Kiedyś dziewczynka chciała, żeby przestał padać śnieg. Dziś ma nadzieję, że nie przestanie, że jakieś auto wpadnie w poślizg i ją potrąci. Na śmierć. Takie memy podbijają internet. Śmieszne? Czy depresja może bawić? Bądźmy czujni.
"Moje pokolenie będzie znane z memów i tego, że chce umrzeć" – brzmi nagłówek jednej z amerykańskich gazet. Internet kiwa głową, udostępnia cytat setki milionów razy. To już mem.
Jeden, obok tysięcy w sieci. Kiedyś istniały tylko na zamkniętych forach, teraz wieszane są na facebookowych wallach (ang. ścianach), widoczne.
Millenialsi otworzyli istny stragan z memami. To, co zdrowe – awokado, ogórki, rodzynki – wykorzystują, by zakomunikować: nie chce mi się żyć.
Zresztą wykorzystują nie tylko urocze owoce. Memem może stać się wszystko - postać z filmu, stockowe zdjęcie, grafika - okraszone odpowiednim tekstem, często grą słów. To trend. "Zabawne" memy o tym, co nas boli, w przewrotny sposób komentują rzeczywistość młodych ludzi. Nie stronią od czarnego humoru. Udostępniają je codziennie miliony użytkowników, znajomi wysyłają je sobie w prywatnych wiadomościach. Dla niektórych są po prostu śmieszne, dla innych to sposób na walkę ze swoimi problemami.
Kolejny mem: rzeczywistość dzieci "kiedyś" i "dziś". Dziewczynka siedzi w oknie i patrzy na śnieg. "Kiedyś" miała nadzieję, że przez pogodę odwołają lekcje. Dzisiaj patrzy na zewnątrz i myśli: mam nadzieję, że jakiś samochód wpadnie w poślizg, potrąci mnie i w końcu, do cholery, jutro umrę.
Ale jak to? Przecież millenialsi mają wszystko. Dosłownie.
Częściej niż inne grupy wiekowe mają także depresję.
- Memy o śmierci to nic innego, jak wizualizacja bólu istnienia – przekonuje nauczyciel Przemysław Staroń, który wykorzystuje różne narzędzia internetowe do rozumienia i tłumaczenia świata młodym ludziom.
Ale czy takie memy są śmieszne? Czy rodzice powinni się bać?
Młodzi millenialsi: Memy o śmierci, depresji, samobójstwie to sposób na wyrażenie beznadziejności. Niektórzy oswajają w ten sposób "żniwiarza" (depresję). Inni wołają o pomoc. Powodów może być wiele, od tych bardzo poważnych po zupełnie błahe.
Bądźmy czujni.
X, Y, Z i ich koty
- Za moich czasów takie pojęcie, jak "depresja" w szkole właściwie nie istniało. Teraz z tym problemem przychodzi do mnie relatywnie dużo uczniów – twierdzi Przemysław Staroń, wykładowca w Zakładzie Psychologii Wspomagania Rozwoju Uniwersytetu SWPS, który na co dzień uczy także etyki, filozofii i wiedzy o kulturze w II Liceum Ogólnokształcącym im. Bolesława Chrobrego w Sopocie.
Millenialsi, inaczej pokolenie Y, to osoby urodzone między 1980 a wczesnymi latami 2000. Datowanie nie jest ścisłe, mocno różni się między krajami i regionami świata. W Polsce - według socjologa dr. hab. Witolda Września - millenialsi kończą się na 1997 roku, ale wielu ekspertów granicę wydłuża, nawet o kilka lat. Najmłodsi millenialsi są dziś w liceum, najstarsi są już pod czterdziestkę.
W odróżnieniu od baby boomers (urodzeni między 1946 a 1964 rokiem) oraz pokolenia X (urodzeni między wczesnymi latami 60. i 80.) millenialsi dorastali w świecie nowinek technologicznych, mediów społecznościowych, zostali wychowani w realiach wolnego rynku. Żenią się rzadko lub w ogóle, rzadko rodzą dzieci, kochają koty, są ofiarą wielu stereotypów czy żartów. I to właśnie ta grupa jest najmocniej dotknięta problemem depresji, choć następne pokolenie - Z (urodzeni we wczesnych latach 2000 do teraz), goni ich w statystykach.
- Rzeczywiście obserwujemy pewną zmianę. Przypadków depresji jest coraz więcej. Ta zmiana może być związana z tym, że tych obciążeń i obowiązków mamy wszyscy coraz więcej. Wobec młodych ludzi mamy też coraz większe oczekiwania - wyjaśnia dr Magdalena Śniegulska, psycholog, adiunkt w Zakładzie Psychologii Klinicznej Dziecka Uniwersytetu SWPS.
To, że millenialsi i "zetki" częściej zapadają na depresję niż ich rodzice, opisano w lutym tego roku w "International Journal of Epidemiology", oksfordzkim piśmie naukowym. Naukowcy przyjrzeli się dwóm grupom millenialsów w Wielkiej Brytanii: urodzonym w latach 1991–1992 i 2000–2002.
Jak wynika z ich ustaleń, między 2005 a 2015 rokiem odsetek objawów depresji u badanych wzrósł o 6 punktów procentowych. Starszą grupę zbadano w 2005 roku. U 9 procent stwierdzono objawy depresji. Młodszą zbadano dziesięć lat później - objawy depresji miało już 15 procent badanych.
Podobne wyniki uzyskano w Stanach Zjednoczonych. Raport kliniki Blue Cross Blue Shield z 2018 roku wskazuje, że od 2013 roku odsetek zdiagnozowanych przypadków depresji u millenialsów wzrósł o 47 procent.
Żadne z badań nie wskazuje jednak na konkretne powody, podając, że czynników jest "zbyt wiele".
- Zapominamy, że zabraliśmy młodym ludziom higienę zdrowia psychicznego. Nie ma w ogóle czasu na odpoczynek, nie ma czasu na kontakt z rówieśnikiem. Jeżeli on jest, to jest już obarczony poczuciem winy, że w tym czasie powinienem się uczyć, coś robić - zaznacza dr Śniegulska.
Nie kumacie
Millenialsi masowo udostępniają memy, te "mroczne" też. Kiedyś były zarezerwowane dla małych grup na forach społecznościowych, dziś są właściwie wszędzie - od Twittera, przez Reddita, Facebooka, YouTube'a, aż do Instagrama. Obrazki z czarnym humorem niektórych oburzają. Bo w końcu jak można kpić ze śmierci, z czyjegoś nieszczęścia? Może ci, których takie treści obrażają, po prostu tego nie rozumieją? Nie mają poczucia humoru?
- Memy są niezwykle ważnym nośnikiem w naszych czasach, nośnikiem przeróżnych idei, nośnikiem, który przenosi się skuteczniej niż wszystkie zarazki i pasożyty razem wzięte - zauważa nauczyciel Staroń.
I stara się wyjaśnić, dlaczego młodych bawi, a starszych może oburzać. - Dorośli reagują na memy podejrzliwie. Ja na przykład na lekcjach filozofii posługuję się memami i słyszę w odpowiedzi, że to jest takie "umemowienie filozofii". Wtedy odpowiadam: Ludzie, w ogóle tego nie kumacie. To jest coś, co dla dzieciaków jest bliskie. A jeśli jest bliskie, to staram się z tego korzystać. Dziecko zaczyna od mema o Platonie, a potem czyta fragmenty jego dzieł.
Jak millenialsi oswajają żniwiarza?
Zapytaliśmy millenialsów o to, jak radzą sobie z depresją i innymi zaburzeniami oraz po co udostępniają memy o śmierci.
Pełnią rolę sygnalizacyjną
- Nie zostało mi nic innego, jak żartować z własnych problemów - odpowiada Sandra. Ma 22 lata i stwierdzoną depresję. Wiedziała o niej już od czasów podstawówki. Uważa, że wśród żartobliwych treści może znaleźć się też wołanie o pomoc. - Myślę, że takie memy na czyjejś tablicy (na Facebooku - red.) mogą być pierwszym sygnałem, że ma jakiś problem i może warto z nim porozmawiać - mówi.
Zwiększają świadomość
- Nie potrafię sobie przypomnieć takich memów (z czarnym humorem - red.), które mnie nie śmieszyły - twierdzi 24-letnia Dominika. - Ale bardziej to był taki "śmiech przez łzy", do takiej formy trzeba mieć dużo dystansu - dodaje.
Na dystymię (depresję przewlekłą o podłożu nerwicowym) i zaburzenia depresyjno-lękowe cierpi od dziecka. - Wtedy to był zupełnie temat tabu. Takie rzeczy były wybijane pasem i nikomu nie przyszło na myśl mówić o czymkolwiek. Dziś jest inaczej i pociesza mnie to - wyznaje. - Nie uważam, żeby takie memy problem spłycały, to po prostu znak naszych czasów.
Zachęca również do pójścia do specjalisty: - Mimo wszystko dobrze jest uczulać społeczeństwo, że problemy psychiczne to żadna ujma na honorze i powinno się sięgać po pomoc.
- Nie uważam, żeby z depresji nie można było żartować - mówi Kasia, 19 lat. Ze swoją chorobą walczy dla swoich bliskich, to oni nadają jej walce sens. Uważa, iż depresja to "codzienne zjawisko", a memy sprawiają, że jej "obecność w mediach jest normalna".
- Liczę na to, że kiedyś to będzie zwykły temat, a nikt nie będzie wstydził się poprosić o pomoc. Ludzie nie wstydzą się wady wzroku, a noszenie okularów jest normalne. Tak samo z depresją czy braniem antydepresantów.
Stawia jednak granicę dla żartów. - Z samobójstwem to trochę inna sytuacja, bo śmierć to nie powinna być rzecz, która kogoś bawi. I o ile mówienie "zabiję się, bo coś tam" w moim odczuciu nie jest szkodliwe, tak żartowanie z czyjejś rzeczywistej śmierci jest straszne - wyjaśnia.
A czy memy spłycają problem depresji? Według Kasi wręcz przeciwnie. - Mogą pomóc młodym ludziom zobaczyć, że warto zasięgnąć opinii specjalisty czy porozmawiać z kimś dorosłym. Memy nie są tak szkodliwe, jak moda na depresję czy mówienie, że jest ona czymś pięknym, romantycznym. W pewnym sensie pokazują często prawdę, przekształconą i trochę uproszczoną, ale przynajmniej nie gloryfikują zaburzeń - odpowiada.
Wyjaśniają problem i jego skalę
- Memy, poza tym, że śmieszne, często bywają bardzo prawdziwe. To, co w nich wyśmiewamy, to realne rzeczy, które dotykają zaburzonych osób. Wydaje mi się, że w ten sposób trochę łatwiej jest dotrzeć do innych, pokazać, jak wyglądają zaburzenia, z czym musimy zmagać się na co dzień - wyjaśnia Aleksandra, 22-letnia studentka grafiki komputerowej, która cierpi na zaburzenia lękowe i depresję.
Ból dzielony boli mniej
Przemysław Staroń: - Memy spełniają kilka funkcji. Dzięki nim różne lęki i problemy są zwizualizowane, widoczne, ucieleśnione. Sprawiają, że łatwiej sobie z nimi poradzić. Dają też poczucie współdzielenia bólu z innymi, a - jak wiadomo - ból dzielony jest o połowę mniejszy. Wysyłamy sobie takie memy, tworzy się wspólnota. Pojawia się myśl, że ktoś świetnie ubrał w słowo i obraz to, co ja sam przeżywam.
W końcu służą wyśmianiu swoich lęków i nabraniu dystansu. "Ja też tak mam" - mogę się z tego z kimś pośmiać. - To trochę tak jak w III części Harry'ego Pottera profesor Lupin rzucał zaklęcie "riddikulus" (z ang. ridiculous - absurdalny, niedorzeczny), które miało ośmieszyć lęki uczniów - wyjaśnia nauczyciel.
Wertery, cholera
Czy ból istnienia jest romantyczny? Był. Pod koniec XVIII wieku i na początku XIX zapanowała "moda na popełnianie samobójstwa", a wszystko za sprawą "Cierpień młodego Wertera" Johanna Wolfganga von Goethego. Młodzi ludzie cierpieli na weltschmerz, czyli "ból istnienia".
- Proszę zauważyć, że schyłek XIX wieku to czas bardzo szybko postępującej industrializacji - mówi Przemek Staroń. - Świat młodych ludzi "wtedy" zmieniał się tak szybko, jak zmienia się świat młodych ludzi "dzisiaj", choć różnic jest oczywiście bardzo wiele – dodaje.
Tylko XIX-wieczni "millenialsi" nie mieli Facebooka ani Twittera. Na znak buntu przeciwko zmieniającej się rzeczywistości nosili żółte kamizelki i niebieskie fraki.
I tak jak 100 lat temu młodzież romantyczna nie zgadzała się na konwencje obyczajowe i normy moralne, widziała świat przez pryzmat marzeń i poezji, tak i dzisiejsi millenialsi zamiast podtrzymywać babyboomerski "kult pracy", dążą do życiowego spełnienia, zrozumienia siebie i realizowania swoich pasji.
I do odebrania sobie życia? – niejeden mógłby zapytać.
- Chciałabym uniknąć uogólnień, bo młodzi ludzie mogą udostępniać takie treści z bardzo wielu powodów - wyjaśnia dr Śniegulska, - Po pierwsze, każdy taki sygnał powinien być mimo wszystko potraktowany poważnie, nawet dlatego żeby młody człowiek się skonfrontował z tym, że taki rodzaj komunikatu niesie za sobą pewne konsekwencje. Jak w przypadku przypowieści o pastuszku, który krzyczał: "wilki, wilki!", a tak naprawdę nic się nie działo. W pewnym momencie wilki naprawdę się pojawiły i nikt nie przyszedł mu z pomocą - dodaje.
Memy o śmierci psycholożka traktuje jako zjawisko społeczne. - Jeżeli części osób to pomaga i daje takie poczucie, że mogę obśmiać swoje doświadczenie, to nie wzbudza to we mnie jakiegoś oporu. Rodzaj tej prześmiewczości jest wpisany w ten etap rozwoju i też czemuś służy - wyjaśnia.
Moje dziecko udostępnia memy o śmierci. Co robić?
- Naprawdę strasznie ważne jest, żeby rozmawiać - zaznacza dr Śniegulska. - Warto powiedzieć: "Słuchaj, widzę, że coś się dzieje. Nie wiem co, ale się niepokoję i chciałam, żebyś wiedział, że ja tutaj jestem. Jeśli mogę coś zrobić, to dawaj znać".
I uczula: rozmawiajmy bez napięcia i oceny. - Młodzi ludzie często myślą, że nie ma wyjścia z ich sytuacji. Że nie ma żadnego sposobu na rozwiązanie problemu, a tymczasem rodzice naprawdę są w stanie wiele rzeczy zrozumieć. Jeśli problemem jest szkoła, możemy zmienić model edukacyjny. Jeśli problemem są rówieśnicy, też możemy tę grupę zmienić. Od tego jest rodzic - podkreśla.
Zachęca też do szukania powodów. - W każdym z takich przypadków trzeba sprawdzić, jaki jest powód. Często jest tak, że przez ten prześmiewczy wizerunek młodzi ludzie próbują uzyskać pomóc. Czasami to jest też obśmiewanie własnego strachu i lęku. Również przed śmiercią - wskazuje.
- Ale trzeba się zawsze zastanowić, dociekać. Człowiek zupełnie zdrowy psychicznie może wysyłać takie memy, bo jest to po prostu dla niego śmieszne - przestrzega Staroń.
A jak z depresją wśród młodych ludzi radzą sobie nauczyciele?
- Podstawowym narzędziem jest obserwacja. Wyłapuję to po prostu. Ale nie jestem nachalny. Wiem również, że wielu nauczycieli nie zostało nauczonych tego typu prostej wstępnej diagnostyki - odpowiada nauczyciel Przemysław.
- Często się mówi, że młode pokolenie to "cyfrowi tubylcy". Oni sobie żyją w tej cyfrowej dżungli i to jest dla nich naturalny teren. My (starsze pokolenie - red.) wchodzimy tam jako etnografowie, antropologowie. W badaniach terenowych jest tak, że antropologowie nie narzucają swoich kodów kulturowych, tylko starają się poznać i podążać za tym, co "oferuje" grupa. Uczą się tego, poznają ich kody kulturowe, umiejętnie korzystają z nich. Tak powinien postępować nauczyciel - dodaje.
Kiedy widzi, że dzieje się coś złego, reaguje. - Miałem taką uczennicę, olimpijkę. Świetnie się uczyła. Sytuacja stała się poważna. Powiedziałem jasno: muszę wezwać twoich rodziców. I choć dla niej było to przerażające, a dla rodziców szok, to nastąpiło wyzwolenie, ta uczennica zaczęła się leczyć - opowiada.
Dodaje, jak ważne jest, by szukać profesjonalnej pomocy, a nie samemu stawiać diagnozę. - Miałem takiego ucznia, zauważyłem zmianę. Stał się niemiły, przytył, zaczął się spóźniać, przysypiać. W rozmowie z rodzicami powiedziałem, że mam poczucie, że coś się dzieje. Poleciłem – jak zawsze na początku - badania medyczne. I akurat u tego chłopaka okazało się, że ma chorą tarczycę.
W przypadku powodów stricte psychicznych zachęca do leczenia. - Przekierowuję dzieciaki do szkolnego psychologa, ale wiele z nich chce później kontynuować leczenie prywatnie - wyjaśnia.
Zapytałam, czy jakiś rodzic zgłosił się z memami o śmierci. - Od rodziców ten temat nie wychodzi. Jeżeli chodzi o memy, to ja dostaję to od swoich koleżanek... i uczniów. Bardzo wielu ludzi dorosłych jest poza tym. Oni bardzo często w ogóle nie wiedzą, że coś takiego istnieje - odpowiada.
O depresji
Choruje na nią 350 milionów ludzi. Światowa Organizacja Zdrowia przewiduje, że w ciągu najbliższych 20 lat stanie się najczęstszym problemem zdrowotnym. Przyczynia się do miliona zgonów na świecie rocznie. To 3800 osób każdego dnia. Zaczyna się często w bardzo młodym wieku, najnowsze statystyki ujmują już grupę dzieci od 6 do 12 lat. W 2017 roku w Japonii 250 dzieci w wieku szkolnym odebrało sobie z jej powodu życie. To rekordowy wynik.
Według statystyk WHO w Polsce 1,8 mln osób doświadczyło zaburzeń depresyjnych, To prawie tyle, ile mieszka w Warszawie. Kobiety cierpią na nią dwukrotnie częściej, a najliczniej występuje u osób między 20. a 40. rokiem życia.
Memy, śmieszne obrazki, virale i filmiki nie są już tylko narzędziami rozrywki, ale stały się poważnym arsenałem do walki ze stereotypami, tabu i bolączkami współczesności. To sposób na powiedzenie milionom innych ludzi w sieci: wiem, przez co przechodzisz. W świecie, w którym każdy chce umrzeć, nie jesteś już nikim dziwnym. Czarny humor pomaga stanąć na nogi, iść do pracy, stawiać czoła wyzwaniom. Rykoszetem burzy zmowę milczenia o chorobach psychicznych.
Czy zatem millenialsi naprawdę chcą umrzeć?
Szczęśliwie zdecydowana większość zostawia plany odebrania sobie życia w internecie, na facebookowym wallu albo na śmiesznym obrazku. Przecież w domu czeka na nich kot. I ktoś musi w końcu spłacić tę pożyczkę.