"Tu jest po prostu rzeź". Relacja polskiego reportera z Syrii

Aktualizacja:

- Po mieście co jakiś czas jeżdżą czołgi i strzelają... właściwie nie wiadomo do jakiego celu - donosi z oblężonego Homs wysłannik "Rzeczpospolitej", reporter "Superwizjera" TVN Marcin Mamoń. Jedyny polski dziennikarz w pogrążonej w wojnie domowej Syrii opowiada o tym, co zobaczył po przyjeździe do miasta, symbolu oporu przeciwko reżimowi Asada.

Misja obserwatorów ONZ i wybory w Syrii nie przyniosły zakończenia wojny domowej w tym kraju. Codziennie giną dziesiątki ludzi. Nadal toczą się walki, nadal oddziały reżimu zabijają rebeliantów i cywilów.

- Na dachach wyższych budynków są stanowiska ogniowe snajperów - tak Marcin Mamoń relacjonuje to, co zobaczył po przyjeździe do Homs.

Najgorzej nocą

Jak mówi dziennikarz, ludzie boją się otwartych przestrzeni i ostrzelania przez snajperów. Na skrzyżowaniach szerokich ulic stoją i informują innych, czy przebiegać przez jezdnię, czy nie. -Tych miejsc jest dużo, to jest trochę jak chodzenie po polu minowym - mówi Mamoń o poruszaniu się po mieście.

Według reportera najbardziej niebezpiecznie jest w nocy, kiedy żołnierze strzelają do "wszystkiego, co się rusza". - Strzelają nawet do kotów czy bezpańskich psów - mówi.

"Tu jest po prostu rzeź"

Marcin Mamoń jako jedyny polski reporter pojechał do Homs w Syrii, by na bieżąco relacjonować przebieg wojny domowej. Jak mówi, w mieście nie ma żadnych innych dziennikarzy, a miejscowi ludzie "błagają, żeby powiedzieli całą prawdę".

- Tu jest po prostu rzeź - mówi Mamoń. I dodaje, że "ludzie mówią, że w więzieniach jest około 100 tys. osób, a ofiar jest już chyba ponad 20 tysięcy".

To, co szczególnie rzuca się w oczy, to bardzo młody wiek uczestników rewolucji. Podczas demonstracji w pierwszym szeregu idą często dzieci i nawet wśród przewodników polskiego dziennikarza wielu jest, jak mówi, młodszych niż jego syn.

Źródło: tvn24