W Syrii je się bardzo dużo chleba – mówi Paweł Krzysiek z Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża w Damaszku. W odciętej od świata Madai przez kilka miesięcy jedzenia nie było w ogóle, co najmniej kilkadziesiąt osób zmarło z głodu. Po ponad pół roku blokady pomoc w końcu dotarła. Krzysiek wjechał do Madai wraz z pierwszym konwojem humanitarnym. – Na miejscu spotkaliśmy parę staruszków, byli bardzo zniszczeni, zmęczeni. Kiedy dowiedzieli się, że do Madai wjeżdża mąka, popłakali się przy nas – wspomina. W rozmowie z tvn24.pl opowiedział o wizycie w oblężonym mieście.
– Gdy wjeżdżaliśmy do Madai, to widziałem nadzieję w oczach. Nadzieję, radość, uśmiechy, choć ludzie byli bardzo, bardzo słabi. Nigdy w życiu nie widziałem 40-tysięcznego miasta, w którym wszyscy byli głodni – mówi tvn24.pl Paweł Krzysiek.
Odcięci od świata
Madaja leży tuż przy libańskiej granicy, ok. 45 km na północny zachód od stolicy Syrii, Damaszku. Dekadę temu zamieszkiwało ją ok. 10 tys. ludzi, teraz agencje ONZ szacują, że w mieście przebywa nawet 40-42 tys. Syryjczyków. To wynik migracji ludności cywilnej, głównie z sąsiedniego Zabadani, na które armia syryjska i Hezbollah w lipcu przypuściły szturm.
Oblężona Madaja jest więzieniem dla ok. 40 tys. ludzi. Mieszkańcy to zakładnicy walczących stron, ofiary polityki, brutalnej wojny i zerwanych rozejmów. Miasto znalazło się w najgorszej sytuacji ze wszystkich blokowanych syryjskich ośrodków. Dotychczas pozostawało w cieniu zbuntowanego Zabadani, które zaciekle walczy z syryjską armią, a ostatnio ze sprzymierzonym z nią libańskim Hezbollahem. Jest odcięte od świata od ponad pół roku, odkąd kontrolę w regionie z rąk islamistów z Ahrar asz-Szam przejęła syryjska armia.
Już jesienią – jak alarmowały lokalne organizacje pomocowe – w Madai zaczynało brakować żywności. Wyrżnięto niemal wszystkie zwierzęta hodowlane. Zimą z ulic zniknęły ostatnie koty i psy. Na przełomie grudnia i stycznia nie było już nic do jedzenia. Mieszkańcy żywili się trawą, zupami z liści, dopóki jeszcze jakiekolwiek były na drzewach, a ostatnio – wodą z przyprawami. Na miasto nadal spadały bomby beczkowe.
Madaja umierała i właściwie sama rozpaczliwie wybłagała pomoc. To aktywiści za pomocą mediów społecznościowych zwrócili uwagę zachodnich mediów na jej tragiczną sytuację. Pokazywali zdjęcia wychudzonych mieszkańców, snujących się po ulicach głodnych dzieci, w końcu kolejnych ofiar śmierci głodowej: noworodków i starców. Dramat oblężonego miasta został dostrzeżony.
"Jesteśmy głodni teraz"
Pierwszych 49 ciężarówek, a w nich leki, materace, środki czystości i jedzenie, w końcu dotarło do Madai 11 stycznia. Za pomoc humanitarną odpowiadały Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża (ICRC), Syryjski Arabski Czerwony Półksiężyc (SARC) i Organizacja Narodów Zjednoczonych.
– Wszyscy pytali, czy moglibyśmy im dać kawałek chleba lub ciastko – mówi Paweł Krzysiek. – Odpowiadaliśmy im, że przywieźliśmy bardzo dużo różnych produktów. Oni mówili: tak, ale my jesteśmy głodni teraz.
W sumie uzgodniono trzy tury pomocy dla czterech oblężonych miast: Madai, Zabadani, Kefrai i Fui. – Gdy wjechaliśmy tam drugi raz, to widzieliśmy, że uśmiechy zaczęły się naprawdę pojawiać na ustach przede wszystkim dzieci. Ludzie wciąż byli bardzo słabi, ale było widać, że jest uczucie ulgi, a z drugiej strony obawa, czy będziemy w stanie niedługo wrócić – wspomina Krzysiek.
Wyścig z czasem
Tylko w ciągu ostatnich niespełna dwóch miesięcy w Madai z głodu mogło umrzeć nawet ponad 70 osób – twierdzą lokalne organizacje pomocowe. Bilans śmierci głodowej podawany przez Lekarzy Bez Granic (MSF) jest o połowę niższy, ale uwzględnia tylko przypadki osobiście potwierdzone przez lokalnych ratowników współpracujących z tą organizacją.
W mieście jedzenia niemal nie było. Resztki z magazynów sprzedawano po horrendalnych cenach. 100 dolarów za kilogram ryżu, 110 dolarów za cukier i 300 dolarów za mleko w proszku – to były kwoty nieosiągalne dla zwykłego Syryjczyka w zrujnowanym mieście. Madaja głodowała.
Sytuacja w mieście – jak podkreśla dyrektor ds. operacji MSF Brice de la Vigne – była katastrofalna. – Medycy musieli karmić poważnie niedożywione dzieci syropami, bo były one jedynym źródłem cukrów i energii, czym przyczyniali się do zużywania już i tak będących na wyczerpaniu leków – powiedział ostatnio de la Vigne.
MSF dotychczas zidentyfikowało 250 osób z poważnym niedożywieniem, w tym 10, które umrą, jeśli w najbliższym czasie nie trafią do szpitali z prawdziwego zdarzenia. Pomimo dostarczenia pomocy humanitarnej w Madai zmarło pięć kolejnych osób. Bo jedzenie i leki nie wystarczą, kiedy na miejscu nie ma lekarzy specjalistów i niezbędnego, choćby podstawowego sprzętu, a ludzie od niemal pięciu lat żyją w katastrofalnych warunkach.
Oprócz Madai i Zabadani pomoc powędrowała też do położonych na północy kraju Kefrai i Fui. Los tych czterech miast połączony zostanie najprawdopodobniej na wiele miesięcy.
Gdy wjeżdżaliśmy do Madai, to widziałem nadzieję w oczach. Nadzieję, radość, uśmiechy, choć ludzie byli bardzo, bardzo słabi. Nigdy w życiu nie widziałem 40-tysięcznego miasta, w którym wszyscy byli głodni
Paweł Krzysiek, ICRC
Madaja. Karta przetargowa
Obszar ten jest kluczowy dla reżimu, bo przebiega przez niego międzynarodowa droga łącząca Damaszek z Bejrutem. Swój interes ma tam także Hezbollah, który chroni przed rebelią szyickie wioski położone po libańskiej stronie.
W ciągu kilku miesięcy walk ok. 75 proc. Zabadani znalazło się w rękach armii prezydenta Baszara el-Asada i jej libańskiego sojusznika – szacuje mające siedzibę w Wielkiej Brytanii Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka.
Wielomiesięczne oblężenie Zabadani sprawiło, że ludność cywilna ruszyła na południe, do Madai, także opanowanej przez bojowników m.in. Ahrar asz-Szam. Tutaj znalazła się w potrzasku, bo miasta nie da się opuścić. Dróg dojazdowych – jak twierdzą mieszkańcy, z którymi rozmawiały zachodnie media – strzeże syryjskie wojsko, teren wokół został zaminowany, a do uciekających strzelają snajperzy. Pół roku temu Madaja stała się kartą przetargową rządu w negocjacjach z bojownikami.
W zamian za rozejm w Madai opozycjoniści mieli odstąpić od blokady dwóch szyickich miast Kefrai i Fua w muhfazie Idlib w północno-zachodniej Syrii, niedaleko granicy z Turcją. Rząd chciał, by bojownicy zgodzili się na przesiedlenie ok. 20 tys. szyitów spod Idlibu do Damaszku. Islamiści z kolei zażądali uwolnienia tysięcy pobratymców z więzień. Negocjacje utknęły w martwym punkcie. Rozpoczęło się oblężenie, które trwa do dzisiaj.
"Warunki dyktują strony konfliktu"
Styczniowa dostawa pomocy humanitarnej dla zbuntowanych Madai, Zabadani oraz prorządowych Kefrai i Fui była możliwa dzięki ugodzie rządu z rebeliantami, do której doszło po wielomiesięcznych negocjacjach pod auspicjami ONZ. Najpierw pod koniec grudnia ewakuowano najciężej rannych, kolejnym etapem było dostarczenie pomocy humanitarnej.
Jak wyjaśnił Paweł Krzysiek, ugoda pomiędzy rządem i rebeliantami przewidywała, że operacje humanitarne czy ewakuacje będą "zsynchronizowane co do minuty". – Nie ma ciężarówki, która wjeżdża do Madai i Zabadani, jeżeli w takim samym czasie i z takim samym towarem nie wjedzie ciężarówka do Fui i Kefrai. To jest dosyć skomplikowana operacja humanitarna – wyjaśnił. – Ale warunki dyktują strony konfliktu – dodał.
Nie tylko Madaja
Według ONZ nawet 4,5 mln Syryjczyków mieszka na obszarach trudno dostępnych dla międzynarodowych organizacji pomocowych. Ok. 450 tys. ludzi jest uwięzionych w co najmniej 15 oblężonych miejscowościach w Syrii kontrolowanych przez rząd, rebeliantów i dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego.
Konwojów z pomocą humanitarną do Syrii zwyczajnie się nie wpuszcza. ONZ podaje, że w 2015 r. na 91 złożonych próśb syryjskie władze zgodziły się jedynie na 13 dostaw.
Trzy tury konwojów z pomocą humanitarną nie oznaczają jednak końca dramatu mieszkańców 40-tysięcznej Madai oraz Fui i Kefrai, w których uwięzionych jest ok. 20 tys. ludzi, bo dostarczonych produktów starczy tylko na miesiąc, może dwa.
– Musimy mieć dostęp do tych miejsc w sposób regularny, bo inaczej nic się w życiu tych ludzi nie zmieni – przyznaje Krzysiek. – Musimy tam wrócić.