Mrówki i szczaw zamiast mięsa pojawią się na naszych talerzach w tym roku. Znikną za to piana i pył, którymi dotąd szefowie kuchni obficie dekorowali dania w restauracjach. Pić będziemy sfermentowaną zimną kawę i przestanie nas przerażać gluten. Karmić się mamy wrażeniami i smakowymi azjatyckimi podróżami.
Mrówki smakują cytrusowo. Orzeźwiają i dodają pożądanej kwasowości. Chrupią zawadiacko oraz robią wrażenie. Można nimi doprawić lody albo sałatę. Są też intrygującym dodatkiem do ciasta. Do zjedzenia nadają się jedynie czarne, bo czerwone mają niebezpieczny dla zdrowia kwas. Najlepiej zebrać je samodzielnie. Trzeba wysmarować długi gruby patyk miodem lub syropem klonowym i włożyć go w napotkane w parku lub lesie mrowisko. Potem przyczepione do kija owady wystarczy strzepnąć do garnka z wrzącą wodą i gotować przez 10 minut, a następnie zamrozić. Po wyjęciu z lodówki mrówki będą znakomite. Rekomenduję, bo jadłam je już kilka razy. Kto ma na nie ochotę, a nie chce ich zbierać, może mrówki zamówić w sprawdzonych hodowlach. Kilka z nich sprzedaje swoje owady w sklepach internetowych.
Przepis na mrówki warto jednak zapamiętać, ponieważ owady mają być jednym z ciekawszych smakowych trendów rozpoczynającego się roku. Coraz śmielej wykorzystywać je zamierzają kucharze w Polsce. W jednej z restauracji w Drzewcach koło Nałęczowa już można zjeść lody szczawiowe oprószone mrożonymi mrówkami.
Inspiracje nad Wisłę docierają spoza Europy, gdyż w 80 procentach krajów na świecie koniki polne, świerszcze, gąsienice czy larwy chrząszcza są stale obecne w menu. Sałatki z nimi serwuje się w Meksyku, Tajlandii, Australii i Afryce. Jadalnych mamy 1400 gatunków owadów, a od roku ich produkcja i sprzedaż dla celów jedzeniowych jest możliwa także w Polsce. Unia Europejska zaliczyła je bowiem do tak zwanej nowej żywności, czyli tej, którą nie handlowano w celach konsumpcyjnych wcześniej, i wyraziła zgodę na używanie ich w codziennym jadłospisie.
Ryż z osami i zupa z pająków
Owady mają niezwykłą wartość odżywczą. W 100 gramach zawierają 70 procent białka, czyli więcej niż ryby, sporo wapnia, żelaza i cynku – składników, na których niedobory najbardziej narzekają Europejczycy. Dietetycy szacują, że czeka nas inwazja żuków, szerszeni i ważek na talerzu, bo za włączeniem ich do diety przemawiają nie tylko ich walory zdrowotne, ale i względy ekologiczne. Hodowla robaków pochłania co najmniej 10 razy mniej wody i energii niż produkcja mięsa. Nawet 80 procent ciała owadów nadaje się do zjedzenia. Z kurczaka do konsumpcji trafia zaledwie połowa, odpadów z wołowiny czy wieprzowiny jest jeszcze więcej, bo ponad 60 procent zwierzęcia nie można przerobić na smaczne dania. W Japonii polecają smażone w pieprzu, czosnku i cebuli koniki polne, ryż z osami i zupę z pająków, w Meksyku od dawna zajadają się kawiorem z jaj pluskwiaków.
Insekty jako nowe źródło protein
Unijni urzędnicy intensywnie pracują nad tym, żeby i Europa przełamała bariery smakowe. Dlatego wydali trzy miliardy euro na projekt "Insekty jako nowe źródło protein", w którym przekonują, że jedzenie owadów naprawdę się opłaca. Policzyli, że co najmniej dwa miliardy ludzi na świecie żywi się robakami i należy brać z nich przykład. Nie jest to łatwe w naszym kręgu kulturowym. W Warszawie sześć lat temu otwarto restaurację, gdzie można było zamówić grillowany camembert, z którego po rozkrojeniu wypełzały żywe larwy, albo sałatkę z prażonymi robakami. Lokal nie przetrwał nawet roku.
Nadchodzący kulinarny sezon ma być jednak przełomowy, owady zaproponują jadłospisy najlepszych restauracji - jako swoją odpowiedź na znikające z nich mięso. To, czy od razu będzie na nie masowy apetyt, nie jest takie pewne.
Małgorzata Minta, dziennikarka kulinarna i autorka bloga Minta Eats, na którym opisuje dania, jakie zjadła w najlepszych restauracjach świata, uważa, że insekty, z powodu różnic kulturowych, nie zrobią rewolucji w polskiej gastronomii. - Produkty, które wzbogaca się białkiem pochodzącym z owadów, to ciągle nisza kwalifikująca się raczej jako ciekawostka kulinarna. Jedzenie samych owadów w przypadku zachodniego świata jest gratką zaliczającą się raczej do domeny kulinarnych ekscentryków – mówi dziennikarka.
Kotlet z probówki
Nie uda nas się też przekonać do zjadania hamburgera z probówki, bo takie zamienniki mięsa są jeszcze dla Polaków zbyt drogie. Pierwszy kotlet wyprodukowany w amerykańskim laboratorium kosztował ponad 300 tysięcy dolarów. Za przyjemność degustacji zapłacił Sergey Brin, jeden z twórców Google'a. Sześć lat po premierowym eksperymencie cena stworzenia wołowego hamburgera spadła do kilkudziesięciu dolarów. Do niej trzeba jednak doliczyć marżę sprzedażową.
Produkcja burgera stworzonego pod mikroskopem jest kusząca ze względów ekologicznych. Jak pisze w książce "Czyste mięso" Paul Shapiro, emituje ona o 90 procent gazów cieplarnianych mniej niż kotlet z krowy, a do wyhodowania tony wołowiny in vitro potrzeba prawie 400 razy mniejszej powierzchni ziemi niż wymaga tego tradycyjna produkcja mięsa. Paul Shapiro jest obrońcą praw zwierząt i jednym z autorów rewolucji, która ma zmieść mięso z talerzy. Namawia naukowców z całego świata do udoskonalenia procesu tworzenia sztucznego mięsa i hodowania w probówce także drobiu. Do tej pory skupiano się głównie na wołowinie. Zwierzęta w jego wizji mają być tylko dawcami komórek, a o ich rozwój troszczyliby się badacze z mikroskopem. Autor książki "Czyste mięso" przewiduje, że do 2050 roku laboratoria zdominują tradycyjnych rzeźników. Producenci wołowiny in vitro marzą, by w ciągu dekady było ono tanie i dostępne dla każdego, nie tylko krezusów, których nazwiska widnieją na listach najbogatszych ludzi świata.
Nieco bardziej racjonalni kulinarni wizjonerzy prognozują stopniowe porzucanie prawdziwego mięsa na rzecz mniej docenianych dotychczas roślin. W tym roku w smakowych przewidywaniach zapowiadają masowe rozstania ze schabowym, zrazami czy cynaderkami. Rozkoszować się mamy za to jackfruitem. To sporych rozmiarów owoc chlebowca czterolistnego, drzewa, które rośnie w Ameryce Południowej, Indiach i Afryce. Dojrzały jackfruit waży nawet 10 kilogramów, po pokrojeniu można go panierować i smażyć jak kotlety lub dusić. Właściwie przyprawione kawałki łudząco w smaku i chrapowatej strukturze przypominają wieprzowinę. Owoc ma dużo cennego białka, skrobi i żelaza. Jest niskokaloryczny, więc doceniany przez tych, co dbają o linię. Może wypełniać kanapki, posiekany zostać do burgerów albo jak w Indiach być jednym z głównych składników wyrazistego curry. W Polsce jackfruit pojawił się już w azjatyckich sklepach, najczęściej dostępny jest w puszce, zalany słodkim lub słonym sosem. Półlitrowe opakowanie kosztuje około 10 złotych, 100 g suszonych owoców nieco mniej.
Fleksitarianizm, wegetarianizm i weganizm
Z sondażu Instytutu Badań Rynkowych i Społecznych, przygotowanego w minionym roku w ramach kampanii "RoślinnieJemy", która promuje wybór diety opartej na warzywach, wynika, że ponad połowa Polaków zamierza w najbliższym czasie ograniczyć mięso w swoim codziennym menu. W większych miastach takie plany ma nawet co trzeci Polak. Małgorzata Minta twierdzi, że na ten zwrot ku warzywom już reaguje rynek gastronomiczny.
- Nie chodzi tu wyłącznie o popularność miejsc wegańskich i wegetariańskich - bo tych otwiera się coraz więcej - ale także o zwiększony udział warzyw i produktów pochodzenia roślinnego w zwykłych restauracjach. Wynika to między innymi z tego, że takich dań poszukują goście, którzy chcą jeść mniej mięsa - z powodów etycznych, zdrowotnych, smakowych, a jednocześnie nie chcą z tego powodu tracić możliwości jedzenia w ciekawych restauracjach. Przejawem tego nurtu jest choćby to, że praktycznie każda restauracja oferująca menu degustacyjne proponuje je także w wersji roślinnej lub wegetariańskiej - zauważa Minta.
Mięso powinno znikać z talerzy ze względów środowiskowych i dla naszego zdrowia. Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) policzyła, że w ciągu ostatnich 40 lat spożycie mięsa na świecie zwiększyło się ponad trzykrotnie. Zjadamy 250 mln ton kotletów, steków czy pulpetów rocznie. Jeśli nic się nie zmieni, FAO szacuje, że do 2050 będziemy jeść jeszcze dwa razy więcej mięsa.
Tymczasem jego produkcja niszczy środowisko. Krowa musi zjeść 13 kilogramów zbóż, by można było z niej uzyskać kilogram mięsa, kurczak sześć kilogramów. Produkcja kilograma wołowiny emituje do atmosfery tyle samo zanieczyszczającego ją dwutlenku węgla, co 30-kilometrowa jazda samochodem. Na całym świecie hodowanych do zjedzenia jest ponad 22 miliardy sztuk zwierząt. Na ich wykarmienie potrzeba 1/3 produkowanych zbóż. Uprawy soi czy pszenicy przeznaczonych na paszę są ostro pryskane chemią, a te zanieczyszczenia przenikają potem do gleby i wody. Produkcja białka zwierzęcego pochłania co najmniej sto razy więcej wody niż białka roślinnego.
Zbyt dużo tłuszczu zwierzęcego w diecie może powodować choroby serca, udary, cukrzycę i niektóre nowotwory. Polski Instytut Żywności i Żywienia zaleca, by ze względów zdrowotnych ograniczyć mięso i zastąpić go wysokobiałkowymi produktami roślinnymi, takimi jak ciecierzyca, fasola czy bób. Dorosłemu człowiekowi wystarczy około 200-gramowa porcja mięsa – czyli 2 kotlety w tygodniu.
Groch z pomarańczą
W 2019 roku roślinne menu ma nie być nudne i ograniczać się do sałatki lub burgera z fasoli, ewentualnie buraka. Na tych, co zdecydują się, by pożegnać się z mięsem, musi czekać atrakcyjna smakowo alternatywa. Hummus więc już nie z ciecierzycy, a kiszonego grochu doprawianego sokiem z pomarańczy. Kuchnia roślinna jest bardzo różnorodna, ale też wymaga od nas przestawienia się i zmiany przyzwyczajeń poprzez nabycie nowych umiejętności – przekonuje Grzegorz Łapanowski, kucharz i właściciel Food Lab Studio, gdzie prowadzi między innymi kurs Kulinarne Prawo Jazdy Wege Edition.
- To jest wyzwanie, bo przyzwyczajeni jesteśmy do jedzenia i aromatu mięsa i trudno będzie się od niego odzwyczaić. Mięso jest łatwo osiągalne finansowo, szybko się je gotuje i można się nim w łatwy sposób najeść. Zrobienie pysznego jedzenia z warzyw wymaga innych, nowych umiejętności i technik. Stek wrzuca się na patelnię i jest gotowy. Uzyskanie tak głębokiego i intensywnego smaku z warzyw jest bardziej skomplikowane, ale możliwe – tłumaczy kucharz.
I ku inspiracji zachęca do rozmaitego eksperymentowania z warzywami. Można je kisić, marynować, blanszować, piec, dusić, smażyć, robić z nich pikle. W tym roku szalenie popularna będzie fermentacja między innymi za sprawą wielu ważnych publikacji i książek poruszających ten temat. Skłaniają one do tego, aby korzystać z rodzimych składników i z technik fermentacji z całego świata. W słoikach - oprócz kapusty i ogórków - znajdą się rzodkiewki, cytryny, marchewki i kapusta pekińska.
Ferment zasieje kapusta z Azji
Moda na kimchi przywędrowała do nas z Korei, gdzie przeciętny mieszaniec tego kraju zjada rocznie jakieś 22 kilogramy kapusty pekińskiej kiszonej w ostrych przyprawach. W sałatce słodki aromat miesza się gustownie ze słonym i kwaśnym. Technika przygotowania tego połączenia, w skład którego oprócz unikatowych przypraw wchodzą marchewka, biała rzepa, papryka, czosnek i imbir, wpisana jest nawet na światową listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO. Kimchi może odegrać w kuchni rozmaitą rolę. Pasuje zarówno jako przystawka, jak i dodatek do dania głównego. Dobrze jest się do sałatki przekonać, bo zgodnie z trendem pojawi się w wielu restauracjach. Grzegorz Łapanowski na początek przygody z produktem, uznanym przez American Health Magazine za jedną z najzdrowszych potraw świata, proponuje przepis na kimchi z tofu, brukselką i żółtą fasolką. Taki obiad podać z ryżem lub makaronem.
Mariaży w trendach jest więcej. Nabierzemy apetytu na dania z Kazachstanu, Uzbekistanu i Tadżykistanu. Pojawią się potrawy kuchni perskiej i tajwańskiej. Popularne wciąż będą kompozycje pełnowartościowych lekkich i barwnych składników równo ułożonych w miskach albo w głębokich talerzach, które bardzo przypadły nam do gustu. Najistotniejsza w nich jest różnorodność i wygląd, bo jedzenie w 2019 roku musi być "instagrammable", a więc dobrze się prezentować na zdjęciach publikowanych w mediach społecznościowych. Dania mają kolekcjonować polubienia i kierować apetyt w stronę zdrowych składników. O tym, że to jeden z korzystniejszych dla naszego organizmu smakowych nurtów w tym roku – mówi Laura Osęka, psychodietetyczka i autorka książki "Miska szczęścia".
- Kolorowe, ale jednocześnie bardzo proste jedzenie spożywane z jednego naczynia, którym można się dzielić. Zazwyczaj dobrze zbilansowane, w formie poke i budda bowls, czyli dań skomponowanych z warzyw, strączków, ryb i nabiału, ułożonych ładnie i równo w głębokich miskach. Jeśli do jadłospisu włączymy wciąż popularne kiszonki, to nasze jelita i żołądki będą szczęśliwe – zapewnia Laura Osęka.
Kiszonki są bowiem naturalnym probiotykiem i wspierają organizm w walce z przeziębieniami. Genialnie wypływają na odporność. Zaczniemy je doceniać bardziej, nie tylko w postaci wspomnianej wcześniej kapusty, ale i czosnku, arbuzów, pomidorów czy szparagów. Bo kisić można niemal wszystko. Spodobała się nam także fermentacja napojów i będziemy eksperymentować w tym kierunku. W ubiegłym roku triumf wiodła kombucha, czyli koktajl ze sfermentowanej za pomocą grzybka japońskiego słodkiej herbaty, teraz wzmacniać mamy się kombuchą z kawy. Grzybka odpowiadającego za kiśnięcie można wyhodować w domu albo kupić. To bakterie i drożdże, które mają postać galaretki i są bardzo zdrowe. Już 2000 lat temu na problemy z żołądkiem, snem, stresem i brakiem energii stosowali je Chińczycy. Przed II wojną światową napój był popularny także w Europie, ale po wojnie, ze względu na deficyt cukru, który jest potrzebny do rozwoju drożdży, zniknął. Teraz wraca, więc w tym roku zamiast stawiającego na nogi espresso zamawiać powinniśmy sfermentowaną cold brew, czyli zimny zdrowy kofeinowy napój.
Zamiast diety
Ten rok będzie przyniesie ulgę wszystkim tym, którzy poszukiwali diety cud i katowali się rozmaitymi jedzeniowymi wykluczeniami. Zamiast liczyć precyzyjne kalorie mamy skupiać się na przyjemności, jaką funduje nie samo jedzenie, ale jego przygotowanie i degustowanie w towarzystwie bliskich osób. Ważny więc będzie comfort food, na który wpływ ma nie tylko smak dania, ale i atmosfera posiłku, wygląd potrawy, pochodzenie składników, z których została ona przygotowana. Trend sugeruje, by unikać restrykcyjnych diet, a w zamian bardziej i zdrowiej urozmaicić jadłospis. I to może rzeczywiście przynieść najlepsze efekty - tak twierdzi Laura Osęka. Chęć schudnięcia jest w czołówce najczęstszych postanowień noworocznych. W 2019 bez presji, ale z racjonalnym planem ma być łatwiej.
- Jeśli powiem sobie, że schudnę dwa kilogramy miesięcznie, by 1 czerwca stanąć na wadze i mieć 10 kilo mniej, czuć się lepiej, zdrowiej i ładniej wyglądać, a zrobię to, jedząc 4-5 posiłków dziennie, wprowadzając więcej warzyw i chodząc co drugi dzień z kijami, to cel stanie się bardziej osiągalny. Będę wiedzieć, czego chcę i jak chcę to osiągnąć. Jeśli będę też wiedzieć, że mogą mi się przydarzyć wpadki, jak lody w niedzielę z dziećmi, które nie oznaczają końca świata, tylko potknięcie, będzie mi zdecydowanie łatwiej – radzi psychodietetyczka.
Koniec gluten terroru
W 2019 roku sprzyjać nam ma też różnorodność na talerzu. Małgorzata Minta przewiduje, że wciąż w daniach będzie pojawiać się dużo dzikich jadalnych ziół czy przetworów z mniej znanych lokalnych owoców, jak dereń i tarnina, oraz starych odmian warzyw lub zbóż.
- Te składniki przestaną być zarezerwowane dla butikowych delikatesów czy restauracji fine dining, ale zejdą pod strzechy. Chleby z dodatkiem mąki z płaskurki, jednego z najzdrowszych zbóż, które ma dużo białka i cennych witamin, oferuje dzisiaj jedna z dużych piekarni w Warszawie, a dżem z derenia produkuje jeden z większych zakładów przetwórstwa owocowego - mówi dziennikarka.
Kromka dobrego pieczywa na zakwasie, wysmarowanego soczystymi powidłami słodzonymi sokiem jabłkowym, nie będzie już wzbudzała wyrzutów sumienia. Gluten przestanie nas przerażać i szkodzić, pod warunkiem że wybierzemy prawdziwy chleb bez ulepszaczy, najlepiej z małej manufaktury. A tych rzemieślniczych piekarni powstaje i - ze względu na zainteresowanie nimi - będzie powstawało coraz więcej. Oferują długo utrzymujące świeżość pieczywo wykonane według tradycyjnych receptur z dobrej jakości nieprzetworzonych mąk. Wypiekania rumianych bochenków z chrupiącą skórką nauczą nas także piekarze, którzy dostaną autorskie programy w telewizji albo wrzucą swoje wideo lekcje na portale społecznościowe.
Gluten wróci do łask dzięki wynikom badań rozmaitych naukowców, którzy wykluczają jego negatywny wpływ na nasze samopoczucie. Potwierdzona badaniami nietolerancja glutenu dotyka zaledwie 1 procent społeczeństwa. To osoby chorujące na celiakię - chorobę genetyczną, która zmusza do całkowitej rezygnacji z glutenu. Większość ludzi wykluczyła go jednak z diety pod wpływem obowiązującej mody. Pszenne pieczywo przestały jeść takie gwiazdy, jak Lady Gaga czy Katy Perry. Euromonitor policzył, że globalna sprzedaż produktów bezglutenowych wzrosła od 2011 roku do 2015 roku o ponad pół miliarda euro. Michał Kuźmiński, który przytacza te dane w książce "Nauka w kuchni", pisze też, że do dziś nie udało się odkryć żadnego mierzalnego wskaźnika, jaki pozwoliłby stwierdzić, że ktoś cierpi na nieceliakową nietolerancję glutenu. Nie ma żadnych testów diagnozujących taką przypadłość. To, że rezygnacja z glutenu poprawia samopoczucie, Michał Kuźmiński i jego rozmówcy w książce przypisują po prostu zmianie sposobu odżywiania.
- Gluten znajduje się w wysoko przetworzonych produktach mącznych: ciastach, bułkach, makaronach, a także w substancjach smakowych i dodatkach. Gdy ktoś przechodzi na dietę bezglutenową, automatycznie przestaje jeść żywność wysokoprzetworzoną i, miejmy nadzieję, zastępuje ją większą ilością świeżych warzyw, owoców i produktów naturalnych – mówi w książce "Nauka w kuchni" dr Jessica Biesiekierski, autorka najważniejszych amerykańskich badań na temat nietolerancji glutenu.
Gluten przestanie być obwiniany za wzdęcia, spadek nastroju, brak energii czy bóle głowy. Michał Kuźmiński w swojej książce ma na to wyjaśnienie: - Jeśli zamiast codziennej porcji zapiekanki, pizzy czy hot doga zjesz ryżowy pilaw z warzywami, sałatkę czy curry, na pewno zbawiennie wpłynie to na pracę twojego układu pokarmowego i samopoczucie.
W tym roku mamy więc być bardziej racjonalni i ponownie docenić odkrycie, jakiego dokonali 6 tysięcy lat temu Egipcjanie. Podobnie, jak oni wtedy, odnajdziemy smakowe korzyści w sfermentowanym dzięki glutenowi cieście pszennym. Rumiane bochenki, chrupiące bagietki znów będą nas uwodzić. Pod warunkiem że będą wypiekane z dobrej mąki, bez chemicznych ulepszaczy. Powrót do tradycyjnych metod produkcji pieczywa będzie szansą na małych zakładów, które stawiają na jakość.
Czyste etykiety
W 2019 roku częściej mamy pytać, gdzie kucharz zamawia produkty i wybierać miejsca, w których jedzenie ma tak zwane czyste etykiety. Jest niskoprzetworzone, wolne od barwników i konserwantów. W Polsce mamy co sprawdzać, bo według najnowszego raportu Najwyższej Izby Kontroli producenci jedzenia zbyt obficie wzmacniają je niepotrzebnymi składnikami. Kontrola wykazała, że przeciętny Polak każdego roku może zjadać dwa kilogramy dodatków, którymi faszerowana jest żywność. Mają one najczęściej utrzymać lub wzmocnić kolor produktu, przedłużyć jego świeżość albo poprawić smak. Grzegorz Łapanowski wierzy jednak, że zgodnie z trendem takie praktyki będą coraz trudniejsze, bo zaczniemy bardziej sprawdzać firmy, które nas karmią. Ponadto podkreśla, że musimy zwracać uwagę na to, co jest podstawą naszej diety, w szczególności powinna być to żywność nieprzetworzona, do której nie dodaje się dodatków - warzywa i owoce, kasze, nasiona roślin strączkowych.
- Wielcy producenci już zauważają potrzebę czystych etykiet i będą eliminować dodatki, które nam szkodzą. Marka musi być etyczna, świadoma i transparentna. Ta czysta etykieta będzie ważna szczególnie dla młodych ludzi, którzy potrafią błyskawicznie reagować. Szybkość przesyłania informacji w mediach społecznościowych sprawi, że firmy będą się liczyć z nimi, bo błąd natychmiast wywoła kryzys wizerunkowy, który sporo może firmę kosztować – mówi Łapanowski. I dodaje, że talerz zawsze jest odzwierciedleniem kultury i sytuacji społeczno-politycznej, dlatego w tym roku nie może pominąć spraw związanych zanieczyszczeniem klimatu i globalnym ociepleniem.
Bez resztek i masło z wody
Dlatego też marki będą dostosowały się do trendów i wycofywały z zalewającego świat plastiku oraz innych śmieci. To ma być rok, w którym mocno wybrzmi kiełkujący w poprzednich miesiącach nurt zero waste. Widać go będzie w barach, które powiedzą stop jednorazowym słomkom i zastąpią je metalowymi. Mniejsza produkcja odpadów ma być w kawiarniach, gdzie barista naleje nam bez kapryszenia kawę do naszego wielorazowego kubka, i w restauracjach. Na talerzu będą się więc częściej pojawiać chrupki z obierek topinamburu, bułka tarta ze skórek ziemniaka czy placki z głąba kapusty albo popiół z liści selera i kalarepy. Szefowie kuchni kreatywnie mają żonglować resztkami i nie pozwolą im się zmarnować. Te inspiracje przeniesiemy też do domowych kuchni, częściej będziemy dawać szansę pomarszczonym warzywom i gotować z nich wyrazisty bulion lub kręcić pasty.
Laura Osęka cieszy się, że tegoroczne trendy są w końcu bardzo rozsądne.
- Powraca prawdziwe jedzenie, mniej istotne stają się pyły kosmiczne i tekstury do tworzenia sfer z płynów - podsumowuje.
Grzegorz Łapanowski podkreśla, że jedzenie ma być świadome, mądre i zrównoważone pod względem zdrowotnym oraz środowiskowym.
Małgorzata Minta liczy na kreatywność szefów kuchni, którzy w poszukiwaniu inspiracji będą sięgać do przeszłości i dawnych technik, ale także do mniej popularnych kuchni Azji oraz... pod wodę, by odkryć smak w różnego rodzaju wodnych roślinach. Hitem 2019 roku może więc stać się lekkie masło z... wodorostów.