólnie o muzyce – czego ostatnio słuchasz?
Massive Attack.
Myślisz, że to się jakoś przełoży w przyszłości na twoją twórczość?
Jestem totalnie wkręcona w ostatni album "Ritual Spirit" Massive Attack. Myślę, że chyba zacznę słuchać Scootera, bo jakoś ostatnio kompletnie się w to wkręciłam. I coś, czego bym chyba nigdy w życiu nie powiedziała – kręci mnie Berghain, kręci mnie techno. Jednocześnie słucham The Fugees, wróciłam do rapu, R'n'B. Jak byłam w podstawówce, to tego słuchałam, na zmianę ze Spice Girls wprawdzie…
Ale kto tego nie słuchał…
Właśnie wszyscy nucili "Yo, I'll tell you what I want, what I really, really want" – do dziś nie wiem, jaki tam jest tekst. Przeszliśmy przez to, ja też przez to przeszłam i teraz do tego wracam. Powstają nowe piosenki, nie będę ukrywać, będzie tu dużo ciężkiego beatu. Charakter muzyki pozostanie taki sam, bo wokal się nie zmienia, ale będzie dużo mocniej.
Myślę, że chyba zacznę słuchać Scootera, bo jakoś ostatnio kompletnie się w to wkręciłam. I coś, czego bym chyba nigdy w życiu nie powiedziała – kręci mnie Berghain, kręci mnie techno
Mary Komasa
Wiem, że uczyłaś się też śpiewu operowego – czy to ci w jakiś sposób pomaga, czy przekładasz to na swoje utwory teraz?
Ten rozdział jest już zamknięty. Bardzo chętnie słucham opery, ale w ogóle za nią nie tęsknię, jeśli chodzi o śpiew. Może jak się napiję na imprezie, to zaczynam śpiewać, bo to uwielbiam. Traktuję to bardziej jako fun. Obserwując ten ciężki operowy świat, bo to jest naprawdę ciężki zawód, widzę, że ja bym się kompletnie w nim nie odnalazła. Jestem zbyt wyrazista, tam są jednak pewne struktury i ograniczenia. Ja idę pod prąd, więc to nie jest świat dla mnie.
Bardziej wracam do muzyki klasycznej – ćwiczę na fortepianie, jak jest szansa, to gram na klawesynie, organach. To mnie totalnie kręci, natomiast bardzo chętnie zobaczę mojego brata na scenie i pójdę do opery. Jestem od tych miejsc uzależniona – od opery, od filharmonii, ale sama nie chcę w tym uczestniczyć. Chyba że zaproponowałby mi coś Paweł Mykietyn – wtedy chętnie wzięłabym w tym udział. Mam takich kompozytorów, z którymi bym chciała współpracować, więc why not?
Skupiając się na muzyce polskiej – kogo słuchasz najchętniej? Czy jest ktoś z młodego pokolenia, na kogo szczególnie zwróciłaś uwagę?
Kayah i Goran Bregovic to dla mnie nadal najlepsza polska płyta. Jak się dowiedziałam, że będą grać we wrześniu, to pomyślałam, że na pewno tam będę. Jestem fanką Ewy Demarczyk, raczej takie klimaty. Bardzo cenię Brodkę za to, co robi, bo rzeczywiście przejść z totalnego mainstreamu, popu, do czegoś, co ona sobie teraz stworzyła, jest bardzo trudno. Wymaga to dużej dojrzałości, odwagi. Ona to ryzyko podjęła i uważam, że świetnie na tym wyszła. A! No i Julia Marcell, z którą mamy wspólnego basistę. Bardzo ją lubię i uważam, że radzi sobie świetnie. Uwielbiam jej wideo, które nakręciła sama komórką – "Andrew". Uważam, że jest totalną artystką. Jeszcze DJ-ka Zamilska – zajebista. Głównie kobiety, ale też Baasch – Baascha wymienię.
Przyznam się, że, szczerze mówiąc, mało słucham, raczej słucham klasyki, więc nie wiem, co się dzieje. Tutaj cały czas się pytam mojego menadżera: "kto to gra, kto to gra?", bo miło to jest poznać, natomiast nie jestem w tym
Mary Komasa
To się wpisuje w twoje uwielbienie dla mocnych beatów z kolei. A wracając do nich – wspomniałaś o klubie Berghain (istniejący od 2004 r. klub we wschodniej części Berlina, mekka fanów muzyki elektronicznej, zwłaszcza techno – red.), podobno bardzo ciężko się tam dostać…
Ja tam chodzę!
Podobno wejście tam jest prawie niemożliwe, bram pilnuje niejaki Sven…
Tam jest okropny facet. U mnie w teledysku, w "Lost me", zagrał menadżer Berghain, także mam tam wejście – co tu dużo mówić. Jakby co, zgłaszajcie się do mnie (śmiech).
MARCELINA
Pochodząca z Cieszyna Marcelina Stoszek (ur. 1986) również skończyła szkołę muzyczną, po której od razu ruszyła do pracy. Jej debiutancki album "Marcelina" ujrzał światło dzienne w 2011 r. W tym samym roku zagrała na największym festiwalu w Polsce, Open'erze. Współpracuje też z innymi polskimi artystami, m.in. Happysad, Grubsonem oraz Piotrem Roguckim. Jest artystką samowystarczalną – pisze teksty, współtworzy muzykę, współreżyseruje własne klipy, projektuje okładki albumów. Była dwukrotnie nominowana do Fryderyków – w 2012 r. za debiut, a w zeszłym roku za reżyserię. Jej ostatni, trzeci album "Gonić burzę" ukazał się w zeszłym roku.
MARTYNA NOWOSIELSKA-KRASSOWSKA, TVN24.PL: Parę lat temu grałaś na Open'erze, teraz przyjechałaś na OWF. Jak wypadają te festiwale w porównaniu od strony artysty?
MARCELINA: Open'er był chyba moim pierwszym występem w ogóle z własnym materiałem. Przed nim graliśmy tylko taki mały koncert w Warszawie, chyba w Cudzie nad Wisłą. Tam tak naprawdę pierwszy raz grałam swój własny materiał, swoje piosenki, teksty z tym zespołem. To był dla mnie taki chrzest trochę na bycie artystą. Nie byłam tak strasznie zestresowana, ale trochę nie wiedziałam, z czym to się je. Od wtedy minęło bardzo dużo czasu, bardzo dużo koncertów, przygód i tego wszystkiego, co się dzieje po drodze, kiedy nagrywa się płyty i spotyka ludzi. Zdecydowanie to były dwa różne koncerty, ale pozostałam po prostu Marceliną, która śpiewa piosenki. W tym temacie wiele się nie zmieniło, lecz na pewno doświadczenie i pewność siebie wzrosły.
Pozostałam po prostu Marceliną, która śpiewa piosenki
Marcelina
A różnice w publiczności?
Myślę, że Orange i Open'er pod względem publiczności dużo się nie różnią. Jest to publiczność świadoma, która jest w stanie zapłacić naprawdę wiele, żeby zobaczyć swoich ukochanych artystów, ale też młode zespoły, które się dopiero wspinają. Ta publiczność jest bardzo otwarta, chodzi na wszystkie sceny, sprawdza, jak im się podoba, to kupują płyty. To jest taka publiczność, którą my, artyści, lubimy chyba najbardziej. Jest po prostu świadoma.
Te dwa koncerty się zdecydowanie różniły, Open'era też otwierałam – byłam pierwszym koncertem, pierwszego dnia, o najwcześniejszej porze. To jest trudna pora, a ja byłam też kompletnie nieznaną artystką. Miesiąc po wydaniu płyty. Nie miałam okazji dotrzeć do tych ludzi, bo nie byłam na żadnym talent show, nigdzie tej płyty PR-owo nie promowałam, odbywało się to tylko za pomocą radia, koncertów czy mojej wcześniejszej działalności. To było dla mnie bardzo trudne, ale też bardzo mnie otworzyło. Grając wcześniej w małych klubikach, zdobywając publiczność, która mnie zupełnie nie znała, spotykałam się z różnymi reakcjami. Albo tych ludzi jest mało, albo kompletnie na ciebie nie reagują, obserwują, co zrobisz, czy ci się noga powinie, czy nie. A na tym Open’erze po prostu weszłam, powiedziałam: "cześć!", 500 osób odpowiedziało chórem. To była największa liczba widzów, którzy przyszli na mój koncert. Dla mnie to było super, że ci ludzie tak świetnie reagują. Jak słyszeli za drugim lub trzecim razem refren, który się powtarza, to już śpiewali, tak że mnie to bardzo otworzyło, żeby być odważnym, wychodzić na scenę pewnie. To była taka duża szkoła, przyjemne doświadczenie i nobilitacja, żeby na takim festiwalu wystąpić.
W międzyczasie współpracowałaś z wieloma polskimi artystami – z Roguckim, Happysad, Grubsonem. Z kim się pracuje najlepiej?
To są tak różne bajki, że ciężko jest powiedzieć. Wszystkie te sytuacje wydarzyły się bardzo spontanicznie i na takiej zasadzie, że gdzieś tam się spotykamy, np. Happysad słyszeli mnie na koncercie na Open'erze. Odezwali się później, czy nie chcielibyśmy zagrać supportu przed nimi w Stodole w Warszawie. Oczywiście się zgodziliśmy. Połączyła nas chemia, bo jesteśmy bardzo podobnymi ludźmi, mamy podobne poczucie humoru. Od słowa do słowa, pół roku później zostałam zaproszona do piosenki, którą Happysad nagrywali na swoją najnowszą płytę. Podobnie było z Grubsonem.
Rogucki to w ogóle spontaniczna sytuacja. Po prostu brakowało nam męskiego wokalu, ja wypaliłam akurat o Roguckim, bo dużo słuchałam jego muzyki w tamtym czasie. Tydzień później pojawił się w studiu, po prostu się zgodził. Także jest to często kwestia zwyczajnej chemii między ludźmi, która pojawia się wszędzie – spotykasz kogoś, kto jest ci obcy, a pięć minut później masz wrażenie, że znasz go od zawsze i tak to właśnie było z tymi artystami. Dlatego jest mi bardzo ciężko określić, z kim się pracuje najlepiej. Ze wszystkimi pracowało się fajnie.
Kogo z nowych polskich artystów wskazałabyś jako najbardziej inspirujących?
Też mi ciężko wybrać. Super jest to zjawisko, że muzyka niszowa wychodzi bardzo na wierzch i staje się szeroko znana. Nie są nam potrzebne te bardzo, bardzo mainstreamowe media, bo wszyscy się znamy, wszyscy ludzie się kojarzą, szukają. Ostatnio miałam okazję robić piosenkę z Kubą Karasiem z zespołu The Dumplings, który bardzo lubię, i m.in. ten zespół wydaje mi się fajny, świeży. Bardzo mi imponuje to, że tacy młodzi ludzie są tak oczytani. Kuba ma kolekcję płyt winylowych, jest obcykany w temacie nowej i oldschoolowej muzyki, ale też filmów, książek. Można z nim gadać do rana. Spędzaliśmy tak czas w studiu i bardzo szybko nam poszło samo nagranie.
Brodka też się super rozwija, wyszła daleko poza granice. Również zespół Sorry Boys, Mary Komasa z ostatnim teledyskiem czy Mikromusic, który jest bardzo bliski mojemu sercu, bo z Natalią miałam okazję tworzyć pierwsze swoje teksty, a z Dawidem pierwsze kompozycje. Mamy się czym pochwalić i dużo można czerpać inspiracji, aczkolwiek wolę czerpać te inspiracje gdzieś ze swojego życia, z tego, co się dzieje, z książek, które czytam, z filmów, które oglądam, z muzyki.
Super jest to zjawisko, że muzyka niszowa wychodzi bardzo na wierzch i jest szeroko bardzo znana
Marcelina
Czego ostatnio słuchasz?
Miałam ostatnio fazę na muzykę klasyczną. Słucham też dużo norweskich artystów. Zaraziłam się od Mikhaela Paskaleva. Podążając za Spotify, który podrzuca podobnych artystów, doszłam do Jonasa Alaski czy Billie Van. Wszyscy są z Norwegii i to jest supermuzyka, świeża, gitarowa, z taką energią lekko punkową, ale trochę też folkową. Było to bliskie temu, co sama robię. Można powiedzieć, że to jest w ostatnim czasie moja duża inspiracja.
W tym, co tworzysz, widać też, że na początku było bardziej popowo, a teraz jest bardziej z pazurem.
Myślę, że to jest naturalne dla ludzi, którzy nie wychowali się w domach muzycznych. I dla mnie to była długa droga, ale ciekawa, żeby się otworzyć. Byłam bardzo zachowawcza na początku, bardzo dużo słuchałam ludzi, z którymi pracowałam, dawałam im duże pole do popisu, bo byli bardziej doświadczeni. Teraz już mogę tupnąć nogą, bo trochę bardziej wiem, czego sama chcę. Otwieram się przez to, że dużo jestem w tym środowisku, poruszam się w nim, rozmawiam z ludźmi, przebywam, jeździmy w trasy z chłopakami. Po prostu na coraz więcej sobie pozwalam, coś we mnie siedziało głęboko, ale bałam się, czy to można tak, czy nie można.
Moja mama zawsze starała się mnie dobrze wychować, grzecznie, więc muszę się pozbywać tego wszystkiego, czego się przez pierwszą połowę życia uczyłam – co jest dziwne. Z drugiej strony to jest super proces. W tym wszystkim nie chodzi tylko o to, co ludzie czytają w gazetach, czy co oni widzą, ale też o to, jak my sami postrzegamy swoje życie, jak się w tym życiu czujemy. Ja czuję cały czas bardzo duży progres i odczytuję życie jako coraz ciekawsze. To staram się w moich tekstach przekazywać.
Moja mama zawsze starała się mnie dobrze wychować, grzecznie, więc muszę się pozbywać tego wszystkiego, czego się przez pierwszą połowę życia uczyłam – co jest dziwne
Marcelina
Na koniec chciałabym cię zapytać o nietypowe wykorzystanie twojego utworu "Motyle" z debiutanckiego albumu. Pojawił się on w reklamie społecznej w Rosji. Możesz o tym coś więcej opowiedzieć?
Odezwała się do nas agencja, która miała zamiar tę kampanię prowadzić. Była to charytatywna kampania reklamowa dotycząca porwań dzieci. W tamtym czasie w Rosji dużo zdarzało się takich sytuacji, rodzice gubili dzieci z pola widzenia, np. kupują coś i nagle odwracają się, a tych dzieci nie ma. Następuje taki dziwny moment, kiedy myślisz, że ono sobie gdzieś pobiegło, a okazuje się, że nie ma go miesiącami. Był to dość duży problem w tamtym czasie. Trochę się dziwię się, że akurat ta piosenka, bo ona jest o miłości, zwiewna, pozytywna, ale jak zobaczyłam ten spot w całości, to rzeczywiście ta muzyka się tam komponowała. To było dla mnie takie miłe wtedy i dodające skrzydeł, że za granicą ta muzyka jest odnajdywana i ona pasuje do takich sytuacji. Fajnie jest wesprzeć taką kampanię swoją muzyką, choć tekst nie o tym opowiada, ale klimatem odpowiadało.
Może pasował im ten tekst ze względu na niewinność, miłość do dziecka…
Myślę, że nie skupili się tak na samym tekście, co na klimacie piosenki, bo historia w tym spocie była bardzo sielankowa – park, słońce, bańki mydlane, slow motion, rodzic z dzieckiem, a nagle ten rodzic dziecka nie widzi, obraca się nerwowo i wtedy to się kończy.
Ta piosenka była po polsku w tej reklamie?
Tak, była normalnie w oryginalnej wersji i pasowała do tej pierwszej, sielankowej części, gdzie zabierasz swoje dziecko na lody czy do parku, a nagle kończy się muzyka i są hasła mówiące o tym, żeby bardziej uważać na dzieci i mieć oczy dookoła głowy.
BOVSKA
Magda Grabowska-Wacławek (ur. 1985) swój "boski" pseudonim wymyśliła na erasmusie w Niemczech. Jednak na jej debiutanckim albumie znajdują się głównie utwory w języku polskim. Wśród nich "Kaktus" – hit, który mieliśmy okazję usłyszeć w serialu TVN "Druga szansa". Wydała dopiero debiutancką płytę, ale już jest zapraszana na festiwale, a jej utwór "The Man with an Unknown Soul" pojawił się w filmie "Planeta singli". Wykształcona artystycznie dba nie tylko o dźwiękową, ale również wizualną stronę swojej pracy – ujawnia się to chociażby w kreatywnym wydaniu jej debiutanckiego krążka oraz podczas koncertów.
MARTYNA NOWOSIELSKA-KRASSOWSKA, TVN24.PL: Czy uważasz, że jesteś boska?
BOVSKA: (śmiech) Rzeczywiście ta jedna litera robi różnicę. Nie, nie uważam, że jestem boska. Myślę, że mam wiele wad i jestem grzeszna, jak każdy z nas.
To skąd ten pseudonim?
Określenie "boska Bovska" stworzyli moi fani, natomiast "Bovska" wzięło się od nazwiska. Kiedy byłam na erasmusie, szukałam jakiegoś pseudonimu, czegoś krótkiego, co pozwoli mi tam fajnie zagrać koncert i jakoś siebie nazwać. Tak z mojego nazwiska Grabowska powstało Bovska Gra. I w końcu stwierdziłam, że Bovska ma sens.
Z mojego nazwiska Grabowska powstało Bovska Gra. I w końcu stwierdziłam, że Bovska ma sens
Bovska
Czyli twoja kariera zaczęła się na erasmusie?
Myślę, że dużo wcześniej. Moje wszystkie szkoły muzyczne mnie do tego prowadziły, ale rzeczywiście na erasmusie, jak to bywa, miałam sporo czasu na własną twórczość. Miałam też ze sobą instrument, więc napisałam bardzo wiele piosenek. Nie przypominają kształtem tych, które gram teraz. Były bardziej kameralne, tylko fortepian i głos. Ponieważ napisałam ich bardzo dużo, ktoś stamtąd powiedział mi: "skoro grasz, to zagraj koncert". W szkole mieliśmy fortepian, więc tak zrobiłam – zagrałam koncert, zaprosiłam wszystkich, których tam znałam, i to był taki niezwykły, miły akcent na początek, który po powrocie dał mi siłę rozpędu do działania dalej.
Jaki tam był odbiór wśród – typowo, jak podejrzewam, dla erasmusa – osób z całego świata?
Na koncert przyszli głównie Niemcy, bo nie było na tej uczelni wielu erasmusów. Piosenki były śpiewane po angielsku, więc były dla nich komunikatywne. Wspominam to cudownie, bo w tej szkole była piękna, zabytkowa klatka schodowa z pięknym oknem. Na jej tle stał fortepian. Wszyscy siedzieli na poduszkach, było przytłumione światło. Wytworzyła się też między nami jakaś więź po tych trzech-czterech miesiącach, bo miałam to szczęście, że poznałam tam wyjątkowych ludzi. Wspominam tamten koncert jako symboliczny dobry początek.
Tutaj też byłaś na samym początku, bo otwierałaś scenę Warsaw Stage drugiego dnia. Zazwyczaj polskich artystów ustawia się na wczesne godziny na festiwalach, kiedy na koncertach jest jeszcze mało ludzi, bo nie wszyscy jeszcze wstali po poprzednim dniu. Jak się z tym czujesz, czy odbiór mimo to jest dobry?
Odbiór był ekstra. Nie miałam żadnych oczekiwań tak naprawdę. Myślałam, że przyjdzie mniej ludzi, a w pewnym momencie zapełnił się cały namiot. Trudno jest wyrazić tę radość. To jeden z naszych pierwszych wspólnych koncertów, więc zagranie go akurat na Orange i akurat pod namiotem – to moje ulubione miejsce na koncerty jako słuchacza – to spełnienie marzeń.
Lubisz intymną atmosferę na koncertach?
Tak, sama najbardziej lubię słuchać takich koncertów. W zeszłym roku byłam na FKA Twigs, również na Open'erze takie koncerty lubię najbardziej. Kameralna atmosfera, zamknięta przestrzeń, to, jak działają światła, to, że wizualizacje mają sens – to wszystko jest fajne i tworzy wtedy całość.
Kto z polskich artystów, powiedzmy młodszego pokolenia, spośród takich ludzi jak ty, cię inspiruje?
Najbardziej z polskich artystów ostatnio inspirują mnie Łona i Webber z genialną płytą, którą kocham. Słucham jej naprawdę dużo. Może to kogoś dziwić, bo jest to oddalone od mojego brzmienia, ale uważam, że to genialnie trafia w mózg. Świetna jest płyta Fisza. Uwielbiam też Natalię Przybysz, obserwuję Julkę Marcell. Wydaje mi się, że na polskiej scenie dzieje się dobrze, że jest miejsce dla wielu różnych gatunków, wielu różnych brzmień, zarówno takich jak nextpopowy Fismoll i Lari Lu, jak i dla takich bardziej eklektycznych, jak moje, które jest niedookreślone, trochę nienazwane. Podoba mi się nowa Brodka, kochana, wybitna Mela Koteluk, nowy Hey. Można wymieniać i wymieniać.
Wydaje mi się, że na polskiej scenie dzieje się dobrze, że jest miejsce dla wielu różnych gatunków, wielu różnych brzmień
Bovska
Wymieniłaś wielu artystów hip-hopowych, czy masz zamiar sama z nimi współpracować, chciałabyś zrobić coś takiego?
A masz numer do Łony? (śmiech) Przyznam szczerze, że rzeczywiście hip-hop to muzyka, z którą mam romans jako słuchacz od bardzo dawna. Gdyby Łona i Webber zechcieli ze mną coś nagrać i napisać, podzielić wspólne, twórcze doświadczenie, to byłoby to kolejne spełnienie mojego marzenia.
Czego jeszcze słuchasz?
Wielu rzeczy z bardzo różnych gatunków muzyki. Uważam, że niektóre produkcje są warte tego, żeby je przesłuchać, nawet jeśli są popowe. Może niekoniecznie męczyć całe płyty, bo np. ciężko mi słuchać od początku do końca nowej płyty Justina Biebera, ale trzy numery są ekstra. Lubię pod tym kątem analizować bardzo różne gatunki – zaczynając od hip-hopu, kończąc na electro, takim jak Skrillex. Śledzę też gwiazdy – wokalistki takie jak Florence and the Machine czy Adele. Czerpię inspiracje z różnych stron, włączając w to muzykę klasyczną czy jazz, które są na innym biegunie. Z nich czerpie się naprawdę dużo.
Dopiero zaczynasz, a już przebojem, bo twoja piosenka "Kaktus" znalazła się w serialu "Druga szansa" TVN. Co będzie dalej? Czego możemy się po tobie spodziewać? Jakie masz plany?
Na pewno można się spodziewać, że będę teraz grać koncerty. Staramy się je rozkręcać i w miarę możliwości technicznych czy wzrostu środków rozbudowywać, żeby były tak wizualnie dopracowane jak moja płyta. Życzę też sobie wejścia do studia i nagrania nowych utworów jak najszybciej. To jest zawsze trudne. Trudno jest znaleźć czas nie tylko mi, ale także grającemu ze mną Jasiowi Smoczyńskiemu, który jest też producentem płyty. Nie zadaję sobie pytania, w jaką muzycznie stronę pójdzie teraz Bovska. Wydaje mi się, że jest to proces ciągły, który będzie postępował. Nie boję się o to.
Nie zadaję sobie pytania, w jaką muzycznie stronę pójdzie teraz Bovska. Wydaje mi się, że jest to proces ciągły, który będzie postępował. Nie boję się o to
Bovska