Ten rok może na długo odwrócić polityczny ład w Polsce. Początek lat 20. to wybory, które w skrajnym wariancie mogą pogrzebać obóz Zjednoczonej Prawicy. Ale polityczne być albo nie być również przed opozycją, która wzmocniona senackim sukcesem chce walczyć o powrót do politycznej chwały.
Grudzień, kończy się 2019 rok. W Sali Kolumnowej rozpocznie się za chwilę posiedzenie klubu parlamentarnego PiS. Do Sejmu wchodzi praktycznie niezauważony Marek Kuchciński.
Żadna dziennikarska powieka nie drgnie nerwowo na jego widok, żaden mikrofon nie zostanie włączony, by zebrać odpowiedzi na bieżące pytania. Bo pytań do niego po prostu nie ma. Były marszałek, dziś szeregowy poseł Prawa i Sprawiedliwości, już bez dawnej dumy, która sprawiała, że wręcz unosił się nad sejmową posadzką (tak uszczypliwie mówili niektórzy z jego klubowych kolegów) wkroczy do sali, gdzie za chwilę rozpocznie się posiedzenie jego klubu.
A jeszcze kilka miesięcy temu po Sejmie poruszał się szczelnie otoczony kordonem urzędników i funkcjonariuszy Straży Marszałkowskiej, a ci musieli nawet stać przed jego gabinetem, gdy przebywał w środku. Na pytania dziennikarzy nie odpowiadał, zresztą podejście do niego w parlamencie należało do kategorii rzeczy mało wykonalnych, tak szczelnie był chroniony. Dziś jest symbolem politycznego upadku i to z ogromnych, bo przelotowych wysokości. Jego przypadek pokazał, że rok w polityce to wieczność, a piedestał opuszcza się w tempie ekspresowym, raptem tygodnie mogą zmienić o 180 stopni polityczną trajektorię.
Atak na Senat
Nie ma dnia, by ze strony polityków Prawa i Sprawiedliwości nie padło oficjalnie lub w kuluarowych rozmowach hasło "prędzej czy później odzyskamy większość w Senacie". Na razie jednak projekt "Senat w rękach opozycji" do tej pory zdaje wszystkie egzaminy. Szczególnie, jeśli chodzi o wyniki głosowań i dyscyplinę.
A bywa niełatwą sztuką pogodzić ambicje ludzi, których wybrano w jednomandatowych okręgach – czyli takich, gdzie zdobywa się dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy głosów. Takie wysokie wyniki dodają nie tylko animuszu, ale nierzadko wodzą na pokuszenie i rozbudzają senatorskie ambicje. – W Senacie zawsze jest stu kandydatów na stanowisko co najmniej wicemarszałka – ironizowali politycy Platformy Obywatelskiej, gdy listopadową porą toczono rozmowy o tym, kto po wygranej zostanie szefem potocznie zwanej izby wyższej. Ale mimo aury niepewności, rozsiewanej szczególnie przez polityków Prawa i Sprawiedliwości, wieczór 12 listopada należał do opozycji. Tomasz Grodzki został wybrany marszałkiem Senatu.
– Senat stał się zdecydowanym głosem opozycyjnym wobec Sejmu. Głosem, który w procedurze legislacyjnej nie jest najważniejszy, ale może w łatwy sposób uprzykrzać życie rządzącej większości – mówi TVN24 dr Paweł Maranowski z Collegium Civitas.
– Teoretycznie Senat ma sporo narzędzi, żeby pokazać nową jakość, na przykład wysłuchanie – dodaje Piotr Trudnowski, prezes Klubu Jagiellońskiego.
Wiedzą to też politycy partii rządzącej i na 2020 rok mają jeden cel: odzyskać Senat. A jeśli się nie uda, to robić wszystko, by jego rangę regularnie obniżać. Taki efekt mogą wywołać między innymi przesunięcia, które dotyczą wydatków na opiekę nad Polonią.
– Chodzi o nieco ponad 100 milionów, które PiS chce zabrać Kancelarii Senatu – słyszę od urzędników zaniepokojonych tym, że Senat straci jedną ze swoich najważniejszych ról, czyli opiekę nad rodakami mieszkającymi za granicą. Te pieniądze to też sztab ludzi, którzy do tej pory w ramach senackiej pracy te obowiązki wykonywali. Symbolem nadchodzących zmian jest powołanie w ostatnim czasie Jana Dziedziczaka, posła PiS, na pełnomocnika rządu ds. Polonii i Polaków za granicą. To zwiastun tego, że ta tematyka znajdzie się pod rządowymi skrzydłami, a to oznacza, że z budżetu izby refleksji mogą wyparować ogromne kwoty.
Ale w arsenale politycznej broni PiS ma jeszcze coś. Jeśli nie powiedzie się odzyskanie Senatu w niedalekiej perspektywie, to w obozie Zjednoczonej Prawicy są zakusy, żeby zmienić prawo tak, by marszałek Grodzki nie mógł już tak często występować z orędziem w telewizji państwowej. – Orędzia wskazują na istotną narracyjną rolę Senatu w aktualnym sporze politycznym – komentuje dr Paweł Maranowski. I dodaje: – To nie podoba się Prawu i Sprawiedliwości i samemu prezesowi. W nadchodzącym roku musimy się spodziewać częstych ataków personalnych wymierzonych w członków Senatu, a szczególnie w marszałka Grodzkiego. Taka strategia wskazuje na bezsilność Zjednoczonej Prawicy.
Według naukowca układ sił politycznych w tej izbie nie ulegnie zmianie.
Audyt za audytem
Prawo i Sprawiedliwość lata temu dokonało audytu ministerstw, które przejęło z rąk koalicji PO-PSL, a dziś opozycja odpowiada podobną kontrolą w Kancelarii Senatu. To ma być element sprzątania po rządach PiS-u, a jednocześnie sprawdzenie, czy te rządy pozostawiły po sobie coś, co może się przydać w walce politycznej. Kontrola tego, jak była zorganizowana senacka kancelaria pod skrzydłami marszałka Stanisława Karczewskiego i jego współpracowników, ma się zakończyć w połowie stycznia. Wyniki poznamy pewnie na początku lutego i wtedy właśnie może nadejść czas kolejnej wymiany politycznych ciosów.
Pierwsza runda za nami, a w jej ramach pojawiające się zarzuty ze strony Prawa i Sprawiedliwości, że opozycja, urządzając teraz od nowa Kancelarię Senatu, sięgnęła po swoich byłych polityków i działaczy. W tym kontekście wymieniano między innymi byłego posła PO Grzegorza Furgę, który został pełniącym obowiązki szefa Centrum Informacyjnego Senatu czy byłego rzecznika PSL Jakuba Stefaniaka, który jest wicedyrektorem Centrum. Zarzuty ze strony rządzących są o tyle grząskie, że jeszcze do niedawna szefem Kancelarii Senatu za rządów Stanisława Karczewskiego był mazowiecki radny Prawa i Sprawiedliwości Jakub Kowalski. Po przejęciu władzy przez opozycję zastąpił go po prostu jeden z dotychczasowych senackich urzędników, człowiek bezpartyjny, do niedawna dyrektor Biura Spraw Senatorskich Piotr Świątecki.
Nowa jakość, stare problemy
Izba refleksji według planu opozycji ma w tym roku prowadzić prace nad ustawami w tempie odwrotnym do tego znanego z Sejmu. Analiza, dyskusja, debata, brak pośpiechu – to słowa klucze. Szczególnie jeśli chodzi o wszystko, co jest związane z wymiarem sprawiedliwości. Postępujące upolitycznienie sądownictwa ma być, jeśli nie zatrzymane, to co najmniej opóźniane. Dlatego Senat z przytupem zaczyna 2020 rok. Marszałek Tomasz Grodzki zwrócił się już do Komisji Weneckiej z prośbą o opinię o ustawie kagańcowej. Ale to tylko początek działań konsultacyjnych. Na horyzoncie również co najmniej dwa styczniowe spotkania Grodzkiego z unijną komisarz Verą Jourovą, tą samą, która w mocnym liście do polskich władz wyrażała zaniepokojenie planami legislacyjnymi PiS i apelowała o wstrzymanie prac nad zmianami prawa.
– Zleciliśmy przygotowanie opinii prawnej na temat skutków politycznych i prawnych dla Polski po wyroku TSUE i Sądu Najwyższego, a także po wprowadzeniu przez PiS ustawy kagańcowej. Jest autorstwa profesora Roberta Grzeszczaka z Uniwersytetu Warszawskiego, który osobiście ją zaprezentuje – zapowiada senator Bogdan Klich z Platformy Obywatelskiej, szef Komisji Spraw Zagranicznych i Unii Europejskiej. Posiedzenie zaplanowane jest na wtorek 7 stycznia. Wtedy też ma się odbyć duża debata o okrytej złą sławą ustawie represyjnej. Sejm uporał się z nią błyskawicznie, w Senacie ma być inaczej. Na wspomnianym posiedzeniu mają się pojawić chociażby rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar czy I prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Gersdorf, przedstawiciele Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, a oprócz nich kilkadziesiąt osób związanych ze światem wymiaru sprawiedliwości, organizacji pozarządowych czy stowarzyszeń sędziowskich.
Ale poważna weryfikacja projektu "Senat w rękach opozycji" nastąpi dopiero za kilka miesięcy. Na początku września kończy się bowiem pięcioletnia kadencja Adama Bodnara, obecnego RPO, który na stanowisko został wybrany, gdy rządziła koalicja PO-PSL. – Ważnym momentem będzie wybór Rzecznika Praw Obywatelskich i potencjalny klincz z tym związany. Możliwy jest scenariusz przedłużającego się wakatu – przewiduje Piotr Trudnowski. Podkreśla, że Senat dysponuje czymś w rodzaju prawa weta, jeśli chodzi o wybór RPO. Zgodnie z Konstytucją Sejm powołuje RPO za zgodą Senatu na pięcioletnią kadencję. Ustawa o RPO precyzuje z kolei, ze jeśli Senat nie wyrazi zgody, Sejm wybiera kandydata na Rzecznika od nowa. I tak w kółko. Jeśli więc nie znajdzie się kandydat, który będzie w stanie pogodzić wszystkie obozy polityczne, to sprawa może się przeciągać. – To będzie pierwszy prawdziwy sprawdzian dla Senatu - ocenia prezes Klubu Jagiellońskiego.
Gra o wszystko
Opozycja ma marszałka Senatu. Aspiracje sięgają jednak wyżej – stanowiska pierwszego obywatela. Bo z nim wiąże się broń polityczna, która może nawet doprowadzić do upadku rządu Zjednoczonej Prawicy, czyli prawo weta. Dla opozycji to scenariusz wymarzony, dla Prawa i Sprawiedliwości to wizja, która wywołuje polityczny dreszcz na plecach. Gdyby się okazało, że już nie tylko Senat może opóźniać legislacyjne rewolucje obozu rządzącego, ale także prezydent może je wetować i blokować, to oznaczałoby, że całe polityczne paliwo prawicy się ulatnia.
W szeregach Platformy Obywatelskiej istnieje silne przekonanie, że druga tura wyborów prezydenckich skończy się pojedynkiem Małgorzata Kidawa-Błońska kontra Andrzej Duda. – Wygrana jest w zasięgu ręki – słyszę od polityków PO. – Może nie spadnie z nieba, ale da się ją wypracować – mówią współpracownicy Kidawy-Błońskiej. Nawiązują do sondaży, które pokazywały, że starcie obecnego prezydenta z wicemarszałek Sejmu dziś kończy się co prawda wygraną Andrzeja Dudy, ale jego przewaga to raptem kilka punktów procentowych. – To dystans do pokonania przez kilka miesięcy – ekscytuje się jeden z polityków PO.
– Jedynym kandydatem, który może realnie zagrozić Andrzejowi Dudzie, jest Małgorzata Kidawa-Błońska. Platforma i pani marszałek nie zaczęły jednak poważnie myśleć o uciekającym czasie – ocenia dr hab. Tomasz Słomka z Katedry Systemów Politycznych UW.
Faktycznie, jeśli ktoś myśli, że sejmowe opozycyjne gabinety pełne są ludzi, którzy od rana do wieczora planują kampanię Kidawy-Błońskiej, to może poczuć się rozczarowany. Czas płynie, a wokół Kidawy-Błońskiej ciągle brakuje profesjonalnego sztabu, nie widać też pełnej partyjnej mobilizacji, która już dawno powinna mieć miejsce. Decyzje personalne mają zapaść w najbliższych dniach. Wśród nazwisk, które mają wspierać wicemarszałek Sejmu, wymieniane są między innymi posłanki Monika Wielichowska i Izabella Leszczyna czy były poseł PO Michał Marcinkiewicz. – Wąskie grono bliskich współpracowników robi co może, ale to za mało, trzeba wsparcia z partyjnej góry - narzeka jeden z polityków Koalicji Obywatelskiej.
Która kampania ważniejsza?
Sama Kidawa-Błońska ma świadomość tego, że taka życiowa szansa już się nie powtórzy. Inwestuje między innymi w szkolenia, szczególnie te, które dotyczą wystąpień publicznych. – Zaczęła inaczej akcentować, nie urywa końcówek zdań czy wyrazów, jej wystąpienia zaczynają nabierać nowej jakości - mówią politycy opozycji. Ale do pokonania nadal długa droga: kwestia pisania przemówień, pewności siebie na scenie, obycia z publiką. Sama Kidawa-Błońska jeszcze w czasie kampanii parlamentarnej starała się doglądać najdrobniejszych szczegółów i miała zajmować się nawet akceptacją zdjęć do mediów społecznościowych. Pytanie, czy w kampanii prezydenckiej będzie na to czas i czy nie powinien za to odpowiadać profesjonalny sztab.
W jej otoczeniu panuje przekonanie, że prawybory w Platformie Obywatelskiej okazały się straconą szansą na doszlifowanie jej kandydatury. - Zwyciężyły wewnętrzne partyjne interesy – narzeka część polityków PO, dodając, że skazana z góry na porażkę kandydatura Jacka Jaśkowiaka tylko osłabiła pozycję kandydatki. – Musimy wziąć się za kampanię jak najszybciej – mówią wręcz chórem politycy PO, ale na razie sama partia targana jest perspektywą styczniowych wyborów przewodniczącego. – Trudno robić prekampanię, gdy w środku walczą ze sobą różne fronty i próbuje się to jakoś skleić – mówi jeden z ważnych polityków Platformy Obywatelskiej.
I nic nie wskazuje na to, żeby ta walka miała się teraz skończyć – wręcz przeciwnie. Podziały w największym opozycyjnym ugrupowaniu mogą pogłębić się. Grzegorz Schetyna zrezygnował z walki o fotel przewodniczącego, wskazał Tomasza Siemoniaka jako swojego faworyta do tej funkcji, a po drugiej stronie politycznego ringu stoją między innymi Borys Budka, Bartosz Arłukowicz, Bartłomiej Sienkiewicz, Joanna Mucha czy Bogdan Zdrojewski. Rywalizacja będzie zacięta, a mnogość kandydatów i ruch Grzegorza Schetyny zasiały ziarno niepewności w szeregach PO. To wszystko może przeszkadzać w kampanijnych przygotowaniach Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
Zdjęcie na wagę kadencji
Tymczasem u urzędującego prezydenta wszystko zdaje się być gotowe do boju o kolejną kadencję. Kilka tygodni temu Andrzej Duda zakończył trwający od 2014 roku objazd po wszystkich powiatach w Polsce a już zapowiedział, że "zaraz rusza dalej". Jego otoczenie w międzyczasie stanęło na głowie, żeby nawet ułamek zdjęcia czy ćwiartka nagrania wideo z pewnej wstydliwej uroczystości nie wydostały się poza serwery Kancelarii Prezydenta i Trybunału Konstytucyjnego. Chodzi rzecz jasna o przyjęcie ślubowania od Stanisława Piotrowicza i Krystyny Pawłowicz, których PiS wyprawiło na sędziowskie stanowiska w TK.
Z Pałacu Prezydenckiego w związku z brakiem jakiejkolwiek wizualnej publikacji z tej uroczystości popłynął do dziennikarzy bardzo prosty przekaz – możecie nas grillować nad największym ogniem, ale my to przetrwamy i żadnej relacji nie będzie. Ludzie prezydenta wiedzieli, że wystarczyłoby jedno zdjęcie, a na nim uśmiechnięci Stanisław Piotrowicz i Andrzej Duda, żeby opozycja dostała polityczne paliwo na długie tygodnie. Bo za każdym razem, gdy prezydent Andrzej Duda dzieliłby się swoimi refleksjami o starych sędziowskich układach, postkomunistycznych elementach wymiaru sprawiedliwości czy nowych-starych elitach tworzonych po 1989 roku, opozycja skrzętnie przypominałaby mu, że to on przyjął ślubowanie od Stanisława Piotrowicza, PRL-owskiego prokuratora stanu wojennego, którego podpis widnieje na akcie oskarżenia Antoniego Pikula, demokratycznego opozycjonisty.
A tak prezydent może mówić swoje, zresztą wiele na to wskazuje, że świadomie wybrał sobie cel politycznych ataków w ostatnim czasie. Nieprzypadkowo tyle uwagi poświęca sędziom i tak często powtarza hasła o potrzebie zmian i odnowy wymiaru sprawiedliwości. – Proszę zobaczyć, jak sędziowie i sądy wypadają w badaniach opinii publicznej. Polacy mają bardzo złe zdanie o wymiarze sprawiedliwości, a prezydent to wie. Pałac analizuje szczegółowo badania i okazało się, że mało kto będzie współczuł sędziom – tłumaczy mi jeden z polityków partii rządzącej.
Z górki nie będzie
Ale to nie oznacza, że skoro kontrowersje wokół zmian w sądownictwie nie zaszkodzą zbytnio prezydentowi Dudzie, to na horyzoncie jego kampanii nie ma innych punktów zapalnych. – Nadchodzące miesiące będą kluczowe, biorąc pod uwagę problemy gospodarcze i ekonomiczne, z którymi będzie musiała poradzić sobie Polska. Polacy już odczuwają efekty inflacji, a do drzwi pukają kolejne opłaty: energia, śmieci oraz akcyza. Odczuje to przede wszystkim elektorat Prawa i Sprawiedliwości, a to może przełożyć się na poparcie Andrzeja Dudy w wyborach – uważa dr Paweł Maranowski z Collegium Civitas.
Jest też pytanie o warianty drugiej tury. Nie wszyscy są bowiem przekonani o tym, że ta będzie należała do duetu Małgorzata Kidawa-Błońska i Andrzej Duda. – Bardzo prawdopodobne, że w drugiej turze z Andrzejem Dudą zmierzy się ktoś inny niż Kidawa-Błońska – ocenia Piotr Trudnowski, szef Klubu Jagiellońskiego. Dodaje, że "może pojawić się jakaś nowa emocja społeczna", która zmieni bieg wydarzeń.
Zwraca też uwagę na wariant, w którym kandydaci po stronie opozycji będą mieli dość wyrównane wyniki w pierwszej turze. A to będzie oznaczało, że niewielka różnica punktów procentowych zdecyduje o kształcie drugiej tury. I gdyby sondaże, szczególnie te coraz bliższe terminowi wyborów potwierdzały taką tendencję, to najbardziej zaszkodzi to wicemarszałek Kidawie-Błońskiej. Bo to ona jak na razie uchodzi za faworytkę po stronie opozycyjnej. Kto mógłby wtedy rywalizować z Dudą? Na politycznym ringu prezydenckich wojaży swoją obecność już potwierdzili Władysław Kosiniak-Kamysz czy Szymon Hołownia.
Lewica oficjalnie ogłosi decyzję 19 stycznia, ale jej liderzy już zdradzili, że chcą, by ich kandydatem był Robert Biedroń. To jednak szef ludowców i prezentowany przez niego umiarkowany konserwatyzm mógłby wyrządzić najwięcej strat po stronie Andrzeja Dudy.
Młode wilki prawicy
Na polityczne salony z impetem wejdą w tym roku ludzie urodzeni na początku lat 90. Szczególnie w obozie Zjednoczonej Prawicy. Pierwszy test zdali, przynajmniej w oczach swoich politycznych pryncypałów, Jan Kanthak, Jacek Ozdoba i Sebastian Kaleta. Trio, które zasłynęło najpierw prezentacją założeń, a później ślepą obroną ustawy represyjnej. A bronili jej do ostatniej politycznej kropli krwi. Bez mrugnięcia okiem potrafili przekonywać o sensowności najbardziej absurdalnych zapisów w ustawie, a na wątpliwości wiceszefowej Komisji Europejskiej odpowiadali, że lepiej będzie, jeśli zajmie się systemem sądowniczym w jej ojczystym kraju, w Czechach.
– Ani razu się nie zawahali, do końca bronili trudnej sprawy, wchodzili w dyskusje z dziennikarzami – wymienia polityk Prawa i Sprawiedliwości, dodając, że taka lojalność jest doceniana przez partyjną górę. Ale młodzi politycy nie walczą tylko o swój wizerunek, walczą też o pozycję obozu Solidarnej Polski i swego szefa Zbigniewa Ziobry. W ostatnich tygodniach rzucało się też w oczy, że mają pełną świadomość szansy, jaką daje im prezentowanie ustawy kagańcowej. Jan Kanthak, który został wyznaczony do reprezentowania wnioskodawców w pracach nad projektem ustawy, na sejmowej mównicy przy okazji pierwszego czytania pojawił się z plikiem kartek, tak jakby chciał mieć pewność, że wystąpienie pójdzie dokładnie po jego myśli. Bo drugiej szansy już nie będzie.
O swoje wpływy walczy też Porozumienie Jarosława Gowina. W tej kadencji wiceszef ugrupowania Marcin Ociepa zamienił stanowisko wiceszefa resortu rozwoju na stołek wiceministra obrony narodowej, jednego z najważniejszych resortów. Nie sposób nie wrócić tutaj pamięcią do czasu, kiedy Jarosławowi Gowinowi marzyła się funkcja szefa tego siłowego ministerstwa – dziś ma tam swojego człowieka. Wzmocnienie pozycji minister Jadwigi Emilewicz czy awans posła Kamila Bortniczuka na stanowisko sekretarza stanu w resorcie funduszy i polityki regionalnej to kolejne kroki na drabinie, po której w obozie rządzącym chce się piąć Porozumienie.
6 lat, czyli wieczność
6 lat, tyle trwa kadencja prezesa Najwyższej Izby Kontroli. – Zostanie! – rzuca mi z rozbrajającym uśmiechem jeden z ministrów obozu Zjednoczonej Prawicy, gdy pytam go o to, co dalej ze sprawą Mariana Banasia. A w sprawie cały czas więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. I pytania będą się mnożyć, wszak z białostockiej prokuratury co jakiś czas płyną informacje o tym, że do śledztwa w sprawie majątku Mariana Banasia dołączane są kolejne wątki. Po zapowiadanym przez premiera "planie B" zostały tylko wspomnienia. Zmian legislacyjnych brak, chęci odwołania szefa NIK też tak jakby już mniej. Opozycja uważa, że między Marianem Banasiem a Prawem i Sprawiedliwością zawiązała się nić porozumienia, która ma służyć uniknięciu kolejnych wymian ciosów...
"Pancerny Marian i pokoje na godziny". Marian Banaś i jego finanse »
– Jesteśmy wstrząśnięci – mówili po tajnym posiedzeniu Komisji ds. Służb Specjalnych posłowie opozycji. Jako jedni z nielicznych w Polsce mieli tam okazję zobaczyć na własne oczy raport CBA w sprawie majątku Mariana Banasia. – Widać, że były podstawy do skierowania wniosku do prokuratury – mówił poseł Lewicy Maciej Gdula. Z kolei w ocenie polityków Prawa i Sprawiedliwości informacja ministra koordynatora była szczegółowa i wystarczająca. Wspomniany zaś minister koordynator służb Mariusz Kamiński jeszcze ani razu nie odpowiedział na jakiekolwiek pytania, które dotyczą działań służb w sprawie Banasia. Robił mi za to wyrzuty przy okazji naszego sejmowego spotkania pod koniec roku, że wykorzystuję parlamentarne korytarze do zadawania pytań o sprawę szefa NIK.
Sama sprawa Mariana Banasia jeszcze nieraz może wstrząsnąć nie tylko opozycją, opinią publiczną, ale przede wszystkim obozem Zjednoczonej Prawicy. Ci ostatni sami przyznają, że w tej sprawie niejedno może jeszcze zaskoczyć. Najbliższy punkt zapalny już za chwilę, 7 stycznia. Wtedy odbędzie się posiedzenie sejmowej Komisji Finansów Publicznych w celu "przedstawienia informacji przez Prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia na temat wstępnych wyników kontroli Najwyższej Izby Kontroli w sprawie skali nieprawidłowości i zaniechań instytucji publicznych w tym GPW i KNF w związku z aferą GetBack S.A.".
Marian Banaś raczej nie pojawi się osobiście, tylko wyśle kogoś w swoim imieniu. Ale nie to jest najważniejsze. Istotny jest przedmiot posiedzenia komisji, czyli informacja o zaniechaniach instytucji publicznych. Giełda Papierów Wartościowych i Komisja Nadzoru Finansowego to instytucje, na które bezpośredni wpływ miał i ma obóz rządzący. Politycy PiS podejmowali między innymi decyzje dotyczące personaliów. Marian Banaś może więc łatwo uderzyć w obóz Zjednoczonej Prawicy za pomocą tego raportu. Wszak przy okazji ostatnich raportów Najwyższej Izby Kontroli dotyczących Służby Więziennej, wysłał już kilka symbolicznych ostrzeżeń…