Ktoś brutalnie zamordował Ernesta Wintera. Odcięte części ciała 18-latka znajdowano w różnych miejscach niewielkich Chojnic. W pomorskim miasteczku wybuchły antysemickie zamieszki, bo nikt nie miał wątpliwości, że chłopca zamordował rytualnie żydowski rzeźnik. I nieważne, jaka była prawda.
"Zza węgła pobl. synagogi wychyliła się jakaś ponura postać, która obserwowała całe zajście. Nieznany nikomu żyd bacznie śledził poszukiwania władz. W tem zauważyli go licznie zebrani ludzie. Kilku pośpieszyło w jego kierunku, zdziwieni jego niespokojnem zachowaniem. Postać znikła równie tajemniczo, jak się pojawiła. Przez tłum przeszedł pomruk: 'Żydzi zamordowali Ernesta Wintera!'" – to fragment książki, którą można znaleźć w zbiorach Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej.
Mord okrutny i niezrozumiały
Była niedziela, 11 marca 1900 roku. Ernest Winter, uczeń gimnazjum w Chojnicach, wtedy niemieckim Konitz w Prusach, syn przedsiębiorcy budowlanego z wioski Przechlewo w powiecie człuchowskim, wyszedł rano ze stancji na mszę. Po obiedzie powiedział kolegom, z którymi dzielił pokój, że wybiera się na imieniny do córki żydowskiego kupca Caspary'ego.
Ernest wyszedł z domu około godziny 14 i już do niego nie wrócił. W poniedziałek szkoła zawiadomiła ojca chłopaka, że syna nie było na lekcjach. Wtedy okazało się, że nie pojechał też do domu do Przechlewa. Johannes Winter ruszył do Chojnic. Poprosił burmistrza Georga Deditiusa, by syna zaczęła szukać policja. Kiedy burmistrz odmówił, ruszył na poszukiwania ze znajomym piekarzem Hermannem Langiem, który podnajmował Ernestowi lokum w swoim domu przy dzisiejszej ulicy Kościuszki.
W poniedziałek poszukiwania nie przyniosły rezultatu. We wtorek jednak najgorsze domysły stały się faktem: na Jeziorze Zakonnym zauważono dziurę w lodzie. Kiedy zaczęto ją przeszukiwać, wyłowiono paczkę w szarym papierze pakowym. Rozwinięto ją od razu na brzegu.
W środku była górna część korpusu męskiego ciała, odcięta na linii żeber. Bez głowy. Bez rąk. Mimo tych okaleczeń Johannes Winter nie miał wątpliwości. Szczątki należały do jego syna.
Wkrótce znaleziono kolejną paczkę. Ta zawierała dolną część okaleczonego korpusu. Bez nóg. Natychmiast zaalarmowano policję, a wraz z nią na miejscu pojawili się prokurator Settegast, burmistrz Deditius i doktor Müller, który fachowym okiem obejrzał okaleczenia i zawyrokował: "Zrobił je rzeźnik lub chirurg".
W ciągu kolejnych dni znaleziono lewe ramię (dzieci wypatrzyły je na śniegu niedaleko cmentarza), lewe udo (w jeziorze, tak jak korpus). Do odnalezienia prawego ramienia i prawego uda wykorzystano psy myśliwskie. Głowę znaleziono miesiąc po zabójstwie, na skraju lasu, w Niedzielę Wielkanocną.
Baron Gottlieb von Zedlitz zaraportował do Ministerstwa Sprawiedliwości w Berlinie: "Jestem przekonany, że śmierć Wintera to w istocie mord rytualny". Powoływał się na fakty: rozczłonkowano ciało, pozbawiono ofiarę krwi, mord planowano na kilka tygodni przed Wielkanocą. Dowodem żydowskiej zbrodni miał być świadek, który wieczorem w dniu zabójstwa słyszał krzyk dochodzący z okolic chojnickiej synagogi. Z tezami barona współgrała opinia doktora Müllera, który stwierdził ostatecznie, że 18-letniemu Ernestowi Winterowi poderżnięto gardło i spuszczono zeń krew.
Sprawą natychmiast zainteresowały się gazety i to nie tylko lokalne, pomorskie, ale również berlińskie. Antysemicka "Staatsbürger-Zeitung" wysłała do Chojnic korespondenta Wilhelma Bruhna. Atmosfera w miasteczku gęstniała. Prasa zarzucała władzom, że zlekceważyły ojca i nie przekazały gazetom zdjęć chłopaka. Oliwy do ognia dolał Max Heyn, miejscowy fotograf i wydawca kartek pocztowych z Chojnic i okolic. Heyn wyczuł, że sprawa budzi ogromne zainteresowanie i 12 kwietnia w witrynie swojego zakładu fotograficznego przy ulicy Gdańskiej wystawił na tle czarnej draperii zdjęcie zamordowanego Ernesta. Potem codziennie dołączał do portretu zdjęcia miejsc, w których znaleziono kolejne fragmenty ciała chłopaka.
W ślad za Heynem poszli zwykli kupcy. W witrynach chojnickich sklepów zaroiło się od fotografii młodego Wintera, na ladach na mieszkańców czekała "Staatsbürger-Zeitung", którą roznoszono też po domach razem z antysemickimi ulotkami. Nic dziwnego, że zdesperowani przedstawiciele społeczności żydowskiej w Chojnicach poszli do burmistrza prosić go o pomoc. Po jego interwencji zdjęcia Wintera zaczęły znikać ze sklepów, ale sytuacji miejscowych Żydów w niczym to nie poprawiło.
Mieszkańcy szeptali, podpierając się antysemicką gazetą, że to kolejny dowód spisku.
Spisek i już
Europejskich Żydów zaczęto oskarżać już w średniowieczu o porywanie i mordowanie niewinnych dzieci, z których rzekomo wytaczano krew na macę potrzebną do świętowania Paschy, poprzedzającej chrześcijańską Wielkanoc. Pierwsze udokumentowane oskarżenie o mord rytualny miało miejsce w angielskim Norwich w hrabstwie Norfolk w 1144 roku. Zamordowany czeladnik na krótko został nawet wyniesiony na ołtarze jako święty William, ale jego kult nie utrzymał się długo wśród miejscowej ludności. Drugi był Werner, chłopiec z ubogiej rodziny wyrobników, który posługiwał w domu żydowskiej rodziny w Oberwesel. Zmasakrowane ciało 16-latka znaleziono w Wielki Czwartek roku 1287. O mord natychmiast oskarżono miejscowych Żydów. Pogromy trwały dwa lata, aż w końcu król Rudolf I Habsburg wziął ofiary w obronę – wydał dokument, w którym stwierdzał, że oskarżenia są fałszywe, a ciało chłopca należy spalić i rozsypać. 150 lat później proboszcz Winand ze Steeg stanie na głowie, by Werner został świętym.
Kolejny był Szymon z Trydentu, 3-letni chłopczyk, który zaginął na krótko przed Wielkanocą 1475 roku. Jego pokłute ciało znaleziono w Poniedziałek Wielkanocny w rzece niedaleko żydowskiej dzielnicy w mieście.
Tak się też dziwnie złożyło, że przed najważniejszym świętem chrześcijan księża wygłaszali w kościołach Trydentu kazania o grozie mordu rytualnego, jakiego mieli się dopuszczać Żydzi, którzy nie uznali Jezusa za Mesjasza…
Po odnalezieniu ciała chłopca aresztowano elitę społeczności żydowskiej Trydentu. Mężczyzn torturowano, wymuszając na nich zeznania (przyznali się do zamordowania dziecka w celach religijnych), a piętnastu z nich posłano na stos. Co ciekawe, Kuria Rzymska zażądała dokumentów procesowych i odcięła się od wydanych wyroków, ale nie miało to wpływu na rosnący kult Szymona z Trydentu, aniołka, z którego okrutni Żydzi wytoczyli krew na macę. Chłopiec został najpierw ogłoszony błogosławionym, a później męczennikiem.
Po Soborze Watykańskim II, który zakończył się w 1965 roku, wspomniana trójka zniknęła z kalendarza liturgicznego, nie ma też jej w Martyrologium Romanum, spisie katolickich świętych.
Ernest Winter nie miał szans na znalezienie się w tym spisie – o jego śmierć co prawda oskarżono chojnickich Żydów, ale nigdy nie dało się udowodnić ich winy i jego męczeństwa za wiarę.
Co widział murarz Masslof?
Sprawę mordu Ernesta Wintera zaczął badać przysłany do Chojnic z Berlina komisarz Wehn. Początkowe zatrzymania nie wnosiły do śledztwa niczego nowego. Przełomowe – wydawało się – zeznania złożył dopiero murarz Bernard Masslof, który miał widzieć w dniu śmierci Wintera trzy osoby wchodzące do domu żydowskiego rzeźnika Adolfa Lewiego. Z czasem jego opowieść zaczęła się rozrastać – szedł wieczorem ulicą, kiedy w pewnym momencie dostrzegł światło dobiegające z piwnicznego okienka żydowskiego domu. Wiedziony ciekawością, zakradł się i zajrzał do środka. Wtedy zobaczył przerażającą scenę mordowania Ernesta Wintera.
Wyjaśnienia Masslofa potwierdził polski robotnik Laskowski, który szedł do rzeźnika Lewiego z krową do ubicia. Miał usłyszeć urywki rozmowy świadczącej rzekomo o tym, że Żydzi złożyli wcześniej "zamówienie" na młodego chrześcijanina i przygotowali się do zbrodni. Co prawda uznali, że Ernest jest za stary, ale ponoć nie udało się znaleźć młodszej ofiary. "Czy wszystko już przygotowane? – Kantor ma jeszcze dużo pracy... winien założyć brodę, skrępować nogi i ręce... zwłoki... do wody... pod lód. – Łatwy będzie do pokonania... – Nie będzie trwało zbyt długo... właściwie za stary. Skąd weźmiemy innego...”.
Ernesta miała rzekomo "wystawić" mordercom jego żydowska koleżanka Meta Caspary. Do grona świadków dołączyła również teściowa murarza Masloffa, pracująca jako służąca w domu rzeźnika Lewiego. Zeznała, że widziała u swojego pryncypała papierośnicę ze zdjęciem ofiary.
W maju do komisarza Wehna dołączył kolejny śledczy z Berlina, inspektor Braun. Szybko zorientował się, że świadkowie kłamią, licząc na nagrodę wyznaczoną przez ministra sprawiedliwości. Sprawcy nadal nie znaleziono, a mieszkańcy Chojnic coraz głośniej domagali się zatrzymań. Policjanci z Berlina aresztowali w końcu rzeźnika, ale chrześcijanina. Nazywał się Gustaw Hoffmann i miał 14-letnią córkę Annę, która spotykała się ze starszym od niej o cztery lata Ernestem. Był starszym cechu rzeźników i radnym miejskim.
Inspektor Braun ustalił, że Ernest i Anna spotykali się w szopie nad jeziorem niedaleko synagogi. Rzeźnik zrobił dlatego awanturę chłopakowi na ulicy. Odgrażał się, że jak się nie odczepi od jego córki, to go zabije. I zabił, kiedy owej niedzieli 11 marca 1900 roku nakrył ich podczas miłosnych igraszek. Odciął absztyfikantowi córki głowę rzeźnickim nożem. Aresztowanie Hoffmanna wywołało w mieście szok. Przecież za zamordowanie Wintera powinien odpowiedzieć Żyd Adolf Lewi, a nie chrześcijanin i do tego bardzo znany w mieście.
Pierwsze rozruchy wybuchły w sobotę 21 kwietnia. "Danziger Zeitung" odnotował, że na ulicach było wielu wzburzonych ludzi, w tym szczególnie kobiet. Szybko powstał nieformalny komitet obywatelski, który miał się przeciwstawić zbrodniczym Żydom. Na jego czele stanęło dwóch nauczycieli: Jurgen Thiel i Albert Hofrichter oraz dentysta Max Meibauer. Nie tylko nachodzili policjantów i przekonywali ich, by nie dawali wiary opinii, że mord rytualny to wymysł ciemnoty, ale też patrolowali ulice, zaczepiali przechodniów, chodzili od drzwi do drzwi, wypytując o miejscowych Żydów i ostrzegając przed nimi.
12 maja na rynku w Chojnicach zebrał się tłum, który domagał się wypuszczenia na wolność Hoffmanna i jego córki, zatrzymanej za składanie fałszywych zeznań. Dziewczyna nie ujawniła, że spotykała się potajemnie z Ernestem i że łączyła ich intymna relacja.
Coraz głośniejsze stawały się okrzyki "hep! hep! hep!" wznoszone podczas pogromów. W ruch poszły kamienie wyrywane z bruku. Obrzucano nimi drzwi i okna domów chojnickich Żydów. Zamieszki szybko stłumiła policja. Nie wiadomo, czy ktoś w nich ucierpiał. Kolejne rozruchy wybuchły następnego dnia. Burmistrz wezwał wówczas na pomoc wojsko, które wystawiło na ulicach posterunki, by pilnować porządku.
W zaprowadzeniu spokoju nie pomogło orzeczenie wydane przez kolejnego sprowadzonego do Chojnic specjalistę z Berlina. Lekarz sądowy dr Puppe w swojej opinii napisał: "Wintera uduszono, a cięć dokonano później. Został zabity w ubraniu w trakcie stosunku płciowego". Ernest Winter nie był wzorem cnót – regularnie odwiedzał miejscowe domy publiczne, obracał się w towarzystwie chojnickich rzezimieszków. Ale obalenie plotki, że padł ofiarą mordu rytualnego, nie było takie proste.
Pogrzeb młodego Wintera odbył się 27 maja i zgromadził tysiące ludzi żądnych zemsty na Żydach. Rozgorączkowanych, nerwowo rozglądających się na ulicach, omijających znane im dobrze żydowskie sklepy. 10 czerwca wybuchły kolejne zamieszki. Tym razem celem ataku kilkuset mężczyzn stała się synagoga. Napastnicy powybijali szyby w świątyni, połamali ławy, zniszczyli bimę, świeczniki, podarli Torę. Budynki wokół synagogi stanęły w płomieniach. Do Chojnic ruszyły posiłki piechoty z garnizonu w Grudziądzu. Najbardziej agresywnych zadymiarzy aresztowano. Zdecydowano, że w mieście zostanie 600 żołnierzy tak długo, jak będzie trzeba.
Na przekór dowodom sąd w sierpniu uniewinnił rzeźnika Gustawa Hoffmanna. Nie było świadków zbrodni, a Hoffmann był szanowanym członkiem miejscowej elity. Co prawda jego nieletnia córka wdała się w romans z Ernestem Winterem, a oburzony rzeźnik odgrażał się, że go zabije za to, iż odebrał jej cnotę, ale przecież i tak w miasteczku panowało przekonanie, że chłopak padł ofiarą mordu rytualnego, a nie zemsty ojca za uwiedzenie córki.
Kto tu kłamie?
Za informacje o sprawcy zbrodni wyznaczono najwyższą w historii cesarstwa nagrodę – 20 tysięcy marek. Minister sprawiedliwości myślał, że uspokoi to nastroje, ale efekt był odwrotny. Atmosfera antysemicka była tak gęsta, że w ciągu czterech lat od śmierci Ernesta Wintera z Chojnic wyprowadzili się prawie wszyscy Żydzi.
Zbrodnia sprzed 119 lat została opisana w sensacyjny sposób w niespełna 50-stronicowej książeczce "Mord rytualny w Chojnicach", wydanej w Toruniu w 1935 roku i znajdującej się obecnie w zbiorach Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej. Autorem "Mordu" jest Wilhelm Marr, niemiecki dziennikarz, który zaczynał jako anarchista, by później stać się jedną z czołowych postaci europejskiego antysemityzmu. W wydanej w 1879 roku pracy pisał: "Zwycięstwo żydostwa jest faktem i nie da się już tego odwrócić. Winni są Niemcy, gdyż dopuścili Żydów do polityki, sądownictwa, wyższego kształcenia, do prasy i sfery finansowej”. Przekonywał, że Żydzi nie są w stanie zmienić się nawet w wyniku chrztu, gdyż ich cechy są determinowane biologicznie, a wszelkie próby ich asymilacji stanowią śmiertelne zagrożenie dla kultury niemieckiej, zwiastując "judaizację".
Jeśli więc Marr opisał zbrodnię w niewielkich Chojnicach, leżących niecałe 100 kilometrów od Gdańska, to cel dzieła był jasny: mord rytualny jest faktem i żadne żydowskie spiski nie są w stanie zmienić prawdy. Jest tylko kilka znaków zapytania…
W książce wydanej w Toruniu nie ma nazwiska jej tłumacza, informacji o pierwszym niemieckim wydaniu ani o oficynie, która wypuściła je na rynek. Wilhelm Marr w 1935 roku już nie żył. Zmarł w roku 1904, trzy lata po zbrodni w Chojnicach, mając 85 lat. W jego współczesnych biogramach na stronach angielskich i niemieckich można znaleźć informację, iż pod koniec życia wyrzekł się antysemityzmu twierdząc, że przewrót społeczny w Niemczech był wynikiem rewolucji przemysłowej i konfliktu między ruchami politycznymi, a nie spisku żydowskiego. Według historyka Moshe Zimmermanna "otwarcie prosił Żydów o ułaskawienie za błędne analizy". Potępił "przywódców-piwoszy", uprzedzonych wobec żydowskich pisarzy i myślicieli. Słowa te napisał w 1891 roku, dziewięć lat przed zabójstwem Ernesta Wintera.
Książeczki "Mord rytualny w Chojnicach" nie ma w spisie publikacji Marra, którego trudno podejrzewać, by na cztery lata przed śmiercią porzucił styl intelektualisty na rzecz sensacyjnego reportażu.
Wszystko więc wskazuje na to, że książka wydana po polsku w Toruniu w 1935 roku jest sprytną kompilacją gazetowych tekstów z 1900 roku opisujących zbrodnię w Chojnicach i zwykłych zmyśleń. Owo dzieło, zawierające nawet perwersyjny opis rytualnej zbrodni, wydrukowane zostało na łamach "Słowa Pomorskiego", dziennika wydawanego w Toruniu i związanego z Narodową Demokracją. "Mord rytualny w Chojnicach" z ilustracjami, które miały potęgować grozę przekazu, był drukowany w numerach od 8 do 26 maja 1935 roku, kiedy "Słowo Pomorskie" miało 10 tysięcy nakładu.
W latach 1935-1937 w Polsce doszło do stu ekscesów antysemickich. W pogromach zginęło blisko sto osób, a kilkaset zostało rannych. W 1936 roku prymas August Hlond poparł bojkot żydowskich sklepów. Rok później wprowadzono na polskich uczelniach zasadę numerus clausus, która ograniczała liczbę żydowskich studentów do 8 procent. Fałszywka "Słowa Pomorskiego" była więc narzędziem brudnej walki politycznej i rasizmu, wykorzystującym świadomie nazwisko ideologa antysemityzmu. Niewyrobiony czytelnik nie zdawał sobie jednak sprawy, iż wspomniany ideolog ostatecznie od antysemityzmu się jednak odciął.
W 1989 roku watykańska Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów wydała oświadczenie, w którym przyznaje, że rytualne żydowskie mordy na chrześcijanach są zwykłym kłamstwem. "Trzeba jasno stwierdzić, że nigdy nie było żydowskiego mordu rytualnego. Współczesny chrześcijanin musi takie stwierdzenie potępić jako bardzo obraźliwe wobec narodu żydowskiego i hańbiące oszczerstwa" - podkreślono.
****
Przy pisaniu tekstu korzystałam ze źródeł:
Wilhelm Marr "Mord rytualny w Chojnicach", Toruń 1935
Mateusz Pielka "Chojnice 1900 – oskarżenia o mord rytualny w świetle polskiej prasy". Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego 143, z. 1
Mateusz Pielka "Przemiany antysemityzmu w Prusach Zachodnich i województwie pomorskim w latach 1871-1939", Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Wydział Nauk Historycznych, Instytut Historii i Archiwistyki
Moshe Zimmermann "Wilhelm Marr: The Patriarch of Anti-Semitism", Oxford University Press, USA, 1986