- Istnieją bardzo przekonujące dowody na to, że nie jesteśmy sami - twierdzi były analityk Pentagonu. Przez dziewięć lat on i jego ludzie w tajemnicy badali doniesienia na temat UFO. Teraz odchodzi z wojska, bo jego zdaniem Pentagon tuszuje informacje kluczowe dla całej ludzkości. Na dowód pokazuje dwa odtajnione nagrania.
- Widoczne na tych nagraniach obiekty robią rzeczy, które trudno nam sobie wyobrazić i zrozumieć - twierdzi organizacja, którą współtworzy Luis Elizondo. To on przewodził zespołowi, badającemu w ostatnich latach za zamkniętymi drzwiami Pentagonu doniesienia na temat UFO. Wojsko USA trzymało istnienie tej grupy w tajemnicy. Podobnie jak wyniki jej prac. Pieniądze na ten cel pochodziły z "czarnego budżetu", czyli budżetu tajnego.
Sprawa wyszła na jaw dopiero w połowie grudnia. Elizondo w październiku złożył rezygnację i odszedł z Pentagonu, a swoją historią postanowił zainteresować media. Efektem były dwie równoległe publikacje w miniony weekend w dzienniku "New York Times" i na portalu "Politico". Pentagon przyznał, że program Advanced Aerospace Threat Identification (AATI) naprawdę istniał. Nic więcej.
"Przekonujące dowody na to, że nie jesteśmy sami"
"Program Identyfikacji Zaawansowanych Zagrożeń Powietrzno-Kosmicznych" - pod tym oznaczeniem kryje się przedsięwzięcie, na które przeznaczono 22 miliony dolarów w ciągu czterech lat. Od 2008 do 2012 roku. Później Pentagon odciął finansowanie, jednak, jak twierdzi Elizondo, przez kolejne lata on i niektórzy członkowie jego zespołu w swoim czasie wolnym zajmowali się zgłaszanymi im przypadkami zaobserwowania przez żołnierzy niezidentyfikowanych obiektów latających, czyli UFO. Po jego odejściu z Pentagonu analizy mają trwać nadal.
Odchodząc, Elizondo miał napisać list do sekretarza obrony Jima Mattisa. Pyta w nim swojego przełożonego: "Dlaczego nie robimy więcej, aby badać te zjawiska?". - Trzeba poważnie przyglądać się licznym relacjom floty i innych służb na temat niecodziennych obiektów latających, które zakłócają działanie systemów uzbrojenia i wykazują się możliwościami wykraczającymi poza to, co byśmy nazwali następną generacją - twierdzi Elizondo.
Były analityk wyraża też frustrację, że jego program miał ograniczone możliwości i nie był traktowany poważnie. - Jest kluczowe, żeby ocenić możliwości i intencje tych zjawisk. Dla dobra ludzkości i sił zbrojnych - napisał do Mattisa.
Chcąc wzmocnić swój przekaz, Elizondo doprowadził do odtajnienia dwóch nagrań, którymi miał się zajmować jego zespół. Oba przedstawiają niezidentyfikowane obiekty gonione przez myśliwce F/A-18.
- Moim osobistym zdaniem, istnieją bardzo przekonujące dowody na to, że nie jesteśmy sami - twierdzi były analityk.
Powietrzny pojedynek z "tic takiem"
Dwa wspomniane nagrania zostały wykonane przez systemy pokładowe myśliwców US Navy. Jedno w 2004 roku u wybrzeży Kalifornii. W przypadku drugiego informacje o miejscu i lokalizacji ocenzurowano podczas procesu odtajnienia. Oba nagrania wykonano przy pomocy specjalnego podwieszanego zasobnika celowniczego, wyposażonego między innymi w kamery działające w podczerwieni. Dlatego obraz jest czarno-biały. Im większa różnica kolorów między obiektami, tym większa jest między nimi różnica temperatur. Wiadomo więc, że dwa niezidentyfikowane obiekty były bardzo ciepłe.
W przypadku nagrania wykonanego w nieznanym miejscu i w nieznanym czasie, słychać też rozmowy prowadzone przez pilotów. Wyraźnie są zdziwieni tym, co widzą. Jeden najpierw mówi, że to "dron", ale w ciągu kolejnych kilkunastu sekund pada kwestia: "To nie jest przypadkiem... ?", jednak kluczowa cześć wypowiedzi jest niezrozumiała. Zanim film się urywa, tajemniczy obiekt ma znacznie zwalniać i wykonywać obrót. Elizondo twierdzi w swoim opisie nagrania, że "taki manewr przeczy znanym nam zasadom aerodynamiki". Widząc go, piloci reagują okrzykami: "Chłopie, patrz na to!" i "To się obraca!".
Drugie nagranie, wykonane w 2004 roku nad Pacyfikiem, jest dłuższe, ale nie towarzyszy mu dźwięk. Widać na nim po prostu niewyraźny i bezkształtny obiekt w oddali obserwowany w podczerwieni. W pewnym momencie "coś" gwałtownie przemieszcza się w lewo i znika z pola widzenia systemów myśliwca. Kamery nie podążają za swoim celem.
Obiekt nie miał żadnych wyraźnych skrzydeł czy sterów, był gładki, bez widocznych okien, drzwi czy świateł. Powierzchnia była połyskliwa. Nie było widać, żeby emitował jakieś światło czy promieniowanie. Nie miał też żadnego wyraźnego strumienia gazów wylotowych.
fragment relacji pilota ze spotkania z UFO u wybrzeży Kalifornii
To, co czyni drugie nagranie znacznie bardziej ciekawym, to relacja pilota, który tego samego dnia kilka godzin wcześniej w tym samym rejonie był za sterami myśliwca F/A-18 goniącego UFO. Komandor David Fravor powiedział dziennikarzom "NYT", że w 2004 roku u wybrzeży Kalifornii zaobserwował i gonił dziwny obiekt. Dowodził parą myśliwców F/A-18, z ćwiczącego lotniskowca atomowego USS Nimitz, którą niespodziewanie płynący w pobliżu krążownik skierował w trybie bojowym na przechwycenie niezidentyfikowanego obiektu namierzonego przez radar. Pilot najpierw miał dostrzec coś w kształcie "podłużnego tic taca", unoszącego się na małej wysokości nad wodą, co następnie gwałtownie ruszyło w jego kierunku i wykonywało manewry wykraczające poza możliwości znanej ludziom technologii. Po pewnym czasie odleciało.
- Nie wiem, co widziałem. Nie miało piór, skrzydeł ani wirników i było znacznie szybsze niż nasze F/A-18. Wiem, że chciałbym tym latać - powiedział komandor. Jego relację potwierdził komandor porucznik Jim Slaight, który miał siedzieć tego dnia za sterami drugiego F/A-18 śledzącego UFO. Po wylądowaniu na lotniskowcu stali się obiektem drwin i nikt nie wziął na poważnie ich historii. Obaj są już na wojskowych emeryturach.
Bardzo ambitna fundacja prosi o wpłaty
Elizondo twierdzi, że nagrania są dobitnymi dowodami, iż jego zespół zajmował się realnymi problemami. Deklaruje, że posiada wszystkie stosowne dokumenty potwierdzające, iż oba materiały zostały wykonane przez wojsko i następnie przeszły procedurę odtajnienia. Pentagon ich nie komentował.
Oba nagrania i raport z wydarzenia u wybrzeży Kalifornii zostały zamieszczone na stronie niedawno założonej fundacji "To the Stars... Academy of Arts and Science", do której zespołu dołączył Elizondo. Oprócz niego działa w niej grupa byłych pracowników wojska lub wywiadu, naukowców i przedsiębiorców. Wszystkiemu przewodzi Tom DeLonge, znany głównie jako muzyk i biznesmen. Fundacja deklaruje, że jej celem jest przesuwanie granic nauki i wykraczanie poza nie. Ma to służyć "gwałtownemu przeobrażeniu" ludzkości.
Konkretne cele są bardzo ambitne i raczej z zakresu science fiction. Badanie UFO i zrozumienie zastosowanych w nich rozwiązań ma posłużyć do opanowania radykalnie nowych technologii dla lotnictwa i przemysłu kosmicznego. Fundacja pisze o "napędzie elektrograwitacyjnym" i "elektromagnetycznych systemach wynoszenia na orbitę".
W celu realizacji tych bardzo ambitnych planów fundacja prosi o wpłaty. Na razie uzbierała nieco ponad dwa miliony dolarów. Takie akcje, jak ta z ujawnieniem nagrań niezidentyfikowanych obiektów, mają zwiększać zainteresowanie jej działaniami i poprawiać sytuację finansową organizacji.
Pieniądze dla kolegi biznesmena
Choć Elizondo i fundacja "To the Stars..." jednoznacznie uznają zaobserwowane przez wojsko i analizowane przez zespół AATI UFO jako pojazdy obcych cywilizacji lub niezwykle zaawansowane tajne uzbrojenie, to Pentagon jest nastawiony do tego znacznie bardziej sceptycznie. - Uznano, że były inne, ważniejsze potrzeby wymagające finansowania i w najlepszym interesie Departamentu Obrony było dokonanie zmian - stwierdził rzecznik Departamentu Obrony Thomas Crosson, odpowiadając na pytanie "NYT" o to, dlaczego zamknięto program AATI.
Anonimowy pracownik Pentagonu w rozmowie z "Politico" stwierdził, że "cała ta grupa skupiona wokół tego programu była dziwna" i istniały obawy, iż to sposób na wyprowadzenie funduszy do znajomych senatora Harry'ego Reida, głównego inicjatora przedsięwzięcia. - Po pewnym czasie ogólnie stwierdzono, że nie mogli znaleźć nic konkretnego. Produkowali stosy papieru, ale nie było w nich nic istotnego. Cała sprawa rozeszła się po kościach głównie z tego powodu. Zniknęło zainteresowanie. Nie było nic, co pozwoliłoby uzasadnić wydawanie pieniędzy podatników - mówi rozmówca "Politico".
Sprawę komplikował fakt, że większość z 22 milionów dolarów przeznaczonych na program AATI nie powędrowała wprost na zespół Elizonda, ale do znajomego senatora Reida, biznesmena Roberta Bigelowa. Od wielu lat jest on entuzjastą badań UFO i zwolennikiem teorii, że Ziemię odwiedzają obcy. Pieniądze posłużyły między innymi zbudowaniu przez jego firmę hangaru, w którym mają być przechowywane oraz analizowane różne obiekty rzekomo pochodzące z badanych przez AATI "zjawisk". Wynajmowano też za nie specjalistów i prowadzono badania.
Senator Reid przyznał w rozmowie z "NYT", że właściwie cały program AATI był głównie pomysłem Bigelowa, który go nim zaraził. Polityk dowiedział się jednocześnie o grupie analityków w Pentagonie chcących zająć się badaniem niewyjaśnionych zjawisk, więc połączył ich z kolegą biznesmenem i dzięki swoim wpływom w Kongresie zapewnił finansowanie. Nie chciał jednak otwartej dyskusji na ten temat, więc podłączył program pod tak zwany "czarny budżet", służący finansowaniu tajnych programów Pentagonu. Choć sam AATI formalnie tajny nie był.
Oficjalnie wojsko jest nieprzekonane
Cała sprawa została więc praktycznie narzucona Pentagonowi przez jednego polityka. Samo wojsko podchodzi bowiem z dystansem do badań UFO. Od końca II wojny światowej prowadzono już cały szereg oficjalnych programów badań nad niewyjaśnionymi zjawiskami. Wszystko zaczęło się od katastrofy w Roswell w 1947 roku, gdzie rozbiło się "coś". Pojawiły się doniesienia o statku obcych i istotach w srebrnych kombinezonach. W kraju wybuchła mania UFO. Służby nie rozwiewały wątpliwości. Dopiero w latach 90. odtajniono dokumenty z których wynikało, że rozbił się specjalny balon służący do wykrywania radzieckich testów jądrowych. Była to część wówczas ściśle tajnego programu Mogul. Zdecydowano się nie dementować plotek o UFO, bo zapewniały dobrą przykrywkę.
Roswell zapoczątkowało nawałę doniesień o zaobserwowaniu różnych pojazdów "obcych". Pod presją polityczną i publiczną służby wszczęły kilka programów badających informacje o UFO. Wojsko i CIA stały się ofiarą swojego własnego sukcesu w Roswell. Programy Sign, Grudge i Blue Book prowadzone po kolei do 1969 roku doprowadziły do przeanalizowania kilkunastu tysięcy doniesień. Według oficjalnych odtajnionych dokumentów większość spotkań z UFO tłumaczono złudzeniami optycznymi, zjawiskami atmosferycznymi i astronomicznymi. W części wypadków cywile lub wojskowi zaobserwowali testy ściśle tajnego uzbrojenia. Głównie samolotów szpiegowskich U-2, A-12 i SR-71. Kilkaset obserwacji uznano za "niewyjaśnione". Stwierdzono jednak jednoznacznie, że żadna z obserwacji nie wskazywała na istnienie jakiegoś zagrożenia dla USA, pojazdów pozaziemskich czy technologii wykraczających poza rozumienie współczesnej nauki.
Do niedawna nie było informacji, aby po zamknięciu projektu Blue Book w 1969 roku służby USA prowadziły jakiś inny poświęcony analizie UFO. Teraz ujawniono jednak program AATI. Biorąc pod uwagę dotychczasowe efekty badań UFO odtajnionych przez służby USA, można spekulować, że widoczne na właśnie opublikowanych nagraniach obiekty są jakimiś nowymi i nieznanymi typami uzbrojenia. "Czarny budżet" Pentagonu wynosi około 60-65 miliardów dolarów. Za takie pieniądze można stworzyć wiele awangardowych technologii. Nagrane obiekty mogą być też jakimiś złudzeniami lub zjawiskami atmosferycznymi. Mogą też być rzeczywiście obcymi pojazdami kosmicznymi, jednak nadal brak na to wyraźnych dowodów.