Tego filmu miało nie być, a gdy autor po latach odgrzebał scenariusz, wcale nie Scorsese miał go reżyserować i nie Robert De Niro miał grać główna rolę. Podczas zdjęć producenci musieli zatrudnić członków prawdziwego gangu, aby bronili ekipy filmu przed… innymi nowojorskimi gangami, zaś Harvey Keitel omal nie otworzył wspólnego biznesu ze znanym nowojorskim alfonsem. Przypadającemu w tym roku 40-leciu powstania "Taksówkarza" Martina Scorsese z życiową rolą Roberta de Niro towarzyszy odkrywanie kulis jego realizacji – równie fascynujących jak sam film.
Wybitny amerykański krytyk i historyk kina Roger Joseph Ebert, który jako pierwszy w Ameryce docenił wielkość arcydzieła Scorsese, pisał po premierze "Taksówkarza" w 1976 r., że to "jeden z niewielu prawdziwie współczesnych horrorów". Po czterech dekadach, jakie minęły od tamtej pory, jego opinia jest wciąż aktualna.
Plotka głosi, że na wieść o tym, że Motion Picture Association of America (MPAA) przyznało filmowi kategorię "X", czyli "wyłącznie dla widzów dorosłych", Martin Scorsese przyłożył sobie pistolet do skroni i powiedział producentom z Columbia Pictures: "Jeśli czegoś z tym nie zrobicie, strzelam". Oznaczało to bowiem finansową katastrofę filmu, a w dodatku niewielką ilość kopii do rozpowszechniania jedynie w wybranych kinach.
Ile jest prawdy w owej plotce, nie wiadomo. Ostatecznie dokonano jednej, w sumie niewielkiej zmiany, po której, o dziwo, MPAA złagodniała – w scenie masakry, w której Travis (De Niro) likwiduje alfonsa (Keitel) i jego pomocników, tryskającą obficie jaskrawoczerwoną krew, zastąpiono… ciemnoróżową. Autor zdjęć Michael Chapman zgodził się zmniejszyć nasycenie kolorów w postprodukcji, dzięki czemu kulminacyjne ujęcia strzelaniny w burdelu nie wyglądają tak przerażająco jak pierwotnie. W każdym razie według MPAA, które zgodziło się zmienić "X" na mniej rygorystyczne "R" (oznaczające, że młodsi widzowie, tzn. wszyscy poniżej lat 17, mogą film oglądać, lecz tylko w towarzystwie osoby dorosłej).
Najzabawniejsze było to, że zdaniem reżysera zmiana ta jeszcze uwypukliła psychodeliczny klimat filmu, sprawiający wrażenie, iż opowieść rozgrywa się pomiędzy jawą a snem. A o to właśnie Scorsese chodziło.
Scenariusz zamiast samobójstwa
Historia tego filmu zaczyna się od serii nieszczęść, jakie spadły na wówczas 27-letniego Paula Schradera, początkującego scenarzystę, później również reżysera. W ciągu kilku miesięcy najpierw odeszła od niego żona, później stracił pracę, a do tego jeszcze poważnie zachorował. Na łamach pisma "The Hollywood Reporter" przyznaje, że po wyjściu ze szpitala pił niemal bez przerwy i myślał nawet o samobójstwie. Całe dnie spędzał w kinie wyświetlającym filmy porno, bo tam udawało się również przespać noc, co dla gościa, któremu żona zabrała mieszkanie, było dość istotne.
Schrader wspomina, że wówczas miesiącami z nikim nie rozmawiał i czuł się tak samotny, że miał wrażenie, iż traci rozum. Zaczął więc pisać scenariusz o samotności, a samochód – wielka metalowa puszka, w której zamknięty facet przemieszcza się po mieście, miał ją symbolizować. W pewnym momencie przypomniał sobie historię kandydata na prezydenta USA George'a Wallace'a, w czasie wiecu wyborczego w 1972 r. postrzelonego przez Arthura Bremera. To właśnie zamachowiec Bremer stał się pierwowzorem postaci Travisa.
Scenarzysta zdecydował, że Travis będzie weteranem z Wietnamu, ponieważ trauma wojny, o której bezsensie dyskutowała wtedy cała Ameryka, doskonale tłumaczyła obsesje, a z czasem już chorobę (psychozę paranoidalną), czyniąc doświadczenia powojenne bardziej groźnymi.
Wystarczyło 10 dni i liczący początkowo 60 stron scenariusz był gotów, tyle tylko, że jego autor nie miał komu go dać. Z czasem zupełnie o nim zapomniał i dopiero trzy lata później, znalazłszy na dnie szuflady, dał do przeczytania Brianowi De Palmie, z którym pracował. Ten docenił atuty tekstu, uznał jednak, że nie jest to film dla niego. Zainteresował nim producenta "Żądła" Michaela Phillipsa, który za 1000 dolarów kupił do niego prawa. Dał też go do przeczytania wówczas jeszcze mało znanemu, lecz jego zdaniem piekielnie zdolnemu reżyserowi włoskiego pochodzenia, którego trzeci pełnometrażowy film "Ulice nędzy" trafił wówczas na ekrany i zbierał świetne recenzje.
Reżyser nazywał się Martin Scorsese i już wkrótce miał się stać jednym z najważniejszych twórców światowego kina.
Taki duet się nie zdarza
Kiedy Schrader pisał scenariusz "Taksówkarza", przed oczami miał Jeffa Bridgesa (wówczas już gwiazdę "Ostatniego seansu filmowego", a potem "King Konga"). Producentom, których "Ulice nędzy" przekonały, że warto postawić na mającego własny oryginalny styl młodego reżysera, również podobał się ten wybór.
Tymczasem Scorsese postawił jeden warunek: główną rolę musi dostać Robert De Niro, inne nazwisko nie wchodzi w grę. Aktor zagrał już jedną z ważnych ról w jego "Ulicach…" , filmie będącym po części historią życia Scorsese, opowieścią o pierwszym pokoleniu synów i córek nowojorskiej "Małej Italii", czyli włoskiej części miasta, w której gangsterka była codziennością. "W ulicach nędzy" główną rolę – członka lokalnej mafii – zagrał co prawda Harvey Keitel, ale to Robert De Niro stworzył niezapomnianą kreację Johnny'ego Boya – drobnego kanciarza w świecie wielkich przekrętów i pieniędzy i to o nim po premierze opowiadali krytycy. Był to początek długiej współpracy obu artystów, która, jak wiemy, zaowocowała serią filmowych arcydzieł.
Los sprawił, że gdy Columbia Pictures próbowała ten wybór oprotestować (oprócz Bridgesa była mowa także o Alu Pacino), Robert De Niro właśnie otrzymał Oscara za rolę w "Ojcu chrzestnym II" Francisa Forda Coppoli i zabrakło argumentów przeciw temu wyborowi. "To będzie reklama dla tego filmu" – ocenił krótko Phillips, co ostatecznie przypieczętowało obsadzenie go w roli Travisa.
De Niro, obok Marlona Brando najpilniejszy uczeń Stelli Adler i Actors Studio, przygotowania do roli zaczął… na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć. Właśnie skończył pracę na planie innego filmu i aby utożsamić się ze swoim bohaterem, rozpoczął nocne kursy taksówką po Nowym Jorku.
Z tym z kolei wiąże się zabawna anegdota, którą z lubością opowiada Scorsese, celebrując w tym roku 40-lecie filmu.
– Bobby – jak to on – zaczął jazdę taksówką nocami, by poznać bliżej realia tej pracy – opowiada reżyser. – Mówił mi: gdybym był wielką gwiazdą, pewnie byłoby to niemożliwe, ale nie rozpoznają mnie. Bardzo się jednak mylił. Pamiętam, jak wrócił któregoś ranka z nocnej wyprawy po Nowym Jorku i dusząc się ze śmiechu, powiedział, że facet, który wsiadł do samochodu jako pasażer, zauważył jego imię i nazwisko na prawie jazdy. Dane kierowcy umieszczone były na widocznym miejscu, jak to w taksówce. Wówczas pasażer Bobby'ego, patrząc na niego, powiedział: "Boże mój, świat się kończy, facet, zdobyłeś Oscara i nie możesz dostać pracy, tylko jeździsz taksówką? Zgłoś się do mnie, znajdę ci lepszą robotę".
"Are you talking to me?"
Okoliczności powstania najsłynniejszej sekwencji "Taksówkarza", w której bohater, stojąc z pistoletem przed lustrem, rozmawia sam z sobą, są równie zabawne.
Robert De Niro w rozmowie z "The Hollywood Reporter" wspomina: "Zadzwoniłem do Paula (Schradera, scenarzysty filmu – red.) i zapytałem go: słuchaj, mam tu napisane: 'Travis wyciąga pistolet, ogląda go, patrzy na siebie, mówi do siebie' – ale co on mówi? I Paul mi powiedział: 'on jest tylko dużym dzieckiem przed lustrem, grającym z pistoletem, wystarczy uzupełnić to jakimkolwiek tekstem'. I wtedy po prostu zaimprowizowałem. Facet wyobraża sobie, że ma przed sobą kogoś, kto mocno go wkurzył, i zamierza wymierzyć mu sprawiedliwość. Najpierw patrzy na niego i pyta: are you talking to me? ("mówisz do mnie? – red.). Czemu akurat ten tekst przyszedł mi do głowy, nie wiem".
Ta wymyślona naprędce kwestia weszła na stałe do historii kina, stając się kultową. Trafiła nawet do pierwszej dziesiątki najlepszych dialogów w całej jego historii i doczekała się dziesiątek odwołań i nawiązań w wielu innych filmach (z rodzimego podwórka wystarczy przypomnieć sekwencję z "Killera" Juliusza Machulskiego, gdy bohater również wypowiada to zdanie przed lustrem).
Płatki z brzoskwiniową brandy na śniadanie
Martin Scorsese, choć wówczas dopiero zaczynał swoją karierę, zawsze chciał pracować z najlepszymi. Autorem znakomitych zdjęć do filmu jest więc Michael Chapman, z którym potem nakręcił jeszcze "Wściekłego byka" (z oscarową kreacją De Niro). Chapman – intelektualista uwielbiający dyskusje o sztuce – od początku miał własne spostrzeżenia dotyczące scenariusza i fabuły. Scorsese był zachwycony.
"Zdałem sobie sprawę, że ta historia to rodzaj baśni ludowej czy miejskiej legendy. To opowieść o wilkołaku, który nocami, gdy włóczy się po mieście, przechodzi przemianę. Jak rasowy wilkołak. Nawet tę czysto zewnętrzną, bo choćby ta zmiana fryzury na irokeza, której towarzyszy rozprawianie się ze złem. Jego wędrówki w nocy są niebezpieczne. W tym przypadku jednak wilkołak ratuje zagubioną dziewczynę zamiast ją zabić" - opowiada Chapman, mając oczywiście na myśli wyrwaną ze szpon alfonsa młodziutką prostytutkę Iris, graną przez Jodie Foster.
Autorem muzyki do filmu jest wybitny kompozytor filmowy Bernard Herrmann, twórca muzyki do takich arcydzieł jak "Obywatel Kane" Wellesa czy "Psychoza" Hitchcocka, który początkowo, gdy Scorsese zaproponował mu napisanie muzyki do "Taksówkarza", odpowiedział z politowaniem: "nie pracuję przy filmach o ulicznych dorożkarzach, nawet jeśli jeżdżą wielkimi gablotami".
Młody reżyser jednak ponownie spotkał się z Herrmannem. Tym, co zdecydowało o fakcie, iż kompozytor zmienił zdanie, była scena, w której Travis wylewa brzoskwiniową brandy na swoje płatki śniadaniowe. Herrmann miał na ten widok zaniemówić. – On był absolutnie zachwycony – opowiada ze śmiechem Robert De Niro. – Powiedział, że musi sam spróbować, jak to smakuje. Myślę, że wówczas sobie uświadomił, że nie ma do czynienia z takim całkiem zwyczajnym filmem, ze zwyczajnymi bohaterami. Następnego dnia przyklepał zgodę na wspólną pracę z nami.
Mistrz stworzył muzykę niezwykłą, idealnie wpisująca się w mroczny, chmurny klimat opowieści. Niestety nie doczekał gigantycznego sukcesu "Taksówkarza" ani nawet jego premiery. Zmarł dwa dni po zakończeniu zdjęć, a dzieło Scorsese było ostatnim, do którego skomponował ścieżkę dźwiękową.
Foster za młoda, by obejrzeć ten film
Każdy z trojga odtwórców najważniejszych ról w "Taksówkarzu" (obok De Niro mowa o Jodie Foster i Harveyu Keitelu) ma swoją odrębną związaną z rolą historię, wartą opowiedzenia.
Harvey Keitel, grający w filmie alfonsa Iris, zdradził, że faktycznie spędził sporo czasu z prawdziwym nowojorskim alfonsem. Aktor podkreśla też, że wówczas mężczyzna był już "byłym alfonsem". – Improwizowaliśmy kilka tygodni razem. Uczył mnie, jak grać rolę alfonsa, mieliśmy dobrą zabawę po obejrzeniu filmu, chwalił mnie bardzo. Ale choć zapewniał cały czas, że już zerwał z tym zajęciem, nagle zaczął mnie namawiać do otwarcia wspólnego interesu. Twierdził, że jestem w tym dobry i we dwóch możemy odnieść sukces – śmiał się Keitel.
Jodie Foster – podczas zdjęć do filmu zaledwie 13-letnia – wyznaje z kolei, że gdy jej mama usłyszała, jaką rolę ma zagrać, uznała, że Scorsese zwyczajnie zwariował (mimo że dziewczyna miała już za sobą udział w innym jego filmie "Alicja już tu nie mieszka"). – Ponieważ jednak ufała mu w pełni, zgodziła się w końcu, ale w kilku odważniejszych scenach zastąpiła mnie moja 19-letnia siostra – zdradza aktorka. Ponoć Robert De Niro, nim pojawili się razem na planie, codziennie dzwonił do niej i kazał recytować przez telefon tekst, tłumacząc, co powinna akcentować w dialogu, a co jest mniej istotne. – Po jakimś czasie przestałam odbierać, bo miałam dość, a on zrozumiał, że naprawdę dam radę – śmieje się aktorka.
Foster wspomina, że nie znosiła też strojów Iris. – Byłam typową chłopczycą, a oni wcisnęli mnie w buty na obcasach, krótkie spodenki, koszmarne kapelusze, zrobili mocny makijaż i dali słoneczne okulary. No i ta fryzura! Pierwszego dnia na planie płakałam – opowiada. Aktorka, wówczas jako jedna z najmłodszych w historii, otrzymała nominację do Oscara za rolę drugoplanową. Najzabawniejsze jest jednak to, że zarówno mama Foster, jak i producenci uznali, że jest za młoda, by móc… pojawić się na premierze filmu, w którym sama grała.
Aktorka obejrzała więc "Taksówkarza" dopiero trzy lata później, już jako 16-latka.
Romantyczny psychopata i potrzeba zbawienia
Lata 70. w amerykańskim kinie to czas, gdy do głosu doszły problemy społeczne – nasilająca się przestępczość, korupcja polityków, no i wojna w Wietnamie, o której wszyscy chcieli robić filmy. To właśnie wtedy, w latach niepokojów społecznych w USA powstały najlepsze filmy w historii tej kinematografii. "Taksówkarz" Martina Scorsese to bez wątpienia jeden z najwybitniejszych filmów tego czasu, zdaniem niektórych też najlepszy film tego reżysera.
Fabułę "Taksówkarza" znają wszyscy. Główny bohater, weteran wojny w Wietnamie, jest sfrustrowany otaczającą go rzeczywistością. Jednak tym, co wpływa najmocniej na jego stan ducha, jest doskwierająca mu samotność. Dziewczyna, którą jest zafascynowany, odrzuca jego względy, gdyż okazuje się mieć, jej zdaniem, zbyt prostackie gusta (zabiera ją do kina porno). Pracując jako taksówkarz, poznaje mroczne oblicze miasta, zbrodnie, prostytucję dzieci, korupcję. Travis mówi kumplom, że chciałby coś zmienić w swoim życiu, zrobić coś wyjątkowego. Nikt go jednak nie słucha.
Kumulacja negatywnych emocji doprowadza Travisa do podjęcia radykalnych kroków, a ukryte dotąd psychopatyczne skłonności znajdują ujście. Dla byłego żołnierza zabijanie to droga do osiągnięcia celu, a zbrodnia jest moralnie usprawiedliwiona. Zamierza zbawić świat, eliminując zepsute jednostki. Pierwszym jest kandydat na prezydenta, który podczas kampanii wyborczej wiele obiecuje społeczeństwu i Travis widzi w nim nadzieję na zmianę. Gdy odkrywa fałsz tych obietnic, będzie próbował go zabić. Ochrona kandydata zdoła temu w porę zapobiec, ale erupcja wulkanu już trwa i musi znaleźć ujście gdzie indziej.
Wtedy właśnie Travis spotyka młodziutką prostytutkę, zmuszaną do seksu z wykolejeńcami przez bezwzględnego alfonsa. Postanawia wymierzyć sprawiedliwość w pojedynkę i gdy omal nie przypłaci tego życiem, zostaje bohaterem – mimo że w rzeczywistości jest typem antybohatera. Scorsese mówi o nim: "Nie lubisz tej osoby. Ale gdzieś w najgłębszych, najmroczniejszych pokładach swojej świadomości wiesz, że myślisz podobnie jak on. Ponieważ byłeś nieustannie odsuwany na bok, wciąż odsuwany, i widziałeś rodzące się wokół zło. To nie jest racjonalne, nie ma nic wspólnego z dobrem, ale to jest ludzkie. To jest część ludzkiej natury".
Czy tego chcemy, czy nie, identyfikujemy się więc z z bohaterem. Travis – szaleniec niemogący znieść panoszącego się wokół zła i brudu, jest symbolem buntu przeciwko powszechnie akceptowanej nieprawości. Nawet irokez, którego sprawia sobie przed "akcją", jest jego elementem. Początkowo finał był dla producentów zbyt kontrowersyjny. Uważali, że bohaterstwo poprzez zbrodnię nie zostanie zaakceptowane przez widzów, bali się zwłaszcza reakcji kobiet. Mylili się. Ameryka przeżywała czas buntu, społeczeństwo domagało się reakcji na panoszące się zło i zepsucie. Obraz, w dodatku wysmakowany artystycznie, z wielkimi aktorskimi kreacjami, idealnie trafił w swój czas.
Dla Scorsese praca nad "Taksówkarzem" była osobistym przeżyciem. Mówi, iż była to jego reakcja na świat, który znał, ale o którym chciał zapomnieć. Warto dodać, że praca nad filmem była na tyle niebezpieczna, że producenci zdecydowali się zatrudnić członków jednego z gangów, by chronili ich przed… innymi gangami. To również mówi wiele o Nowym Jorku lat 70.
Złota Palma i zero Oscarów
Premiera filmu była wielkim wydarzeniem. Reakcje widzów, a nade wszystko rewelacyjne recenzje, przeszły oczekiwania producentów. Roger Joseph Ebert pisał: "To jeden z największych filmów, jakie kiedykolwiek widziałem" i dał mu pięć na pięć możliwych gwiazdek. Uzasadniał to: "'Taksówkarz' to piekło od sceny otwarcia do kulminacyjnej sceny zabijania, ale to piekło, od którego nie możesz oderwać wzroku. Chcesz w nim tkwić".
"Taksówkarz" trafił do ścisłej czołówki najwybitniejszych dzieł w historii kina. Na słynnej liście 100 najlepszych produkcji, sporządzonej przez magazyn "Time", zajmuje 17. miejsce. Oprócz Złotej Palmy zdobył m.in. pięć nagród BAFTA (brytyjskich Oscarów) i dwie nagrody Donatello (włoskie Oscary).
Nie popisała się za to Amerykańska Akademia Filmowa. Choć wyróżniła go czterema nominacjami: dla producentów za najlepszy film, dla Roberta de Niro, Jodie Foster i twórcy muzyki Bernarda Herrmanna (nie sposób uwierzyć, że Scorsese nie dostał nawet nominacji za reżyserię!), film nie otrzymał żadnej statuetki. W głównej kategorii zwyciężył z nieporównywalnie słabszym, "optymistycznym" "Rockym" z Sylvestrem Stallone w głównej roli. Po latach prestiż tych dwóch filmów jest nieporównywalny, zaś nieprzyznanie filmowi żadnej statuetki uważane jest za jedną z największych kompromitacji w historii tej nagrody.
Dziś "Taksówkarz" to jeden z bardziej poruszających obrazów o upadku moralności. Film przetrwał próbę czasu głównie dzięki swej parabolicznej strukturze, przypominającej biblijne opowieści. Bohaterowie są dla nas tak ważni nie za sprawą ich jednostkowych cech, ale dlatego, że uosabiają uniwersalne wartości. Niemal nikt z nas, oglądając go dzisiaj, nie pamięta, że akcja filmu dzieje się w latach 70. Dokładnie przed 40 laty.