W 2018 roku największą firmą świata według magazynu "Fortune" jest amerykański Walmart. Trzy kolejne miejsca należą jednak do Chin. Na liście "najwyższych" miast świata znajduje się pięć metropolii z Państwa Środka, a w zestawieniu tym króluje Hongkong. Amerykańskie Las Vegas nie może się już nawet pochwalić największym kasynem, bo laur lidera przejęło chińskie Makau. Chiny starają się doścignąć USA pod każdym możliwym względem, a Amerykanie nie chcą ustąpić. Ten rok stał pod znakiem licznych starć największych gospodarek świata.
Z perspektywy czasu możemy ocenić, że zapowiedzią 2018 roku w światowym handlu był rok 2016. To wtedy, podczas kampanii prezydenckiej, Donald Trump ostro krytykował Chiny za nieuczciwe praktyki w wymianie handlowej, które jego zdaniem doprowadziły przez lata do potężnego deficytu handlowego USA wobec ChRL. Rok po objęciu urzędu, w styczniu 2018 roku, Trump przeszedł od słów do czynów.
Panele fotowoltaiczne oraz pralki sprowadzane z zagranicy zostały obłożone w USA 30- i 50-procentowym cłem. Był to pierwszy akord handlowego konfliktu, bo choć nowe ograniczenia nie objęły jedynie Państwa Środka, to właśnie Chiny miały ucierpieć najbardziej.
Wiosną chiński smok i amerykański orzeł rzuciły się na siebie otwarcie. Administracja w Waszyngtonie wprowadziła w marcu 25-procentowe taryfy na stal i 10-procentowe taryfy na aluminium. Wiele krajów wyłączono później ze stosowania ceł, jednak Chiny pozostały na liście. W odpowiedzi Pekin oclił 128 amerykańskich towarów, w tym świeże i suszone owoce, pistacje, migdały, orzechy, wino i etanol. Wszystko o wartości 2,4 mld dolarów.
Następne tygodnie upływały na wzajemnym straszeniu się, a w kwietniu w Waszyngtonie padła propozycja oclenia 1300 chińskich produktów o wartości 50 mld dolarów, głównie z branży technologicznej. Cios był dobrze wykalkulowany, bo Pekin od lat oskarżany jest o kradzież i łamanie praw autorskich, nielegalne kopiowanie zachodniej myśli technologicznej i szpiegostwo gospodarcze. Odpowiedź Chin była szybka: jeżeli USA zdecydują się na taki krok, spotkają się ze środkami odwetowymi "o takiej samej sile i skali".
Biały Dom i Kapitol pozostały jednak niewzruszone. Amerykańskie przedsiębiorstwa dostały zakaz handlu z chińskim gigantem telekomunikacyjnym ZTE w związku z łamaniem przez niego sankcji nałożonych na Iran.
Świat się przyglądał, rynki reagowały nerwowo, a międzynarodowe agencje, instytucje finansowe i poszczególne kraje – w tym najwięksi gracze – apelowały do Chin i USA o spokój i rozmowy o handlu przy stole.
Wiosna okazała się jednak tylko rozgrzewką przed prawdziwą walką.
CZYTAJ WIĘCEJ O PIERWSZYCH MIESIĄCACH KONFLIKTU
"Największa wojna handlowa w historii"
6 lipca Waszyngton poinformował o wprowadzeniu 25-procentowego cła na eksport chińskich towarów o wartości 34 mld dolarów. - Będzie dodatkowe 16 miliardów dolarów za dwa tygodnie, a potem, jak wiecie, mamy 200 miliardów dolarów w zawieszeniu, a po tych 200 miliardach dolarów kolejne 300 miliardów dolarów - zagroził wtedy prezydent Donald Trump.
Tego samego dnia chiński resort handlu stwierdził, że USA swoim posunięciem "rozpoczęły największą wojnę handlową w historii". "Strona chińska obiecała, że nie zaatakuje jako pierwsza, ale aby bronić kluczowych interesów kraju i narodu, zmuszona jest do kontrataku" - napisano w komunikacie. Chińskie władze ogłosiły listę 545 towarów amerykańskich wartości 34 mld dolarów, które zostały oclone. Taryfy odwetowe na produkty sprowadzane do Chin z USA weszły w życie natychmiast po wprowadzeniu ceł amerykańskich.
Obiecywane przez Trumpa cła na dodatkowe produkty o wartości 16 mld dolarów rzeczywiście weszły w życie. Stało się to w momencie, gdy w sierpniu w Waszyngtonie zakończyły się fiaskiem rozmowy między wiceministrami handlu obu państw. Pod koniec września wprowadzono kolejne amerykańskie taryfy na import chińskich towarów opiewające w skali roku na kwotę 200 mld dolarów. Pekin nie pozostał dłużny i tego samego dnia w ramach odwetu wprowadził przygotowane wcześniej cła na amerykańskie towary o wartości 60 mld dolarów rocznie.
Zawieszenie broni
Przełom – przynajmniej chwilowy – w konflikcie między mocarstwami nastąpił podczas szczytu G20, który w 2018 roku gościł w Buenos Aires. Donald Trump i Xi Jinping spotkali się wtedy podczas kolacji. Prezydent Chin zgodził się na kilka ustępstw wobec USA, takich jak np. podniesienie importu ze Stanów, by zmniejszyć deficyt handlowy tego kraju. Według japońskiej agencji Kyodo powodem większej elastyczności Pekinu są odczuwalne w Chinach skutki wojny celnej, a to oznacza, że amerykańska polityka względem Chin przyniosła w 2018 roku efekty.
Najważniejszym wynikiem grudniowych rozmów w stolicy Argentyny jest jednak niewątpliwie 90-dniowy okres "zawieszenia broni", który obydwie strony zobowiązały się wykorzystać do negocjacji.
Zarówno Pekin, jak i Waszyngton mają się teraz powstrzymywać przed nakładaniem wzajemnych ceł. Biały Dom zaznaczył jednak, że jeśli porozumienie w sprawie handlu – w tym transferu technologii, własności intelektualnej, barier pozacelnych i rolnictwa - a także kwestii walki z cyberprzestępczością nie zostanie osiągnięte w wyznaczonym terminie, walka o bardziej uczciwy handel z Państwem Środka będzie trwała.
Część ekspertów uważa, że Chiny mają ambicję, by stać się potęgą równoważną Stanom Zjednoczonym i wiedzą, że są na tyle mocne, by nie zmieniać za bardzo dotychczasowych przyzwyczajeń. A to od tego USA uzależniają sukces dalszych negocjacji.
Filip Tręda