Dobre serce. I średni film

Dagur Kari, znany w Polsce z dwóch wdzięcznych filmów „Noi Albinoi” i „Zakochani widzą słonie”, akcję swojego trzeciego dzieła przenosi w amerykańską scenerię Nowego Jorku. Opuszczenie chłodnych klimatów niekoniecznie wyszło mu na dobre i odkryło, że tytułowe dobre serce to czasem za mało.
Lucas (Paul Dano), posiadacz tytułowego dobrego serca, to bezdomny chłopak, wyrzutek, żyjący na obrzeżach społeczeństwa. To taki trochę współczesny Kandyd: nieporadny, bezbronny dobry do granic naiwności, zupełnie pozbawiony agresji; dzieli się wszystkim, co ma i nikogo o nic nie prosi.
Jacques (Brian Cox), właściciel gustownie spatynowanego baru, agresji natomiast ma w sobie aż nadto. Mizogin, rasista, jednoosobowy ostatni bastion ruchu oporu przeciwko organicznej żywności i zakazowi palenia, nie lubi ludzi i się z tym nie kryje.
Spotkanie samotników
Losy dwóch samotników spotkają się, gdy obaj lądują w szpitalu. Lucas po nieudanej próbie samobójczej, a Jacques – po piątym zawale, w który wpędził się po kolejnym ataku złości. Nieoczekiwanie stary zrzęda odnajduje w sobie ciepłe uczucia wobec chłopaka – zbiera go z ulicy, obcina włosy, ubiera i stawia za barem.
Plany ma ambitne: nauczy Lucasa nie tylko odpowiedniego parzenia kawy i nalewania whisky, ale i sztuki dawania sobie rady w brutalnym świecie, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem, a frajerzy są sami sobie winni. Harmonijna współpraca coraz mniej naiwnego ucznia i mięknącego mistrza kończy się, gdy do drzwi baru puka zmoknięta stewardesa April (Isild Le Besco) i żąda szampana…
Domowa kaczka
Pierwszy anglojęzyczny film islandzkiego reżysera Dagura Kári, twórcy „Noi Albinoi” i „Zakochani widzą słonie”, po obiecującym początku grzęźnie niestety w schematach. Spotkanie starego mizantropa z chorym sercem i młodego idealisty z sercem na dłoni (i deklaracją o gotowości do oddania narządów w portfelu) ma niestety irytująco przewidujący finał.
Irytujący tym bardziej, że reżyser przez cały film bardzo się stara udowodnić swoją oryginalność. Specyficzni klienci baru, kaczka w roli domowego zwierzęcia, stewardesa, która boi się latać – reżyser mnoży dziwactwa, jednak brak mu finezji Iana Reitmana czy wizji Jima Jarmusha, które spajałaby je w interesującą całość.
Wyeksploatowany ekscentryzm
Nie pomaga też fakt, że główni bohaterowie są nakreśleni kilkoma prostymi kreskami, a w kolejnych odsłonach głownie powtarzają ograniczony repertuar min i gestów. Nie wiemy nic o ich przeszłości, nie dowiemy się, co wygnało Lucasa na ulicę ani co sprawiło, że Jacques znienawidził bliźnich. Są ekscentryczni – ekscentryczni w sposób totalnie wyeksploatowany przez amerykańskie kino niezależne – i to ma wystarczyć za ich motywy i dostarczyć postaciom tzw. „głębi”.
Do tego o ile brytyjski weteran Brian Cox przekonująco wygłasza zarówno agresywne i zdecydowanie nie nadające się do druku tyrady Jacquesa, jak i pokazuje jego delikatniejszą stronę, to repertuar środków wyrazu Paula Dano ogranicza się do dwóch min: świętej naiwności i łagodnego zdziwienia. A szkoda, bo Dano, który obok Zooey Deschanel i Michaela Cery reprezentuje młode pokolenie gwiazd kina niezależnego, grać potrafi, co pokazał chociażby w „Niech poleje się krew” czy „Little Miss Sunshine”.
kaw