Zwolennicy Andrzeja Dudy liczą, że będzie to ostatni prezydent III RP, ktoś, kto otworzy drogę do nowej "demokracji narodowej". Przeciwnicy prezydenta obawiają się tego samego. Duda może zawieść obie grupy – wiele wskazuje na to, że jak w poprzedniej kadencji będzie prezydentem prawie zawsze podporządkowującym się decyzjom macierzystej partii, zarówno wtedy, gdy ta szarżuje, jak i gdy zwalnia. Spory w Zjednoczonej Prawicy wydają się przy tym na tyle wyraziste, że prezydent może znaleźć się niespodziewanie w konflikcie z przynajmniej częścią własnego obozu – zwłaszcza gdy Jarosław Kaczyński okaże mu lekceważenie o jeden raz za dużo.
W czwartek prezydencką przysięgę po raz drugi złożył Andrzej Duda. Przed nim kolejne pięć lat kadencji. Pierwszej nie sposób ocenić wysoko. Dla niechętnej Prawu i Sprawiedliwości opinii publicznej Duda był wiernym wykonawcą woli prezesa rządzącej Polską partii, gorliwie asystującym mu w demontażu konstytucyjnego porządku. Dla elektoratu PiS-u największą zaletą pierwszej kadencji Andrzeja Dudy było to, że prezydent nie przeszkadzał i realizował program partii, bez której sam nigdy nie mógłby nawet marzyć o prezydenturze.
Czy w następnej kadencji Andrzej Duda będzie chciał i znajdzie polityczne narzędzia do tego, by prowadzić bardziej samodzielną politykę? Część odpowiedzi na to pytanie zna tylko Andrzej Duda i jego najbliżsi – nie mamy wglądu w to, co dzieje się w głowie prezydenta, w jego osobiste ambicje i emocje. Możemy za to spróbować opisać pewne podstawowe parametry wyznaczające pole, w jakim Duda poruszał się będzie w najbliższych pięciu latach.
Siła i słabość mandatu
Zacznijmy od siły politycznego mandatu Dudy na początku drugiej kadencji. Na papierze wygląda on na bardzo mocny. Duda jako jedyny prezydent poza Aleksandrem Kwaśniewskim obronił drugą kadencję. W drugiej turze wyborów zdobył 10,44 miliona głosów – więcej otrzymał tylko Lech Wałęsa w drugiej turze w 1990 roku.
Jeśli Duda przypomina dziś jednak Kwaśniewskiego, to raczej tego z 1995 niż z 2000 roku. W 1995 roku kandydat SLD wygrywa po pełnej emocji, polaryzującej społeczeństwo kampanii. Wielu zwolenników przegranego Wałęsy ma problem z uznaniem zwycięzcy. Do Sądu Najwyższego wpływa rekordowa liczba protestów wyborczych, przekonujących, że wynik wypaczyło to, iż Aleksander Kwaśniewski wprowadził w błąd opinię publiczną co do swojego wykształcenia. Podnoszono obawy, czy postkomunistyczny prezydent nie wykolei polskich ambicji dotyczących integracji z Zachodem.
W ciągu pięciu lat Kwaśniewskiemu udało się rozbroić większość lęków wokół swojej osoby i złagodzić polaryzację. Postkomunistyczny prezydent doprowadził Polskę do członkostwa w NATO (1999), stał się też jednym z patronów zaakceptowanej przez społeczeństwo konstytucji. Wspólna przejażdżka papomobile z Janem Pawłem II wysłała sygnał katolikom, że to prezydent co najmniej tolerowany przez Kościół. Agresywna kampania Mariana Krzaklewskiego - z klipami przypominającymi sytuację, gdy Kwaśniewski wyglądał, jakby był pod wpływem alkoholu, a prezydencki minister Marek Siwiec wydawał się parodiować papieża - nie zadziałała. W 2000 roku na konkurentów Kwaśniewskiego w sumie padło 8 milionów 112 tysięcy głosów – o ponad 1,2 miliona mniej niż na walczącego o reelekcję prezydenta.
Duda, choć zwiększył poparcie o 1,81 miliona głosów, to w roku 2020 jest prezydentem znacznie bardziej polaryzującym opinię publiczną niż pięć lat temu. Inaczej niż w 2015 roku pojawiają się głosy podważające prawomocność wyboru: wskazujące na prawne wątpliwości z "unieważnieniem" wyborów 10 maja, zaangażowanie TVP, rządu i spółek skarbu państwa w agitację po stronie obecnego prezydenta. Koalicja Obywatelska, powołując się między innymi na te argumenty, rozważała bojkot ceremonii zaprzysiężenia. W końcu w uroczystości wzięła udział delegacja klubu KO, ale bez liderów tworzących ją partii – jako wyraz ich sprzeciwu wobec łamania przez Dudę konstytucji. W trakcie zaprzysiężenia klub Lewicy wystąpił w tęczowych maseczkach, trzymając w ręku konstytucję – co było żywym sygnałem niezgody na wymierzony w mniejszości język Dudy i przypomnieniem wątpliwości co do konstytucyjności działań głowy państwa.
Na ile te wątpliwości będą osłabiać mandat Dudy? Raczej w niewielkim stopniu – ma on decyzję Sądu Najwyższego, poświadczającą ważność wyborów, a z każdym kolejnym rokiem opinia publiczna będzie coraz bardziej zapominać o wszystkich wątpliwościach wokół wyboru w 2020 roku.
Na pewno za to nie osłabnie polaryzacja wokół oceny tej prezydentury. W trakcie inauguracyjnej mowy Duda mówił o "koalicji polskich spraw", zgodzie, potrzebie życzliwości i uśmiechu, wyciąganiu dłoni. Opozycja raczej w te wezwania do zgody nie uwierzyła – Krzysztof Gawkowski z Lewicy przypomniał, że pięć lat temu Duda mówił dokładnie to samo. Obóz rządzący, jak nie narzekałby na "totalną opozycję", też wcale nie oczekuje "wyciągania ręki", przynajmniej jego część upaja się brutalnością wobec przeciwników politycznych.
Wśród skłóconych frakcji
Warto przy tym pamiętać, że Andrzej Duda - choć zaczynał w Unii Wolności, nie w Porozumieniu Centrum - jest nieodrodnym dzieckiem swojej partii. Wszystkie analizy "dlaczego Duda nie prowadzi bardziej samodzielnej polityki, czemu nie potrafi powiedzieć Kaczyńskiemu "nie"" często pomijają to, że prezydent po prostu identyfikuje się z programem Zjednoczonej Prawicy i "dobrej zmiany", i nie jest gotowy do wykonania żadnego ruchu, który mógłby zaszkodzić temu projektowi politycznemu. Nic nie wskazuje, by zmieniło się to w drugiej kadencji.
Jednocześnie obóz Zjednoczonej Prawicy w następnych trzech latach może o wiele częściej wikłać się w wewnętrzne spory niż w ostatnich pięciu. Linia bardzo fundamentalnego sporu wyartykułowała się w ostatnich tygodniach: czy następne trzy lata rządów Zjednoczonej Prawicy mają być okresem spokojnej, niewszczynającej niepotrzebnych wojen konserwatywnej modernizacji, czy też kolejnej rewolucyjnej mobilizacji, na wzór tej z lat 2016-17, tym razem skierowanej nie w stronę wymiaru sprawiedliwości, a takich obszarów jak media prywatne, szkoły i uczelnie wyższe, organizacje pozarządowe i prawa człowieka.
"Umiarkowanym" nie sprzyja sytuacja społeczno-gospodarcza. Władzy jest łatwiej sprzedawać opowieść o "konserwatywnej modernizacji", gdy poziom życia zdecydowanej większości społeczeństwa wyraźnie podnosi się. Teraz może być z tym bardzo różnie.
Wiadomo, że pandemia przyniesie kryzys gospodarczy. Na jesieni ludzie, którzy już dziś są na wypowiedzeniach, stracą pracę, a rząd zaplanował cięcia w budżetówce. "Umiarkowani" liczą, że kryzys na tle innych krajów UE dotknie Polskę łagodnie, a gospodarka szybko się odbije. Praktyka może jednak okazać się zupełnie inna. Gdy rządy PiS-u przestaną kojarzyć się z powszechnym wzrostem zamożności, partia może uznać, że władzę trzeba skonsolidować quasi-rewolucyjnymi posunięciami albo nowymi wojnami kulturowymi.
Jak w tej sytuacji zachowa się prezydent? Przez większą część swojej pierwszej kadencji kojarzony był raczej z frakcją umiarkowaną. Komentatorzy pisali o niechętnej "rewolucjonistom" osi Duda-Gowin-Morawiecki. W kampanii wyborczej prezydent coraz częściej mówił jednak językiem radykałów. Atakował "niemieckie media", straszył "gorszą od komunizmu ideologią LGBT", krzyczał: "nie będą nam w obcych językach narzucali (…) jak mają być prowadzone polskie sprawy". Prezydent nie ograniczał się przy tym do słów. W zgłoszonej przez niego Karcie Rodziny znalazły się, kojarzące się z Rosją Putina, propozycje zakazu "propagowania ideologii LGBT" w instytucjach publicznych. Duda zaproponował też wpisanie zakazu adopcji dzieci przez pary jednopłciowe do konstytucji.
Teoretycznie spór w Zjednoczonej Prawicy powinien stwarzać Dudzie okazję do politycznej gry, w której mógłby wystąpić jako arbiter przesądzający o zwycięstwie jednej, a klęsce drugiej frakcji. Problem w tym, że do tej pory Andrzej Duda w sytuacjach wymagających politycznej gry radził sobie słabo. Widzieliśmy to przed wyborami, gdy zwlekając z podpisem pod ustawą o rekompensatach dla TVP, próbował wymusić dymisję Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa telewizji państwowej. Kurski co prawda odszedł, ale gdy Duda ustawę podpisał, wrócił natychmiast do zarządu TVP – powszechna opinia głosiła, że prezydent został ograny.
Czy w najbliższych latach Duda nauczy się grać sprawniej? Czy też raczej będzie podporządkowywał się tej frakcji, która chwilowo zyska przewagę? W realiach PiS oznacza to przede wszystkim przychylność prezesa Kaczyńskiego.
Kwestia szacunku
Osobiste relacje pomiędzy Dudą a Kaczyńskim mogą okazać się kluczowe dla tego, jak może wyglądać ta prezydentura. PiS wiele lubi mówić o tym, jak tworzące dziś partię środowisko było niesprawiedliwie traktowane przez instytucje zarządzające "dystrybucją prestiżu" w III RP. Tymczasem także w samym Prawie i Sprawiedliwości "dystrybucja prestiżu" przybierała często specyficzne formy, zależne od decyzji, zmiennych nastrojów i urazów jednego człowieka: Jarosława Kaczyńskiego.
Ten zaś wobec Andrzeja Dudy często zachowywał się w sposób otwarcie lekceważący. Demonstracyjnie pokazywał, kto jest liderem rządzącego obozu i że na pewno nie jest nim - mimo potężnego demokratycznego mandatu - prezydent. Gdy w swoją pierwszą "prezydencką" rocznicę katastrofy w Smoleńsku Andrzej Duda mówił o konieczności przebaczenia, Jarosław Kaczyński tego samego dnia unieważnił przekaz prezydenta, ogłaszając, że przebaczenie może i owszem, ale dopiero po ukaraniu winnych. Ostentacyjny brak szacunku Kaczyńskiego dla Dudy był przy tym zaraźliwy. Na lekceważące uwagi i zachowania wobec prezydenta pozwalał sobie przecież także Antoni Macierewicz, a nawet Marek Suski.
Można zgodzić się z politologiem Rafałem Matyją, gdy stawia tezę, że największe konflikty między prezydentem a obozem rządzącym nie wynikały z twardych politycznych różnic, sporów o pryncypia czy taktykę, ale z tego, że Duda w pewnym momencie miał po prostu już dość protekcjonalnego traktowania i kopał w stolik, by zwrócić na siebie uwagę. Po chwilowym buncie wracał jednak do takiej samej, zgodnej z linią własnego obozu polityki. Tak było z reformami sądów w 2017 roku. Ziobro i Kaczyński postawili Dudę przed faktem dokonanym: reformami redukującymi kompetencje prezydenta wobec trzeciej władzy. Duda zawetował dwie z trzech z nich. Relacje prezydenta z partią stały się lodowate. Po chwili jednak wszystko wróciło do normy, a reforma sądów przygotowana przez prezydenta okazała się bardzo podobna do propozycji Ziobry.
Nic nie wskazuje na to, by w drugiej kadencji Jarosław Kaczyński traktował prezydenta inaczej. Wszyscy w Prawie i Sprawiedliwości mają chyba przekonanie, że Duda nie zawdzięcza zwycięstwa sobie, tylko pracy całej partii, wsparciu rządu i TVP. Poza tym niezależny ośrodek prezydencki zwyczajnie nie mieści się w modelu władzy Kaczyńskiego. Spóźnienie Kaczyńskiego na uroczystość wręczenia Dudzie decyzji PKW o wyborze na drugą kadencję zostało odczytane jako kolejny gest lekceważenia prezesa PiS wobec prezydenta, zapowiadający, jak będzie wyglądać druga kadencja.
Także w drugiej kadencji największe konflikty na linii prezydent–PiS mogą wyniknąć z tego, że Kaczyński wykona o jeden lekceważący gest za wiele. W drugiej kadencji, gdy Duda nie musi obawiać się o reelekcję, gdy walki w obozie władzy staną się coraz bardziej publiczne, kryzysy wywoływane przez podobnie błahe powody mogą okazać się znacznie poważniejsze niż w pierwszej kadencji prezydenta.
Czy opozycja będzie potrafiła wykorzystać te spory? Zagrać na prezydenta i zablokować najbardziej niebezpieczne jej zdaniem posunięcia obozu władzy? W poprzedniej kadencji ostatecznie prezydent dwukrotnie zablokował istotne posunięcia swojego obozu: wetując ustawę o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, dającą rządowi narzędzia do podporządkowania samorządów, oraz ordynację wyborczą do Parlamentu Europejskiego, faktycznie wymuszającą na opozycji konsolidację w jednym bloku. W tym drugim wypadku widać było grę opozycji - zwłaszcza mniejszych partii, z Kukiz ’15 na czele - której udało się przekonać prezydenta.
Także w tej kadencji opozycja - nie tylko partie, ale także ruchy społeczne, samorządy itd. - będą się z konieczności, gdy wyczerpią się już wszystkie inne opcje, orientować na prezydenta, próbować go rozegrać. Na ile skutecznie? W większości wypadków prezydent pójdzie bez wahania z własną partią. Cały problem w tym, by wyczuć ten moment, gdy może zachować się inaczej. Pamiętając o wecie w sprawie RIO, można zastanawiać się, czy obszarem, gdzie Duda niekoniecznie musi podpisać wszystko to, co do podpisu prześle mu Sejm, nie będą samorządy. Słyszymy o planach podziału województwa mazowieckiego, wydzielenia z niego osobnego województwa warszawskiego. Trudno uwierzyć, że chodzi w tym o cokolwiek innego, niż o odebranie PSL jednego z ostatnich wojewódzkich bastionów partii. Czy Andrzej Duda stanie wbrew własnej partii w obronie oswojonego, działającego i akceptowanego przez mieszkańców mazowieckiego samorządu?
Bitwa o schedę…
W trakcie kampanii Andrzej Duda mówił, że w drugiej kadencji prezydent odpowiada tylko przed Bogiem i historią. Relacje prezydenta z Panem Bogiem zostawmy w spokoju, ale z historią Duda ma sporo racji. Druga kadencja zmusza do myślenia w kategoriach "jak zapamięta mnie historia", jak oceni mnie przyszłość. Także Duda będzie myśleć w tej perspektywie, choć równie ważna będzie dla niego bliższa przyszłość, perspektywa tego, "co po prezydenturze".
Po zakończeniu drugiej kadencji Andrzej Duda będzie miał dopiero 53 lata. Mało jak na polityczną emeryturę, wygłaszanie odczytów i recenzowanie politycznych poczynań innych. Trudno wyobrazić sobie, by po prezydenturze przed Dudą otworzyła się kariera międzynarodowa. To nie ten temperament, nie te polityczne zdolności. Poza tym, jeśli w ciągu następnych pięciu lat prezydent będzie mówił podobnym językiem o mniejszościach seksualnych, co w ostatnich tygodniach, to spali sobie wszelkie mosty za granicą.
Ale także powrót do polskiej polityki nie będzie dla Dudy łatwy. Nie udało się to żadnemu byłemu prezydentowi. Wałęsa zdobył w wyborach w 2000 roku zaledwie 178 tysięcy głosów. Aleksander Kwaśniewski pojawiał się jako patron różnych inicjatyw lewicy, ale nigdy nie wrócił do realnej politycznej gry. Tym bardziej Bronisław Komorowski.
Przed Dudą teoretycznie otwiera się szansa. Jarosław Kaczyński zapowiedział ostatnio, że wystartuje jeszcze w wyborach na prezesa PiS w tym roku, ale już niekoniecznie w następnej kadencji – a być może nawet nie dokończy tej. Zachowując sceptycyzm wobec takich deklaracji, kwestia sukcesji po Kaczyńskim będzie istotnym czynnikiem polityki obozu władzy w następnych latach. Jeśli Duda będzie chciał o nią zagrać, stanie przed bardzo trudnym dylematem. Z jednej strony będzie musiał zawalczyć w swojej własnej partii o większy szacunek i silniejszą pozycję niż te, jakimi cieszył się w ostatnich pięciu latach. Z drugiej strony nie może też zrobić niczego, co zraziłoby do niego aktyw PiS, co przykleiłoby mu łatkę zdrajcy, ciała obcego itd.
… i o historię
Jednocześnie im bardziej prezydent grał będzie na pisowski aktyw, tym trudniej będzie mu wywalczyć sobie miejsce w historii, zapisać swoje dziedzictwo jako Andrzeja Dudy, a nie tylko "prezydenta dobrej zmiany".
O ile prezydentura Komorowskiego była tylko dodatkiem do projektu Donalda Tuska - ocieplającym technokratyczną opowieść PO o Polsce modernizującej się dzięki unijnym dotacjom sarmackimi, swojskimi nutami - to innym prezydentom udało się bardziej odcisnąć piętno na historii. Prezydentura Wałęsy była symbolem odchodzenia Polski od komunizmu, a jego klęska w 1995 roku – tego, że polska demokracja normalizuje się, nie potrzebuje już bohaterów z czasów walki z komuną, tylko sprawniej radzących sobie od nich z codziennym politycznym rzemiosłem politycznych zawodowców. Prezydentura Kwaśniewskiego to konstytucja, wejście do NATO i UE i wielki międzynarodowy sukces prezydenta, który na przełomie lat 2004/2005 pomógł zapobiec scenariuszowi utopienia we krwi "pomarańczowej rewolucji" na Ukrainie. Lech Kaczyński miał swoją politykę wschodnią i podróż do Gruzji w czasie rosyjskiej agresji na ten kraj w 2008 roku. Nawet jeśli można wątpić w jej realną skuteczność (Gruzję uratowała raczej interwencja Sarkozy’ego u Putina niż Lech Kaczyński w Tbilisi), to miała ona potężny symboliczny wymiar i stanowi jeden z ważniejszych punktów pamięci o tragicznie zmarłym prezydencie.
Także Andrzej Duda szukał przestrzeni dla budowy własnego historycznego dziedzictwa w polityce zagranicznej. O ile odpuścił niemal zupełnie Unię Europejską, pozostawiając ten odcinek rządowi, to angażował się w takie projekty jak Trójmorze, czy budowanie szczególnie bliskich relacji z Donaldem Trumpem. Jeśli po drugiej kadencji w Polsce faktycznie zaczną na stałe stacjonować amerykańscy żołnierze, Duda będzie mógł mieć poczucie, że to jakaś jego zasługa, że udało się mu w ten sposób zwiększyć bezpieczeństwo państwa.
Problem w tym, że w Białym Domu może w listopadzie zmienić się lokator. Ewentualna administracja demokraty Joe Bidena zapowiada obecność wojskową i gospodarczą w naszym regionie, wydaje się też otwarta na takie projekty jak Trójmorze. A jednocześnie silniej będzie upominać się o przestrzeganie podstawowych standardów w kwestii praworządności i praw człowieka. Trudno będzie budować z nią Dudzie dobre relacje, jeśli będzie mówił podobnym językiem jak w ostatnich tygodniach.
Jak więc ostatecznie w historii zapiszą się dwie kadencje Andrzeja Dudy? Zwolennicy PiS-u, w pełni utożsamiający się z projektem Jarosława Kaczyńskiego, liczą na to, że okaże się on ostatnim prezydentem III RP, akuszerem pomagającym w ostatecznym zerwaniu z państwem "późnego postkomunizmu", torującym drogę ku "demokracji narodowej". Tego samego obawiają się przeciwnicy PiS – że Duda okaże się prezydentem, który pogrzebie konstytucyjny porządek RP, faktycznie zmieniając Polskę w demokrację nieliberalną na wzór węgierski.
Wiele wskazuje jednak na to, że prezydent Duda zawiedzie obie te grupy. W następnych latach czeka nas z pewnością niejedna próba "przykręcania śruby" ze strony PiS-u przy co najmniej akceptacji prezydenta. Jednocześnie okresy rewolucyjnego wzmożenia będą przerywane przez okresy uspokojenia. Fakt, że mimo świetnej koniunktury i wsparcia całego państwowego aparatu Duda wygrał tak nieznacznie, pokazuje, iż społeczny potencjał dla trwałej orbanizacji społeczeństwa jest dość wątły. W podobnym rytmie - rewolucyjne natarcia i wycofania - funkcjonował układ władzy w ostatnich pięciu latach. Prezydent głównie dał się nieść z dominującym prądem w obozie władzy, bardzo rzadko mówiąc "nie" i zaciągając hamulec. Wiele wskazuje, że podobnie będzie wyglądała druga kadencja. Jeśli faktycznie tak będzie, historia zapamięta Andrzeja Dudę jako średnio znaczącego towarzysza politycznej podróży Jarosława Kaczyńskiego. Polityka ma jednak to do siebie, że potrafi nas wszystkich zaskakiwać – w kwietniu 2015 roku nikt przecież za bardzo nie wierzył, że Andrzej Duda zostanie w ogóle prezydentem.