"Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem rozwoju sytuacji na Białorusi będzie albo doraźne stłumienie protestów, wzrost represji i zgoda na rosyjskie warunki pogłębienia integracji w zamian za wsparcie gospodarcze, albo też kontynuacja protestów w różnej formie i stopniowa erozja kontroli Łukaszenki nad aparatem władzy, w ostateczności prowadząca do jego odsunięcia, prawdopodobnie w wyniku przewrotu wewnętrznego" – pisze Marek Menkiszak w swojej analizie sytuacji na Białorusi i krytyce idei "realizmu" w relacjach polsko-białoruskich.
Pierwotna wersja analizy ukazała się 10 sierpnia na profilu facebookowym autora.
Dramatyczne wydarzenia powyborczej nocy na Białorusi ożywiły publiczną dyskusję na temat roli tego państwa w regionie i właściwej polityki Polski wobec niego. Wśród zabierających w niej głos można dostrzec wyraźnie pewną grupę poglądów, które głoszący je nazywają "realizmem", odwołując się niekiedy do paradygmatu w teorii stosunków międzynarodowych o takiej nazwie, a raczej do jego mocno uproszczonej, zwulgaryzowanej wersji czy też do teorii geopolitycznych.
Twierdzą oni, nie bez podstaw, że Białoruś jest przedmiotem rozgrywki mocarstw i sąsiednich państw, ponieważ zaś interes strategiczny Polski polega na zachowaniu przez Białoruś niezależności od Rosji, należy udzielać poparcia władzy, która realnie kontroluje sytuację w tym kraju i opierając się Moskwie, pozwala Polsce uzyskać swoisty bufor przed rosyjskim imperializmem. W opiniach tych przejawia się przekonanie, że to, że władza ta - reżim Alaksandra Łukaszenki - łamie podstawowe standardy demokracji, praworządności i praw człowieka, jest być może faktem przykrym, ale w gruncie rzeczy nieistotnym przy wielkiej geopolitycznej rozgrywce, z którą mamy do czynienia.
"Realiści" twierdzą, że ci, którzy mają inny pogląd na Łukaszenkę i jego rządy, ulegają iluzjom, fałszywym lub przestarzałym paradygmatom i chcą opierać politykę Polski wobec Białorusi i innych państw wschodniego sąsiedztwa na racjach moralnych i obronie praw człowieka jako najwyższego kryterium. W istocie jest tu stosowany dość prymitywny zabieg retoryczny, polegający na przedstawieniu karykatury innych poglądów niż własne, aby tym łatwiej "wykazać" ich nieracjonalność, brak realizmu czy wręcz głupotę.
Jednak poglądy, które nazywane bywają "realizmem", z prawdziwym politycznym realizmem się kłócą, tak w sferze diagnozy, jak i rekomendacji.
Rosyjskie ambicje Łukaszenki
Alaksandr Łukaszenka objął władzę na Białorusi w wyniku wygranej w stosunkowo demokratycznych wyborach w 1994 roku, jako populista szermujący hasłami antykorupcyjnymi. Jego przeciwnikiem była wówczas postkomunistyczna nomenklatura, skupiona wokół premiera Wiaczesława Kiebicza, który już od 1992 roku realizował politykę zacieśniania (a raczej przywracania) współpracy gospodarczej i politycznej z Rosją, prowadzonej wbrew coraz bardziej zmarginalizowanemu przewodniczącemu (zdominowanego przez komunistów) parlamentu Stanisławowi Szuszkiewiczowi (bliskiemu prozachodnim poglądom narodowej opozycji). Łukaszenka, mentalnie "człowiek radziecki", po przejęciu władzy skupił się na jej umacnianiu, a w sprawach zagranicznych – kontynuacji zbliżenia z Rosją.
To nie przypadek, że rok 1996 był na Białorusi przełomowy nie tylko z powodu ustanowienia podstaw systemu autorytarnego (po referendum i przyjęciu poprawek do konstytucji), ale równolegle przyniósł formalne uruchomienie procesu (re)integracji z Rosją (umowa o stowarzyszeniu Białorusi i Rosji). W wizji Łukaszenki jego dyktatura na Białorusi miała być bowiem tylko etapem wstępnym do ambitniejszego celu: stanięcia na czele zjednoczonych państw Rosji i Białorusi i odtworzenia ZSRR "w miniaturze", co miała umożliwić niepopularność schorowanego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna i silne w rosyjskim społeczeństwie sentymenty wobec niedawno utraconej "radzieckiej ojczyzny".
Odtąd proces niszczenia instytucji i standardów demokratycznych na Białorusi przebiegał równolegle i w ścisłym powiązaniu z formalnymi postępami integracji z Rosją: utworzeniem Związku Białorusi i Rosji (ZBiR, 1997) a następnie Państwa Związkowego Białorusi i Rosji (1999). To ostatnie oznaczało nie tylko stworzenie nowych wspólnych organów, ale przede wszystkim formalne powołanie wspólnego rynku z wolnym przepływem towarów (z pewnymi wyłączeniami), kapitału i siły roboczej oraz stopniowej koordynacji wybranych polityk.
Wcześniej i głębiej (re)integracja objęła sferę bezpieczeństwa i obrony. Zarówno białoruskie siły zbrojne, jak i służby specjalne w istocie nigdy nie zerwały dawnych powiązań z Rosją z czasów ZSRR. Mimo iż Białoruś silnie akcentowała swą politykę neutralności, stała się w 1994 roku formalnym sojusznikiem wojskowym Rosji, podpisując układ o zbiorowym bezpieczeństwie (tzw. układ taszkiencki z 1992 roku), a już w latach dwutysięcznych uczestnicząc w jego dalszej instytucjonalizacji (Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym – rosyjska karykatura NATO). Prointegracyjny entuzjazm Łukaszenki osłabł jednak, kiedy w 2000 roku przejęcie władzy w Rosji przez nowego, dynamicznego prezydenta - Władimira Putina - de facto przekreśliło szanse na realizację politycznych ambicji przywódcy Białorusi.
Gospodarka: między pozorną dywersyfikacją a realną integracją
Od tej pory stosunki białoruskie weszły w nową fazę. To Rosja stała się inicjatorem integracji, naciskała na jej przyspieszenie i pogłębienie. Łukaszenka godził się na to, podpisując kolejne porozumienia integracyjne i przekazując niektóre strategiczne aktywa gospodarcze (zwłaszcza zarządzający siecią gazociągów Biełtransgaz) w rosyjskie ręce. Domagał się jednak w zamian rosyjskich subsydiów w postaci niskich cen rosyjskiej energii (ropy i gazu ziemnego) i kolejnych kredytów, umożliwiających utrzymanie skromnego wzrostu - nieefektywnej i częściowo nierynkowej - białoruskiej gospodarki. Łukaszenka nie chciał jej reformować, tworząc z niej swoisty postsowiecki skansen. Stała za tym jego wiara w wyższość gospodarki planowej, ale też obawa przed społecznym niezadowoleniem i utratą narzędzi politycznej kontroli. W ten sposób stworzony został mechanizm systemowej zależności gospodarczej Białorusi od Rosji.
Ponieważ Moskwa była coraz bardziej "skąpa" i próbowała ograniczyć koszty subsydiowania Białorusi, Łukaszenka retorycznie ostro się z nią targował, regularnie wybuchały białorusko-rosyjskie "wojny handlowe", dochodziło także do czasowych ograniczeń w dostawach nośników energii na Białoruś. Tu miała swoje źródło polityka "dywersyfikacji" energetycznej Białorusi, która - w okresach nasilenia sporów z Moskwą - doraźnie kupowała partie ropy naftowej spoza Rosji (po wyraźnie wyższych cenach) po to, aby targować się z nią i uzyskać "kompromis", czyli obniżone podwyżki cen surowca.
Specyficzną forma tej "dywersyfikacji" jest budowa pierwszej białoruskiej elektrowni jądrowej w Ostrowcu. Projekt, który miał zmniejszyć wielkość zakupu w Rosji gazu ziemnego dla celów wewnętrznej konsumpcji, w istocie zwiększy jeszcze zależność gospodarczą Białorusi od Moskwy. Budowana za rosyjskie pieniądze (hojny kredyt opiewający na niemal 10 mld dolarów, który trzeba będzie spłacać) na rosyjskiej technologii, przez rosyjskich specjalistów, zasilana rosyjskim paliwem uranowym elektrownia ma w założeniu eksportować nawet połowę swojej mocy za granicę, sprzedawanej przez rosyjsko-białoruskie joint venture. Notabene zakup prądu z Ostrowca przez Polskę jest bodaj jedynym ważnym postulatem obecnych władz Białorusi pod adresem Warszawy.
Jest prawdą, że poziom rosyjskich subsydiów gospodarczych dla Białorusi w ostatnich latach relatywnie spadł z około 20 proc. do około 10 proc. PKB. Nie jest to jednak rezultatem wysiłku "dywersyfikacji" ze strony białoruskich władz, ale efektem ich ograniczania z inicjatywy Moskwy, która chce zademonstrować, że nie interesuje jej bezinteresowne wsparcie dla Łukaszenki.
Polityka: sinusoida Łukaszenki i pozorna wielowektorowość
Także w sferze politycznej mieliśmy do czynienia ze standardową sinusoidą: Łukaszenka w okresie sporów z Rosją z reguły wykonywał symboliczne gesty w polityce wewnętrznej (m.in. zwalniał więźniów politycznych), zgadzał się na intensyfikację dialogu z Zachodem, chcąc pozyskać (przynajmniej deklarowane) wsparcie finansowe i kapitałowe, po czym wykorzystywał to do targowania się z Moskwą o kontynuację lub udzielenie nowych subsydiów, by następnie powrócić do polityki represji i ochłodzić relacje z Zachodem, owe subsydia od Moskwy otrzymując. Takich "cykli" w ciągu ponad 25 lat rządów Łukaszenki było już kilka. Taktyka straszenia Moskwy Zachodem (mniej skuteczna) i straszenia Zachodu Rosją (bardziej skuteczna) pozostaje podstawą dość prymitywnej w istocie postawy Łukaszenki, który wykorzystuje problemy zachodnich elit w odróżnianiu barwnej retoryki od realnej polityki.
Na tym tle warto odnotować coraz większe zainteresowanie i emocje, jakie budzą w ostatnich latach stosunki Białorusi z Chinami. Jeśli wsłuchać się w barwną chińską retorykę, można usłyszeć, że Pekin traktuje Mińsk jak sojusznika porównywalnego z Pakistanem. Dla niektórych to dowód na to, że Łukaszenka jest mistrzem geopolitycznego lawirowania, a Chiny stają się na Białorusi przeciwwagą Rosji.
Problem polega na tym, że na chińskiej mapie Białoruś to ledwo zauważalny punkt, którego znaczenie sprowadza się głównie do roli drobnego odcinka jednego z korytarzy w wizji połączeń handlowo-komunikacyjnych z Europą, i potencjalnego pozyskania pewnych niszowych zdolności białoruskich w sferze technologii wojskowych.
Pekin oferuje Mińskowi to, co innym swoim mniej znaczącym partnerom: ograniczone kredyty na zakup chińskich towarów i technologii, chińską siłę roboczą dla inwestycji infrastrukturalnych i niemal nieograniczoną ilość deklaracji "gorącej przyjaźni", którą można PR-owo zaprezentować (głównie własnemu społeczeństwu) jako polityczne wsparcie dla reżimu. W praktyce jednak finansowo-gospodarcze zaangażowanie Chin na Białorusi jest mocno ograniczone, nieporównywalne z rosyjskim (0,5 mld dolarów chińskiego kredytu vs. 17 mld dolarów kredytów rosyjskich) i dlatego nie budzi jawnego oporu Moskwy, a jego potencjalny korzystny wpływ na gospodarkę Białorusi pozostaje dyskusyjny.
Deklarowana wielowektorowość polityki zagranicznej Łukaszenki nigdy nie była zatem realną polityką. Widać to dobrze było także na przykładzie stosunków z Unią Europejską, czyli ważnym dla Białorusi rynkiem zbytu (w istotnej części produktów naftowych pozyskiwanych z rosyjskiej ropy). To opór władz w Mińsku i ich decyzje doprowadziły do niepodpisania, mimo wielu lat rozmów, podstawowej umowy polityczno-gospodarczej z UE: o partnerstwie i współpracy (PCA), a nawet do cofnięcia ograniczonych porozumień gospodarczych: ogólnego systemu preferencji (GSP). Toczone z przerwami od lat rozmowy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym o ewentualnych kredytach dla Białorusi, które mogłyby stworzyć realną przeciwwagę dla wpływów Rosji, rozbijają się o niechęć reżimu Łukaszenki do wprowadzenia nawet ograniczonych reform rynkowych. Białoruś, zaproszona, mimo wątpliwości, przez UE w 2009 roku do udziału w projektach Partnerstwa Wschodniego, korzysta z tego w sposób nader ograniczony.
Łukaszenka nie umacniał też bynajmniej białoruskiej niepodległości w sferze społeczno-polityczno-symbolicznej. To jego decyzjami język białoruski, którym aktywnie posługuje się mniejszość białoruskiego społeczeństwa, był rugowany ze szkół i przestrzeni publicznej. To on przywrócił, wzorowane na radzieckich, białoruskie symbole narodowe (flagę i godło), zwalczając wszelkie przejawy wykorzystywania oficjalnej w I połowie lat 90. biało-czerwono-białej flagi, nawiązującej do tradycji Wielkiego Księstwa Litewskiego i białoruskiej tradycji niepodległościowej. To na polecenie Łukaszenki do szkół i uczelni wprowadzono przedmiot "ideologia państwowa", która jest wzorowaną na sowieckiej propagandzie polityczną indoktrynacją. Wreszcie to Łukaszenka wielokrotnie deklarował swoje wsparcie dla neosowieckich tez rosyjskiej propagandy historycznej, dotyczących zwłaszcza II wojny światowej.
Bezpieczeństwo i obrona: strategiczna kontrola Rosji
W logice taktyki Łukaszenki mieści się jednoczesne rozpowszechnianie przez niektórych "prozachodnich" białoruskich analityków, powiązanych w rzeczywistości z reżimem Łukaszenki, tez o zagrożeniu wojskowym Białorusi ze strony Rosji (rzekome plany rosyjskiej inwazji np. przy okazji ćwiczeń Zapad 2017) z kontynuacją intensywnej i głębokiej rosyjsko-białoruskiej współpracy wojskowej (wspólne zgrupowanie wojsk, jednolity system obrony powietrznej, wiele ćwiczeń różnych szczebli, w tym jednostek tak wrażliwych, jak siły specjalne i walki radioelektronicznej). Ta ścisła współpraca była i jest kontynuowana nieprzerwanie, nawet w czasie przejściowych kryzysów w stosunkach rosyjsko-białoruskich.
Koronnym dowodem polskich obrońców białoruskiego dyktatora jest to, że Łukaszenka, mimo presji Rosji, nie zgodził się na stworzenie na terytorium Białorusi rosyjskiej bazy lotniczej. Prawdą jest, że bezpośrednia, stała obecność wojskowa Rosji na Białorusi jest ograniczona do niewielkich garnizonów w stacji wczesnego ostrzegania przed atakiem rakietowym w Hancewiczach i węźle łączności w Nowej Wilejce. Jest też faktem, że strona rosyjska kilka lat temu publicznie mówiła o podpisaniu kolejnej umowy o współpracy wojskowej, do czego ostatecznie nie doszło. Zapomina się jednak przy tym, że to Łukaszenka zabiegał o rosyjskie samoloty myśliwskie, a także systemy obrony powietrznej (S-300 i S-400) i systemy ofensywne (Iskander). Chciał natomiast, aby Rosja mu je przekazała na ulgowych warunkach lub wręcz bezpłatnie na własność.
Moskwa stawiała natomiast sprawę jasno: albo sprzedaż po cenach rosyjskich, albo bezpłatne stacjonowanie pod kontrolą rosyjską. Przekazanie na ulgowych warunkach rosyjskich systemów S-300 (ale już nie S-400, które Moskwa gotowa była sprzedać "po cenach rynkowych") i sprzedaż myśliwców Su-30 "po cenach rynkowych" (oraz okresowe stacjonowanie innych) było więc swoistym kompromisem. W przypadku iskanderów nie chciała ich rozmieszczać sama Rosja, uznając to rozwiązanie za potencjalną kolejną kartę w komunikacji strategicznej z NATO. Notabene Moskwa używa tego straszaka co najmniej od 2003 roku.
Warto także odnotować, iż skala zintegrowania białoruskich sił zbrojnych z rosyjskimi jest na tyle duża, że te pierwsze nie prowadzą samodzielnych ćwiczeń na szczeblu brygady, ćwicząc jedynie wspólnie z jednostkami rosyjskimi.
Kolejnym dowodem jest niedopuszczenie przez władze w Mińsku rosyjskich pograniczników na granice Białorusi z innymi niż Rosja państwami (zwłaszcza z Polską i Litwą). Prawdą jest, że wśród forsowanych przez Rosję porozumień integracyjnych były te dotyczące koordynacji zarządzania granicami. Zapominamy jednak, że istotą rosyjskich celów jest posiadanie informacji i wpływu na białoruską politykę imigracyjną, do czego Mińsk jest zobowiązany z racji udziału w Państwie Związkowym, którego częścią jest swoisty rosyjsko-białoruski odpowiednik obszaru Schengen, ze zniesieniem stałej kontroli granicy rosyjsko-białoruskiej.
Podpisane w ostatnich miesiącach porozumienia białorusko-rosyjskie wychodzą naprzeciw rosyjskim postulatom, głębiej integrując bazy danych imigracyjnych. Oznacza to w praktyce m.in. możliwość wglądu Rosjan do białoruskich baz danych i przyjęcie zasady, że osoby mające zakaz wjazdu do Rosji nie powinny być wpuszczane na Białoruś (wcześniej praktyka w tym względzie była zróżnicowana). Należy oczekiwać, że Rosja będzie wymuszać na stronie białoruskiej kolejne ustępstwa w tym względzie.
Brutalna prawda o rosyjsko-białoruskich stosunkach w sferze bezpieczeństwa i obrony polega na tym, że Rosja nie traktuje w tym względzie Białorusi jako niepodległego państwa i samodzielnego aktora. Przesądzają o tym nie tylko liczne porozumienia o współpracy i koordynacji działań, dające m.in. Rosji możliwość rozmieszczania na Białorusi swoich sił zbrojnych w czasie ćwiczeń i sytuacji kryzysowych oraz tworzące zintegrowane systemy wymiany danych, ale także silne więzi personalne. Kierownictwa i korpusy oficerskie białoruskich sił zbrojnych i służb specjalnych - niezależnie od okresowych rotacji - składają się w przytłaczającej większości z żołnierzy i funkcjonariuszy kształconych na rosyjskich uczelniach i kursach, utrzymujących kontakty towarzyskie ze swoimi rosyjskimi towarzyszami broni. Każe to zastanowić się nad lojalnością kadr dowódczych wobec Łukaszenki w przypadku, czysto hipotetycznego, poważnego konfliktu między nim i Moskwą, co stanowi także zapewne jedną z realnych przyczyn faktycznego wyłączenia sfery twardego bezpieczeństwa z obszaru otwartych ostrych sporów białorusko-rosyjskich.
Rosja nie musi zatem dokonywać "inwazji na Białoruś" ani tworzyć tam nowych baz wojskowych, bowiem z punktu widzenia geostrategicznego kontroluje Białoruś już teraz.
Reasumując, istotą polityki Łukaszenki jest działanie na rzecz utrzymania swojej władzy. Oznacza to chęć utrzymania pewnego poziomu autonomii wobec Rosji, jednak przede wszystkim skoncentrowanej na polityce wewnętrznej. Dla utrzymania władzy w optyce Łukaszenki jest jednak konieczne, biorąc pod uwagę charakter i stan białoruskiej gospodarki, utrzymanie ścisłych powiązań z Rosją, a w praktyce - wymuszone postawą Moskwy - jej zacieśnianie. Łukaszenka tę cenę płaci i nie ma powodów, aby sądzić, że to ulegnie zmianie, zwłaszcza gdy jego pozycja polityczna na Białorusi będzie słabnąć.
Poważna zmiana na Białorusi
Sytuacja na Białorusi, zwłaszcza po obecnych wyborach prezydenckich, istotnie odbiega od dotychczasowego status quo w dwóch kluczowych wymiarach.
Po pierwsze, w wymiarze zewnętrznym wiele wskazuje na to, iż "grupa trzymająca władzę" w Rosji doszła do wniosku (już w 2018 roku), że obecne status quo w stosunkach z Białorusią jej nie zadowala. Oznacza to, że reżim Łukaszenki otrzymał z Moskwy sygnał: dalsze utrzymywanie rosyjskich subsydiów gospodarczych wobec Białorusi jest możliwe tylko w przypadku zgody na pogłębienie integracji rosyjsko-białoruskiej, poprzez urealnienie porozumień o Państwie Związkowym i ich uzupełnienie o kolejne elementy, m.in. wspólną politykę podatkową, monetarną, nowe lub zreformowane ponadnarodowe organy międzypaństwowe.
To, dlaczego Rosja to robi właśnie teraz, jest tematem na odrębny tekst. W skrócie chodzi o demonstrację, tak na użytek wewnętrzny (dla podtrzymania mocno osłabionej legitymacji politycznej Putina), jak i zewnętrzny (jako demonstracja siły Rosji i zdolności egzekwowania kontroli jej strefy wpływów), kolejnego sukcesu geopolitycznego Moskwy. Wiele wskazuje, że Kreml chce osiągnąć te cele do końca 2021 roku, kiedy będzie miała miejsce symboliczna, 30. rocznica rozpadu ZSRR.
Po drugie, w wymiarze wewnętrznym, mamy do czynienia z wyraźnymi oznakami delegitymizacji Łukaszenki w oczach zdecydowanej większości własnego społeczeństwa. W państwie autorytarnym, w którym nie można legalnie prowadzić niezależnych badań opinii publicznej, a wielu ludzi boi się otwarcie wyrażać krytyczne wobec władz opinie, bardzo trudno jest uzyskać wiarygodny obraz nastrojów społecznych. Jednak liczne przesłanki, zarówno niedoskonałe sondaże prowadzone przez podmioty z zagranicy, jak i obserwowane reakcje społeczne w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi i w noc powyborczą, a wreszcie szczątkowe dane z pojedynczych komisji wyborczych, układają się w dosyć wyraźny obraz.
Prezydent Alaksandr Łukaszenka utracił poparcie większości społeczeństwa i obecnie skłonne jest go poprzeć (raczej z braku atrakcyjnej alternatywy i obawy przed chaosem) zapewne nie więcej niż 35 proc. białoruskiego społeczeństwa (w stolicy dużo mniej). Istnieją podstawy, aby sądzić, iż rzeczywistym zwycięzcą wyborów prezydenckich na Białorusi 9 sierpnia jest Swiatłana Cichanouska, która wygrała już w I turze.
Zasadnicza zmiana społeczna, jaka zaszła na Białorusi, to nie tylko skala niezadowolenia społecznego z Łukaszenki - które zapewne jest kumulacją frustracji z powodu pogarszania się sytuacji społeczno-gospodarczej, lekceważenia przez władze pandemii, nieadekwatności rozwiązań autorytarnych z punktu widzenia najbardziej aktywnych części społeczeństwa: przedsiębiorców i ludzi młodych itp. - ale także rosnącej przewagi gniewu nad strachem i gotowości do otwartej opozycji wobec władz mimo wysokiego ryzyka drastycznych konsekwencji. W związku z tym, aby utrzymać się u władzy, Łukaszenka będzie musiał nakręcać spiralę represji, ryzykując, że w pewnym momencie przekroczy niewidzialną granicę, za którą jest krwawa rewolucja.
Kumulacja dwóch powyższych czynników prowadzi do wniosku, iż najbardziej prawdopodobnym scenariuszem rozwoju sytuacji będzie albo doraźne stłumienie protestów, wzrost represji i zgoda na rosyjskie warunki pogłębienia integracji w zamian za tak potrzebne reżimowi wsparcie gospodarcze (scenariusz bardziej prawdopodobny), albo też kontynuacja protestów w różnej formie i stopniowa erozja kontroli Łukaszenki nad aparatem władzy, w ostateczności prowadząca do jego odsunięcia, prawdopodobnie w wyniku przewrotu wewnętrznego (scenariusz mniej prawdopodobny). Z tego samego powodu scenariusz, w którym Łukaszenka umacnia swoją pozycję polityczną i jest w stanie opierać się presji Moskwy, należy do najmniej prawdopodobnych.
Polska wobec Białorusi: co robić?
Jaki z tego wniosek płynie dla Polski? Jak się wydaje, ten podstawowy jest taki, że "stawianie na Łukaszenkę" nie jest przejawem realizmu politycznego, tylko jego braku. Oznaczać to będzie bowiem albo wsparcie scenariusza, do którego dąży Rosja, albo też popieraniem przegranej sprawy, ze wszystkimi tego potencjalnie negatywnymi konsekwencjami.
Jaka zatem jest alternatywa? Nie jest nią potencjalna próba aktywnej ingerencji wewnątrz Białorusi. Trudno sobie wyobrazić, jak miałaby ona wyglądać. Oddziały białoruskiej "miejskiej partyzantki" szkolone w obozach na terenie Polski istnieją tylko w mitach rosyjskiej (a być może wkrótce białoruskiej) propagandy. Żadne tego typu "hybrydowe" wsparcie nie jest ani realne, ani politycznie rozsądne. Podobnie hipotetyczne polityczne gesty, w rodzaju ogłoszenia uznania Swiatłany Cichanouskiej za prezydenta Białorusi (mimo jej prawdopodobnego faktycznego zwycięstwa w nich), byłyby puste, o ile nie odpowiadałoby to nawet w przybliżeniu politycznym realiom.
Zrozumiała jest niechęć UE (niezależnie od tradycyjnie powolnego trybu jej reagowania i trudności z wypracowaniem konsensualnego podejścia) do ogłaszania nowych sankcji wobec władz Białorusi, instrumentu wielokrotnie stosowanego z niewielkimi efektami politycznymi. Z drugiej strony jednak wiarygodna groźba takich sankcji mogłaby być pewnym czynnikiem wpływającym na decyzje reżimu co do skali zastosowania środków represyjnych i dlatego nie należy z góry odrzucać czy dezawuować możliwości zastosowania takiego instrumentu, tym bardziej że - jak się wydaje - nieformalną "czerwoną linią" ze strony UE były tu ofiary śmiertelne po stronie protestujących, do czego najprawdopodobniej niestety doszło.
Z pewnością wykluczyć należy natomiast z katalogu postulowanych działań kontynuację procesu znoszenia sankcji i pogłębiania dialogu politycznego na najwyższym szczeblu. Alaksandr Łukaszenka, o ile odmówi dialogu ze swoimi oponentami na Białorusi, powinien stać się osobą izolowaną politycznie przez wspólnotę zachodnią, co nie oznacza zerwania dialogu na niższych szczeblach rządu z osobami niezaangażowanymi w politykę represji.
Co zatem zostaje poza tradycyjnymi wyrazami ubolewania i ostrzeżeniami? Przede wszystkim wsparcie dla Białorusinów, tak na Białorusi, jak i w diasporze w Polsce. W praktyce oznaczałoby to gotowość do dalszego, chociażby doraźnego, uproszczenia procedur imigracyjnych, przy zastosowaniu tzw. wiz narodowych i udzielania azylu politycznego. Polska musi być przygotowana na przyjęcie fali białoruskich uchodźców i udzielenia im przez państwo i organizacje pozarządowe wsparcia, w tym materialnego. Takim wsparciem byłoby także udzielenie lub zwiększenie środków na rosyjsko- i białoruskojęzyczne media i niezależne serwisy informacyjne, w tym te wymienione wcześniej, a biorąc pod uwagę działania długofalowe – zwiększenie wsparcia dla Białorusinów chcących studiować w Polsce. Naturalne jest także włączenie się do międzynarodowego wsparcia dla więźniów politycznych na Białorusi, których liczba zapewne niestety znacząco wzrośnie.
Wbrew twierdzeniom "realistów", podejście takie nie powinno wynikać głównie (a może nawet wcale) z pobudek moralnych czy ze względu na prawa człowieka, ale z realnej oceny i prognozy sytuacji. Białoruskie społeczeństwo stało się aktywnym podmiotem i aktorem politycznym. Odmawianie mu tego statusu, wiara w wyłączne znaczenie decyzji mocarstw czy sterowanych z zewnątrz spisków jest wyrazem ignorancji, arogancji i braku realizmu, tych samych, które zgubiły już wielu obalonych dyktatorów czy wprowadziły w błąd Putina i jego współpracowników, gdy w 2014 roku liczyli na przejęcie kontroli nad Ukrainą.
Dzisiejsi oponenci Łukaszenki mają zróżnicowane i nie zawsze sprecyzowane poglądy. To, co ich łączy, to przekonanie, że obecny system polityczno-gospodarczy Białorusi jest anachroniczny, nie zaspokaja potrzeb społecznych i nie gwarantuje ochrony niepodległości państwa. Stąd postulat reform. Przede wszystkim jednak białoruskie społeczeństwo powinno odzyskać realną szansę decydowania o swoim losie i o swoich przywódcach poprzez wolne, demokratyczne wybory. Tylko taka sytuacja spowoduje, że uzna ono państwo białoruskie w pełni za swoje i będzie bronić jego niepodległości. Białoruskie społeczeństwo zasługuje na wolność. Nikt mu jej nie ofiaruje, musi wywalczyć ją samo. Nie możemy Białorusinom w tym pomóc, ale przede wszystkim nie powinniśmy im w tym przeszkadzać.
Władze Białorusi, ktokolwiek nimi będzie, powinny liczyć na wsparcie Polski i innych państw zachodnich wtedy i tylko wtedy, gdy będą gotowe prowadzić politykę realnie umacniającą niepodległość Białorusi. A to, co może ją wzmocnić, to rozważna reforma gospodarcza i polityczna, otwieranie się na realną współpracę polityczną i gospodarczą z UE i USA, stopniowe przyjmowanie europejskich standardów gospodarczych i politycznych. Dlatego polityka Polski i całej wspólnoty zachodniej wobec Białorusi nie powinna polegać na wspieraniu ludzi, ale ich konkretnych decyzji. Na tym polega prawdziwy realizm.
***
Marek Menkiszak - politolog i analityk, od 2006 r. kierownik Zespołu Rosyjskiego w Ośrodku Studiów Wschodnich. Specjalizuje się w tematyce polityki wewnętrznej, zagranicznej i bezpieczeństwa Rosji, sytuacji na obszarze WNP oraz bezpieczeństwa europejskiego i studiów strategicznych.