Wyreżyserowana wpadka Chińczyków? "Oni nie popełniają takich błędów", a ucierpiał Obama


"To nie pomyłka" - stwierdził były ambasador Meksyku w Państwie Środka, gdy przyjrzał się przylotowi Baracka Obamy do Chin na szczyt G20. Dzienniki "The New York Times" i "Guardian" wyjaśniają, co oznaczało takie powitanie prezydenta Stanów Zjednoczonych w Azji, bo brak schodów i czerwonego dywanu wysyła jasny sygnał przywódcy największej gospodarki świata.

W sobotę wczesnym popołudniem na lotnisku w Hangzhou we wschodnich Chinach w odstępie kilku godzin pojawiło się kilkanaście delegacji z najważniejszymi politykami świata. Jeszcze w ub. roku przylotowi Obamy w Pekinie poświęcano mnóstwo uwagi, najwyraźniej jednak Chińczycy uznali, że tym razem "mogą mu wysłać wiadomość, że nie jest dla nich tak istotny" - pisze "NYT" cytujący meksykańskiego dyplomatę.

"Nowa, chińska arogancja"

Obama, nie dość, że nie został przywitany czerwonym dywanem, to nie mógł jeszcze opuścić normalnie swojego samolotu. Chińczycy nie podstawili mu wysokich, jeżdżących schodów przez co prezydent musiał skorzystać z małego wyjścia technicznego w "podbrzuszu" maszyny.

"Takie rzeczy się nie zdarzają, nie z Chińczykami" - tłumaczy dalej na łamach "NYT" były ambasador Meksyku, Jorge Guajardo. Przez sześć lat zorganizował on dwie wizyty swojego prezydenta w Chinach, sam towarzyszył Xi Jinpingowi w podróży do Meksyku, uczestniczył w setkach spotkań z dyplomatami i tłumaczy, że nikt nie dba tak o detale jak oni. "Wszystko zawsze jest dopięte. To nie była pomyłka. Absolutnie nie" - mówi.

W jego opinii był to oczywisty i wykalkulowany "wyraz lekceważenia" pod adresem Obamy i Stanów Zjednoczonych. "To było jak stwierdzenie: nie jesteś dla nas nikim wyjątkowym. To sygnał mówiący o nowej, chińskiej arogancji, część budzącego się chińskiego nacjonalizmu; powiedzenie: Chiny stawiają się światowemu supermocarstwu. To doskonały sygnał wysłany krajowej publiczności" - tłumaczy dyplomata.

Obama musiał wyjść "tyłkiem"

Bill Bishop, dziennikarz i analityk zajmujący się Chinami cytowany z kolei przez "Guardiana" wskazuje, że bardzo podejrzane powitanie delegacji zostało wyreżyserowane tak, by 'Amerykanie wyglądali na słabych i nieważnych".

"To niemal jak powiedzenie: popatrzcie, możemy sprawić, że prezydent Stanów Zjednoczonych wyjdzie z tyłka samolotu" - stwierdził Bishop.

Celowemu działaniu zaprzeczają chińskie władze. Cytowany przez brytyjski dziennik przedstawiciel MSZ w Pekinie powiedział, że "nie leży w interesie Chin nieładne traktowanie prezydenta Obamy", a cała sytuacja miała miejsce, ponieważ "to Amerykanie chcieli zrezygnować z czerwonego dywanu".

Sam Obama zapytany w niedzielę o to na konferencji prasowej z brytyjską premier Theresą May powiedział, że "takie rzeczy się zdarzają i nie przywiązywałby do tego większej wagi".

Dodatkowo, jak wskazuje "Guardian", w czasie sobotniego powitania z niewiadomych przyczyn w kierunku Obamy jeden z chińskich oficjeli nagle wykrzyczał: "To jest mój kraj! To jest moje lotnisko!". Prezydent przywitał się z gospodarzami bardzo szybko i zniknął w samochodzie już po chwili.

Czerwony dywan i tradycyjnie podstawiane przywódcom schody nie ominęły tymczasem Władimira Putina, wspomnianej Theresy May, premiera Indii Narendry Modiego czy premiera Kanady - Justina Trudeau, którego - przybyłego wraz z żoną i córką - przywitano bardzo ciepło.

Autor: adso/kk / Źródło: Guardian, The New York Times