Tajemnicza katastrofa przy Strefie 51. To mogła być rosyjska maszyna

[object Object]
Tajny amerykański dywizjon testuje maszyny wrogich państw od czasów zimnej wojny (na nagraniu rosyjski Su-27)mil.ru
wideo 2/5

Choć amerykańskie wojsko nadal nie podało żadnych informacji na temat tajemniczej katastrofy w pobliżu Strefy 51, to przecieki do prasy wyraźnie wskazują na jedno wytłumaczenie zagadki. Zabity w utajnionym samolocie podpułkownik miał być dowódcą utrzymywanego w tajemnicy dywizjonu "Red Hats", który lata na maszynach potencjalnych wrogów USA. Oznacza to, że prawdopodobnie zginął w jakimś rosyjskim myśliwcu, którego oficjalnie Pentagon nie posiada.

Informację na temat ostatniego przydziału podpułkownika Erica Schultza podał tygodnik "Aviation Weekly". Ma ona pochodzić od "wiarygodnych informatorów". Co ważne, pasuje do skąpych informacji ujawnionych przez wojsko i tego, co wiadomo na temat skrywanych w tajemnicy działań lotnictwa USA na poligonie w Nevadzie.

Ważne zadanie dla odpowiedniego człowieka

Oficjalnie wiadomo tyle, że podpułkownik Schultz zginął 4 września w katastrofie lotniczej na terenie poligonu w Nevadzie, w rejonie zamkniętym dla cywilów i położonym w pobliżu baz Groom Lake (Strefa 51) oraz bazy Tanopah (również wykorzystywanej do testów tajnych samolotów). Typ maszyny nie może zostać ujawniony. Tak samo oficjalny przydział podpułkownika, czyli to, w jakiej jednostce służył w momencie śmierci. Tygodnik "AW" podaje jednak tę drugą informację, która bardzo dużo mówi.

Podpułkownik miał być dowódcą dywizjonu "Red Hats", który nie ma nawet żadnego formalnego numeru. Podlega Centrum Badawczemu Lotnictwa (AFTC) i przejął na początku lat 90. zadania rozwiązanego dywizjonu o numerze 6513. Historia tego ostatniego z czasów zimnej wojny została częściowo odtajniona, więc jest jasne, czym zajmują się piloci "Red Hats".

Ich zadaniem jest testowanie różnych nowych tajnych samolotów (tak zwane "Czarne Projekty") oraz latanie na maszynach potencjalnych wrogów USA, sprowadzonych z całego świata różnymi sposobami. Formalnie należą one do Air Force Materiel Command, któremu podlega właśnie centrum AFTC. Informację "AW" uwiarygadnia dodatkowo to, że cała dotychczasowa kariera i osiągnięcia podpułkownika Schultza czyniły go idealnym kandydatem na to niezwykle prestiżowe stanowisko. Był nie tylko pilotem myśliwskim, ale miał też doktorat z aerodynamiki, specjalizował się w budowie silników odrzutowych i pracował wiele lat w jednej z większych firm je wytwarzających - Pratt&Whitney.

Potajemne zakupy wojska USA

Staje się więc bardzo prawdopodobne, że podpułkownik zginął w jednym z rosyjskich myśliwców, których w USA oficjalnie nie ma. Wiadomo jednak, że w bazie Tanopah lub Strefie 51 są między innymi MiGi-29 i Su-27. Te pierwsze pochodzą z Mołdawii, która po rozpadzie ZSRR nagle stała się właścicielem niemal 30 poradzieckich myśliwców. Ponieważ Mołdawianie nie mieli pieniędzy na ich utrzymanie, Amerykanie kupili 21 z nich. Ujawnił to w 2014 roku "Air&Space Magazine". Wcześniej lotnicy z USA intensywnie testowali MiGi-29 z NRD.

Nie wiadomo skąd Amerykanie mają Su-27, jednak cywilnemu fotografowi udało się w tym roku zrobić zdjęcie jednemu, jak toczył symulowaną walkę powietrzną z amerykańskim F-16 w pobliżu granicy poligonu w Nevadzie. Te myśliwce mogą pochodzić choćby z Ukrainy, która po rozpadzie ZSRR odziedziczyła dużą flotę Su-27 i nie miała pieniędzy na utrzymanie wszystkich. Poradzieckie uzbrojenie jeszcze do niedawna było dla Ukraińców źródłem zarobku i sprzedawali je po atrakcyjnych cenach na całym świecie. Być może piloci "Red Hats" latają w jeszcze innych radzieckich/rosyjskich maszynach, ale nic o tym nie wiadomo. Ich zadaniem jest jak najlepiej poznać maszyny potencjalnego przeciwnika i dzięki tej wiedzy wypracować najlepsze sposoby na ich zwalczanie. Ponieważ wersje rozwojowe Su-27 stanowią obecnie podstawę rosyjskiego lotnictwa i będą stanowić jeszcze przez dekady, działalność "Red Hats" jest trudna do przecenienia.

Cała gama radzieckich myśliwców

Podczas zimnej wojny ich poprzednicy z 6513. Dywizjonu Testowego mieli okazję przebadać całą gamę radzieckich myśliwców. Zaczęło się w czasach wojny w Korei od maszyny MiG-15, która w amerykańskie ręce dostała się dzięki dezercji północnokoreańskiego pilota. Wówczas był to dar niebios, bo pojawienie się na froncie tej maszyny, w wielu aspektach lepszej od najnowszych konstrukcji z USA, wywołało znaczne poruszenie. Wypracowanie najlepszych metod jej zwalczania było bardzo ważne. W późniejszych latach udawało się zdobywać kolejne radzieckie myśliwce z biura konstrukcyjnego MiG lub ich chińskie klony. Amerykanie mieli między innymi MiG-17, MiG-19, MiG-21 i MiG-23. Dodatkowo wiele typów rakiet przez nie przenoszonych. Większość dostarczali dezerterzy albo państwa, które zmieniły front i z sojuszników ZSRR stały się sojusznikami USA (np. Egipt). Zdobyto też libijski śmigłowiec szturmowy Mi-25, który został porzucony na pustyni w Czadzie po nieudanej interwencji wojskowej. Wczesne lata 90. były prawdziwym eldorado dla wywiadu technicznego USA, który mógł swobodnie buszować po wielu państwach byłego Układu Warszawskiego, pełnych radzieckiego uzbrojenia. Z tych czasów pochodzą MiGi-29 i prawdopodobnie Su-27. Nie wiadomo, czy w ostatnich latach zdobyto jakieś nowsze maszyny. Ciągła aktywność "Red Hats" wskazuje jednak, że Pentagon nie zarzucił programu latania zdobycznymi maszynami.

Autor: mk/adso / Źródło: Aviation Weekly, tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: Google Maps