"Noworosja" do szuflady. Dlaczego Putin zamroził wojnę w Donbasie?


Rosja zmienia środki działania, cel pozostaje ten sam. Władimir Putin nie straszy już wojną tylko dlatego, że ta dziś mu się nie opłaca. Jeśli nie osiągnie celów środkami dyplomatycznymi, wiosną do gry znów wrócą generałowie.

Jeszcze 18 listopada po południu wydawało się, że wojna w Donbasie jest nieunikniona. Frank-Walter Steinmeier wyjeżdżał z Kijowa z niczym, Ukraińcy powiedzieli: żadnych ustępstw. Szef niemieckiego MSZ poleciał bezpośrednio do Moskwy, ale jeszcze przed wizytą Siergiej Ławrow mówił, że to rutynowa wizyta, która nie nie zmieni. Sytuacja wyglądała bardzo groźnie. Putin się uparł przy swoim, Poroszenko przy swoim, a Angela Merkel powiedziała „dość”, publicznie dając upust swojej frustracji z powodu nieprzejednanej postawy Rosji. Ale po przylocie do Moskwy Steinmeier usłyszał, że po spotkaniu z Ławrowem chce go widzieć sam Putin. Nieplanowane wcześniej wieczorne spotkanie na Kremlu było chyba tym kluczowym momentem, punktem zwrotnym, od którego zaczęła się stopniowe zmniejszanie napięcia. Co usłyszał Steinmeier od Putina? Zapewne to co zwykle. Ważniejsze jest pewnie to, co Niemiec powiedział gospodarzowi. Można się tylko domyślać, sądząc po konsekwencjach, że Putin usłyszał proste przesłanie z Berlina: zaczniesz wojnę z Ukrainą, sankcje zostaną zaostrzone, a o jakimkolwiek dialogu Rosja będzie mogła zapomnieć na bardzo długo. Wystarczająco długo, żeby sankcje i tania ropa zatopiły reżim Putina.

Wojna? Nie teraz

W każdym bądź razie po tym spotkaniu Putin najwyraźniej zrezygnował z wojny. Przynajmniej na tym etapie. Sądząc z wypowiedzi prezydenta Rosji od połowy listopada, a zwłaszcza tego, co mówił w orędziu 4 grudnia oraz po spotkaniu z prezydentem Francji, stał się on zwolennikiem stabilizacji sytuacji w Donbasie i utrwalenia status quo. Z paroma jednakże poprawkami. Najważniejsza to przywrócenie powiązań finansowo-ekonomicznych między terenami kontrolowanymi przez rebeliantów a resztą Ukrainy. To by odciążyło Rosję, która teraz musi sama wspierać ekonomicznie "Noworosję". Gdyby udało się to osiągnąć, byłby to pierwszy krok ku celowi strategicznemu – federalizacji Ukrainy, a de facto utrzymaniu Donbasu w ramach tego państwa ale z bardzo dużą autonomią umożliwiającą Moskwie wpływać na Kijów. Putin tym łatwiej uznałby tak rozumianą integralność terytorialną Ukrainy (oczywiście bez Krymu) gdyby w zamian dostał złagodzenie sankcji zachodnich. Co jeszcze mogło skłonić Kreml do rezygnacji, a raczej zawieszenia opcji militarnej? Może Putin wyciągnął wnioski z mijającego roku? Otóż za każdym razem agresja militarna Rosji jedynie mobilizowała i jednoczyła Ukraińców, zarówno elity, jak i społeczeństwo – wszak w obliczu prawdziwej wojny obronnej ludzie gotowi są do wielu wyrzeczeń. No i jeszcze jedno. Utrwalenie rozejmu i dłuższy okres względnego spokoju w Donbasie wzmocni tych polityków na Zachodzie, którzy od początku sprzeciwiają się dostarczaniu Ukrainie pomocy wojskowej.

Miński zaułek

Rozejm w Mińsku (5 września) położył kres walkom na dużą skalę, ale rozpoczęła się wojna pozycyjna: nieustanny ostrzał artyleryjski, rajdy specnazu, zasadzki i akty dywersji. Jak bardzo umowne to zawieszenie broni świadczy fakt, że przez trzy miesiące obowiązywania rozejmu zginęło ok. 1 tys. ludzi. Rebelianci próbowali przejąć kluczowe „graniczne” punkty: lotnisko w Doniecku, węzeł komunikacyjny w Debalcewie czy elektrociepłownię na północ od Ługańska. Trzy miesiące takiej taktyki nie przyniosły skutku. Ukraińcy obronili i lotnisko i Debalcewo i inne pozycje. Obecnie rebelianci kontrolują ok. 40 proc. obszaru obwodów donieckiego i ługańskiego. 2 listopada w samozwańczych „republikach ludowych” przeprowadzili "wybory". Miało to wzmocnić legitymację władz "Noworosji" i symbolizować przejście od "etapu wojennego" do „etapu budowy państwowości”. Faktycznie, Moskwa usunęła szereg komendantów i polityków, którzy dominowali od czasu wybuchu rebelii w kwietniu. Faktycznie, na ważnych stanowiskach pojawiło się więcej miejscowych polityków. Co nie zmienia faktu, że przez granicę wciąż napływają najemnicy i sprzęt wojskowy, a "siły zbrojne" separatystów są podporządkowane rosyjskim generałom. Według ukraińskiego sztabu, siły przeciwnika w Donbasie liczą obecnie ok. 32 tys. ludzi. Z czego 6-10 tys. to regularne wojsko rosyjskie, a reszta to najemnicy z Rosji i miejscowi. Wspomniane "wybory" były ważne o tyle, że ostatecznie przekreśliły porozumienie mińskie. Kijów się z tym pogodził, cofnął ustawy o szczególnym statusie części Donbasu i amnestii dla rebeliantów. Ale też wstrzymał finansowanie zbuntowanego regionu. Właśnie zdjęcie "ekonomicznej blokady" jest teraz jednym z głównych postulatów rebeliantów i Moskwy.

Rachunki za wojnę

Oficjalnie od listopada Ukraina nie wypłaca pensji i świadczeń socjalnych mieszkańcom "republik ludowych". Ze strefy operacji antyterrorystycznej (ATO) oficjalnie ewakuowano też wszystkie państwowe organy (choć de facto nie działały już od lipca). Rebelia, wojna i front rozerwały przemysłowy łańcuch donbaski. Część zakładów jest pod kontrolą Kijowa, część w "republikach ludowych". Przemysł rejonów separatystycznych stracił rynek zbytu na Ukrainie, jest też problem z dostawami niektórych surowców. Port w Mariupolu, przez który szedł eksport, jest w ręku sił rządowych. Do tego dodać trzeba zniszczenia powstałe w wyniku walk i eksodus części pracowników, albo na Ukrainę, albo do Rosji. Sytuacja gospodarcza "Noworosji" jest fatalna, a byłoby jeszcze gorzej gdyby nie nieoficjalna współpraca ze stroną ukraińską. Wiadomo na przykład, że węgiel z "Ługańskiej Republiki Ludowej" idzie w głąb Ukrainy, dzięki czemu zresztą tamtejsze elektrociepłownie mogą ogrzewać także rejony pod kontrolą rebeliantów. Co nie zmienia faktu, że to na Rosji ciąży dziś problem pomocy dla mieszkańców okupowanego Donbasu – w sumie 3,5-4 mln ludzi (łącznie z uchodźcami przebywającymi w Rosji). Do tego jest wspomniana zrujnowana gospodarka. Biorąc pod uwagę coraz większe problemy całej gospodarki rosyjskiej, a także potężny balast w postaci Krymu, dodatkowe obciążenie w Donbasie z pewnością nie cieszy Moskwy. Nic dziwnego, że Rosja chce, aby Kijów pokrył choć część kosztów odbudowy ekonomicznej Donbasu. To dlatego Putin nagle przypomniał sobie, że ten obszar jest jednak częścią Ukrainy. Dlatego też z Moskwy płyną dziś sugestie, że jeśli Kijów chce zachować integralność terytorialną kraju, powinien przywrócić więzi gospodarcze z "republikami ludowymi" - czyli mówiąc wprost, zacząć znów płacić przynajmniej emerytury i zasiłki.

Noworosja? Jaka Noworosja?

Teraz wiadomo, dlaczego Rosja, mimo wcześniejszych zapewnień, nie uznała oficjalnie "wyborów" 2 listopada. To pozwala zachować swobodę manewru i otwiera pole do różnych rozwiązań. Jednym z nich jest rezygnacja z odrywania Donbasu od Ukrainy, lecz zachowanie go w jej granicach z autonomią tak dużą, że osłabiającą całe państwo i pozwalającą Moskwie wpływać na politykę Kijowa. Należy pamiętać, w kontekście obecnych obaw rosyjskich przed wejściem Ukrainy do NATO, że taka sytuacja jak teraz – a więc część państwa pod faktyczną obcą okupacją – blokuje możliwość członkostwa ukraińskiego w Sojuszu. Podobnie jak to było i jest w przypadku Gruzji i okupowanych Abchazji i Osetii Południowej. Paradoksalnie, ostateczne oderwanie Donbasu od Ukrainy i pogodzenie się z tym faktem przez Kijów zbliżyłoby Ukrainę do struktur zachodnich. Charakterystyczne, że poczynając od listopada rosyjska telewizja coraz rzadziej wspomina o noworosyjskim projekcie. W dorocznym przemówieniu do połączonych izb parlamentu 4 grudnia Putin ani razu nie wspomniał o Noworosji, "republikach ludowych" Doniecka i Ługańska czy o "rosyjskojęzycznej ludności" Ukrainy.

Słowna pułapka

Czy to jest równoznaczne z uznaniem terytorialnej integralności Ukrainy? Niekoniecznie. To raczej pułapka zastawiona na zachodnich polityków. Vladimir Socor, analityk amerykańskiego think-tanku Jamestown Foundation, przypomina, że na szczycie G-20 w Brisbane Putin powiedział Cameronowi, iż rosyjskim rozwiązaniem dla Ukrainy jest "przywrócenie jednej politycznej przestrzeni". Zaraz potem w wywiadzie dla niemieckiej ARD Putin mówił, że wewnętrzne pojednanie na Ukrainie powinno przynieść w rezultacie "zachowanie jednej politycznej przestrzeni". Wreszcie podczas spotkania z Hollande'm 8 grudnia w Moskwie Putin powtórzył raz jeszcze to sformułowanie: - Jak Pan wie, Rosja popiera przywrócenie jednej politycznej przestrzeni na Ukrainie. Zachodni politycy mogą odbierać formułkę "jedna polityczna przestrzeń" jako potwierdzenie integralności terytorialnej Ukrainy. A tak nie jest. W ustach Rosjan są to bowiem dwa zupełnie różne terminy. Socor przypomina, że "jedna polityczna przestrzeń" to koncepcja wykorzystywana przez rosyjskich dyplomatów już ponad dekadę temu ws. konfliktów w Mołdawii i Gruzji. Sprowadzało się to do tego, że separatystyczne regiony (Abchazja i Osetia Płd. w Gruzji oraz Naddniestrze w Mołdawii) utrzymają faktyczną niezależność od władz centralnych w ramach państwa federalnego (lub konfederacji), a gwarantem tego będzie Rosja. Nie zgodziły się na to kiedyś ani Gruzja, ani Mołdawia. Bo przyjęcie rosyjskiego modelu nie tylko nie przyniosłoby przywrócenia kontroli władz centralnych nad separatystycznymi regionami, ale dałoby separatystom i Rosji wpływ na politykę całego państwa. Ceną formalnego przywrócenia integralności państw byłaby nawet utrata przez nie suwerenności, a z pewnością rezygnacja z kursu na Zachód i pozostanie na dobre w rosyjskiej strefie wpływów. Teraz ten scenariusz Moskwa próbuje realizować na Ukrainie – i nic w tym dziwnego, bo od początku konfliktu Rosji tak naprawdę zależy nie na oderwaniu tego czy innego fragmentu terytorium Ukrainy, ale na zablokowaniu jej kursu na Zachód i osłabieniu państwa.

Nowy rozejm

Obecnie ewentualne rozmowy Kijowa z rebeliantami (i wspierającą ich Rosją) sprowadzać się będzie raczej do kwestii taktycznych, a nie strategicznych. To znaczy nie do rozmów o statusie zbuntowanych rejonów i kwestiach militarnych, a o charakterze ekonomicznych relacji między Kijowem a przemysłowymi przedsiębiorstwami w „republikach ludowych” czy o warunkach nowych tur wymiany jeńców. Ale przede wszystkim – z punktu widzenia Doniecka i Moskwy – jest teraz najbardziej paląca kwestia socjalnych zobowiązań Kijowa wobec mieszkańców okupowanych części obwodów donieckiego i ługańskiego. Tyle że, jak się wydaje, teraz to Ukraińcom nie spieszy się do rozmów. W ostatnią środę w Mińsku miało dojść do nowej rundy rozmów Ukrainy, Rosji, przedstawicieli samozwańczych republik i OBWE. Ale Leonid Kuczma, wysłannik Kijowa na te rozmowy, powiedział, że w najbliższych dniach nie będzie takich rozmów, ponieważ separatyści naruszyli wcześniej uzgodniony rozejm. Oczywiście druga strona mówi to samo. Denis Puszilin, wysłannik donieckich rebeliantów, stwierdził, że słowa Kuczmy oznaczają, iż Kijów nie jest zainteresowany w dotrzymaniu rozejmu z Mińska z 5 września. Co akurat jest prawdą. Kijów chce zmienić format rokowań. Ten miński nie był dla Ukrainy korzystny, a zgodziła się nań tylko pod wpływem klęsk militarnych. Póki co inicjatywę pokojowę przejął Poroszenko. Ogłosił 9 grudnia „dniem ciszy” i wydaje się, że po początkowych próbach zakłócenia rozejmu przez rebeliantów, może to być początek nowego okresu rozejmu, skuteczniejszego, niż ten poprzedni. Wydaje się zresztą, że ogłoszenie przez Poroszenkę „dnia ciszy” było w jakiś sposób, zapewne nieformalnymi kontaktami, uzgodnione z Moskwą. Po paru dniach intensywność ostrzału ze strony rebeliantów wyraźnie zmalała. W życie weszło zawieszenie broni, realizowane w terenie wspólnie przez ukraińskich i rosyjskich oficerów.

Zamrażanie Donbasu

Konflikt wchodzi w fazę "postwojenną". Co nie oznacza końca zagrożenia wybuchem walk. W Donbasie pozostaną znaczne siły rosyjskie, jako źródło stałego zagrożenia i destabilizacji. Kreml może w każdej chwili znów przerzucić dużo wojska do Donbasu i nad granicę Ukrainy. Rosja wykorzysta zapewne najbliższe trzy-cztery miesiące na konsolidację zdobyczy w Donbasie. "Republiki ludowe", dotychczas w stu procentach zorganizowane jako wehikuł wojenny, trzeba przekształcić w quasi-państewska z jakoś tam działającą administracją, organami porządku i gospodarką. Obecne długoterminowe cele Putina to utrwalenie zdobyczy na Ukrainie (Krym, zamrożenie Donbasu), destabilizacja sytuacji wewnętrznej na Ukrainie, osłabienie wsparcia Zachodu dla Kijowa, dążenie do zdjęcia zachodnich sankcji.

[object Object]
Jacek Czaputowicz o szczycie czwórki normandzkiej w Paryżutvn24
wideo 2/23

Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl

Tagi:
Raporty: