Był tu Pyra, który terroryzował wieś. Teraz przywieźli Porfirego, który też nie umiał się zachować. Nie będzie długo sam, wygląda już kolejnych trzech kawalerów. 100 lat temu zabiliśmy ostatniego żubra żyjącego na wolności, dziś znów można je spotkać w puszczy, a te niegrzeczne w ośrodku pod Poznaniem.
Michał Bednarek nigdy nie potrafił zachować umiaru. Przynajmniej w kwestii ratowania zwierząt. Zaczęło się w wojsku. Tam miał swojego konia, którego postanowił odkupić. - Chciałem odkupić Aramisa, a odkupiłem jego i piętnastu jego kumpli. I tak się zaczęło. Potem kolejny koń, i kolejny…
10 lat temu założył stowarzyszenie, które nazwał Benek – bo tak nazywają go znajomi. Wydzierżawili gospodarstwo w Szewcach, małej wiosce w gminie Kleszczewo, ledwie kilka kilometrów od Poznania. Plan był taki: pięć koni, szkółka i pensjonat. Znów nie wyszło. W pewnym momencie pod opieką miało 400 koni!
Teraz, oprócz koni, mają wielbłądy, lamy, alpaki, kangura, dzikie koty, lisy, szopy i krowy.
Do Szewc trafiają zwierzęta uratowane przed śmiercią, niechciane i niepotrzebne. Z hodowli, porzucone przez właścicieli, z cyrków.
Jest lisica Marcysia, prawdopodobnie potrącona przez samochód, którą ranną znaleziono w wiosce. Trzeba było jej amputować jedną łapkę. Ale nie chowa urazy. Gdy tylko widzi zbliżającego się Benka, kładzie się w swojej wolierze na grzebiecie i każe się głaskać.
Jest też najstarsza krowa w Polsce (choć Benek przypuszcza, że nawet w Europie) – 38-letnia Dorota. I Gwiazdka, krowa, którą ktoś podrzucił w Wigilię.
W okolicy "Benkowo" uwielbiają wszyscy. Do zagrody przyprowadzają dzieci, którym pokazują zwierzęta.
I nie przeszkadza im nawet, gdy w ich wiosce, która ulicznych korków nigdy nie widziała, nagle drogę zablokuje wielbłąd wyjadający coś z ogródka. Bo Janka wszyscy znają i kochają, jest maskotką ośrodka. Trafił do Benka na spokojną emeryturę. No może nie do końca spokojną, bo ma już na swoim koncie kilka spektakularnych ucieczek z zagrody. - Kiedyś wracam autem, kilka dobrych kilometrów od domu. Samochody zwolniły. Patrzę: o, komuś uciekł wielbłąd! Dopiero po chwili zreflektowałem się, że tu przecież nikt inny w okolicy nie ma wielbłąda i to musi być Janek – śmieje się Michał Bednarek.
Od niedawna jest tu także żubr. 7-letni Porfiry trafił tu z wrocławskiego zoo. Na razie mieszka sam. Ale niebawem dołączą kolejne. - Będą tu trafiać problemowe byki. Stanowią one kłopot w swoich zagrodach, bo nie zostały wcześniej, czyli do drugiego roku życia, wypuszczone na wolność. Teraz jest już na to za późno, bo za bardzo związały się z człowiekiem – mówi Benek.
To pierwsza w Polsce zagroda wyłącznie dla samców pochodzących z różnych miejsc.
W zagrodach dla żubrów, w których są krowy żubra, może przebywać tylko jeden żubrzy dorosły byk. Gdyby jego potomkowie zostali w stadzie, zaczęliby walczyć z własnym ojcem o przywództwo. I zapładniałyby swoje rodzeństwo.
- Do tej pory jedyną metodą był ich odstrzał, teraz mogą trafić do nas. Byk albo zostanie u nas aż do śmierci, albo dołączy do stada, w którym na przykład byk przewodni padł i będzie mógł go zastąpić – wyjaśnia Bednarek.
800 kilogramów "terrorysty"
Porfiry nie jest pierwszym żubrem, który trafił do Benka. Zaczęło się od Pyry – żubra, który terroryzował Tuczno Drugie na Pomorzu Zachodnim.
Samiec urodził się w zagrodzie w Pszczynie, skąd - jak mówił wiceprezes Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyrodniczego Maciej Tracz - wypuszczono go zbyt późno, jako trzylatka.
- Nie zdążył się nauczyć zachowań prawidłowych dla zwierzęcia dzikiego. Nie był w stanie wywalczyć sobie haremu krów, w związku z czym jego żywot sprowadził się do samotnych wędrówek po okolicy – wyjaśniał Tracz.
Ale Pyra nie dawał za wygraną. Wciąż starał się o krowy. Podczas jednego pojedynku z innym bykiem mocno oberwał. Ranny leżał nieopodal Tuczna Drugiego. Zdychał. W takim stanie znaleźli go ludzie i zaczęli dokarmiać. Jedzenie podawali mu niemal wprost do pyska. To przypomniało mu dzieciństwo, które spędził w zagrodzie dokarmiany przez człowieka. - Przeżył, wylizał się i w momencie, kiedy stał się całkowicie ruchliwy i sprawny, po prostu poszedł do tych ludzi i "poprosił", żeby mu dalej dawali marchewkę i jabłka – opowiadał Maciej Tracz.
Żubr zaczął regularnie odwiedzać Tuczno Drugie. Spacerował po miasteczku, wyjadał resztki ze śmietników, zaglądał nawet na podwórka. Tratował rzepak na polach, niszczył uprawy porzeczki. Ale najbardziej lubił wyjadać ziemniaki z kopców – stąd właśnie jego imię (pyra to w gwarze poznańskiej ziemniak).
Mieszkańcy bali się, że potężne zwierzę zrobi im krzywdę. W końcu sołtys zdecydował, że trzeba coś z tym zrobić. Pracownicy Zachodniopomorskiego Towarzystwa Przyrodniczego wszelkimi możliwymi sposobami chcieli bykowi wybić z łba spacery po wiosce. Nie dało się, wciąż wracał do wioski, o czym informowały niemal wszystkie serwisy informacyjne w kraju. Złożyli wniosek o odstrzał.
Wydawało się, że los Pyry jest przesądzony. Wtedy znalazł się Benek, który z mediów dowiedział się o żubrze i postanowił go przygarnąć.
Choć Pyra nie stronił od ludzi, z własnej woli do skrzyni transportowej wchodzić nie zamierzał. Trzeba było go odłowić, podać środek uspokajający i umieścić w skrzyni. Akcja trwała osiem godzin.
Potem kolejne godziny czekano na to, aż się wybudzi. Transport tego gatunku, ze względów bezpieczeństwa, nie może się bowiem odbywać, gdy zwierzę śpi. Pracownicy ZTP wspominają, że w trakcie podróży, kiedy tylko pojazd się zatrzymywał, bujało nim niczym łajbą na morzu podczas sztormu.
Olbrzym o gołębim sercu
Pyra szybko pokochał nowych opiekunów. - Był olbrzymem o gołębim sercu. To był żubr, który zachowywał się jak pies. On szukał kontaktu z człowiekiem. Przychodził, żeby go głaskać, czyścić. A ile szczotek do koni na nim połamaliśmy, żeby rozczesać mu kłaki! – wspomina Benek.
Jako że Pyra był wypuszczany na wolność z zagrody, miał na sobie obrożę telemetryczną. To droga zabawka, dlatego Michał Bednarek pomyślał, że dobrze byłoby ją zwrócić. - Nie zapomnę, jak zadzwoniłem do ZTP i zapytałem ich, czy chcą obrożę Pyry. Usłyszałem, że chyba zgłupiałem, że chcę starego byka usypiać, żeby zdjąć mu obrożę. Odpowiedziałem, że chcę po prostu wziąć kluczyk i mu ją zdjąć. Zamurowało ich. Jak? – pytali. Więc zadzwoniłem do nich przez Facebooka i pokazuję: No tak. Stałem przy Pyrze i odkręcałem na ich oczach śruby… - opowiada Benek.
Do Pyry w Szewcach szybko się przywiązali. Jego śmierć wszyscy bardzo przeżyli.
Bednarek: - Nie zapomnę tego. Przyszliśmy dać mu kolację, a on leży na środku wybiegu. Pomyślałem: Co on taki niemrawy?! Z kartoflami do niego przychodzę, a ten leży! Klepnąłem go i mówię: Wstawaj, jedzenie przyszło!. Posłuchał mnie, wstał i zaczął się chwiać. Od razu zawołałem Pawła i zadzwoniłem do weterynarza. Pyra ukląkł, a my przy nim. Położył nam łeb na kolanach i po chwili z nosa poleciała mu krew...
Sekcja wykazała, że Pyra zmarł na zawał serca.
Więcej żubrów w Szewcach już miało nie być. Zagroda stała pusta przez niespełna pięć lat, aż w końcu ją rozebrano.
Ledwie trzy tygodnie później Benek dowiedział się, że w Kiermusach w Podlaskiem żubr może trafić na odstrzał. Długo się nie zastanawiał...
Kawalerowie (nie)mile widziani
Wtedy jego drogi skrzyżowały się ze Stefanem Jakimiukiem z WWF Polska.
Żubry znajdowały się w prywatnej hodowli, którą właściciel postanowił zredukować. Trafić na odstrzał miały dwie krowy i byk. - Bardzo fajnie mieć młode zwierzęta. Każda hodowla chce je mieć, bo cieszymy się z młodych. Ale potem one stają się dorosłymi i zaczynają się problemy: popęd płciowy, potrafią być agresywne, także wobec siebie. I coś z tym trzeba robić. I na niektóre niestety wydawany jest wyrok – mówi Jakimiuk.
WWF głowił się, jak uratować te trzy żubry. Wypuszczenie na wolność nie wchodziło już w grę.
Jakimiuk: - Dzwoniłem do ZTP i usłyszałem, że oni krowy mogą wziąć. Potem dostałem informację, że Benek może przyjąć byka, tyle że nie ma kasy, żeby szybko wybudować dla niego zagrodę.
Wtedy znalazł się darczyńca. Przekazał środki, po warunkiem, że WWF zadba o to, by żubr trafił w dobre ręce.
Jakimiuk: - W marcu przyjechałem zobaczyć, jak to wszystko tu funkcjonuje.
Benek: - Nie było tu nic poza palikami wbitymi w ziemię pokazującymi, jaki obszar zajmie zagroda. Mimo to zaufali nam.
W lipcu zagroda już stała. A Stefan – jak sam przyznaje – zbierał szczękę z podłogi.
Benek: - Po Pyrze wiedzieliśmy, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu, że on z zagrody nie uciekł. Zbudowana była z żerdzi drewnianych, siatki cieniującej i pastucha elektrycznego. Ale Pyra był już w słusznym wieku, miał ponad 20 lat i w głowie mu nie były figle, grandzenie i roznoszenie zagrody.
Nową wybudowali sami, w dwie osoby. – Teraz jest nas trójka. Wcześniej we dwóch obsługiwaliśmy 60 koni, resztę zwierząt i budowaliśmy zagrodę – opowiada dumny Benek.
Powstała z drewnianych słupów, desek, metalu i ogrodzenia elektrycznego. Benek: – Jest dość pancerna, ale umówmy się – nie ma zagrody, z której żubr nie wyjdzie. Metoda jest jedna: musi mieć full jedzenia i spokój. Wtedy będzie żył z nami w zgodzie i bez żadnych problemów.
Większość wybiegu jest trawiasta. Na części ułożono kostkę brukową różnej gradacji. Dla żubra jest ona tym, czym dla nas pumeks – chodząc po niej może sobie ścierać racice.
Słowem – luksusik.
Prawie jak na Woodstocku
Ale do tego żubrzego eldorado żubr z Kiermus ostatecznie nie trafił. Przynajmniej na razie. - Właściciel wycofał wniosek o ich odstrzał. Gdyby jednak jego życie było zagrożone, miejsce na niego u nas czeka – zapewnia Benek.
Do Szewc przyjechał za to wspomniany Porfiry. Benek: – To zupełne przeciwieństwo Pyry. Jest bykiem półdzikim, który ma swoje upodobania. Na przykład nie dzierży, gdy coś mu się robi przy jedzeniu – robi się wtedy agresywny.
A posiłki dostaje trzy razy dziennie. Za każdym razem to taczka wypełniona jego przysmakami. Każda to około 40-50 kilogramów. Benek: - Warzywa i owoce trzymamy w chłodniach, dzięki czemu przez cały rok żubr dostaje buraki, dynię, cukinię. Do tego jabłka i kalarepy. I pietruszkę, która czyści im przewód moczowy, oraz cebulę i por, które są naturalnym środkiem odrobaczającym. Słowem wszystkie owoce i warzywa uprawiane w Polsce.
Teraz dodatkowo jedzą żołędzie i kasztany. - Żubry zbierają tłuszczyk na zimę, a żołędzie i kasztany są bardzo kaloryczne – wyjaśnia.
Kasztany i żołędzie trafiają do nich między innymi ze zbiórek szkolnych. – Przyjmujemy każdą ilość. Pamiętajmy tylko, żeby nie były spleśniałe – trzeba je w razie czego podsuszyć i można je wysłać do nas kurierem – instruuje Bednarek.
Jedzenie żubr zapija zwykłą wodą. Wypija jej dziennie około 50 litrów.
Po posiłku czas na relaks. A potem zabawa. W Szewcach są dla nich specjalne zabawki. - Dzięki nim żubr nie bodzie nam płotu – wyjaśnia Bednarek.
Porfiry lubi pnie. - Są tak ciężkie, że trudno było je podnieść ciągnikiem. A on je przerzuca przez płot – mówi Benek.
Są też opony. Benek: - Kiedyś przyjechali do mnie przedstawiciele jednej z organizacji zajmującej się żubrami i śmiali się z tych opon. Mówili, że żubr to nie pies, a opona to nie frisbee. Po czym na ich oczach Pyra wziął oponę na rogi i zaczął nią sobie rzucać.
Latem z kolei żubry uwielbiają kulać się w błocie. Ale wcale nie dla zabawy. To nie żubrzy Woodstock. – On się w nie kładzie i robi sobie – jak my to nazywamy – panierkę. Ta warstwa błota to jego naturalna ochrona przed insektami – tłumaczy Benek.
Niebawem do Porfirego dojadą trzy żubry z gdańskiego zoo. – Miały być cztery, ale w międzyczasie we wrocławskim zoo padł Kaligula, ojciec Porfirego, dlatego jeden z byków od razu tam pojedzie – mówi Bednarek.
Transport tych czterech byków zaplanowany jest na koniec października.
I pomyśleć, że teraz dla żubrów tworzymy "kawalerskie" zagrody, a jeszcze sto lat temu prawie doprowadziliśmy do ich wyginięcia…
Długa droga
- Kiedyś żubry zamieszkiwały większą część Europy, ale działalność człowieka doprowadziła do skurczenia tego areału, tak że w XIX wieku występowały już jedynie w Puszczy Białowieskiej i na Kaukazie. Udało się je utrzymać do początku XX wieku. Do ich wyginięcia przyczyniły się brak nadzoru, działania wojenne, polowania na mięso, by mieć czym nakarmić armie, i kłusownictwo – mówi Jakimiuk.
Do tego doszedł nadmierny przyrost konkurentów do "leśnego stołu". I znów winę za to ponosi człowiek, który to postanowił zabrać się za "modernizację zwierzostanu" Puszczy Białowieskiej. Z jednej strony wybijano wilki i rysie, z drugiej do puszczy wpuszczano jelenie i daniele.
Ostatni żubr żyjący na wolności został zabity 9 lutego 1919 roku. Krowa padła z rąk kłusownika Bartłomieja Szpakowicza, byłego gajowego z Puszczy Białowieskiej.
Żubry zostały jedynie w ogrodach zoologicznych i prywatnych hodowlach. W sumie ledwie 60 sztuk.
Jakimiuk: - Historycznie w Europie żyły dwa podgatunki - żubr nizinny zwany też białowieskim oraz kaukaski nazywany czasami górskim. Do obecnych czasów zachowały się dwie linie genetyczne żubra: czysta białowieska oraz mieszańce linii kaukasko-białowieskiej. Żubry kaukaskie czystej krwi niestety nie przetrwały. Dla zwykłego śmiertelnika obydwa podgatunki na pierwszy rzut oka mogą wydawać się takie same.
O przywrócenie gatunku zaczęli zabiegać przyrodnicy. Z inicjatywy polskiego delegata na kongresie ochrony przyrody w Paryżu Jana Sztolcmana powstało w 1923 roku Międzynarodowe Towarzystwo Ochrony Żubra.
Do 1924 roku w Polsce nie było już ani jednego żubra. Ich powrót do kraju zawdzięczamy Sylwestrowi Urbańskiemu, dyrektorowi poznańskiego zoo, który do Poznania sprowadził z Niemiec 15-letnią krowę Gatczynę (czystej krwi białowieskiej) i 13-letniego byka Hagena (mieszańca). W ogrodzie na świat przyszły ich dwa maluchy. Niestety, ani Szarlatan, ani Szatulla nie dożyły wieku rozrodczego.
W 1931 roku para żubrów z Poznania została przekazana do zagrody w Białowieży. Jednak nie doczekała się tam potomstwa. Ale przez siedem lat zobaczyło je ponad dwa miliony osób, w tym prezydent Ignacy Mościcki.
Młodych dorobiły się za to inne żubry. Dzisiejsze stado białowieskie wywodzi się od byka Borussego oraz krów Biserty i Biskai, które w 1929 i w 1930 roku przywieziono z Niemiec i Szwecji.
Żubry wciąż jednak mieszkały w zagrodzie. Na wolność pierwsze wypuszczono dopiero w 1952 roku.
Obecnie w Polsce jest ich najwięcej na świecie – żyje tu co czwarty żubr. - Mamy ponad dwa tysiące żubrów w stadach wolnościowych i ponad 200 w zamkniętych hodowlach – mówi Stefan Jakimiuk z WWF Polska.
Żubr pod kontrolą
Stadami po zachodniej stronie Wisły opiekuje się Zachodniopomorskie Towarzystwo Przyrodnicze. 68 "ich" żubrów ma na sobie obroże telemetryczne. Zakładają je od 2006 roku. – Pierwsza zepsuła się po miesiącu, a po trzech nie działała już żadna. Oddaliśmy je do naprawy i to samo. Zrobiliśmy więc samodzielną konstrukcję i działały nam dwa i pół roku – mówi Maciej Tracz, wiceprezes ZTP.
Od tego momentu obroże robią już sami. - Kluczem jest ogniwo, które zapewni im długą żywotność. To nie mogą być baterie takie jak w telefonie komórkowym, bo po jednym czy kilku dniach by padły.
Dzięki obrożom mogą śledzić wędrówki stad. Wnioski? Tracz: - Żubr nie pokonuje jakichś wielkich dystansów. Przemieszcza się spokojnie i trwa to długo.
- Ale robi to regularnie czy jest jak człowiek, że potrafi przesiedzieć cały dzień przed telewizorem i prawie nie ruszać się, a innego dnia nabija kilometry? – dopytuję.
Tracz: - Jego życiem kieruje ruja. Jest wtedy podenerwowany, chociaż jest sam. Fizjologia zwierzęcia to odbiera i wtedy jest bardziej skory do wędrówek.
Żubry potrafią pokonać w swoim życiu 300-400 kilometrów w linii prostej. Oczywiście chodzą zygzakiem, więc tych pokonanych kilometrów mają znacznie więcej. Jeden z żubrów na przykład niemal wszedł do Gorzowa Wielkopolskiego. – Zajęło mu to trzy-cztery miesiące, bo napotykał przeszkody, takie jak droga ekspresowa S3, gdzie nie ma dla zwierząt przejść i jedynym miejscem, w którym może ją pokonać, jest dolina Warty pod mostem – mówi.
Mniej skore do wędrówek są krowy z cielętami. - Są raczej osiadłe. A byki wędrują – jedne trochę, inne dalej, a jeszcze inne bardzo daleko. Byki z naszego stada zachodniopomorskiego potrafiły dotrzeć pod Gdańsk, żubr zabity w niemieckim Lebos także był nasz – mówi Tracz.
Z kamerą wśród żubrów
Właśnie dzięki obrożom stado żubrów udaje nam się wytropić na terenie Poligonu Drawskiego. Gdy wychodzą z zasięgu sieci komórkowej, co zdarza im się często, udaje się je zlokalizować dzięki nadajnikom VHF. Urządzenie, które pozwala je odnaleźć, działa podobnie do wykrywacza metali – im bliżej żubra z obrożą jesteśmy, tym sygnał jest głośniejszy.
Trzema terenówkami, po wertepach, wdzieramy się w głąb lasu, w miejsce, które wskazuje Tracz. Po kilku minutach silniki gasną. Wysiadamy.
Przed nami na drodze stoi stado. Widok ponad 40 żubrów zachwyca i jednocześnie budzi respekt.
Tracz uspokaja: - Żubr może być agresywny, ale tylko kiedy czuje się zagrożony.
Po czym jednak dodaje: - Gdyby ktoś chciał przed nimi uciec na drzewo, toby nie zdążył. One wyglądają, jak wyglądają, ale to są trzy susy dla nich i będą tutaj. Gdyby tylko chciały. Trzeba umieć je czytać, obserwować. One swoim zachowaniem pokazują na przykład, że mają nas dosyć i żebyśmy się wynosili. I trzeba to zrobić, bo inaczej byk zacznie do nas iść i to już jest nieprzyjemne.
- Jak rozpoznać te ich sygnały? – pytam.
Tracz: - Będzie tarł w drzewo, wytarza się, cały czas będzie patrzył na nas, zrobi kręcioła z krzaka... Tak nam pokazuje, że mamy się usunąć. Do tego dochodzi chruczenie, jedyny głos, który wydają.
Zwykle podejście tak blisko stada jest niemożliwe. - Gdyby żubry były dzikie, usłyszelibyśmy tylko trzask gałęzi i zobaczylibyśmy, jak uciekają przed nami. Tym żubrom trzy razy w tygodniu przynosimy worek czy dwa jabłek. Po to, by dla nich kontakt z człowiekiem był sympatyczny – wyjaśnia Tracz.
Nie inaczej jest tym razem. Jako że grupa jest większa, to i jabłek więcej. Pierwszy 25-kilogramowy worek poszedł na przywitanie. - Jak próbowaliśmy je karmić marchewkami, to patrzyły na nas jak na wariatów. Jabłka są dla nich rarytasem, bo tego tutaj nie ma. Podejrzewam, że w przypadku innych stad, w miejscach, gdzie jabłonie rosną przy drogach, to nie zrobiłoby na nich żadnego wrażenia.
Gdy rozmawiam z Traczem, kolejne dwa worki lądują koło stada.
- Ten wyższy to byk – wskazuje mi Tracz. I wyjaśnia, że na wolności – w odróżnieniu od zagród – w stadzie może być więcej niż jeden byk. Ale tylko jeden kontroluje stado. W okresie rui, która trwa od lipca czasem nawet do stycznia, zwykle są dwa byki w stadzie – starszy i młodszy. Inne obserwują stado z oddali. – O, tam stoi za krzakiem, a tam następny – pokazuje Tracz. - Jak ten rządzący stadem się zmęczy i pójdzie coś zjeść, to zmieni go kolejny – tłumaczy żubrze obyczaje.
Tracz dostrzega jednak drugiego dorosłego byka w stadzie. Trójkącik? – To oznacza, że albo go toleruje, albo nie jest w stanie go odgonić. Cóż, tak to bywa… - śmieje się.
Z boku stada trzyma się młodzież, czyli byki w wieku trzech i pół, pięciu lat. - Chodzą w małych grupach, niezainteresowane krowami - wyjaśnia. To tak zwane stada kawalerów. Samce są już dorosłe w wieku trzech lat. Ale przeważnie dopiero pomiędzy siódmym a dwunastym rokiem życia zaczynają się interesować krowami. Bywa, że rywalizacja o dominację w stadzie kończy się śmiercią jednego z byków.
Ciąża krowy trwa dziewięć miesięcy. Rodzi jedno cielę. Przed rozwiązaniem krowa zwykle odłącza się od stada. Wraca do niego już z kilkudniowym lub kilkutygodniowym maluchem. Żubr noworodek waży około 20 kilogramów. Dla porównania: dorosła samica - 400-500 kilogramów, a samiec jest niemal dwa razy cięższy.
Potężne. Nie bez powodu nazywamy je "królami puszczy". - Żubry faktycznie są panami lasu czy jednak czegoś się boją? – pytam.
Tracz zaskakuje odpowiedzią: - Boją się bagna, bo w nim toną. Niestety, sporo mieliśmy takich wypadków. Boją się też pojazdów, bo są dla nich zagrożeniem. Dlatego staraliśmy się, by tam gdzie są stada, na drogach było ograniczenie prędkości do 70 kilometrów na godzinę. Przy tej prędkości żubr będzie poobijany, ale przeżyje. Samochód będzie rozbity, ale człowiek wyjdzie z tego cały. Generalnie wypadki z żubrami nie są groźne dla ludzi. Żubr jest niski, zostaje z przodu pojazdu; jest krępy, więc nawet gdy auto jechało z jakąś potworną prędkością i żubr nad nim przeleci – co już się zdarzało – to nie ma żadnych długich rogów - nie wpada przez przednią szybę. Ale żubr niestety nie przeżyje. Jeśli chodzi o ludzi, to największe obrażenia miał motocyklista. Przeleciał przez krowę, wpadł do rowu i chyba tam złamał obojczyk. - Miałem na myśli jednak strach przed innymi zwierzętami – przyznaję. – Boją się na przykład wilków?
Tracz: - Tutaj jest mocna wataha wilków. Ale atak na zdrowego żubra to byłaby trudna sprawa nawet dla całej watahy. Mieliśmy jednak dwa słabsze cielaczki, które chodziły z boku przy stadzie i zostały zjedzone. Zdarza się też, że żubr padnie. Wtedy oczywiście są przez wilki zżerane.
W stadzie młode są bezpieczne. - Żubry potrafią się chronić. Jak się przemieszczają, to dbają o to, by młodzież była w środku, otoczona krowami.
Z kolei gdy stado pasie się na łące, bywa, że tworzy się z boku "żubrze przedszkole". - Dwie czy trzy krowy, które mają mleko, zostają z boku z cielakami i opiekują się nimi, i to z karmieniem włącznie – mówi Tracz.
Przed żubrami ląduje ostatni worek z jabłkami. Nasz czas przy stadzie powoli dobiega końca.
- Co zrobić, gdy spotka się w lesie żubra i nie ma się jabłek? – dopytuję.
Tracz: - Odwrócić się i odejść. A z reguły to one odejdą szybciej, niż my to zobaczymy.
Bywały jednak takie sytuacje, że ludzie zauważali jakiegoś oswojonego żubra, który na ich widok nie brał od razu nóg za pas. - Ludziom czasem brakuje wyobraźni – mówi Stefan Jakimiuk i opowiada, jak grupa ludzi, widząc żubra, ruszyła w jego kierunku. – Panie w szpilkach, za nimi pieski. Pieski zobaczyły krowę, więc od razu do niej poleciały. Żubry początkowo były spokojne, ale że pieski ujadały, to w pewnym momencie się wkurzyły. Ogon do góry i na psy. A psy do ludzi…
Efekt? Panie ze szpilkami w ręku biegły przez błoto, uciekając przed żubrami…
Żubrom nasza obecność już przestaje się podobać. A więcej jabłek nie mamy. Pakujemy się do terenówek i odjeżdżamy.
W samochodzie pytam Stefana o dalszy los żubra, czy są już całkowicie bezpieczne, czy jednak musimy wciąż je doglądać.
– Nasze działania powinny zmierzać do tego, by było ich znacznie więcej i w wielu miejscach, żeby rozproszyć zagrożenie dla tego gatunku. Bo jeśli wystąpi jakaś nieoczekiwana groźna choroba w jednej lokalnej populacji, to żubry będą mogły bezpiecznie przetrwać w innym miejscu – mówi.
Dodatkowym plusem tego rozwiązania jest to, że więcej mniejszych stad to mniejsze szkody, duże stada mogą wyrządzić duże szkody.
CZYTAJ TAKŻE: O KROWIE, KTÓRA ZAMIESZKAŁA Z ŻUBRAMI
A o szkody najłatwiej, gdy żubry są głodne i szukają pożywienia. Dlatego zimą opiekunowie je dokarmiają.
– Chodzi o to, żeby, szukając pożywienia, nie wychodziły na pola i nie szły tam, gdzie może dochodzić do konfliktów z interesem człowieka. Żeby wyrządzały szkody tam, gdzie mogą, czyli na gruntach Skarbu Państwa, a nie na prywatnych, za które trzeba potem wypłacać odszkodowania – mówi Jakimiuk.
Czy wiesz, że…
Budowniczy bliski śmierci
Ale chronić trzeba nie tylko żubry.
W Dzikiej Zagrodzie w Jabłonowie, prowadzonej przez ZTP, zobaczyć można rysie. - Generalnie na świecie nie jest z nim źle. Ale w Polsce już tak. Trudno je precyzyjnie policzyć. Szacuje się, że może żyć u nas około 200 osobników. To bardzo mało – ocenia Maciej Tracz. Rysiom - jak mówi - trzeba pomagać. - Są bardzo wrażliwe na spokrewnienie. U nich nie jest tak, że jak samiec z samicą spotkają się w lesie, to dojdzie do rozrodu i on się uda.
Jeśli są choć trochę spokrewnione, seksu nie będzie.
Dlatego do lasów wypuszczane są osobniki urodzone w niewoli. - To rysie zmienione przez kontakt z człowiekiem. Ale już ich młode wychowują się na wolności i stają się prawdziwymi dzikimi kotami. Takich rysiów urodziło nam się w zeszłym roku trzy, a w tym już dziewięć – tłumaczy.
Sukcesem zakończyła się za to ochrona bobra. W 1918 roku groziło im wyginięcie – w całej Polsce zostały zaledwie cztery. Wtedy jednak skutecznie zabrano się za jego ochronę. W efekcie 11 lat później było ich już około 250, a tuż przed II wojną światową – około 400. Liczebność bobrów na poziomie kilkuset przez lata się utrzymywała. Pomogło dopiero przesiedlanie rodzin bobrzych. W dorzeczu Wisły i na Pojezierzu Mazurskim, z inicjatywy prof. Wirgiliusza Żurowskiego, zajmował się tym od 1974 roku Zakład Doświadczalny PAN w Popielnie; z kolei w zachodniej Polsce - Instytut Zoologii Stosowanej Akademii Rolniczej w Poznaniu, pod kierownictwem prof. dr. hab. Ryszarda Graczyka. Dzięki ich zabiegom w 2000 roku w Polsce występowało już około 18 tysięcy bobrów, w 2010 roku – około 35 tysięcy, by cztery lata później jego liczebność przekraczała 100 tysięcy. – Wyginięcie już raczej im nie grozi. O ile zostawimy je w świętym spokoju – mówi Tracz.
Podobnie sytuacja wygląda w tej chwili z wilkami. W Polsce mamy około dwóch tysięcy osobników. – Jeśli zostawimy je same sobie, to też sobie poradzą – przekonuje Tracz.
Gorzej wygląda liczebność niedźwiedzi. Mamy ich ledwie 110. Dziś spotkamy je tylko w Bieszczadach i Tatrach. A kiedyś występowały w całej Polsce...