Dziewczyny ze wsi, którym pomagała, nazywały ją "ciocią". Jarosław Iwaszkiewicz mówił o niej, że jest "aniołem". Irena Kosmowska, pierwsza ministra i jedna z nielicznych posłanek na przedwojenny Sejm, potrafiła też ostro walczyć o swoje przekonania. Nawet wtedy, gdy wiedziała, że to, co mówi, może skończyć się dla niej surową karą. Za słowa o "obłąkanym Piłsudskim" została skazana na pół roku więzienia.
"Wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel bez różnicy płci, który do dnia ogłoszenia wyborów ukończył 21 lat" – głosił dekret wydany przez Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego podpisany 28 listopada 1918 r. Dokument ten miał ogromne znaczenie - przyznawał kobietom czynne i bierne prawa wyborcze. Po raz pierwszy w historii Polska wykonała politycznie i społecznie tak znaczący krok naprzód. Jednak jego autorem nie był wyłącznie Piłsudski. Kilka tygodni wcześniej Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, powołany jeszcze przed zakończeniem I wojny światowej, opublikował manifest, w którym znalazła się ta przełomowa zapowiedź.
"Czynne i bierne prawo wyborcze będzie przysługiwało każdemu obywatelowi i obywatelce, mającym 21 lat skończonych" - zapisano w punkcie czwartym, a w punkcie piątym dodano: "Z dniem dzisiejszym ogłaszamy w Polsce całkowite polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości, wolność sumienia, druku, słowa, zgromadzeń, pochodów, zrzeszeń, związków zawodowych i strajków".
Był 7 listopada 1918 roku. Na czele zawiązanego w Lublinie rządu stanął socjalista Ignacy Daszyński. Jego gabinet składał się niemal wyłącznie z mężczyzn. Niemal, bo wiceministrem do spraw opieki społecznej i propagandy została Irena Kosmowska - pierwsza ministra, jak dziś powiedzieliby o niej zwolennicy feminatywów, czyli żeńskich odpowiedników nazw męskich.
Kosmowska nie miała zbyt wielu możliwości, by wykazać się w rządzie Daszyńskiego. Wydarzenia polityczne potoczyły się tak szybko, że już cztery dni później "gabinet lubelski" oddał władzę w ręce Piłsudskiego powracającego z niemieckiego więzienia. Wtedy jeszcze Kosmowska nie wiedziała, że będzie jedyną kobietą spośród ministrów wszystkich rządów II Rzeczpospolitej.
Tytuły polityczne nie były jednak potrzebne Kosmowskiej do działania.
Jasiek z Lipnicy
Wiktoryn Kosmowski, ojciec Ireny, był wziętym lekarzem i cenionym społecznikiem. Założył czasopismo "Kronika Lekarska" i postulował zorganizowanie opłacanej z budżetu państwa darmowej opieki medycznej dla najbiedniejszych. Sam też bez wynagrodzenia leczył tych, których nie stać było na opłacenie wizyty u lekarza. Z kolei matka Ireny, również Irena, pracowała na rzecz utworzenia systemu powszechnej edukacji obejmującego także biedotę.
Wychowana w tak pozytywistycznym domu Irena poszła w ślady rodziców. Starannie wykształcona - pobierała nauki w warszawskiej Szkole Rzemiosł, gdzie organizowano również tajne zajęcia z historii i języka polskiego, oraz w gospodarskiej szkole w podzakopiańskich Kuźnicach i w końcu na uniwersytecie we Lwowie. Już w 1906 na mniej więcej rok została nauczycielką w wiejskiej szkole w Mirosławicach pod Kutnem. Placówkę prowadziło Zjednoczone Koło Ziemianek - organizacja, w której działała jej matka.
Następnie młoda Irena zajęła się publicystyką. Ten czas przygotował ją do późniejszego wejścia w świat polityki. Od 1907 roku współtworzyła kierowany do ludu tygodnik "Zaranie". Tutaj miała możliwość popularyzować pogląd, który stał się zarzewiem sporu między nią a jej matką. Matka twierdziła, że najlepszym dla mieszkańców małych miasteczek i wsi rozwiązaniem jest podążać drogą wytyczoną przez inteligencję i podporządkowywać się jej.
Córka w artykułach na łamach "Zarania" przekonywała, że lud należy mobilizować do działania i sprawiać, by zaczął decydować o sobie.
"Ludzi brak!" - apelowała w numerze z 15 czerwca 1911 roku. "Z radością stwierdzaliśmy nieraz, że w ciągu ostatnich lat kilku wzmógł się ruch ludowy, że w śpiącej, martwej masie budzić się jednak zaczynają 'ludzie'. Na czem przebudzenie to polega?" - zastanawiała się Irena. "Oto coraz liczniejsza gromadka jednostek odczuwa nędzę obecnego życia na wsi, niektórzy obejmują już myślą niedostatki całego ustroju społecznego; wielu, szczególniej młodzież tęskni do zmian na lepsze, zmian tych pragnie, sposobu na nie szuka. Ale czy wielu już jest takich, co mają w duszy pewność, że: 'oni nowe życie stworzą sami i nowy zaprowadzą ład'" - podkreślała.
Raz pisała pod własnym nazwiskiem, innym razem publikowała pod pseudonimem "Jasiek z Lipnicy". Jej artykuły spotykały się z dużym odzewem, a ona sama - redagując dział kulturalno-oświatowy - coraz intensywniej angażowała się w tworzenie "Zarania". W czasie swej największej świetności tygodnik mógł docierać nawet do 50 tysięcy czytelników.
"Stałam przy ognisku, przy którym skupiały się i uświadamiały sobie własną treść budzące się siły duszy polskiego ludu rolnego, gnębionego przez wieki najpierw rodzimą, potem obcą niewolą. (...) Były to warsztaty samodzielnej myśli i dążeń chłopa polskiego (...), który własną duszą pańszczyźnianą zmógł" - notowała Kosmowska.
"Przychodziła do redakcji co dzień, siedziała od rana do wieczora i albo pisała tu, albo zastępowała mnie w rozmowach z przyjezdnymi czytelnikami" - wspominał Maksymilian Malinowski, wydawca i redaktor naczelny tygodnika. Przez jakiś czas na początku otrzymywała skromne wynagrodzenie 25 rubli miesięcznie, wkrótce jednak zrezygnowała z pensji i zaczęła pracować za darmo.
"Rodzice byli w dostatku, a przy nich i ona, zwłaszcza że była skromna i nie wymagała ani strojów, ani szczególnych wygód" - zaznaczał szef "Zarania".
Ciocia Irena, posłanka Kosmowska
Wkrótce, w 1912 roku, dzięki pomocy czytelników, sympatyków pisma oraz przyjaciół, udało się kupić stary dworek w podlubelskim Krasieninie. Kosmowska założyła tam szkołę dla wiejskich dziewcząt.
"Dwór stoi na wzgórzu w najpiękniejszym miejscu, zwięzłej budowy, murowany, ma lekką do pałacowatości pretensję" - przedstawiała to miejsce pisarka Maria Dąbrowska na łamach magazynu "Prawda". "Ganek ma wyniosły, na dwunastu stopniach wsparty - ponad boczne skrzydła dachu białymi kolumnami sięgający. Rozciąga się stamtąd widok zachwycający na ziemię piękną i falującą z jej lasami, które stapiają swą barwę z powietrzem w czarujące modre smugi i szramy na szmaragdowym obliczu pól. Dawniej zasłaniał ów widok park, dziś park wycięto i sprzedano w dużej części. Od białych słupów nieistniejącej bramy ciągnie się chluba Lubelszczyzny - jedna z królewskich, pięknych lipowych alei. We dworze jest już drugi rok szkoła gospodarstwa dla dziewcząt wiejskich przez p. Irenę Kosmowską założona. Uczennic jest obecnie 32; kurs trwa od stycznia do grudnia 11 miesięcy" - wyjaśniała.
"Często przebywa dłuższy czas w szkole, jest jej duszą i słońcem" - tak o kierowniczce Kosmowskiej pisała pedagog Helena Dulębina. "Całymi godzinami wykłada, w wolnych chwilach od lekcji miewa pogadanki i opowiadania, rozwija umysły i serca młodych dusz, wskazuje im nowe drogi życia, toteż kochają tę swoją najdroższą wychowawczynię" - dodawała.
Kosmowska nigdy nie założyła rodziny. Zaangażowała się w prowadzenie szkoły całym sercem. Do tego stopnia, że zabierała swoje wychowanki do Warszawy, pozwalała im mieszkać u siebie i pomagała w szukaniu pracy oraz usamodzielnieniu się. Uczennice z Krasienina traktowała jak własne córki. Wdzięczne dziewczęta mówiły o niej "ciocia Irena".
Dlatego kiedy w 1918 roku Daszyński zwracał się do 39-letniej Kosmowskiej z propozycją wejścia do rządu, wiedział, że ma do czynienia z doświadczoną działaczką, pozytywistką, która nie boi się ciężkiej pracy. Kosmowska należała do Polskiego Stronnictwa Ludowego "Wyzwolenie". Zdawała sobie sprawę, że zbliża się moment, który pozwoli jej przejść do nowego etapu działalności - z edukacji w politykę. Dekret Piłsudskiego o równouprawnieniu wyborczym otworzył przed nią nowe drzwi. Zresztą nie tylko przed nią.
Po wyborach do Sejmu Ustawodawczego, które odbyły się 5 listopada 1922 roku, w ławach poselskich zasiadło osiem kobiet: Kosmowska, Maria Moczydłowska, Zofia Sokolnicka, Franciszka Wilczkowiakowa, Anna Piasecka, Gabriela Balicka-Iwanowska, Jadwiga Dziubińska i Zofia Moraczewska. Wszystkie zaangażowały się w prace parlamentu – począwszy od udziału w debatach nad przygotowywaną konstytucją, przez inne sprawy ustrojowe, aż po ustawy socjalne.
Kosmowska zabierała głos głównie w kwestiach dotyczących oświaty i opieki społecznej. "Anioł lewy" - tak mówił o niej pisarz Jarosław Iwaszkiewicz. A ona wspierała na przykład wprowadzenie zakazu funkcjonowania domów publicznych i opowiadała się za przyjęciem ustawy o karze za handel kobietami i dziećmi. Szczególnie stanowczo zabrzmiał podczas debaty w lipcu 1926 roku jej sprzeciw w sprawie szerzenia pornografii.
"Pornografia jest źródłem licznych wykroczeń kryminalnych" - zwróciła się do posłów z trybuny sejmowej. "Martwota psychiczna to grunt dla pornografii (….) Młody, który czytał Słowackiego i Wyspiańskiego, nie weźmie do ręki broszury pornograficznej. Ten, kto od dziecka nauczył się patrzeć z miłością na Matejkę czy Malczewskiego, nie będzie szukał zadowolenia w pocztówce z widokiem pornograficznym" - argumentowała, dodając, że "póki zadowolenia kulturalne są tylko odtrutką na nudę dla bardzo nielicznej garstki w naszem społeczeństwie, dopóty policja niewiele zrobi w zakresie wykonania tej ustawy".
Mandat poselski straciła 30 sierpnia 1930 r. wraz z innymi posłami i senatorami wskutek kryzysu politycznego, kiedy prezydent Ignacy Mościcki dekretem rozwiązał parlament. Nie było tajemnicą, że zrobił to na polecenie Józefa Piłsudskiego, który pięć dni wcześniej został premierem.
"Pan Piłsudski jest obłąkańcem"
Dwa tygodnie później, przemawiając na wiecu wyborczym w Lublinie, zwykle opanowana i rzeczowa Kosmowska aż kipiała od emocji. W drodze na spotkanie przeczytała poranne wydanie "Gazety Polskiej" z niedzieli 14 września. Sprzyjający sanacji dziennik wydrukował na pierwszej stronie wywiad z Piłsudskim. Marszałek i premier opowiadał o przeprowadzonej kilka dni wcześniej akcji aresztowania kilkunastu byłych już posłów, nie kryjąc zadowolenia z tego faktu i podkreślając, że sam układał listę wyznaczonych do zatrzymania.
"Ja, osobiście, w ogóle nie znoszę bezkarności, prowadzącej w sposób naturalny do rozwydrzenia i obniżenia gwałtownie i szybko wszelkiego poczucia zwyczajnej moralności; dlatego też od razu zdecydowałem się wykorzystać ten normalny czas, gdy posłowie stają się zwykłymi obywatelami państwa, aby choć raz w Polsce postawić sprawiedliwość, wymierzaną przez sądy, na normalną drogę, nie naruszaną tak bezecnie, jak to czynili posłowie z immunitetami w pyskach" – tłumaczył Piłsudski. Mówił, że aresztowania byłych posłów były "pod względem doboru, dość wypadkowe; mógłbym wybierać co piątego, co dziesiątego".
Kosmowską mocno wzburzyły te słowa. Na wiecu rzekła wprost, co sądzi o Piłsudskim.
"Jestem przygotowana na to, że za to, co teraz powiem, mogę być aresztowana, lecz nie mogę powstrzymać się od powiedzenia, że pan Piłsudski jest obłąkańcem i że pozostajemy pod rządami obłąkańca" - powiedziała do przysłuchujących się jej ludzi.
Po kilku godzinach została zatrzymana przez policję, a następnie oskarżona o "okazanie nieposzanowania władzy". Zarzut sformułowano na podstawie artykułu 154 Kodeksu karnego z zapisami opartymi jeszcze na kodeksie carskim obowiązującym pod zaborami.
Winny okazania nieposzanowania władzy przez dopuszczenie się postępku wyraźnie nieprzystojnego w instytucji rządowej lub społecznej w czasie zajęć służbowych w tej instytucji będzie karany: aresztem. Jeżeli nieposzanowanie władzy okazany przez znieważenie instytucji rządowej lub społecznej w piśmie, złożonem do takiej instytucji, albo w wygłoszonych lub odczytanych publicznie mowie lub utworze, albo w druku, piśmie lub wizerunku, rozpowszechnionych lub publicznie wystawionych, winowajca będzie karany: zamknięciem w więzieniu.
Kodeks karny z r. 1903 z uwzględnieniem zmian i uzupełnień obowiązujących w Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 1 maja 1921 r., wydanie Ministerstwa Sprawiedliwości, Warszawa 1922
Skazano ją na pół roku więzienia. Proces byłej posłanki relacjonowała prasa. "Robotnik" w numerze z 10 października 1930 roku cytował mecenasa Wacława Szumańskiego. "Przyznaję, iż przewód sądowy ustalił, że mocodawczyni moja Irena Kosmowska na wiecu przedwyborczym w Lublinie w dn. 14 września 1930 r. użyła wyrażeń: 'Piłsudski jest obłąkany, a my i kraj pod rządami takiego obłąkańca pozostajemy', i że przed wypowiedzeniem tych słów zaznaczyła, iż zdaje sobie sprawę z tego, że za to, co powie, może być aresztowaną, lecz 'pomimo to powie, bo ją to boli'" - mówił przed sądem adwokat. Kosmowska - jak tłumaczył - "twierdzi, że doszła do tego bolesnego przekonania po przeczytaniu szeregu wywiadów Marszałka Piłsudskiego, w których to wywiadach autor ich obraża naród, oraz obraża obywateli Rzeczpospolitej Polskiej".
"Pragnę z całego serca przyłączyć się do wielkiej liczby Polaków i Polek, którzy chcą w tej chwili wyrazić Pani głęboki dla Niej szacunek i uznanie dla Pani charakteru i pracy całego Jej życia" - napisał w liście do aresztowanej Ignacy Daszyński, marszałek dopiero co rozwiązanego Sejmu.
"Śpiące jeszcze wojsko, które nie wyszło do walki"
Sąd apelacyjny utrzymał wyrok, a Kosmowska pogodziła się z tą decyzją. Nie bała się pójść za kraty. Miała za sobą kilkumiesięczny pobyt w rosyjskim więzieniu, do którego trafiła w 1915 r. po aresztowaniach przeprowadzonych w środowisku "Zarania".
Tym razem jednak zamiast odsiadki czekała ją niespodzianka. Kiedy stawiła się do więzienia, dowiedziała się, że została ułaskawiona przez prezydenta Mościckiego. Nie wiadomo, czy był to gest pojednania wysłany przez środowisko piłsudczyków. Jeśli tak, to starała się tego nie zauważać.
Kosmowska pozostała nieprzejednaną krytyczką władzy, publikując artykuły, w których na przykład wytykała politykom, że bardziej dbają o własne kieszenie niż o finansowanie oświaty czy walkę z biedą. Rok przed wybuchem II wojny światowej odmówiła przyjęcia Krzyża Niepodległości, nadanego jej przez prezydenta Mościckiego.
Nie porzuciła swoich pozytywistycznych ideałów nawet wtedy, kiedy Polska nie istniała. Zmarła w berlińskim szpitalu w sierpniu 1945 roku w wieku 66 lat, przewieziona tam z więzienia, do którego trafiła po schwytaniu przez Gestapo, uwięzieniu na Pawiaku i pobycie w obozie pracy pod Berlinem. Została aresztowana za udział w ruchu ludowym i pracę w konspiracji.
To o niej Ignacy Daszyński mówił, zastanawiając się nad potencjałem, jaki drzemie w kobietach, które tak jak jego ministra będą chciały zmieniać świat:
"Nie umiem nawet sobie wyobrazić tego, co będzie z życiem ludzkości, jeżeli – połowa jej – kobiety wejdą naprawdę w to życie z wolą świadomą, z siłą odpowiadającą nie tylko swej liczbie, lecz i walorom kobiecym, silniejszym pod pewnym względem od męskich. Dzisiejsze doświadczenia niczego jeszcze nam powiedzieć nie mogą, bo dotychczas kobiety odgrywają – pomimo swych praw – niezwykle skromną rolę w życiu gminy czy państwa. Jest to śpiące jeszcze wojsko, które nie wyszło do walki. Co będzie, gdy połowa ludzkości się zbudzi i zacznie działać, tego nikt przewidzieć nie może".