"Policjanci zaczęli być rozbrajani. Zabierano im hełmy, pałki, tarcze"

[object Object]
Starcia z policją w Tbilisi. Relacja dziennikarza Wojciecha Wojtasiewiczatvn24
wideo 2/2

Zaczęła się rozróba. Ludzie zaczęli atakować policjantów, były wyrywane metalowe barierki. Policjanci zaczęli być rozbrajani - relacjonował w TVN24 Wojciech Wojtasiewicz, dziennikarz "Nowej Europy Wschodniej", który w czwartek obserwował demonstracje w Tbilisi, stolicy Gruzji. Jak dodał, "punktem zapalnym" do starć była wypowiedź jednego z opozycjonistów.

W nocy z czwartku na piątek na ulicach Tbilisi doszło do starć demonstrujących Gruzinów z policją. Manifestujący usiłowali wtargnąć do budynku parlamentu, protestując przeciwko obecności tam rosyjskiego deputowanego. Co najmniej 70 osób, w tym 39 policjantów, zostało rannych.

CZYTAJ WIĘCEJ O ZAMIESZKACH W GRUZJI >

"Punktem zapalnym" wypowiedź opozycjonisty

O wydarzeniach z czwartkowej nocy mówił w rozmowie z TVN24 obecny w Tbilisi Wojciech Wojtasiewicz, dziennikarz dwumiesięcznika "Nowa Europa Wschodnia".

Jak mówił, pierwsza godzina demonstracji przebiegła spokojnie. Były tam jedynie "dosyć ostre w swoim tonie" wystąpienia aktywistów i polityków.

- Opuściłem wiec po godzinie, dołączyli do mnie znajomi dziennikarze. Po około dwóch godzinach wróciliśmy, była godzina 21 czasu gruzińskiego, czyli 19 polskiego. Ku mojemu zdziwieniu dalej ten wiec trwał. Zauważyliśmy, że na przedzie zgromadzenia mają miejsce jakieś niepokoje, tuż przy wejściu do parlamentu - opowiadał Wojtasiewicz.

- Dowiedzieliśmy się, że jeden z opozycyjnych polityków (...) zawezwał tłum twierdzeniem, że jeżeli rosyjski deputowany mógł wejść do gruzińskiego parlamentu, to czemu gruziński lud nie może. Ta wypowiedź była takim punktem zapalnym i podburzyła tłum - wskazał. - Jeśli ktoś się interesuje tym krajem, to wie, że Gruzinom dużo nie trzeba, to jest bardzo emocjonalny naród - zaznaczył dziennikarz.

"Policjanci zaczęli być rozbrajani. Zabierano im hełmy, pałki, tarcze"

Wtedy - jak powiedział - "zaczęła się rozróba". - Ludzie zaczęli atakować policjantów, były wyrywane metalowe barierki. Policjanci zaczęli być rozbrajani. Zabierano im hełmy, pałki policyjne, tarcze. Tłum przekazywał ten ekwipunek do tyłu i zbierał w jednym miejscu. Przy każdym przejęciu sprzętu ludzie klaskali, cieszyli się. To trwało około półtorej, dwóch godzin - relacjonował Wojtasiewicz.

Później - jak opowiadał - stanął z inną dziennikarką w bezpiecznym miejscu, aby w razie niebezpieczeństwa móc uciec. - Nagle zaczęły się strzały. Jak się okazało, to były kule z gazem łzawiącym, od razu to poczuliśmy. Oddaliliśmy się, ale wracaliśmy tam jeszcze kilka razy. Gaz był cały czas rozpylany - podkreślał.

"Dorwali mnie na klatce schodowej, zaczęli krzyczeć i straszyć, że mnie aresztują"

- Następnie, około północy, pojawił się szeroki szpaler policjantów i armatki wodne, żeby po prostu tę demonstrację rozbić. Uciekłem boczną uliczką i dotarłem do głównego placu - placu Wolności. Tam zaczęły dojeżdżać ambulanse, kolejne armatki wodne, kolejne oddziały policji - tłumaczył dziennikarz w TVN24.

Opowiedział też, że kiedy wracał do hostelu, w którym nocował, "nagle pojawiła się grupa niezidentyfikowanych osób".

- Jak się później okazało, byli to policjanci. Zaczęli mnie gonić, ja uciekałem - relacjonował Wojtasiewicz. - Dorwali mnie na klatce schodowej, zaczęli krzyczeć i straszyć, że mnie aresztują. Na szczęście miałem przy sobie kartę dziennikarską, wytłumaczyłem, że jestem dziennikarzem z Polski. Zainteresował ich mój aparat fotograficzny, kazali usuwać zdjęcia. Kilka usunąłem, ale koniec końców dali mi spokój - przyznał.

ZOBACZ CAŁĄ ROZMOWĘ Z WOJCIECHEM WOJTASIEWICZEM:

Cała rozmowa z Wojciechem Wojtasiewiczem o demonstracji w Tbilisi
Cała rozmowa z Wojciechem Wojtasiewiczem o demonstracji w Tbilisitvn24

Autor: ads//now / Źródło: tvn24

Tagi:
Raporty: