Na mapie instytucji publicznych całkowicie niezależnych od Prawa i Sprawiedliwości ostało się już niewiele punktów. O jeden z ostatnich, budzący ogromne emocje, polityczna bitwa rozpocznie się lada dzień. W poniedziałek mija termin zgłaszania kandydatur na Rzecznika Prawo Obywatelskich. Tym samym kończy się era Adama Bodnara, który przez ostatnie lata punktował te działania obozu rządzącego, którego w jego ocenie godziły w prawa człowieka i obywatela. - Apeluję, żebyśmy wszyscy zrobili dwa kroki w tył i żebyśmy zrobili wspólną przestrzeń, żeby mówić o prawach obywatelskich. Bez narracji wojennej, bez dzielenia. Rozmawiajmy jak człowiek z człowiekiem - mówi w rozmowie z Magazynem TVN24 Zuzanna Rudzińska-Bluszcz, społeczna kandydatka na Rzecznika Praw Obywatelskich.
>>> Kandydatka na RPO: Mam nadzieję, że uda się osiągnąć ponadpartyjną zgodę <<<
Ale to jeszcze nie moment, kiedy politycy obozu rządzącego mogą z ulgą westchnąć, że Bodnara mają z głowy. Nie tak łatwo będzie im wybrać swojego nominata na stanowiska RPO. Zakładając, rzecz jasna, że będą trzymać się tego, co w konstytucji i ustawach zapisane. Dlatego właśnie do ostatniej chwili w obozie rządzącym przewijają się różne scenariusze, jak ten impas przekuć finalnie na sukces. Stąd też na razie Zjednoczona Prawica nie przedstawiła żadnej oficjalnej kandydatury. Do wyścigu o fotel RPO publicznie zgłosiła się tylko prawniczka Zuzanna Rudzińska-Bluszcz. O niej samej za chwilę, najpierw o tym, co może stanąć na przeszkodzie partii rządzącej.
Rzecznika powołuje Sejm, ale za zgodą Senatu. I tu pojawia się problem/bezpiecznik, bo w jednej Izbie rządzi PiS, a w drugiej wspólnie opozycja. I dopóki zgody na obu poziomach nie będzie, dopóty Adam Bodnar – w myśl obowiązujących przepisów – będzie stanowisko RPO piastował. No chyba, że partia rządząca swoim zwyczajem zmieni ustawę i stworzy specjalnie na tę okazję instytucję "pełniącego obowiązki RPO" – pewnie dobrze państwo pamiętają takie wybiegi z historii Trybunału Konstytucyjnego czy Sądu Najwyższego. Jednego za to PiS nie jest w stanie zmienić, czyli trybu wyboru pełnoprawnego Rzecznika Praw Obywatelskich. Ten tryb jasno sprecyzowano w konstytucji.
Bez złotego środka
To może jakieś ponadpartyjne porozumienie? Na takie rozwiązanie raczej się nie zanosi. Napisać, że politycy Prawa i Sprawiedliwości do Adama Bodnara i stylu sprawowania przez niego urzędu nie pałają polityczną sympatią, to tak jakby nic napisać. W ostatnich latach nie raz, nie dwa pojawiały się grupy polityków, którzy forsowali nieformalnie rożnego rodzaju próby odwołania obecnego RPO. I dziwili się, że opracowane przez nich koncepcje nie znajdują uznania pośród kierownictwa. Bo partyjna wierchuszka wybrała wariant przeczekania i umniejszania pozycji, na przykład ignorując większość inicjatyw Bodnara, jego parlamentarnych wystąpień czy sygnalizowanych przezeń problemów. A ostatecznym pokazem, ile urząd sprawowany przez rzecznika znaczy, było powołanie pod koniec zeszłego roku bliskiego współpracownika Zbigniewa Ziobry, wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła, na pełnomocnika rządu ds. praw człowieka. Stanowisko stworzone przez PiS specjalnie po to, by pokazać Adamowi Bodnarowi, gdzie jego miejsce.
Sejmowo-senackie korytarze słyszały o kilku koncepcjach po stronie partii rządzącej. Wśród poważnie dyskutowanych dwie - albo poseł PiS Bartłomiej Wróblewski, albo niezrzeszona, ale bliższa PiS i prezydentowi Dudzie, senator Lidia Staroń. Wariant drugi pozwoliłby partii rządzącej narzucić narrację, że proponuje zasłużoną i powszechnie szanowaną działaczkę społeczną, która przez lata wspierała krzywdzonych ludzi. Jednocześnie przy okazji wyborów prezydenckich pani senator wyraźnie i jednoznacznie poparła Andrzeja Dudę, tym samym – w oczach opozycji – nieformalnie dopisując się do obozu Zjednoczonej Prawicy. To scenariusz z perspektywy PiS ugodowy.
Ale jest też wspomniany poseł Bartłomiej Wróblewski. W obozie rządzącym skrzydło bardzo konserwatywne. To on, nierzadko przeciw aktualnym partyjnym wytycznym, opowiada się za zaostrzeniem prawa aborcyjnego i co jakiś czas w mediach przypomina swoim koleżankom i kolegom z PiS, że sprawą trzeba się rychło zająć. Koncepcja jego kandydatury była poważnie omawiana w szeregach partii rządzącej.
No i był też wypuszczony balon próbny. A na nim zapisane nazwisko Gowin. PiS chciał kilka tygodni temu sprawdzić, czy były wicepremier nie chciałby odnaleźć się na politycznej emeryturze w fotelu Rzecznika Praw Obywatelskich. To wszystko było pokłosiem konfliktu o niedoszłe majowe wybory, wszak rany w obozie rządzącym w tej sprawie się jeszcze nie zagoiły. A tak, dzięki nowej funkcji, szef Porozumienia mógł z politycznego widnokręgu zniknąć. Ale samemu Jarosławowi Gowinowi bliżej do koncepcji powrotu do rządu.
Trudno się jednak spodziewać, żeby jakikolwiek z wariantów rozpisanych na spotkaniach kierownictwa PiS, zdobył uznanie opozycyjnej większości senackiej. Co więcej – Lewica i Koalicja Obywatelska zdają się lokować swoje sympatie przy kandydaturze Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz, prawniczce z Biura RPO, która zdobyła już poparcie ponad 300 organizacji pozarządowych i nazywa się kandydatką społeczną. Ostatnie lata spędziła na salach sądowych, reprezentując obywateli walczących o swoje prawa. Ale zanim zajęła się prawami człowieka, była korporacyjną prawniczką. Porzuciła jednak adwokacką karierę i raczej nie zamierza do niej wracać. Podkreśla, że jej siłą jest społeczny wymiar kandydatury, a od wojennej retoryki chce się trzymać z daleka. Podobnie zresztą jak od polityki – marzy jej się odpartyjnienie i urząd Rzecznik Praw Obywatelskich, który będzie urzędem otwartym dla wszystkich. Tylko że przed jej kandydaturą może za chwilę w Sejmie wyrosnąć polityczny mur. Co na to sama kandydatka?
Radomir Wit, TVN24: dojdzie w ogóle do wyboru nowego rzecznika praw obywatelskich?
Zuzanna Rudzińska-Bluszcz: Oczywiście, że dojdzie. Kadencja obecnego RPO Adama Bodnara kończy się na początku września i zgodnie z konstytucją Sejm za zgodą Senatu powinien powołać rzecznika na nową pięcioletnią kadencję.
Zgoda Sejmu i Senatu. To może być kość niezgody, bierze pani na to poprawkę?
Przeszłość pokazuje, że różne były losy wyboru instytucji rzeczników w Polsce. Pamiętam, jak było z obecnym rzecznikiem praw dziecka. Kilka kandydatur nie przeszło przez sejmowe sito. Mam nadzieję, że w przypadku Rzecznika Prawa Obywatelskich – śmiem twierdzić – najważniejszego dla ludzi i zwykłych obywateli urzędu, uda się osiągnąć ponadpartyjną zgodę.
To krok po kroku. Zacznijmy od Sejmu. Musi mieć pani poparcie Zjednoczonej Prawicy albo całej opozycji i kilku osób z PiS. Ma pani rożne konfiguracje przeliczone?
Dla mnie niezwykle istotne jest to, że jestem kandydatką społeczną - to znaczy, że poparło mnie już ponad 300 organizacji społecznych. To poparcie oznacza jedno - społeczeństwo obywatelskie chce, żeby RPO był urzędem niepolitycznym, niepartyjnym. Nieobsadzanym z klucza partyjnego, tylko obsadzany przez kogoś, kto z jednej strony ma tę wiedzę prawniczą i merytoryczną, a z drugiej strony gwarantuje, że będzie stał po stronie słabszych niezależnie, jak głosowali...
Jasne, ale bez polityki nie obejmie pani tego stanowiska... Choćby była pani najbardziej społeczna i obywatelska.
Oprócz idealizmu trzeba mieć też szczyptę realizmu i zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego wysłałam zaproszenia do wszystkich sił politycznych w Sejmie z prośbą o spotkanie i wspólną rozmowę o prawach obywatelskich i roli RPO. Liczę, że ze wszystkimi siłami uda mi się spotkać. Jeśli nie przed 10 sierpnia, kiedy upływa termin na zgłoszenie kandydata/kandydatki, to przynajmniej do czasu głosowania w Sejmie.
Z kim już się udało spotkać?
Z większością klubów parlamentarnych...
Z Lewicą, Koalicją Obywatelską z tego, co widziałem...
Tak, z Koalicją Obywatelską w zeszłym tygodniu, podobnie z PSL i klubem Lewicy.
Ciekawy jest wątek PSL, bo Władysław Kosiniak-Kamysz sugerował inną kandydaturę. Nie przekonała pani szefa ludowców?
Mam nadzieję, że przekonałam. Z tego, co wiem, PSL nie zgłosił żadnej kandydatury. Wręcz zgłosił projekt ustawy, który jednoznacznie wskazuje, że ta ścieżka, którą idą organizacje, popierając mnie, jest właściwa. Czyli zwiększenia czynnika obywatelskiego w wyborze RPO.
A co z PiS? Rozumiem, że też poprosiła pani o spotkanie?
Oczywiście i prowadzę rozmowy również z większością rządową.
Wiadomo, kiedy spotkanie?
Nie chciałabym zdradzać szczegółów kalendarza, ale jestem w kontakcie ze wszystkimi siłami parlamentarnymi.
I wierzy pani, że sejmową, a późnej senacką barierę uda się pokonać?
Tak, wierzę. Wierzę, że kiedyś w Polsce musimy zmienić paradygmat działania i upolitycznienia wszystkich aspektów naszego życia publicznego. Wierzę, że prawa obywatelskie to początek zmiany. Wszyscy stoimy w kolejkach do tych samych lekarzy, wszyscy oddychamy tym samym pełnym smogu powietrzem, wszyscy walczymy z edukacją naszych dzieci online. Prawa obywatelskie nie powinny być prawami ani lewicy, ani centrum, ani prawicy. To prawa nas wszystkich mieszkających w Polsce.
Ma pani też pewnie świadomość, że RPO to jeden ostatnich "bastionów", które PiS chciałoby mieć pod swoją jurysdykcją… Niektórzy wprost mówią: sądy przejęte, różne instytucje przejęte i tylko ten RPO się ostał…
A jakie jest pytanie, panie redaktorze?
Czy pani jest gotowa na to, że PiS będzie forsowało swoją kandydaturę i swój plan na ten urząd?
Odpowiem w ten sposób. Ja w biurze RPO pracuję od pięciu lat i zajmowałam się strategicznymi postępowaniami sądowymi. To takie postępowania, które są najbliższej ludzi, bo dotyczą łamania praw obywatelskich i zetknięcia tej słabszej osoby z aparatem państwa. I naprawdę nie chciałabym nazywać tego urzędu bastionem albo używać narracji wojennej. Dla mnie to była służba ludziom, misja. Pracowałam wcześniej w dużych kancelariach prawnych. Dla mnie to było przejście z biznesu do pracy z człowiekiem i dla człowieka. I apeluję, żebyśmy wszyscy zrobili dwa kroki w tył i żebyśmy zrobili wspólną przestrzeń, żeby mówić o prawach obywatelskich. Bez narracji wojennej, bez dzielenia. Rozmawiajmy jak człowiek z człowiekiem.
To narrację wojenną zostawmy na boku. Ale wspomniała pani o swojej funkcji – główna koordynatorka sądowych postępowań strategicznych w Biurze RPO. Co to w praktyce oznacza?
Strategiczne postępowania sądowe to coś na wzór amerykańskich precedensów. Oczywiście w Polsce nie mamy prawa precedensowego, więc wyrok w jednej sprawie nie wiąże sądu w pozostałych. To są takie sprawy, który wykraczają poza problem w danym postępowaniu, a dotyczące problemów, które mają inne osoby w Polsce. Na przykład dostęp osoby z niepełnosprawnością, osoby niewidomej do zakładu zdrowia razem z psem przewodnikiem. Albo kwestia zwrotu przez gminy kosztów dowozu dziecka z niepełnosprawnością do szkoły przez rodzica. To też wyrzucanie przez dewelopera prawie 95-letniej mieszkanki Poznania z kamienicy. Czy pozbawianie renty osoby, która doznała uszczerbku na zdrowiu i jest niepełnosprawna na skutek wypadku, który spowodował kierowca bez obowiązkowego ubezpieczenia.
Udało się pani wygrać te sprawy?
Te, które wymieniłam, tak. Ale część jest oczywiście przegrana, na tym polega praca prawnika – robimy wszystko, by wygrać, ale czasem się przegrywa przed sądami. Ale celem postępowań strategicznych jest nie tylko wygrana, ale też zwrócenie uwagi opinii publicznej na pewne problemy – uwrażliwienie ludzi w Polsce na to, że są grupy pozostawione same sobie.
Z pani doświadczenia – kto jest obecnie w Polsce pozostawiony samemu sobie?
Tych grup jest kilka. Zaczęłabym chyba od osób z niepełnosprawnością. Teraz gorąco dyskutowana jest kwestia przemocy domowej i przemocy wobec kobiet. Mam wrażenie, że w tym systemie ochrony osoby z niepełnosprawnością są zupełnie niezauważone. Mówiąc to, mam nadzieję, że wszyscy ci, którzy mają na tyle szczęścia, że nie są osobami z niepełnosprawnością, doświadczającymi jeszcze przemocy domowej, zwrócą uwagę na ten problem, pochylą się nad nim. Być może osoba na tej samej klatce potrzebuje naszej pomocy. Na tym polega też cel postępowań strategicznych.
Wspomniała pani prawa kobiet. Rozumie pani to, co się dzieje wokół konwencji stambulskiej w ostatnich tygodniach?
Rozumiem te emocje, ponieważ mam wrażenie, że wszystko w Polsce jest teraz bardzo upolitycznione i spolaryzowane.
Trzeba ją wypowiadać?
W mojej ocenie konwencja stambulska nie powinna być wypowiedziana, ponieważ wprowadza najwyższe standardy ochrony najsłabszych, czyli osób doświadczających przemocy. Ze statystyk policji wynika, że u progu trzeciej dekady XXI wieku mamy w Polsce 88 tysięcy osób doświadczających przemocy, w tym 65 tysięcy stanowią kobiety. To statystyka z zeszłego roku. Musimy zrobić wszystko, żeby w olbrzymim kraju Unii Europejskiej te statystyki poszły w dół.
Minister sprawiedliwości mówi, że mamy już odpowiednie przepisy w Polsce, a poza tym konwencja narzuca obce Polakom ideologie…
To nie jest konwencja narzucająca jakąkolwiek ideologię. To konwencja, która chroni ofiary przemocy domowej. Dzięki konwencji, standardom i kompleksowemu podejściu tej regulacji do zapobiegania i zwalczania przemocy domowej, udało się wprowadzić takie rozwiązania, jak całodobowy telefon dla ofiar przemocy domowej. Ale też specjalną procedurę przesłuchania osoby wykorzystanej seksualnie, jak ostatnie rozwiązania wprowadzone przez rząd PiS, z czego się cieszę. To natychmiastowa izolacja przez funkcjonariusza sprawcy od ofiary.
Pani mecenas, jeszcze nawiązując do ostatnich dni… Jak świadczy o przestrzeganiu praw człowieka – czy są łamane, czy nie są – sytuacja, gdy osoby, które wieszają tęczowe flagi na pomnikach, lądują później w areszcie?
Jest wiele kwestii w tym pytaniu. Po pierwsze, dużo wątpliwości budzą doniesienia medialne, dotyczące zaangażowania policji w tę kwestię. Tu popieram działania obecnego RPO, który zwrócił się z prośbą o wyjaśnienia do policji, bo mogło dojść do naruszenia zasady proporcjonalności zastosowanego środka. Natomiast jeśli chodzi o same tęczowe flagi, zawieszane na pomnikach... Ja, jako osoba wierząca, nie czuję się obrażona tęczową flagą, ale z drugiej strony rozumiem, że katolicy nie chcą, by ich symbole religijnie były włączane do debaty polaryzującej. Natomiast to jest egzemplifikacja szerszego problemu, problemu braku bezpiecznej przestrzeni do debaty na ważne kwestie w życiu publicznym. A taką kwestią jest z całą pewnością ochrona praw obywatelskich osób LGBT.
Pracuje pani w biurze RPO i pewnie przy okazji sejmowych czy senackich debat ktoś rzuci "Och, to kandydatka od rzecznika Bodnara!". Czy czuje się pani spadkobierczynią rzecznika Bodnara, czy będzie pani po prostu rzeczniczką Rudzińską-Bluszcz?
Na pewno będę rzeczniczką Rudzińską-Bluszcz. Natomiast Polska miała wielkie szczęście do RPO i niezależnie, czy to będę ja, czy jakaś inna osoba, uważam, że trzeba czerpać pełnymi garściami z przeszłości. Za kadencji Adama Bodnara udało się zdjąć ten urząd z pomnika spiżowego. Ruszył w Polskę, a ja miałam przyjemność przez kilkaset kilometrów mu towarzyszyć, jeżdżąc do miast powiatowych czy do małych gmin. Ale też na przykład rzecznik Janusz Kochanowski, który jak nikt potrafił rozmawiać o pewnych trudnych kwestiach ponad podziałami. Wystosował na przykład list do ombudsmana Federacji Rosyjskiej, aby Katyń uczynić miejscem spotkań Polaków i Rosjan. Piękna metafora tego, że w miejscu tak trudnym historycznie, ranie polskiej, można się spotkać i porozmawiać.